Kolejny sen o szkole do kolekcji. Tym razem w nadmorskim wydaniu. Pisane przy
noonowych bitach.
Szkoła mieściła się gdzieś nad morzem, praktycznie nad brzegiem. Dziedziniec budynku wychodził na mały plac bezpośrednio połączony z plażą. Całość otaczało szare blokowisko.
Obok szkoły była stołówka zrealizowana jako drewniana zabudowana w kształcie pawilonu na samym brzegu. Zadaszony taras wychodził trochę w głąb morza - raz bardziej, raz mniej, starając się podążać za linią budynku. Przestrzeń wypełniały typowe knajpowe, drewniane ławki all-in-one, zostawiając niewiele ale wystarczająco miejsca, żeby przecisnąć się w dalsze rejony stołówki. W środku dość surowy klimat, same drewno, wyróżniała się jedynie kanciasta lada na prędce wyłożona białymi płytkami.
Lekcja matematyki przebiegała w dość małej sali. Siedziałem z kolegą i gadaliśmy o czymś, dopóki mojej uwagi nie przykuło jedno z kolejnych zadań - matematyka ciastka oreo. Podane było parę zmiennych takich jak "n" gramów śmietankowego środka, czy "f" gramów samego ciastka. Były też wypisane wzory przekształcające w jakiś dziwaczny sposób objętość w wagę na podstawie dwóch promieni oreo - wewnętrznego i zewnętrznego. Zadaniem było udowodnić ten wzór, posługując się danymi z treści. Pamiętam dość uciążliwy kwadrat w mianowniku, który nijak nie dał się przekształcić do oczekiwanej formy wzoru. Brakowało też danych w zadaniu - ze wzorów wychodziło mi, że oreo musiało składać się z czegoś więcej niż tylko ciastka i środka... szukałem tej ukrytej "materii" w opisie polecenia, ale tekst mi się mieszał i rozmazywał. Zwaliłem to na moje ADHD.
Za nami w klasie stała kabina do prezentacji jednego z zadań, które wymagało dość rozwiniętej wyobraźni przestrzennej. Treść mówiła o paru okrągłych przedmiotach, które w pewnej konfiguracji miały prowadzić do wzoru i tym samym rozwiązania zadania, czymkolwiek ono było. Pamiętam, jak jedna z dziewczyn prezentowała to na jakimś różowym modelu w kwiatki - chodziliśmy od jednej ściany kabiny do drugiej, szukając chyba jakiejś dziury w naszej percepcji. Sen nie chciał wymusić z siebie czegoś ciekawego, więc musieliśmy przyjąć to na wiarę.
Podszedłem do jednej czerwonowłosej dziewczyny w nadziei, że udało jej się zrobić zadanie z ciastkami. Okazało się, że tak i podała mi zeszyt do przejrzenia. Wertując
kartki, widziałem coraz
dziwniejsze rzeczy, które wtedy nie wzbudziły we mnie żadnego zdziwienia. Przód zeszytu miał jakieś zapiski z lekcji, ale nijak łączące się w jakąkolwiek spójną całość. Tył z kolei to była artystyczna uczta - strony były wypełnione po brzegi zdjęciami rodzinnymi tej dziewczyny, od jej chrztu po dzień dzisiejszy. Część zdjęć była okraszona dodatkowymi rysunkami, jakby chciała część rzeczy wymazać albo podkreślić. Między zdjęciami na krawędziach kartek upchnięte były rysunki różnych osób z klasy, w tym moje i z jakiegoś też powodu członków mojej rodziny, trochę
w stylu kreski sudo. Znalazło się również miejsce na memiczne wstawki, w najbardziej absurdalnym momencie był
ludzik z robloxa wbiegający gdzieś w kadr rodzinnego zdjęcia.
