dreaming.log
Nie jestem pewna, czy po krótkim odpłynięciu miałam świadomy paraliż - nie próbowałam, czy mogę się ruszyć. Słyszałam głosy, krzyki i kroki w całym mieszkaniu, jakby biegało w nim kilka osób. Rozpoznawałam głos matki i siostry, ten drugi wykrzykiwał co kilkanaście sekund te same zlepki słów. Aż zaczęłam przewidywać, kiedy nastąpi kolejny raz. Próbowałam jakoś celowo wpływać na te halucynacje słuchowe. Oprócz tego czuła drżenie całego otoczenia a na plecach coś takiego, jakby wąż wił się mniej więcej wzdłuż kręgosłupa, jakby fale rozchodzące się w skórze. Nie miałam na tyle trzeźwego umysłu, żeby wkręcić się w skojarzenia z Kundalini :) Te i podobne dotykowe wrażenia nasunęły mi myśl, że może los odebrał mi możliwość zażywania tryptamin, ale podobnych przeżyć całkowicie mi nie odebrał.
Nie przeszło to w LD, nawet nie liczyłam na to, że byłoby to łatwe wychodząc z takiego stanu. Jak potem miałam nieświadomy sen, to w nim mówiłam jakiejś postaci, że przeżyłam coś takiego i że nie potrzebuję metocyny, żeby mieć niezłe odloty.


=================================================================

Przebywałam w jakimś idyllicznym świecie. Miałam rodzaj wiedzy, że tam toczyła się wojna, chociaż niewiele na to jasno wskazywało. Głównie widziałam bezchmurne niebo, sielskie krajobrazy, wszystko miało bardzo czyste, nasycone barwy. Jedyną wskazówką był fakt, iż wszyscy chodzili w mundurach, bardziej istotne postacie w mundurach galowych z odznaczeniami. Wszyscy wyglądali trochę jak postacie animowane. Miałam wrażenie, że ja i V. jesteśmy bardziej "prawdziwi" reszta była bardziej jak NPC w grach. Głównie jeździliśmy furgonetkami albo w bardziej sprzyjających warunkach limuzynami.
# Jakiś przeskok
Ja i V. przebywaliśmy w jakimś zagraconym domu, może w piwnicy. Wśród labiryntu krętych korytarzy były zagracone pomieszczenia, sterty rzuconych byle jak ubrań, pudła i kosze, z których wylewał się nadmiar rzeczy. Był to rodzaj kryjówki, siedziby konspiracyjnej grupy, do której należeliśmy V. i ja, kilka osób, o których posiadałam tylko mglistą wiedzę i przebywająca tam przez większość czasu wysoka dziewczyna, postać jakby "wyblakła" z wyglądu. V. był wampirem, kimś w stylu hrabiego Drakuli i miał podobną reputację. Nie byłam pewna, z jakiego powodu pozostali byli wobec niego lojalni, może ze strachu.
