29-09-2020, 20:13
29 września 2020 - Apokalipsa zombie
Dość jasny, choć pochmurny dzień. Stoję na sporym, pustym placu w nieznanym mi mieście. Naprzeciwko widzę duży, elegancki budynek, może to pałac. Przed chwilą na świecie stało się coś złego, wybuchła epidemia. Trwa atak zombie. Mijam przerażonych ludzi biegnących w różne strony. Totalny chaos. Uciekam pod wiadukt. Na ziemi w kilku miejscach widzę duże kałuże zielonej, świecącej mazi. Nie mogę na to stanąć, bo będzie po mnie. Akurat koło mnie przebiega rozwścieczony zombiak. Na szczęście udaje mi się go wymanewrować w toksyczną kałużę.
Jestem tu sam. Cisza. Powietrze jakby zastygłe w miejscu. Z dala tylko słyszę przytłumiony zgiełk przerażonej tłuszczy, okrzyki strachu i bólu. Wrzask potworów. Rozglądam się powoli, napawając się tym surrealistycznym doświadczeniem. Słońce przedziera się przez chmury i oświetla okolicę bladym światłem, jakby było wcześnie rano.
Stoję na brzegu rzeki, dalej przy obu jej brzegach stoi wysoki, biały płot, ale tu gdzie stoję, jest zejście. Wchodzę do wody i zaczynam płynąć. Płynę i płynę, po prawej słyszę zgiełk - to znaczy, że mijam ten duży plac. W końcu docieram do brzegu. Wychodzę i przed sobą widzę duże domostwo, taki typowy wiejski dom z amerykańskich filmów. Pomalowany na biało i z dużą werandą na schodach. Jest tu sporo osób. Kilka z nich, głównie kobiety, siedzą na werandzie. Mężczyźni wraz z Panem domu pracują przy cięciu drewna nieopodal.
Gdy wyszedłem z wody, zauważyli mnie. W iście filmowy sposób podnoszę ręce do góry by pokazać, że nie jestem zagrożeniem i idę powoli w ich kierunku. Niektórzy zbiegli się w moją stronę, by przyjrzeć mi się z bliska. Nikt jednak nic nie mówi. Wchodzę po schodach na werandę. Muszę poczekać na Pana domu, aż skończy robotę - dopiero wtedy będę mógł z nim pomówić. Przy barierce na krześle bujanym siedzi staruszka, robi na drutach. Wygląda na to, że nikt z tu obecnych nie zdaje sobie sprawy z tego, co obecnie dzieje się na świecie.
Obok na podłodze stoi duże, starodawne, drewniane radio. Podchodzi do mnie jeden z pracujących mężczyzn. Sugeruję mu, żeby je włączył - na pewno atak zombie to aktualnie jedyny temat, o którym można usłyszeć w mediach. Włącza je, ale na wszystkich stacjach gra muzyka - równie starodawna co same radio.
Pan domu skończył pracę, na koniec wymierza stosowne kary dla niektórych pracowników. Widzę z werandy, jak chłoszcze pasem jednego po plecach, gdy dwóch innych go przytrzymuje. Zwracam się do tego faceta, który włączył radio i mówię: "Gra pokazuje mi dwa oblicza Pana, bym mógł dokonać wyboru". Nie wiem czemu mu to mówię, skoro jest tylko częścią gry.
Wreszcie podchodzi do mnie Pan, teraz może mnie wysłuchać. W tym momencie w radio słychać relację z ataku zombie. Zdobywam jego zaufanie i Pan wprowadza mnie do domu. Wnętrze przywodzi mi na myśl łódź podwodną. Postanawiamy wyruszyć razem na wyprawę w celu dorobienia się w czasie apokalipsy.
Przeskok.
Od pierwszego ataku zombie minęło już sporo miesięcy, może nawet lat. W tym czasie pozostali przy życiu ludzie przystosowali się do nowych warunków, a świat pogrążył się w ruinie. Istne postapo. Znajduję się na jakiejś tropikalnej wyspie. Jestem w bazie. Wieczór, na zewnątrz jest już ciemno. Ostatnimi czasy wyruszaliśmy całą ekipą na wycieczki w głąb lasu. Walczyliśmy z zombiakami i zdobywaliśmy skarby. Dziś ma być ostatni raz.
Przechodzę przez las i wychodzę na otwartą przestrzeń. Pode mną płynie rzeka. Wskakuję do wody i jak w jakiejś grze umieszczam na dnie fragmenty piaszczystej plaży i wysokich roślin. Na czubkach tych roślin znajdują się świecące, złote kulki. Zbieram ich jak najwięcej się da. Na brzegu pojawia się przyjaciel. Pogania mnie, już czas się zbierać. Nadciąga burza, a wraz z nią - zombie.
