Od zera do Dominika Cobba
Ciemność. Kompletna ciemność. Zimno. Przeszywające do szpiku kości zimno. 
  Siedziałem nagi, skulony z zimna na twardych kamieniach. Niedaleko burzyły się fale. Po ich dźwięku dowiedziłem się, że siedziałem nad brzegiem morza. Chciałem się czymś okryć, lecz w pobliżu niczego nie wyczułem. Poza tym  niczego nie mogłem dojrzeć w ciemnościach. 
  Nagle z potwornym jazgotem zaczęły spadać wokół mnie dziesiątki meteorytów. Rozbijały się o ziemię i wodę blisko mnie. Płonęły niebieskim ogniem który oświetlił nieco okolicę. Nie patrzyłem jednak nigdzie gdyż skuliłem się jeszcze bardziej. Straszliwie się bałem. Każde uderzenie było bardzo głośne. W końcu armagedon ustał. Ze strachu nadal nie mogłem się ruszyć. Wtem usłyszałem wokół siebie setki nawoływań i okrzyków. Zbliżali się. Szukali mnie. Strach i adrenalina kazały mi uciekać. Zacząłem biec przed siebie raniąc sobie stopy. Zacząłem natrafiać na pierwszych dzikusów. W ich szklanych oczach widziałem dziki szał i brualną rządze  krwi. Chcieli mnie dopaść. Przedzierając się przez gęstniejący tłum barbarzyńców złapałem jakiś długi patyk którym odganiałem oprawców. W końcu dostrzegłem lichą strażnicę z drewna. Nie miałem już gdzie indziej uciekać. Wspiąłem się najszybciej jak potrafiłem ale i tam nie dali mi spokoju. Wydając przeraźliwe zwierzęce ryczenie zaczęli się wspinać. Na szczycie budowli oprócz mnie siedziała skulona, płacząca, bojaca się jak ja mała dziewczynka. Próbowałem ją obronić lecz dzikusy wyrwały mi ją. Zostałem sam. Odpędzałem atakujące mnie z dwóch ston potwory. Działałem w szale odpychając ich ostatkiem sił. Nie mogąc mnie dorwać zaczęli bujać konstrukcją. Po chwili belki zaczęły pękać. Ma twierdza runęła w ciemność a ja wraz z nią. Przygniotły mnie gruzy. Nie mogłem się ruszyć. Po chwili zaczęły się dobierać do mnie dziesiątki upiornych rąk. Krzyczałem.
Dlaczego intuicja podpowiada mi, że z tego koszmaru już się nie obudzę? Bo wcale jeszcze nie poszedłem spać a koszmar dopadł mnie na jawie.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Dobra, przydałoby się coś napisać w końcu nie napisałem posta od jakiegoś tygodnia. Jeszcze zapomną o moim istnieniu... zaraz zaraz jak to ponad dwa miesiące.


7-8.01.2K20

1) Ogólnie dosyć długi sen i miał dosyć zwięzłą fabułkę. Niewiele pamiętam z początku i środka. Jakieś lokacje. kilka postaci. Gdzieś szedłem...
  Dziwnym trafem trafiłem do żabki jako sprzedawca. Oprócz mnie była tam moja kierowniczka i inna ekspedientka. Rozmawialiśmy o niczym. Zwykłe codzienne rozmowy. Stałem za kasą zacząłem rozglądać się po kasie przy której stałem. Kasa stała zaś na szafce kuchennej. Zacząłem ją eksplorować. Była cała zapełniona artykułami żywnościowymi. Właściwie to się z niej wylewało. Ryż, kasze i inne produkty. Wtem usłyszałem, że ktoś wchodzi. Od razu poczułem odrażający smród kawy. Gość ok. lat 40 podbił do mnie i spytał czy mogę zanieść gdzieś jego 3 kawy w kubkach pełnych do połowy. Powiedział żebym zaniósł je w jakieś miejsce (nie pamiętam nazwy), bo on musi coś jeszcze załatwić. Zgodziłem się, bo czemu nie trzeba sobie pomagać, poza tym myślałem, że jest to jakaś część sklepu. I w tym momencie dziewczyny uświadomiły mi, że owe miejsce znajduje się kilka dzielnic dalej jakieś 3 kilometry stąd. Zniesmaczony tym jak typ chciał mnie wykorzystać oddałem mu kawy i powiedziałem tylko https://www.youtube.com/watch?v=JvNjWXXu_LM ...