Chciałem przyglądać się temu jak najdłużej, ale w tyle głowy wciąż miałem oreo. Rzuciłem na prędce, że musimy koniecznie przejrzeć to razem później. Miałem dopytać o dziwne rysunki na zdjęciach, czy nie jest jej szkoda niszczyć, jak się okazało, jedynych kopii tych zdjęć, ale się nie odważywałem.
Lekcja religii odbywała się w tej samej klasie, ale sen naturalnie stopniowo przekształcił scenerię w tą bardziej "odpowiednią" dla przedmiotu. Sala nabrała przestrzeni. Okna przesunęły się z lewej ściany na tył, przez co zrobił się półmrok w przedniej części pomieszczenia. Po lewej stronie znalazła się mini-kawiarnia, z długą ladą i podświetlonymi gablotkami z dużymi ciastkami (ironia?). W jej świetle majaczyła sylwestka katechetki i jakiejś dziewczyny, która była u niej po "poradę religijną".
Lekcja przebiegała dosyć chaotycznie i czasem atematycznie. Siedziałem obok dziewczyny z dziwnym zeszytem licząc, że dowiem się o niej coś więcej. Każdy dostał na ławkę modlitewnik ze świeczką na okładce, w kształcie harmonijki, złożony na środku stołu i, co najlepsze, wysoki na pół metra. Chciałem go otworzyć, ale jego ułożenie sprawiło, że rozwinął się w połowie, a każda próba podniesienia jednej z kartek kończyła się jej podarciem przez ciężar nierozwiniętej części. Odgarnąłem go na brzeg stoliku.
Katechetka produkowała się dla kilku pierwszych rzędów ławek, mówiąc coś o Maryi i prosząc o notowanie kolejnych wniosków w zeszycie. Zachęciło mnie to, żeby spojrzeć na mój zeszyt - spodziewałem się papieża na okładce, ale zamiast niego zobaczyłem malowidło jakiejś bitwy, trochę jak kadr z Panoramy Racławickiej. Z ciekawości spojrzałem na zeszyt koleżanki - utrzymany w tym samym klimacie, ale z innym obrazem.
Tylnie ławki z kolei, te bliżej wyjścia, a zatem bliżej okien, były znacznie żywsze. (Widzę, że w moich snach dość częsty jest ten motyw dopasowywania oświetlenia do "atrakcyjności" wydarzeń). Część w coś grała, inna grupka zebrała się w koło jednej ławki i głośno rozmawiała. Gdzieś w tle leciał
rap Żyta, od kolesia, który czillował w słuchawkach z zamkniętymi oczami.
Właśnie, miałem zapytać tą dziewczynę o jej zdjęcia.
Lekcja dobiegła końca i wszyscy się rozeszli po dziedzińcu, a ja szukałem tajemnicznej dziewczyny, mając w głowie tylko kolor jej włosów. Nie widząc nikogo takiego w okolicy, znalazłem zagnieżdżenie w ścianie z wystającymi rurami, po których się wspiąłem na dach szkoły, dla lepszego widoku. Szkoła była w centrum kręgu stworzonego z bloków - widziałem, jak kolejne osoby rozchodziły się różnymi ścieżkami i znikali pomiędzy blokami. Co druga dziewczyna wyglądała jak ona.
Przeszedłem się trochę po osiedlu, w pewnym momencie zacząłem biec. Przeciskałem się przez tłumy wychodzących osób, gdy przypomniałem sobie o stołówce. Być może tam ją znajdę. Wbiegłem na drewniany podest przy stołówce i usłyszałem krzyk ochroniarza, który kazał mi się zatrzymać. Lawirowałem między stołami i przechodniami, szukając drogi, dzięki której mógłbym zgubić obławę. Ostatecznie zapędziłem się w ślepy zaułek. Poczułem, jak ktoś ściąga mnie na ziemię. Ostatnim tchnieniem złapałem się lustra, które roztrzaskało się na drobne kawałki. Ochroniarz zamotał się w nich, przypadkiem machnął ręką w okolicach swojej broni, wystrzeliwując prosto we mnie...