Zachód słońca. Jadę z przyjacielem przez pustynne, lekko różowe pustkowie. Nasz pojazd wygląda jak buggy. Zajeżdżamy pod samotny dom, stojący na środku pustyni. Otwierają się drzwi i w wejściu pojawia się mały mężczyzna ze zdeformowaną twarzą. Uważam, że jest uroczy, przesłodki (podobne uczucie, gdy widzi się małego kotka, ale intensywniejsze. Co ciekawe, po obudzeniu się, gdy starałem się przypomnieć jak wyglądał ten człowiek, to jedyne co mi przyszło do głowy było bardziej brzydkie i niepokojące niż urocze). Ten człowiek to swego rodzaju Mędrzec, klucz do rozwiązania problemów z zombie. Biorę go na ręce jak dziecko. Postanawiamy pojechać do miasta, żeby sprawdzić jak się ma sytuacja. Zastanawiam się jednak, czy to nie będzie zbyt niebezpieczne dla małego.
Przeskok.
Stoję na chodniku przy ulicy przed domem. Razem ze mną są tu moi rodzice i rodzeństwo. Wszyscy patrzymy się w kierunku domu sąsiadów po przeciwnej stronie ulicy. Znajduje się tam ogromny ekran. Oglądamy transmisję na żywo. Polscy politycy wypowiadają się na temat aktualnej sytuacji a kraju w związku z atakami zombie. Akurat teraz mówi Leszek Miller. Dużo przeklina. Podoba mi się to - w końcu w obliczu takiej katastrofy politycy porzucili maski i mówią co myślą. Po ulicy przy nas jeździ dwójka dzieci na rolkach. Dziewczynka w różowym kasku i chłopiec w niebieskim. Z daleka widzę nadjeżdżającą ciężarówkę. Krzyczę do nich, żeby zeszli z drogi. Chłopiec w porę zjeżdża na chodnik, zaraz potem przejeżdża rozpędzona ciężarówka. Dziewczynka nie zdążyłaby, na szczęście została na poboczu po drugiej stronie ulicy.
__________________________________________
Wyjątkowo poszedłem spać bardzo późno, bo po 2:00. Postanowiłem więc zrobić WBTB wykorzystując budzik brata do szkoły o 6:55. I tyle z tych moich postanowień wyszło, że byłem taki zaspany, że ani myślałem wyjść z łóżka i zaraz zasnąłem. Dobrze mi się spało, dopiero budzik mnie obudził o 9:45.
Przynajmniej z zapamiętanego snu jestem zadowolony ;D
Dość jasny, choć pochmurny dzień. Stoję na sporym, pustym placu w nieznanym mi mieście. Naprzeciwko widzę duży, elegancki budynek, może to pałac. Przed chwilą na świecie stało się coś złego, wybuchła epidemia. Trwa atak zombie. Mijam przerażonych ludzi biegnących w różne strony. Totalny chaos. Uciekam pod wiadukt. Na ziemi w kilku miejscach widzę duże kałuże zielonej, świecącej mazi. Nie mogę na to stanąć, bo będzie po mnie. Akurat koło mnie przebiega rozwścieczony zombiak. Na szczęście udaje mi się go wymanewrować w toksyczną kałużę.
Jestem tu sam. Cisza. Powietrze jakby zastygłe w miejscu. Z dala tylko słyszę przytłumiony zgiełk przerażonej tłuszczy, okrzyki strachu i bólu. Wrzask potworów. Rozglądam się powoli, napawając się tym surrealistycznym doświadczeniem. Słońce przedziera się przez chmury i oświetla okolicę bladym światłem, jakby było wcześnie rano.
Stoję na brzegu rzeki, dalej przy obu jej brzegach stoi wysoki, biały płot, ale tu gdzie stoję, jest zejście. Wchodzę do wody i zaczynam płynąć. Płynę i płynę, po prawej słyszę zgiełk - to znaczy, że mijam ten duży plac. W końcu docieram do brzegu. Wychodzę i przed sobą widzę duże domostwo, taki typowy wiejski dom z amerykańskich filmów. Pomalowany na biało i z dużą werandą na schodach. Jest tu sporo osób. Kilka z nich, głównie kobiety, siedzą na werandzie. Mężczyźni wraz z Panem domu pracują przy cięciu drewna nieopodal.
Gdy wyszedłem z wody, zauważyli mnie. W iście filmowy sposób podnoszę ręce do góry by pokazać, że nie jestem zagrożeniem i idę powoli w ich kierunku. Niektórzy zbiegli się w moją stronę, by przyjrzeć mi się z bliska. Nikt jednak nic nie mówi. Wchodzę po schodach na werandę. Muszę poczekać na Pana domu, aż skończy robotę - dopiero wtedy będę mógł z nim pomówić. Przy barierce na krześle bujanym siedzi staruszka, robi na drutach. Wygląda na to, że nikt z tu obecnych nie zdaje sobie sprawy z tego, co obecnie dzieje się na świecie.