08-09.01.2K20


Planowałem WBTB no i obudziłem się w środku nocy ale byłem tak przymulony, że myślałem, iż obudziłem się, bo nie mogę spać. Poza tym było duszno w pokoju. Zrobiło mi się niedobrze ale jakoś ponownie zasnąłem. 
  W śnie pojawiły się lokacje z książki, którą przeczytałem dzień wcześniej. Dokładnie "Otto" Gołkowskiego (swoją drogą polecam jeśli ktoś lubi tego autora albo książki przygodowo-humorystyczne [choć często brutalne i dziwne] w realiach wojny, z elementami buddy movie gdzie nie dwie a sześć osób w oddziale ściera się ze sobą z powodu absurdalnie odmiennych stylów bycia). Owe lokacje wyglądały z grubsza tak jak je sobie wyobrażałem poza tym, że były, oprócz mnie całkowicie puste oraz mroczniejsze niż w mojej wyobraźni. Niewiele się działo albo niewiele zapamiętałem. Zawsze panowała noc i unosiła się lekka mgła...


12.2K20 


 Jeden z przyjemniejszych snów. Długi. Niestety nie zapisałem go po obudzeniu się z braku czasu i wiele fajnych rzeczy przepadło w odmętach mojej pamięci.
  Jechałem autostradą Z kimś w samochodzie. Była noc. Przejeżdżałem przez malownicze miasteczko z kamiennych cegieł nad brzegiem wykwintnego jeziora, otaczającego z trzech stron zabudowę. Zatrzymałem się. Dalej pamiętam jedynie urywki. Co mnie cieszy pojawiły się postacie z serialu, który niedawno obejrzałem. Byłem tym uradowany. Pamiętam mgliście co robiliśmy, ciężkie to do opisania ale było na pewno fajnie. Obudziłem się w dobrym humorze...
Dlaczego intuicja podpowiada mi, że z tego koszmaru już się nie obudzę? Bo wcale jeszcze nie poszedłem spać a koszmar dopadł mnie na jawie.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
10-11.01.2K20
Czas snu ok. 10h


 Znowu wstałem do WBTB ale znowu byłem przymulony i nie myślałem o żadnym WuBeTeBowaniu jeno, że to cholerne okno postanowiło się otworzyć i tera jest w pyte zimno. Zamknąłem opatuliłem się czym się dało i poszedłem w kime.

  Znalazłem sie w jakimś filmie/grze interaktywnej. Wybrałem scenę/misję z kilku na ekranie. Znalazłem się w czteropiętrowym bloku. Oprócz mnie było pełno innych żołnierzy ubranych tak jak ja w ciemnozielone mundury. Nagle ktoś krzyknął, że jest zawieszenie broni. Wszyscy zaczęli wychylać się przez okna żeby sprawdzić co się dzieje. Z budynku oddalonego od nas o jakieś dwadzieścia metrów od nas to samo uczynili wojacy wroga w szarych mundurach. Po chwili przez pobliską drogę przejechał konwój ciężarówek z żołnierzami na pakach, w niebiesko czerwonych mundurach. 
  Pojawiła się ponownie pionowa lista scen/misji nie mogłem rozczytać napisów więc strzeliłem na chybił trafił. Znalazłem się obok skoczni narciarskiej. Coś się działo ale nie pamiętam co, nic wielkiego. Wróciłem do menu wyboru. Znów wybrałem na oślep. Znalazłem się na polanie na wzgórzu otoczonej drzewami. Postałem chwilę i wróciłem do menu wyboru. Wybrałem jeszcze raz.
  Pojawiłem się w kościele o żółtych ścianach. Na każdym filarze znajdowały się zmyślne ozdoby o motywie florystycznym, pokryte złotem. Poza tym brak było jakichkolwiek innych ozdób. Gołe ściany. Za to było coś innego ciekawego. Przy ołtarzu stała różnokolorowa mata o wymiarach ok. 3x3 metry. Domyśliłem się, że chodzi o to, iż jak np. Pobierają się chrześcijanin z chrześcijanką to oboje stają na fioletowym kafelku jeśli zaś np. Prawosłany z muzułmanką to odpowiednio na czerwonym i żółtym. Protestant z buddystką - błękitny i pomarańczowy.
  Po co zaś byłem w kościele? Otóż jakiś tam mój krewniak miał chrzest. Malec leżał za ołtarzem w nosidełku. Nigdzie nie było widać jego rodziców za to z każdą chwilą było coraz więcej zaproszonej na tę uroczystość gości z rodziny. Zacząłem się witać z wujkami i ciociami.
  Akcja przenosi się już na po chrzcie. Impreza z tej okazji odbywała sie na basenie. Pamiętam urywki. Jakieś problemy z drecholem w szatni. Pływałem sobie, jakieś trzy ładniusie kuzyneczki w obcisłych strojach kąpielowych chyba mnie podrywały. Zajrzałem nawet na chwilę do bobasa ale ten nadal siedział w nosidełku i tylko się patrzył. 
  Na koniec basenowania. Wujek Marek zorganizował pokaz drapieżnych kotów. Z sufitu zjechały w dół klatki. Wujek oprowadzał nas i opowiadał o kotach.
  Przenieśliśmy się do jakiegoś budynku. Siedziałem na kanapie. Było dziwnie ciemno wokół mnie. Nagle przysza do salonu moja matka i oznajmiła, że znalazła moje zioło które schowałem w e-papierosie. Poczekałem aż zacznie z kimś rozmawiać. Udałem się do jej pokoju żeby odzyskać zgubę...
Dlaczego intuicja podpowiada mi, że z tego koszmaru już się nie obudzę? Bo wcale jeszcze nie poszedłem spać a koszmar dopadł mnie na jawie.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Plus za:
- kolorowe kafelki
- obcisłe stroje
- ukryte zioło.
STOP promocji ideologii neuroróżnorodności
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
05-04.02.2K20
Czas snu: Byłem tak mega zmęczony, że właściwie przespałem 3,5h wieczorkiem wstałem na godzinkę coś zjeść jak starsi wrócili na chatę potem 8 kolejnych godzinek snu do WBTB a potem jeszcze 6.