W którymś momencie zapragnęłam, żeby V. mnie przemienił, miałam dosyć bycia tak żałośnie słaba w porównaniu z nim. Poszliśmy do jednego z pogrążonych w wiecznym półmroku pokojów bez okien, ja położyłam się na tapczanie i powiedziałam V., żeby mnie gryzł dopóki sama nie zmienię się w wampira. Nawet się zgodził, ale coś nie mogło wyjść, wiedziałam, że w którymś momencie muszę chociaż na chwilę umrzeć, ale utrata krwi była chyba niewystarczająca. Z jednej strony nie było odwrotu i czułam ogromny dyskomfort, z drugiej nie bardzo mogłam skonać. V. się poddał i zostawił mnie na wpół żywą, miał w tym momencie jakieś sprawy do załatwienia związane z działalnością naszej organizacji. Pozostało mi tylko czekać, aż w końcu zemdleję i serce mi się zatrzyma.
Umarłam. Przeszłam jakby w bezcielesny tryb obserwatora. Po swojej lewej stronie nadal widziałam pomieszczenia naszej kryjówki, po prawej jakby widok recepcji w szpitalu, przypominającej trochę halę dworca z tymi tablicami, na których wyświetlają się odjazdy. Był też taki szary ekran, podobny do konsoli zarządzania zgłoszeniami u nas w pracy. Musiałam czekać, aż na tym szarym ekranie pojawi się pole z moim nekrologiem, wtedy znów mogłam wkroczyć do akcji snu.
# Nastąpił przeskok, nie zarejestrowałam ucieczki z prosektorium.
Wróciłam do naszej siedziby już jako wampir. Domyślałam się, że jestem nienaturalnie blada, prawie biała. I byłam zimna, trochę dlatego, że byłam nieumarła, trochę dlatego, że zwiałam z chłodni. Tak bardzo, że nawet jako wampir to czułam.
V. wrócił, jak mnie zobaczył, był zdziwiony, że jednak się udało. Trochę mnie tym zirytował, więc żeby mu udowodnić, że już nie jestem tą żałośnie słabą śmiertelniczką, dałam popis mojej nowej nadludzkiej szybkości, potem wyskoczyłam w górę i jakoś zaparłam się nogami i rękami o ściany wąskiego korytarza. Mimo wszystko czułam się zmęczona, bardziej w taki psychiczny/emocjonalny sposób. W budynku pojawiła się jeszcze ta przebywająca tu często wysoka dziewczyna. V. powiedział jej, żeby zajęła się mną przez kilka najbliższych godzin. Ja i ona przeszłyśmy do nieco większego pomieszczenia, które znajdowało się w takiej lokalizacji względem korytarza, w jakiej byłby salon w moim obecnym mieszkaniu. Też było tam ciemno, meble w większości przykryto białym materiałem. Przecisnęłyśmy się w stronę częściowo zawalonego czymś fotela, przez chwilę stałyśmy przy desce do prasowania, opierając się o nią łokciami. Wtedy ze smutną powagą spytałam ją, czy naprawdę chce ona ze mną przebywać, kiedy już jestem nieumarła. Poprosiłam, żeby dotknęła mojej klatki piersiowej i upewniła się, że serce już mi nie bije. Zrobiła to, potem mnie przytuliła. Pytałam ją jeszcze, czy teraz budzę w niej wstręt, ona zapewniała mnie, że nie.