Obok na podłodze stoi duże, starodawne, drewniane radio. Podchodzi do mnie jeden z pracujących mężczyzn. Sugeruję mu, żeby je włączył - na pewno atak zombie to aktualnie jedyny temat, o którym można usłyszeć w mediach. Włącza je, ale na wszystkich stacjach gra muzyka - równie starodawna co same radio.
Pan domu skończył pracę, na koniec wymierza stosowne kary dla niektórych pracowników. Widzę z werandy, jak chłoszcze pasem jednego po plecach, gdy dwóch innych go przytrzymuje. Zwracam się do tego faceta, który włączył radio i mówię: "Gra pokazuje mi dwa oblicza Pana, bym mógł dokonać wyboru". Nie wiem czemu mu to mówię, skoro jest tylko częścią gry.
Wreszcie podchodzi do mnie Pan, teraz może mnie wysłuchać. W tym momencie w radio słychać relację z ataku zombie. Zdobywam jego zaufanie i Pan wprowadza mnie do domu. Wnętrze przywodzi mi na myśl łódź podwodną. Postanawiamy wyruszyć razem na wyprawę w celu dorobienia się w czasie apokalipsy.
Przeskok.
Od pierwszego ataku zombie minęło już sporo miesięcy, może nawet lat. W tym czasie pozostali przy życiu ludzie przystosowali się do nowych warunków, a świat pogrążył się w ruinie. Istne postapo. Znajduję się na jakiejś tropikalnej wyspie. Jestem w bazie. Wieczór, na zewnątrz jest już ciemno. Ostatnimi czasy wyruszaliśmy całą ekipą na wycieczki w głąb lasu. Walczyliśmy z zombiakami i zdobywaliśmy skarby. Dziś ma być ostatni raz.
Przechodzę przez las i wychodzę na otwartą przestrzeń. Pode mną płynie rzeka. Wskakuję do wody i jak w jakiejś grze umieszczam na dnie fragmenty piaszczystej plaży i wysokich roślin. Na czubkach tych roślin znajdują się świecące, złote kulki. Zbieram ich jak najwięcej się da. Na brzegu pojawia się przyjaciel. Pogania mnie, już czas się zbierać. Nadciąga burza, a wraz z nią - zombie.
Zachód słońca. Jadę z przyjacielem przez pustynne, lekko różowe pustkowie. Nasz pojazd wygląda jak buggy. Zajeżdżamy pod samotny dom, stojący na środku pustyni. Otwierają się drzwi i w wejściu pojawia się mały mężczyzna ze zdeformowaną twarzą. Uważam, że jest uroczy, przesłodki (podobne uczucie, gdy widzi się małego kotka, ale intensywniejsze. Co ciekawe, po obudzeniu się, gdy starałem się przypomnieć jak wyglądał ten człowiek, to jedyne co mi przyszło do głowy było bardziej brzydkie i niepokojące niż urocze). Ten człowiek to swego rodzaju Mędrzec, klucz do rozwiązania problemów z zombie. Biorę go na ręce jak dziecko. Postanawiamy pojechać do miasta, żeby sprawdzić jak się ma sytuacja. Zastanawiam się jednak, czy to nie będzie zbyt niebezpieczne dla małego.
Przeskok.
Stoję na chodniku przy ulicy przed domem. Razem ze mną są tu moi rodzice i rodzeństwo. Wszyscy patrzymy się w kierunku domu sąsiadów po przeciwnej stronie ulicy. Znajduje się tam ogromny ekran. Oglądamy transmisję na żywo. Polscy politycy wypowiadają się na temat aktualnej sytuacji a kraju w związku z atakami zombie. Akurat teraz mówi Leszek Miller. Dużo przeklina. Podoba mi się to - w końcu w obliczu takiej katastrofy politycy porzucili maski i mówią co myślą. Po ulicy przy nas jeździ dwójka dzieci na rolkach. Dziewczynka w różowym kasku i chłopiec w niebieskim. Z daleka widzę nadjeżdżającą ciężarówkę. Krzyczę do nich, żeby zeszli z drogi. Chłopiec w porę zjeżdża na chodnik, zaraz potem przejeżdża rozpędzona ciężarówka. Dziewczynka nie zdążyłaby, na szczęście została na poboczu po drugiej stronie ulicy.
__________________________________________
Wyjątkowo poszedłem spać bardzo późno, bo po 2:00. Postanowiłem więc zrobić WBTB wykorzystując budzik brata do szkoły o 6:55. I tyle z tych moich postanowień wyszło, że byłem taki zaspany, że ani myślałem wyjść z łóżka i zaraz zasnąłem. Dobrze mi się spało, dopiero budzik mnie obudził o 9:45.
Przynajmniej z zapamiętanego snu jestem zadowolony ;D