To była piękna noc. W końcu się porządnie wyspałem. Zapamiętałem tylko ostatnią część z długiego snu.

1) Zamarźnięte dość duże jezioro. Wszędzie śnieg i lód. Zachmurzenie ale nie pada. Stałem tak jak większość, okryty skórzanym ubraniem. Było nas ok. trzydziestu ich z pół setki. Za pasem wisiała moja broń. Nie pamiętam już jaka, lecz pewnie nadal zakrwawiona od niedawnej walki na lodzie za nami. Wszystkie ślady zniknęły w odmętach wody jedyne co świadczyło o tym burzliwym zdarzeniu to duże bryły lodu unoszące się na powierzchni wody. Lód najpewniej załamał się w tym miejscu od wybuchów i tłumu walczących ludzi. Czemu mówię chyba? Sam nie wiem, powinienem pamiętać przecież to zdarzyło się kilkanaście minut temu a ja nawet nie wiem czy zginął ktoś mi bliski. Co więcej nie wiem kim byłem po czyjej stronie walczyłem ani przeciw komu. Me przemyślenia przerwały nagłe okrzyki. To nasz przywódca pokłócił się podczas negocjacji z ich królową w złotej, ząbkowanej koronie. Ktoś dał rozkaz do odwrotu. Z ich obozu dobywają się okrzyki wzywające do ataku. Uciekamy. Zostaję z tyłu. Wszyscy biegną do swoich lodowych orłów służących nam za środek transportu. Swoją droga były piękne. Duże świetliste skrzydła podczas machania krzesały lodowe iskry oraz łunę wokół skrzydeł. Wracając do głównego wątku jestem już ostatni w peletonie pędzącym do naszych skrzydlatych przyjaciół. Widzę, że niektórzy już dosiedli swych orłów i kierują się w moją lewą stronę. Uznałem, że najlepszym co mogę zrobić to przeciąć im drogę i jednocześnie zawołać mojego skrzydlatego wierzchowca tak by skrócić sobie drogę o połowę. Zdziwiło mnie to, że nikt nie zrobił tak jak ja. Szybko zdałem sobie sprawę dlaczego. Dobiegłem do niedawnego pola bitwy, skończył się twardy lód, zaczęły porozrzucane kry. Śliskie, kruche, niestabilne kry. Na zmianę drogi było już za późno. Wrogowie byli tuż za mną. Zrobiłem jedyną rzecz jaką mogłem uczynić (poza śmiercią z rąk napastników) ... skoczyłem. I w tym momencie stało się coś dziwnego. Zamieniłem się w pewną kobiecą wojowniczkę z pewnego serialu. Byłam szybka, zwinna i zabójczo seksowna. Bryły lodu nie stanowiły już problemu. Skakałem po nich jak pasikonik i w końcu dopadłem mojego lodowego orła. Gdy na niego wskoczyłem moje ciało wróciło do normy. Ehhh nawet nie zdążyłem się nim dobrze nacieszyć. 
  To nie było jednak moje największe zmartwienie. Nadal na ogonie siedzieli mi nieprzyjaciele. Oni również pędzili na jakichś latających czarnych urządzeniach. Później dziwiłem się dlaczego nie uciekaliśmy też w pionie a jedynie w poziomie ale chyba się nie dało. Niemniej postanowiliśmy przygotować pułapkę Peleton pognał przodem ja robiłem dywersję. Trochę pouciekałem, spowolniłem pogoń a gdy wszystko było już gotowe wleciałem do zamarźnętego kanału otoczonego z obu stron betonowym murem. Gdy tylko ich minąłem wypuścili długi na jakieś 30 metrów i szeroki na 2, naprężony, łańcuch, który minął mnie o jakieś pół metra i poleciał za mnie wystrzelony niczym z procy. Skosił kilku wrogów na swej drodze po czym z impetem wbił się w mur jednocześnie rozgniatając ich kurewne na krwistą miazgę. Zatrzymałem się i zacząłem uspokajać się po niedawnych przeżyciach. Wszyscy gdzieś zniknęli zostałem sam. Betonowy mur zmienił się w drewniany a zima w wiosne albo jesień. Podszedł do mnie Ragnar Lodbrok. Spytałem się go dlaczego nie było go w trzech ostatnich sezonach "Wikingów". Powiedział choć ze mną. Poszedłem.
  Znalazłem się w drewnianej, podłużnej wikińskiej chacie. Stałem się świadkiem "pięknego" aktu narodzin, nawet potrzymałem przez chwilę utatłanego w krwi i innych płynach ustrojowych szkraba. Potem zaś chyba niczego nie by...





