30-06-2019, 23:27
Nie jestem pewna, czy po krótkim odpłynięciu miałam świadomy paraliż - nie próbowałam, czy mogę się ruszyć. Słyszałam głosy, krzyki i kroki w całym mieszkaniu, jakby biegało w nim kilka osób. Rozpoznawałam głos matki i siostry, ten drugi wykrzykiwał co kilkanaście sekund te same zlepki słów. Aż zaczęłam przewidywać, kiedy nastąpi kolejny raz. Próbowałam jakoś celowo wpływać na te halucynacje słuchowe. Oprócz tego czuła drżenie całego otoczenia a na plecach coś takiego, jakby wąż wił się mniej więcej wzdłuż kręgosłupa, jakby fale rozchodzące się w skórze. Nie miałam na tyle trzeźwego umysłu, żeby wkręcić się w skojarzenia z Kundalini Te i podobne dotykowe wrażenia nasunęły mi myśl, że może los odebrał mi możliwość zażywania tryptamin, ale podobnych przeżyć całkowicie mi nie odebrał.
Nie przeszło to w LD, nawet nie liczyłam na to, że byłoby to łatwe wychodząc z takiego stanu. Jak potem miałam nieświadomy sen, to w nim mówiłam jakiejś postaci, że przeżyłam coś takiego i że nie potrzebuję metocyny, żeby mieć niezłe odloty.
=================================================================
Przebywałam w jakimś idyllicznym świecie. Miałam rodzaj wiedzy, że tam toczyła się wojna, chociaż niewiele na to jasno wskazywało. Głównie widziałam bezchmurne niebo, sielskie krajobrazy, wszystko miało bardzo czyste, nasycone barwy. Jedyną wskazówką był fakt, iż wszyscy chodzili w mundurach, bardziej istotne postacie w mundurach galowych z odznaczeniami. Wszyscy wyglądali trochę jak postacie animowane. Miałam wrażenie, że ja i V. jesteśmy bardziej "prawdziwi" reszta była bardziej jak NPC w grach. Głównie jeździliśmy furgonetkami albo w bardziej sprzyjających warunkach limuzynami.
# Jakiś przeskok
Ja i V. przebywaliśmy w jakimś zagraconym domu, może w piwnicy. Wśród labiryntu krętych korytarzy były zagracone pomieszczenia, sterty rzuconych byle jak ubrań, pudła i kosze, z których wylewał się nadmiar rzeczy. Był to rodzaj kryjówki, siedziby konspiracyjnej grupy, do której należeliśmy V. i ja, kilka osób, o których posiadałam tylko mglistą wiedzę i przebywająca tam przez większość czasu wysoka dziewczyna, postać jakby "wyblakła" z wyglądu. V. był wampirem, kimś w stylu hrabiego Drakuli i miał podobną reputację. Nie byłam pewna, z jakiego powodu pozostali byli wobec niego lojalni, może ze strachu.
W którymś momencie zapragnęłam, żeby V. mnie przemienił, miałam dosyć bycia tak żałośnie słaba w porównaniu z nim. Poszliśmy do jednego z pogrążonych w wiecznym półmroku pokojów bez okien, ja położyłam się na tapczanie i powiedziałam V., żeby mnie gryzł dopóki sama nie zmienię się w wampira. Nawet się zgodził, ale coś nie mogło wyjść, wiedziałam, że w którymś momencie muszę chociaż na chwilę umrzeć, ale utrata krwi była chyba niewystarczająca. Z jednej strony nie było odwrotu i czułam ogromny dyskomfort, z drugiej nie bardzo mogłam skonać. V. się poddał i zostawił mnie na wpół żywą, miał w tym momencie jakieś sprawy do załatwienia związane z działalnością naszej organizacji. Pozostało mi tylko czekać, aż w końcu zemdleję i serce mi się zatrzyma.