=================================================================

Znajdowałam się na moim osiedlu, na trawniku za nowym budynkiem śmietnika. Widziałam, jak do śmietnika zbliża się mężczyzna z nastoletnim synem, potem budynek ich zasłonił. Tylko ich słyszałam, bo głośno rozmawiali. Młody wykrzykiwał mnóstwo buntowniczych antyreligijnych i antyklerykalnych tekstów, ojciec był z tego niezadowolony. Potem pojawił się drugi mężczyzna w średnim wieku, wówczas ojciec zaczął z nim rozmawiać, narzekając na syna.
Wróciłam do domu, była tam moja matka, babcia i czułam, że gdzieś jeszcze jest ciotka. Zaczęłam opowiadać, czego byłam świadkiem. Babcia okazała święte oburzenie wobec współczesnej młodzieży, która "nie szanuje wartości", ja odpowiedziałam, że Kościół Katolicki, zwłaszcza w naszym kraju w żadnym wypadku nie zasługuje na szacunek. Do sprzeczki włączyła się moja mama. Razem z babcią zaczęły mówić, że jakbym poszła na mszę, to bym "się przekonała". Spytałam drwiąco, o czym niby miałabym się przekonać. Że dorośli ludzie powtarzają jakieś smętne frazesy do wymyślonego przyjaciela?
Kiedy to mówiłam, przed oczami miałam ciągi znaków i liczb na białym tle, jak wydrukowane w książce. Wielokrotnie powtarzała się tam liczba 1024 i chyba kilka razy jeszcze 2048. Przeszła mi przez głowę myśl o matematycznym udowadnianiu istnienia boga/bogów albo czymś podobnym.
Odwróciłam się do ściany, na której do wysokości co najmniej metra była taka pofalowana biała metalowa płaszczyzna, jak obecne kaloryfery. Zaczęłam po tym pisać ołówkiem. Jednocześnie dalej rozmawiałam z mamą i babcią, których głosy dochodziły gdzieś z tyłu. Mówiłam coś o tym, że skoro ten ojciec był tak niezadowolony z syna, to mógł się zabezpieczać i nie mieć dzieci. Babcia powiedziała wtedy z wyraźną złośliwą, negatywną satysfakcją, że i tak żona z pewnością prędzej czy później by go wmanewrowała i wrobiła w dziecko. Ja na to, że w wielu krajach sabotaż antykoncepcji uznawany jest za rodzaj przestępstwa seksualnego i to jest karalne.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Plus za dobrą fazę. Ostatnio czytałam też raporty z wycieczki Sudo-Indygo i bardzo mi się podobały. Zarywam noce przez takie opowieści.
STOP promocji ideologii neuroróżnorodności
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Raporty z wycieczki? To znaczy co? W tym momencie nie kojarzę :P
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Przebywałam w postapokaliptycznym mieście, chatach jakby zbudowanych na ruinach czegoś większego, co istniało wcześniej. Była zima, ziemię pokrywał wyraźnie sztuczny, animowany śnieg, nienaturalnie gładki i równy. Znajdowałam się na ograniczonym obszarze, obniżonym o jakieś dwa metry w stosunku do otoczenia, ograniczonym betonowymi ścianami. Miałam poczucie nierealności sytuacji, jakby to była scenografia, coś celowo stylizowane na ruiny, albo jakbym była w grze. Fabuła z czasem rzeczywiście przeszła w grę, wcześniej pojawiały się myśli typu "jak by to było REALNIE mieszkać w takim otoczeniu". W momencie, kiedy była to już gra, miałam rodzaj wiedzy, że wykonuję na tym terenie misje dla jakiegoś samozwańczego dyktatora i jego "dworu", rządzącego tym zrujnowanym wojnami światem. Zaglądałam do budynków, mogłam rozmawiać z mieszkańcami, cześć z nich dawała mi informacje odnośnie zadań. Nasze rozmowy i aktualizacje zadań pojawiały się na półprzezroczystym niebieskim interfejsie, który w takich sytuacjach stawał się widoczny w dolnej części pola widzenia.
Doszłam w pewnym momencie do "frontowej" części tego zagłębionego obszaru. Wydawało mi się, że na razie i tak nie ma wyjścia na górę, że nie jest to przewidziane na obecnym etapie gry. Jednak znalazłam jeden budynek, w którym było coś w rodzaju klatki schodowej łączącej oba poziomy. Z boku miał jeszcze drabinę, której dolna część wisiała nad ziemią, prawie na poziomie mojej twarzy. Drabina i połączona z nią część drewninej konstrukcji podobnej do rusztowania wyglądała bardzo niestabilnie. Z ciekawości spróbowałam na nią wejść. Kiedy tak wisiałam na rękach, machając nogami w powietrzu, miałam silne poczucie, że to nie jest ciało, że kontroluję po prostu postać w grze. Wspięłam się do pewnego momentu, potem zeszłam na dół i obeszłam ten budynek dookoła. Ostatecznie nie opuściłam jeszcze tego obszaru, bo miałam trochę questów do zrobienia.
Weszłam do chaty skleconej na dachu innej chaty. Na dole widoku pojawiła mi się na ekranie informacja, że jestem na terenie należącej do członków pewnego kultu, z którym walczył dyktator tego świata. Owa organizacja gromadziła jakiś rodzaj tajemnej wiedzy, zbierali liczne księgi, mające w tym uniwersum ogromną wartość, w większości to były unikaty. Na interfejsie zaczęły pojawiać mi się wiadomości od dyktatora, o tym, że częścią kultury tej sekty jest w przypadku śmierci grupy członków niszczenie albo ukrywanie należących do nich informacji. Mój zleceniodawca kusił mnie i prowokował, mówił, że ja przecież nie toleruję tego, że wiedza ma być przywilejem garstki albo całkiem przepadać, zamiast stać się powszechnie znana, że ich działania są wbrew mojej filozofii i światopoglądowi. Chciał, żebym wypowiedziała tamtym wojnę, przed czym ja się wahałam, nie chciałam zainicjować zamieszania, które mogło pociągnąć za sobą lawinę konsekwencji. Jednocześnie czułam, że miał w tym trochę racji, że naciskał od dobrej strony.