Końcówka stycznia 2K20

 Sen z tych które będzie się wspominać do końca życia z bananem na mordzie XD. 
  Ogólnie nie miałe czasu zapisywać snu więc zapamiętałem tylko najważniejszą scenę jednak to jest creme de la creme całego marzenia sennego.

(...)
  Stałem sobie na centralnym w Warszafce. Obok mnie młodszy o kilka lat (od stanu obecnego [mniej więcej wyglądał tak jak podczas śpiewania "I did it again"]) panie i panowie we własnej osobie ROBERT BIEDROŃ. Stał przy mnie, każdy z nas miał jakiś odmienny interes do zrobienia. patrzyłem na niego z nieufnością i zażenowaniem. Gdy wtem. Coś nas albo uderzyło albo pchnęło od tyłu i oboje polecieliśmy do przodu ześlizgnęliśmy się po ruchomych schodach i dalej po śliskiej posadzce peronu pędziliśmy obaj na tory. Co gorsza w tunelu (centralny w wawie jest pod ziemią jak coś) pokazuje się światło nadjeżdżającego pociągu. Wyobraźcie to sobie jakby to był film sensacyjny, bo tak właśnie to wyglądało i tak tak się czułem. Wydaje się, że wszystko stracone. Nagle Biedroń krzyczy do mnie "Paweł mam plan. Łap!". I w tym momencie XD wyciąga z marynarki dwa, różowy i zielony, wielkie, giętkie, z przyssawką na końcu trzydziesto centymetrowe dildosy. Jeden rzuca mi a drugi wbija przyssawką w podłogę co pozwala mu się zatrzymać. Widząc to w ostatniej chwili przed nadciągającym pociągiem robię to samo i ratuję swoje życie. Wstajemy i wpadamy sobie w objęcia. Mówię mu "Dziękuję, miałeś świetny pomysł" a on na to "To był nasz wspólny sukces. XkurwaDE 

  Gdy się już obudziłem nie mogłem przestać się śmiać z tej absurdalnej i ogólnie bekowej sytuacji. Gdy opowiedziałem o tym koledzy, byłemu Wiośniarzowi też płakał ze śmiechu. 

 Dalej pamiętam mgliście co się działo. Robiłem wspólnie z Biedronkiem jakieś rzeczy. Jednak najlepsze już poznaliście...



  Taka luźna dygresja. Czy to możliwe, że Robercik włamał się do mojego snu i zaplanował całą tę sytuację żeby ocieplić swój wizerunek w ramach nadchodzących wyborów  hmmm
Dlaczego intuicja podpowiada mi, że z tego koszmaru już się nie obudzę? Bo wcale jeszcze nie poszedłem spać a koszmar dopadł mnie na jawie.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
12-13.02.2K20
Czas snu 5+1,5h

 Pierwszy sen był nieprzyjemny. Byłem samotny. Nie pamiętam wszystkiego co się działo ale nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Wszyscy mnie olewali. Zrobiłem jakiś podarunek dla kolegi. Podszedłem do niego by mu to dać lecz ten jakby mnie nie widział. Co gorsza w pewnym momencie snu przyszła wiosna. Wszystko bujnie rozkwitło. Co oczywiście mnie wkur*iło jako, iż jestem alergikiem. Na koniec ze wzniesienia ruszyłem na stację kolejową. Minąłem stojących po drodze rodziców, którzy też mieli na mnie wywalone...

Przypomniało mi się, że jednak z kimś rozmawiałem. Na początku snu wszedłem do budynku uniwersytetu. Podszedłem do profesora żeby coś zaliczyć, ten spojrzał na kartkę i powiedział, że niczego nie zdałem więc nie mam tu czego szukać. Zasmuciło mnie to.