Umarłam. Przeszłam jakby w bezcielesny tryb obserwatora. Po swojej lewej stronie nadal widziałam pomieszczenia naszej kryjówki, po prawej jakby widok recepcji w szpitalu, przypominającej trochę halę dworca z tymi tablicami, na których wyświetlają się odjazdy. Był też taki szary ekran, podobny do konsoli zarządzania zgłoszeniami u nas w pracy. Musiałam czekać, aż na tym szarym ekranie pojawi się pole z moim nekrologiem, wtedy znów mogłam wkroczyć do akcji snu.
# Nastąpił przeskok, nie zarejestrowałam ucieczki z prosektorium.
Wróciłam do naszej siedziby już jako wampir. Domyślałam się, że jestem nienaturalnie blada, prawie biała. I byłam zimna, trochę dlatego, że byłam nieumarła, trochę dlatego, że zwiałam z chłodni. Tak bardzo, że nawet jako wampir to czułam.
V. wrócił, jak mnie zobaczył, był zdziwiony, że jednak się udało. Trochę mnie tym zirytował, więc żeby mu udowodnić, że już nie jestem tą żałośnie słabą śmiertelniczką, dałam popis mojej nowej nadludzkiej szybkości, potem wyskoczyłam w górę i jakoś zaparłam się nogami i rękami o ściany wąskiego korytarza. Mimo wszystko czułam się zmęczona, bardziej w taki psychiczny/emocjonalny sposób. W budynku pojawiła się jeszcze ta przebywająca tu często wysoka dziewczyna. V. powiedział jej, żeby zajęła się mną przez kilka najbliższych godzin. Ja i ona przeszłyśmy do nieco większego pomieszczenia, które znajdowało się w takiej lokalizacji względem korytarza, w jakiej byłby salon w moim obecnym mieszkaniu. Też było tam ciemno, meble w większości przykryto białym materiałem. Przecisnęłyśmy się w stronę częściowo zawalonego czymś fotela, przez chwilę stałyśmy przy desce do prasowania, opierając się o nią łokciami. Wtedy ze smutną powagą spytałam ją, czy naprawdę chce ona ze mną przebywać, kiedy już jestem nieumarła. Poprosiłam, żeby dotknęła mojej klatki piersiowej i upewniła się, że serce już mi nie bije. Zrobiła to, potem mnie przytuliła. Pytałam ją jeszcze, czy teraz budzę w niej wstręt, ona zapewniała mnie, że nie.
=================================================================
Znajdowałam się na moim osiedlu, na trawniku za nowym budynkiem śmietnika. Widziałam, jak do śmietnika zbliża się mężczyzna z nastoletnim synem, potem budynek ich zasłonił. Tylko ich słyszałam, bo głośno rozmawiali. Młody wykrzykiwał mnóstwo buntowniczych antyreligijnych i antyklerykalnych tekstów, ojciec był z tego niezadowolony. Potem pojawił się drugi mężczyzna w średnim wieku, wówczas ojciec zaczął z nim rozmawiać, narzekając na syna.
Wróciłam do domu, była tam moja matka, babcia i czułam, że gdzieś jeszcze jest ciotka. Zaczęłam opowiadać, czego byłam świadkiem. Babcia okazała święte oburzenie wobec współczesnej młodzieży, która "nie szanuje wartości", ja odpowiedziałam, że Kościół Katolicki, zwłaszcza w naszym kraju w żadnym wypadku nie zasługuje na szacunek. Do sprzeczki włączyła się moja mama. Razem z babcią zaczęły mówić, że jakbym poszła na mszę, to bym "się przekonała". Spytałam drwiąco, o czym niby miałabym się przekonać. Że dorośli ludzie powtarzają jakieś smętne frazesy do wymyślonego przyjaciela?
Kiedy to mówiłam, przed oczami miałam ciągi znaków i liczb na białym tle, jak wydrukowane w książce. Wielokrotnie powtarzała się tam liczba 1024 i chyba kilka razy jeszcze 2048. Przeszła mi przez głowę myśl o matematycznym udowadnianiu istnienia boga/bogów albo czymś podobnym.