=================================================================

Ja i V. przebywaliśmy w animowanym, niemal rysunkowym drewnianym miasteczku, w stylu pierwszego sezonu Sword Art Online. Mieliśmy wiedzę, że gdzieś tam najprawdopodobniej jest jeszcze kilkoro naszych znajomych. Był to rodzaj gry MMORPG. W tym mieście ludzie gromadzili się po to, aby przejść rodzaj transformacji, głównie zyskując takie moce, jakie występowały w trylogii "Mistborn - Zrodzony z mgły" Sandersona, ale nie tylko. Potem, podzieleni na dwie lub trzy bardzo liczne grupy, mieli odegrać wojnę na ulicach tego miasta.
Szłam z V. pomiędzy budynkami, kilka razy widzieliśmy zwarte tłumy, szykujące się do walki. Ludzie wyglądali w większości jak niedorobieni cosplayerzy na poziomie szkolnego teatrzyku, część była półnaga, przez co widziałam świeże, kolorowe znaki na ich ciałach. Doszliśmy do przecięcia dwóch główniejszych dróg w tym mieście. Stanęłam za rogiem jednego z domków i zaczęłam się rozbierać. Obok, też na zewnątrz, przy ścianie tego budynku, zamontowany był prysznic. Na ziemi leżało kilka markerów, fluorescencyjnych, w jaskrawych ciepłych kolorach. Miałam narysować nimi na skórze symbole, odczekać i umyć się pod tym prysznicem. Część znaków z założenia miała pozostać już nieusuwalna i zostać na ciele, one dawałyby mi odpowiednie moce. Kiedy rysowałam na ciele żółte i różowe znaki, V. mówił coś o tym, że będę dość potężną postacią, mając wszystkie zdolności Allomantyczne i Feruchemiczne oraz "wszystkie moce ludzi-kotów".
# ??!
Tłumy gotowe do walki gromadziły się już z różnych stron skrzyżowania, czułam, że muszę się spieszyć. Patrząc na tę chaotyczną zbieraninę myślałam sobie o tym, jak oni wszyscy wydają się żałośni i prymitywni z tym swoim cosplayem i tępą żądzą mordobicia wspomaganego paranormalnymi zdolnościami. Jakbym miała dołączyć do zmodyfikowanej wiejskiej bójki pod knajpą.

=================================================================

Oglądałam - częściowo będąc uczestnikiem - kreskówkę o proekologicznym przesłaniu, coś w stylu "Doliny Paproci". Też chodziło tam o małe elfy/wróżki o słabej mocy magicznej i ratowanie lasu, tutaj między innymi przed pożarem, też było słodko, cukierkowo i nic nie mogło się źle skończyć. Pod koniec była scena na takim czarnym tle, jakby w pustce, tylko drzewa i latające elfy między nimi, wszyscy cieszyli się i wzajemnie sobie dziękowali, jak to przez współpracę wszystko tak dobrze się skończyło.
W końcu ja i siostra oddzieliłyśmy się od akcji tego filmu. Ja mówiłam coś o rzeczach, które mama nam przywiozła/przysłała. Między innymi, że mam dla niej miód. Ona na to, że nie będzie jeść miodu, bo od tej pory zamierza zostać weganką. Ja się dziwię, bo miód jest przecież z kwiatów, zatem szanowna siostrzyczka mi tłumaczy, że nie mogłaby kraść pszczołom miodu, bo to działanie wbrew ich ciężkiej pracy.
# Wyjaśnienie mniej więcej w takim stylu.
Odpowiedziałam z pewnym rozbawieniem, że ja gardzę weganami, ale jak ona ma ochotę to jej decyzja.