Obudziłem się wbrew mej woli. Próbowałem od razu zasnąć ponownie miałem nawet ze dwa-trzy razy sekundowe zaśnięcia podczas których byłem świadomy ale ostatecznie się przebudziłen. Nie mogłem zasnać przez godzinę, gardło piekło jak cholera aż w końcu się udało. 


  Znalazłem się ponownie na tym samym wzniesieniu. Ponownie poszedłem na stację. Tym razem nie było moich rodziców. Stanąłem na peronie i czekałem. Sam nwm na co. Nadal byłem przybity. Ludzi było niewielu. Patrzyłem jak pociągi podmiejskie przyjeżdżają, stają i po chwili odjeżdżają. Aż tu nagle rutynę przerwał pewien człowiek. Akurat odwróciłem się żeby zobaczyć człowieka idącego po torze kilka metrów od peronu. Z drugiej strony pędził pociąg kolei mazowieckich. Oboje się widzieli. Żaden nie próbował nic zrobić. Wszystko trwało może dwie sekundy. Pociąg wbił się w człowieka. Gruchot łamanych kości o stal. Gość uderzony odbił się od pociągu i poleciał prosto na mnie. W ostatniej chwili zdążyłem się uchylić przed zwłokami. Przeleciał aż na tory po drugiej stronie peronu gdzie dodatkowo przejechał jego truchło inny pociąg. Nim zdążyłem odsząsnąć się z szoku inny koleś stojący jakieś pięć metrów ode mnie skoczył pod koła kolejnego nadjeżdżającego pociągu. Ludzie na peronie zaczeli panikować. Wsiadłem do tego pociągu i pobiegłem do maszynisty żeby powiadomić go o tym. Dobiegłem do przedziału maszynisty i zacząłem krzyczeć przez zamknięte drzwi, że trzeba wezwać jakąś pomoc. Zero odzewu z tamtej strony. Za to co dziwniejsze. Pociete przez koła i zakrwawione zwłoki fana kopania w kalendarz przeniknęły przez podłogę i znalazły się w środku pojazdu. Gdy tylko pasażerowie je zobaczyli zaczęli uciekać. Ja również na chwilę wybiegłem ale widząc kolejnych przejeżdżanych przez pociągi ludzi na stacji szybko wróciłem. Usiadłem. Zostałem w wagonke ja i zmasakrowane zwłoki. Ruszyliśmy. Jechałem wpatrując się w rozczłonkowane ciało, gibające się wraz z podskokami wagonu na wybojach...a może na ciałach kolejmych samobójców. Wysiadłem dwie stacje dalej. Udałem się do jakiegoś budynki ktory wygladał na bar. W środku zastałem bawiących się ludzi. Przysiadłem się do jednego ze stołow przy którym siedziały dwie dziewczyny i trzech chłopaków. Zaczęliśmy żywo rozmawiać na najróżniejsze tematy pomimo, iż nie znaliśmy się. Nie załapali kilku moich żartów ale nie szkodzi, gdy zaczęliśmy pić wszyscy zaczęli się śmiać. Spędziliśmy razem kilka ładnych godzin gaworząc do rana (w prawdziwym świecie byłoby to max. 40 minut). W końcu spytałem ich z jakiej to okazji się bawią. Otóż było ta to typowa impreza studencka przed rozpoczeciem roku. "Przypomniałem" sobie, że ja też powinienem być na swojej ale zapomniałem. Nagle wjechało do sali sześć chudych jak szczapa dziewcząt z mojego wydziału w samych bikini. Pijane w sztok tańczyły i coś sepleniły, nie dało się z nimi nawiązać kontaktu. Poszedłem przez drzwi z których wyszły i natrafiłem na salę pełną krzeseł gdzie kilku profesorów w garniakach kończyło oglądać jakiś film na rzutniku. Szybko się wycofałem. Wracajac przez korytarz napotkałem kilka pań profesor. Wyszystkim mówiłem "dzień dobry"...
Dlaczego intuicja podpowiada mi, że z tego koszmaru już się nie obudzę? Bo wcale jeszcze nie poszedłem spać a koszmar dopadł mnie na jawie.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Czy pociąg to nie sesja ? :)
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
(13-02-2020, 23:11 )incestus napisał(a): Czy pociąg to nie sesja ? :)