Odwróciłam się do ściany, na której do wysokości co najmniej metra była taka pofalowana biała metalowa płaszczyzna, jak obecne kaloryfery. Zaczęłam po tym pisać ołówkiem. Jednocześnie dalej rozmawiałam z mamą i babcią, których głosy dochodziły gdzieś z tyłu. Mówiłam coś o tym, że skoro ten ojciec był tak niezadowolony z syna, to mógł się zabezpieczać i nie mieć dzieci. Babcia powiedziała wtedy z wyraźną złośliwą, negatywną satysfakcją, że i tak żona z pewnością prędzej czy później by go wmanewrowała i wrobiła w dziecko. Ja na to, że w wielu krajach sabotaż antykoncepcji uznawany jest za rodzaj przestępstwa seksualnego i to jest karalne.
Nie przeszło to w LD, nawet nie liczyłam na to, że byłoby to łatwe wychodząc z takiego stanu. Jak potem miałam nieświadomy sen, to w nim mówiłam jakiejś postaci, że przeżyłam coś takiego i że nie potrzebuję metocyny, żeby mieć niezłe odloty.
=================================================================
Przebywałam w jakimś idyllicznym świecie. Miałam rodzaj wiedzy, że tam toczyła się wojna, chociaż niewiele na to jasno wskazywało. Głównie widziałam bezchmurne niebo, sielskie krajobrazy, wszystko miało bardzo czyste, nasycone barwy. Jedyną wskazówką był fakt, iż wszyscy chodzili w mundurach, bardziej istotne postacie w mundurach galowych z odznaczeniami. Wszyscy wyglądali trochę jak postacie animowane. Miałam wrażenie, że ja i V. jesteśmy bardziej "prawdziwi" reszta była bardziej jak NPC w grach. Głównie jeździliśmy furgonetkami albo w bardziej sprzyjających warunkach limuzynami.
# Jakiś przeskok
Ja i V. przebywaliśmy w jakimś zagraconym domu, może w piwnicy. Wśród labiryntu krętych korytarzy były zagracone pomieszczenia, sterty rzuconych byle jak ubrań, pudła i kosze, z których wylewał się nadmiar rzeczy. Był to rodzaj kryjówki, siedziby konspiracyjnej grupy, do której należeliśmy V. i ja, kilka osób, o których posiadałam tylko mglistą wiedzę i przebywająca tam przez większość czasu wysoka dziewczyna, postać jakby "wyblakła" z wyglądu. V. był wampirem, kimś w stylu hrabiego Drakuli i miał podobną reputację. Nie byłam pewna, z jakiego powodu pozostali byli wobec niego lojalni, może ze strachu.
W którymś momencie zapragnęłam, żeby V. mnie przemienił, miałam dosyć bycia tak żałośnie słaba w porównaniu z nim. Poszliśmy do jednego z pogrążonych w wiecznym półmroku pokojów bez okien, ja położyłam się na tapczanie i powiedziałam V., żeby mnie gryzł dopóki sama nie zmienię się w wampira. Nawet się zgodził, ale coś nie mogło wyjść, wiedziałam, że w którymś momencie muszę chociaż na chwilę umrzeć, ale utrata krwi była chyba niewystarczająca. Z jednej strony nie było odwrotu i czułam ogromny dyskomfort, z drugiej nie bardzo mogłam skonać. V. się poddał i zostawił mnie na wpół żywą, miał w tym momencie jakieś sprawy do załatwienia związane z działalnością naszej organizacji. Pozostało mi tylko czekać, aż w końcu zemdleję i serce mi się zatrzyma.
Umarłam. Przeszłam jakby w bezcielesny tryb obserwatora. Po swojej lewej stronie nadal widziałam pomieszczenia naszej kryjówki, po prawej jakby widok recepcji w szpitalu, przypominającej trochę halę dworca z tymi tablicami, na których wyświetlają się odjazdy. Był też taki szary ekran, podobny do konsoli zarządzania zgłoszeniami u nas w pracy. Musiałam czekać, aż na tym szarym ekranie pojawi się pole z moim nekrologiem, wtedy znów mogłam wkroczyć do akcji snu.
# Nastąpił przeskok, nie zarejestrowałam ucieczki z prosektorium.
Wróciłam do naszej siedziby już jako wampir. Domyślałam się, że jestem nienaturalnie blada, prawie biała. I byłam zimna, trochę dlatego, że byłam nieumarła, trochę dlatego, że zwiałam z chłodni. Tak bardzo, że nawet jako wampir to czułam.