=================================================================

Miałam przed sobą otwarty zeszyt, to było coś związane ze studiami - według fabuły chyba wciąż studiowałam. Próbowałam wkleić gdzieś w środku kartkę, która na jednej połowie miała logo Let's Encrypt i trochę napisów, na drugiej ciągły tekst. Ktoś stał i patrzył mi na ręce, mówił, że nie wolno mi nigdy przeciąć tej kartki, bo to by coś popsuło. Jak już to powiedział, to dopiero wtedy zaczęłam myśleć o jej przecinaniu. Potem zaczęłam się zastanawiać, jaki w tym sens i logika, żeby w ogóle przecinać ją, kiedy już jest wklejona do zeszytu, skoro nieporównywalnie wygodniej byłoby to zrobić PRZED wklejeniem.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
# Zepsuty prawie-WILD i paraliż senny

#Położyłam się po południu z zamiarem niezbyt długiej drzemki.
Kilka urywkowych losowych scenek, nie zapamiętałam ich.
# Miałam wrażenie, że one wszystkie, wraz z tym dalej opisanym, łącznie zajęły ułamki sekund.
W pewnym momencie pojawiłam się w tym samym pomieszczeniu, w którym się położyłam. Wszystko miało żółtawy odcień, tak jakby było tam zapalone światło, efekt był nawet silniejszy niż w realu. Ja siedziałam na kanapie, a może przykucnęłam na podłodze przed nią, opierając się o krawędź siedziska. Trzymałam mój stary niebieski segregator, w którym miałam zebrane wiersze. O ile dobrze zrozumiałam, według fabuły byłam dopiero w połowie akcji z przepisywaniem i paleniem kartek. Ktoś [moja siostra albo kuzynka?] powiedział mi, że zobaczył w tym segregatorze więcej kart tytułowych, niż powinno być. Odpowiedziałam, że to niemożliwe, ale otworzyłam segregator i zaczęłam nerwowo przerzucać kartki, żeby sprawdzić. Zobaczyłam obok siebie dwie żółte kartki, jedną pustą, druga miała na dole jakiś rysunek, był on na odwrocie i prześwitywał. Powiedziałam sobie, że to nie może być rzeczywistość, bo to tak nie wyglądało. Przez to pomyślałam, że to sen.
Jak się uświadomiłam, chwilę później straciłam wzrok. Cały świat zrobił jakiś obrót, poczułam, że rzuca mnie na podłogę. Leżałam zawieszona w pomarańczowej próżni - jakbym miała zamknięte oczy będąc w jasno oświetlonym pomieszczeniu. Czułam dotykiem twardą powierzchnię pod plecami - to chyba przebijały bodźce z ciała z rzeczywistości.
# Czucie po chwili jeszcze bardziej wróciło do mojego prawdziwego ciała.
Dalej widziałam pod powiekami to pomarańczowe światło, ale bardziej przygaszone. Miałam rodzaj wiedzy, że pomieszczenie jest mniejsze niż naprawdę jest. Potem zaczęły się halucynacje słuchowe, typowe dla paraliżu sennego u mnie. Głosy, głównie ciotki, babci i kuzynki, wypowiadające przypadkowe zdania. Najczęściej słyszałam ciotkę, jej głos przemieszczał się, jakby przeskakiwał, słyszany był za każdym razem z innego kierunku. W którymś momencie usłyszałam, że ona otwiera główne drzwi, które, jak w jakiś sposób to odczuwałam - znajdowały się dużo bliżej niż na jawie. Potem powiedziała coś o tym, żeby ktoś z nas zamknął za nią jak wyjdzie. Zwróciłam uwagę, że w tych halucynacjach występują pełne zdania, dłuższe niż kiedykolwiek wcześniej, nawet jeśli kolejne nie są w żaden sposób związane z poprzednimi. Oprócz tego przebijał gdzieś z góry głos dziecka - dopuszczałam możliwość, że to dochodzi z jawy, zanim zasnęłam słyszałam ten głos z któregoś mieszkania wyżej.
Wiedziałam, że to wszystko efekty paraliżu, że to nie jest prawdziwe, ale jednocześnie czułam rodzaj niepokoju, jakąś konieczność ukrywania się, nie chciałam zostać "dostrzeżona". Nie pierwszy raz przy paraliżowych jazdach tak miałam. Miałam nadzieję, że nieistniejące tu i teraz osoby pomyślą, że po prostu śpię, że zdołam jakoś ukryć, że w rzeczywistości jestem w jakimś dziwnym stanie. Tak, jakby coś mi groziło, gdyby to się wydało. A cały czas przy tym wiedziałam, że naprawdę jestem w mieszkaniu sama.