  Możliwe, choć moim zdaniem pociągi i sytuacje z nimi związane w tym śnie  mają prawdopodobnie jakiś związek z...jakby to ująć żebym nie wyszedł na jakiegoś psychopatę...z tym, że często wyobrażam sobie swoją śmierć pod kołami pociągu.
  Jako, iż przez przynajmniej pieć dni w tygodniu mam styczność z pociągami tudzież metrem i zwykle czuje się ch****o to na poprawę nastroju widząc nadjeżdżającą maszynę podchodzę do krawędzi peronu. Biorę głęboki wdech. Zamykam oczy. Wyobrażam sobie, że robię krok w przód. I wtedy kilkadziesiąt centymetrów ode mnie przetacza się niepowstrzymana, wielotonowa, głośna maszyna. Silny podmuch wiatru, dudnienie pod stopami i świadomość, że gdybym tylko się odważył zrobić krok w przód to wszystko czego doświadczaja od tej chwili moje zmysły już by dla mnie nie istniało. Wypuszczam powietrze biorę kolejny głęboki wdech i czuję sie przez kilka chwil uskrzydlony dopóki adrenalina i dopamina nie przestaną działać. Naprawdę bardzo przyjemne uczucie. Coś jak orgazm przeszywający przez krótką chwilę całe ciało.

  Więc jeśli kiedyś na peronie w Wawce zobaczycie młodego przystojnego mężczyznę balansującego na krawędzi życia i śmierci to wiedzcie iż jam to jest. 


Aha i jak coś to nie musicie się bać że jednak skoczę pod pociąg i strzelę samobója. Szanujmy się. Uważam, że zje*anie innym ludziom dnia widokiem zmasakrowanego truchła ludzkiego i kilkugodzinną przerwą w ruchu tegoż środka transportu to zwykłe skurwy*yństwo. Pluje na takich ludzi. Wiem, że czasami samotni ludzie zabijają się na widoku żeby chociaż swoją śmiercią nabić sobie atencje czy coś takiego (jest północ, ja jestem mega zmęczony mój mózg nie ma obecnie lepszych słów niż atencja) ale dodawanie ludziom problemów przez to, że nie potrafiliśmy sobie poradzić ze swoimi to jak już wspomniałem SKUR WY SYŃ... Jeśli się już zabijać to tak by nastręczyć innym ludziom jak najmniej problemów. Osobiście polecam "Exit bag" albo kula w skroń i przez burtę statku. Przynajmnien rybki ucieszą się z naszen śmierci albo plankton czy inne pływajace chu***tw*. 


Wgl ciekawe ile iSENowiczów kupiło sobie rejst przez Styks. Za każdym nieaktywnym od dawna kontem może kryć się wisielec...

PEACE joł
Dlaczego intuicja podpowiada mi, że z tego koszmaru już się nie obudzę? Bo wcale jeszcze nie poszedłem spać a koszmar dopadł mnie na jawie.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
18-19.02.2K20
[F]


 Tonę. Nie z powierzchni. Od razu spod wody. Widzę dno. Tonę w jego stronę. Nie zbliżam się jednak do niego choć czuję, że jestem coraz głębiej i głębiej. Wychodzi na to, że dno tonie razem ze mną. Woda jest ciemna, mętna. Wykonuję ruchy próbując się czegoś złapać ale, iż nie ma czego to nadal tonę. Próbuję również wypłynąć ale woda przenika me ręce. Oprócz otaczającej mnie pustki czuję chłód. Tracę oddech. Wizja jest bardzo realna. Nigdy chyba nie tonąłem w realnej wodzie więc nie wiem jakie to uczucie. Teraz bardziej czuję się jakbym miał duszności, mdlał lub brakło mi tlenu we wdychanym powietrzu. Pojawia się coś co co doświadczyło wiele osób na skraju śmierci "całe życie przelatuje mi przed oczami". Pojawiają się różne sceny. Z bliższej i dalszej przeszłości. Jest ich tak wiele i tak szybko się pojawiają i znikają, że nie sposób ich zapamiętać. Na dodatek zaczyna boleć mnie głowa. Coś jak migrena. Tonę patrząc w górę. Przynajmniej tak mi się wydaje, że to góra. W końcu spadam plecami na dno. Jest muliste. Magnetyzuje mnie/przyciąga. Z trudem wstaję żeby nie utonąć w ciemnym mule. Muł sięga mi do kolan. Zaczynam iść. Kompletna pustka wprawia mnie w apatie. Niczego tu nie ma. Żadnych roślin, zwierząt, ludzi, struktur. Jakbym szedł po łąkach asfodelowych. Przypominam sobie ostatnią, pośmiertną pesymistyczną przemowę Adasia Miałczyńskiego, z filmu "Nic śmiesznego", w której podsumowuje swoje życie. W ciągu ostatnich dwóch tygodni obejrzałem ten film trzy razy więc to pewnie stąd. Ciężko opisać jak to dokładnie wygląda. Cytuję te słowa, zmieniam ich kolejność, w myślach słyszę Cezarego Pazurę wypowiadającego tę kwestię, dodaję do tego coś od siebie, ze swojego życia, w końcu nucę sobie. Nie zauważam nawet kiedy dno zaczyna biec pod górę staje się coraz bardziej strome. W końcu zatrzymuję się. Niczym Adaś ze wspomnianego filmu mówię sam do siebie "Nie wiem co mam dalej robić". Za mną nie ma nic. Przede mną nie wiem co jest, może droga na powierzchnię a może podwodna góra, może zaś doga w górę ciągnąca się bez końca. Muszę podjąć jakąś decyzję ponieważ stojąc nogi coraz bardziej zatapiają się w dennym mule. Mój wewnętrzny centrysta wybiera by iść w bok. Pytanie tylko w którą stronę. Moja prawicowa część duszy wskazuje na prawo, zaś lewicowa wręcz przeciwnie. Postanawiam uszczęśliwić wszystkich i obracam się przez lewe ramię i idę w prawo tak, że moja lewa noga jest trochę wyżej na stoku, od prawej. To jednak szybko się zmienia i nie wiedzieć jak nagle drogę pod górę mam po swej prawicy. Pustka zewnętrzna jak i wewnętrzna coraz bardziej mnie przygnębia. Idę bez celu choć chcę znaleźć się na powierzchni. Próbuję kilka razy machać rękami jakbym wypływał ale efekt jest ten sam co wcześniej. Woda przenika me ręce. Idę więc dalej w kompletnej ciszy i samotności...
Dlaczego intuicja podpowiada mi, że z tego koszmaru już się nie obudzę? Bo wcale jeszcze nie poszedłem spać a koszmar dopadł mnie na jawie.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
03-04.03.2K20
Czas snu: 3h