V. wrócił, jak mnie zobaczył, był zdziwiony, że jednak się udało. Trochę mnie tym zirytował, więc żeby mu udowodnić, że już nie jestem tą żałośnie słabą śmiertelniczką, dałam popis mojej nowej nadludzkiej szybkości, potem wyskoczyłam w górę i jakoś zaparłam się nogami i rękami o ściany wąskiego korytarza. Mimo wszystko czułam się zmęczona, bardziej w taki psychiczny/emocjonalny sposób. W budynku pojawiła się jeszcze ta przebywająca tu często wysoka dziewczyna. V. powiedział jej, żeby zajęła się mną przez kilka najbliższych godzin. Ja i ona przeszłyśmy do nieco większego pomieszczenia, które znajdowało się w takiej lokalizacji względem korytarza, w jakiej byłby salon w moim obecnym mieszkaniu. Też było tam ciemno, meble w większości przykryto białym materiałem. Przecisnęłyśmy się w stronę częściowo zawalonego czymś fotela, przez chwilę stałyśmy przy desce do prasowania, opierając się o nią łokciami. Wtedy ze smutną powagą spytałam ją, czy naprawdę chce ona ze mną przebywać, kiedy już jestem nieumarła. Poprosiłam, żeby dotknęła mojej klatki piersiowej i upewniła się, że serce już mi nie bije. Zrobiła to, potem mnie przytuliła. Pytałam ją jeszcze, czy teraz budzę w niej wstręt, ona zapewniała mnie, że nie.
=================================================================
Znajdowałam się na moim osiedlu, na trawniku za nowym budynkiem śmietnika. Widziałam, jak do śmietnika zbliża się mężczyzna z nastoletnim synem, potem budynek ich zasłonił. Tylko ich słyszałam, bo głośno rozmawiali. Młody wykrzykiwał mnóstwo buntowniczych antyreligijnych i antyklerykalnych tekstów, ojciec był z tego niezadowolony. Potem pojawił się drugi mężczyzna w średnim wieku, wówczas ojciec zaczął z nim rozmawiać, narzekając na syna.
Wróciłam do domu, była tam moja matka, babcia i czułam, że gdzieś jeszcze jest ciotka. Zaczęłam opowiadać, czego byłam świadkiem. Babcia okazała święte oburzenie wobec współczesnej młodzieży, która "nie szanuje wartości", ja odpowiedziałam, że Kościół Katolicki, zwłaszcza w naszym kraju w żadnym wypadku nie zasługuje na szacunek. Do sprzeczki włączyła się moja mama. Razem z babcią zaczęły mówić, że jakbym poszła na mszę, to bym "się przekonała". Spytałam drwiąco, o czym niby miałabym się przekonać. Że dorośli ludzie powtarzają jakieś smętne frazesy do wymyślonego przyjaciela?
Kiedy to mówiłam, przed oczami miałam ciągi znaków i liczb na białym tle, jak wydrukowane w książce. Wielokrotnie powtarzała się tam liczba 1024 i chyba kilka razy jeszcze 2048. Przeszła mi przez głowę myśl o matematycznym udowadnianiu istnienia boga/bogów albo czymś podobnym.
Odwróciłam się do ściany, na której do wysokości co najmniej metra była taka pofalowana biała metalowa płaszczyzna, jak obecne kaloryfery. Zaczęłam po tym pisać ołówkiem. Jednocześnie dalej rozmawiałam z mamą i babcią, których głosy dochodziły gdzieś z tyłu. Mówiłam coś o tym, że skoro ten ojciec był tak niezadowolony z syna, to mógł się zabezpieczać i nie mieć dzieci. Babcia powiedziała wtedy z wyraźną złośliwą, negatywną satysfakcją, że i tak żona z pewnością prędzej czy później by go wmanewrowała i wrobiła w dziecko. Ja na to, że w wielu krajach sabotaż antykoncepcji uznawany jest za rodzaj przestępstwa seksualnego i to jest karalne.