=================================================================

# Nie rozumiem tego stanu umysłu w czasie paraliżu. Niby jestem wystarczająco świadoma, wiem co się dzieje i że w każdej chwili mogę to przerwać, jeśli będę chciała, ale jednocześnie te natrętne myśli o ukrywaniu się przed wytworami własnego umysłu. Nie jest to bardzo silny strach i nawet wtedy jestem w stanie pomyśleć, że nie ma on sensu, ale to nic nie zmienia
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Byłam w ogromnym budynku, przypominającym centrum handlowe, ale tak, jakby poszczególne lokale tam zlały się w jeden wielki market zajmujący wszystkie powierzchnie i piętra, jednocześnie wyglądało to jak wielka sala zabaw dla dzieci. W środku tego były ruchome schody, łączące prawie wszystkie poziomy. W pewnym momencie przeszłam do części budynku, gdzie podłoga, a może bardziej podesty, znajdowały się głównie przy ścianach, w środku prawie nic nie było. Na niektórych takich betonowo-plastikowo-metalowych wysepkach znajdowały się wyrzutnie, pomagające przeskakiwać między nimi, działały one raczej jednokierunkowo.
# Trochę podobne do tych w Quake III, na takiej mapie zawieszonej w pustce.
Przez chwilę bardziej zwracałam uwagę na odczucia, kiedy ich używałam, kiedy lądowałam po drugiej stronie nie zawsze na nogach, czasami nie było to idealne, jakbym nie do końca potrafiła wyczuć moment i synchronizować własnych ruchów z tym narzuconym krótkim lotem.
# Pojawiły się myśli o grach, ale nie doprowadziły do uświadomienia.
Czułam, że na najwyższe poziomy budynku należą do mojego wydziału. Według fabuły ja byłam na ostatnim roku studiów, albo właśnie miałam je kończyć. W pewnej chwili dowiedziałam się, że powinnam załatwić tam kilka spraw z osobami, które tam urzędowały. Niecierpliwie szukałam odpowiednich schodów i wyrzutni, żeby dostać się na samą górę. Ogarnął mnie stres, myślałam o swoich ocenach, egzaminach, które nie do końca poszły tak dobrze, jak bym sobie życzyła. Obawiałam się, że moja średnia na koniec studiów będzie nieciekawa.
Dotarłam na górę, znajdowałam się w czymś w rodzaju szklanej windy z niektórych centrów handlowych. Drzwi przede mną się otworzyły, znalazłam się w wąskim korytarzyku wypełnionym archaicznymi meblami. Przy małym biurku pod ścianą, blisko mojej windy, stała kobieta, która była jednym z prodziekanów czy kimś w tym rodzaju. Musiała ona jakoś znać moje obawy, bo na mój widok zawołała dość radosnym tonem: "O, pani M., dobrze panią widzieć. Czy naprawdę oczekiwała pani, że po kilku latach starań w ostatnim semestrze pani wszystko zepsuje?"
Zupełnie nie mogłam odgadnąć, czy to oznaczało, że miałam dobrą średnią na koniec, czy że właśnie zawaliłam.