  Wyszedłem na balkon w niewielkim bloku. Byłem na chyba 3 lub 4 piętrze. Wyskoczyłem przez barierkę i oparłem się plecami o pobliskie drzewo. Nogi miałem na poręczy balkonu. I tak sobie siedziałem. Zapaliłem fajka. Dymkowałem. Jakaś babcia wyszła na pobliski balkon i dziwnie mi się przyglądała. Inna kobitka lat ok. 30 wyszła w i też zafajczyła, również ona mi się przyglądała. Zobaczyłem, że ojciec wychodzi na balkon. Upuściłem niedopałek i wszedłem do środka. Pokój przypominał stołowy mojej babci. Na kanapie siedziała matka i coś czytała.
(...)
  Szedłem gdzieś z ojcem. Mijaliśmy targ. Ten już się zwijał i pozostało niewiele straganów. Nagle do jednego podbiegła grupka młodych chuliganów i w trymiga rozwalili stoisko, po czym uciekli. Podszedłem z ojcem zaoferować pomoc. Zaczęliśmy zbierać rozwalone rzeczy i wrzucać je do ciężarówki. W międzyczasie przyjechała rodzina właścicielki straganu i już w większej grupie sprzątaliśmy po wandalach. Nagle gdy wszyscy odeszli kawałek od wozu na krótką przerwę, zauważyłem coś dziwnego. Na drzwiach przyczepy pojawiły się zdjęcia z mojego folderu "praca domowa"  ;) która nie powinny się tam znaleźć. Były w równych szeregach obok siebie. Były ich ze dwie setki na obu drzwiach. Spanikowałem, zacząłem się zastanawiać jakim cudem się tu znalazły. Próbowałem zetrzeć je jakąś szmatą ale za nic nie chciały znikać. Zauważyłem, że reszta idzie w moją stronę. O KURWA O KURWA O KURWA. Co robić? Co robić? Oddaliłem się i zacząłem udawać, że coś przenoszę. 
-Ej Paweł widziałeś to? Coś dziwnego pojawiło się na ciężarówce. Wiesz coś o tym?
-Co? Ja? O kurcze skąd to coś się tu wzięło. Wgl fuj jak można oglądać takie rzeczy. Ktoś musi mieć nieźle zrytą banie. Może to ci chuligani wrócili. 
  Wyjąłem małą latareczkę i zacząłem się "bawić" w faceta w czerni. Podchodziłem do wszystkich i raziłem ich po oczach w nadziei, iż tak jak w filmie wszystko zapomną... nie zapominali. 
  W końcu skończyliśmy sprzątanie i się rozeszliśmy. Ojciec zaproponował żebyśmy polecieli do domu. Wtedy nie wiedziałem jeszcze co to będzie oznaczać więc bez chwili wahania się zgodziłem. Wsiedliśmy do dwuosobowego roweru typu gokart i wyjechaliśmy na drogę.
-Musimy mocno pedałować żeby wzbić się w powietrze.
-Ale jak to w powiet...
-Pedałuj nie gadaj!
  Rozpędziliśmy się. Dodatkowo zaczęliśmy zjeżdżać ze stromego wzniesienia. Rozpędziliśmy się do jakichś 150km/h. Zacząłem krzyczeć myśląc, że zaraz się rozlecimy. przedni błotnik wysunął się do góry.
-Kładź nogi na błotniku!
Wyjechaliśmy na prostą. Ojciec zdjął nogi z pedałów i wyciągnął je do przodu by położyć na błotniku.
-No to lecimy.
Ojciec puścił kierownicę. Podniósł ręce i złapał się ramy skrzydła które wysunęło się z bagażnika. Energicznie szarpnął i w tym momencie nasz pojazd wystrzelił w górę a my razem z nim. Zacząłem drzeć mordę jeszcze głośniej wykładniczo do wysokości jakiej nabieraliśmy. Poza tym szarpało nami na prawo i lewo.
-Połóż kurwa te nogi na błotniku i złap rękami z skrzydło!
Zrobiłem tak, dzięki czemu po chwili mogliśmy jako tako ustabilizować lot. Szybowaliśmy już na wprost na wysokości jakichś dwustu metrów. Chciałem kilka razy spojrzeć w dół ale silny pęd powietrza wbijał mi głowę i zęby w klatkę piersiową. Pogodziłem się iż muszę patrzeć jedynie w przód jeśli nie chcę mieć urwanej głowy. Rozglądałem się więc oczami. Nadfrunęliśmy nad plażę. Widok zapierał dech w piersiach. Lecieliśmy tak z minutę na plażującymi ludźmi. Po czym.
-Widzisz tamto jezioro?
 Spojrzałem nieco w lewo i dostrzegłem wielki hotel stylizowany na jakiś pałac a przy nim jeziorko dla gości, Pełne drzew i innej roślinności. 
-Taaaak...
-To się trzymaj, bo tam właśnie wylądujemy.
-To na pewno dobry pomysł? Jesteśmy chyba za wysoko i lecimy chyba trochę za szyb...
W tym momencie ojciec szarpnął naszym płatowcem i położył go przez lewe skrzydło do lotu nurkowego. Znowu zacząłem krzyczeć aaaaaAAAAAAAAAAAA!!!! Im bliżej ziemi tym głośniej.
 To nie był dobry pomysł.
  Rozpędzeni do granic wytrzymałości naszego prymitywnego samolotu nie udało nam się wyprowadzić samolotu na prostą i z impetem wbiliśmy się w taflę jeziora. Ależ przypierdoliliśmy. Siła uderzenia wyrzuciła mnie niczym szmacianą lalkę z pojazdu. Przeleciałem kilkadziesiąt metrów i wleciałem w chaszcze. Uderzyłem o kilka rzeczy po czym zatrzymałem się w płytkiej wodzie. Po szybkich oględzinach stwierdziłem złamaną nogę a z mniejszych ran to kilkadziesiąt gałązek i innego dziadostwa poprzebijało mnie (często na wylot) na całym ciele. Położyłem się na plecach. Złapałem się za nogę. Adrenalina topniała z każdą chwilą bolało coraz mocniej. Nagle zaczęło boleć coraz mniej, zacząłem się budzić. 

Ciekawostka. Gdy uświadomiłem sobie, że już nie śpię i otworzyłem oczy to patrzyłem w tym samym kierunku co w ostatnich kadrach snu. Co więcej noga którą złamałem i trzymałem była w tym samym miejscy, oparta o ścianę i wygięta w taki sam sposób.


Nie planowałem się budzić ale skoro już się tak stało to uznałem, że może warto byłoby wejść w eLDeka. Odczekałem kilka minut i ponownie położyłem się spać. Od razu zasnąłem, miałem epickie LD po którym obudziłem się wyspany pełen siły, wiary i nadziei rozpocząłem kolejny wspaniały. Ha Ha taki chuj, każde słowo z poprzedniego zdania jest kłamstwem a ja pomimo ciągłego zmęczenia fizycznego i psychicznego oraz tego, że przede mną czeka na mnie kolejny chujowy dzień którego znoszenie jest katorgą samą w sobie to, będąc niewyspanym właściwie skazuję się na sromotne tortury smutnej egzystencji w ponurym przedsionku między snem a jawą gdzie prócz martwoty ciała czeka mnie jedynie anemia pozytywnych myśli i napawające zwątpieniem negatywne wytwory umysłu pchające mnie do zguby, to zostałem na kolejne godziny pozbawiony jedynej formy relaxu i odpoczynku na tej syzyfowej górze życia przez co muszę w samotności i ciemności użerać się z mrocznymi demonami chodzącymi mi w tym czasie po głowie czekając na nieuniknione.


No ale mam nadzieję że przynajmniej wy się wyspaliście

PiS JoŁ
Dlaczego intuicja podpowiada mi, że z tego koszmaru już się nie obudzę? Bo wcale jeszcze nie poszedłem spać a koszmar dopadł mnie na jawie.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Skocz do:

UA-88656808-1