=================================================================

Siedziałam w małym pomieszczeniu, oprócz mnie było tu co najmniej trzech albo czterech smutnych agentów w czarnych garniturach. Trochę w stylu Smitha z Matrixa. Dwóch siedziało przy małym stoliku o kwadratowym blacie, pracowali przy stojącym na stoliku laptopie. Kolejni - co najmniej jeden, możliwe, że dwóch - stali za mną. Widziałam, że do ich laptopa był podłączony mój YubiKey, ci ludzie usiłowali wydobyć z niego dane. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że nie próbują wykraść moich prywatnych danych, ale główny klucz Internal Testing. Myślałam gorączkowo, czy zaprogramowałam YubiKey na pewno zgodnie z instrukcją producenta, wówczas na pewno wydobycie tego byłoby absolutnie technicznie niemożliwe, takie dane nawet nie byłyby obecne na urządzeniu. Wewnętrznie buntowałam się, ale byłam świadoma, że nie mogę nic zrobić, nie wobec ich przewagi nade mną, mogłam mieć tylko nadzieję, że nigdy nie zdołają dostać tego, czego chcą.

=================================================================

# Znów paraliż senny
# Spałam wtedy na rozłożonej kanapie w drugim pokoju, moja siostra na drugiej połowie.
Odpływałam, byłam w etapie pomiędzy całym spójnym obrazem z hipnagogów a pierwszymi scenami snu. Po krótkiej chwili wywaliło mnie, przed oczami miałam ciemność. Jak zwykle w takich sytuacjach otoczyły mnie głosy. Tym razem głównie jeden, głos mojej matki. Słyszałam jak ona albo więcej osób chodzi po pokoju, słyszałam ich kroki. W końcu zatrzymała się w pobliżu kanapy, na której leżałam i zaczęła mówić do siostry tymi losowymi zdaniami. Siostra jej odpowiadała - ja miałam przy tym pełną świadomość, że to też halucynacje a siostra już dawno śpi. Ale znów poczułam się co najmniej lekko niepewnie.
W pewnym momencie jakoś uniosłam oczy do góry pod zamkniętymi powiekami.
# Nie jestem pewna, czy nie próbowałam po prostu podnieść głowy, ale byłam unieruchomiona i wyszło tylko to.
Zobaczyłam coś w rodzaju dwóch czarnych kręgów otoczonych obwódkami światła, zawieszonych w próżni. Coś jak obraz zaćmienia słońca, w dwóch egzemplarzach, poziomo obok siebie i te kręgi nieznacznie się do siebie zbliżały.
Słyszałam, jak za moimi plecami głos mamy dalej mówi coś bez sensu, przestraszyłam się trochę, kiedy powiedziała coś o użyciu "słuchawki". Odebrałam to tak, że ona zamierza jakoś badać, czy ja na pewno śpię, czy nie jestem "obecna", czy nie obserwuję tego, czego nie powinnam, nie słucham jej ani innych głosów.
# To mi powoli zaczyna podsuwać pomysł na opowiadanie z pogranicza s-f i horroru :D


=================================================================

# Było potem jeszcze kilka snów, w których pojawiały się wątki egzaminów albo pisania prac i spowodowanego tym mojego stresu, w jednym z tych snów nawet pojawiła się myśl (pełna ulgi) "zaraz, ja przecież te studia już skończyłam i nie muszę dalej się martwić".
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Znajdowałam się na innej planecie, na której ludzie stworzyli futurystyczny, utopijny raj. Czułam, że minęło kilka (kilkanaście?) tysięcy lat od czasów obecnych. Byłam jakby częściowo obserwatorem "głównej fabuły filmu". Głównym bohaterem był Kaczor Donald w wersji ludzkiej - był człowiekiem, ale wyczuwałam tożsamość Kaczora Donalda z komiksów. Były jeszcze dwie kobiety, które wyglądały na trochę rysunkowe - szczególnie ta czarnoskóra z krótkimi kręconymi włosami. Wyglądały jak stereotypowe lalki barbie, wysokie, szczupłe, z nieproporcjonalnie długimi nogami.
Podążałam za głównym bohaterem, przy okazji oglądając otoczenie. Wsiedliśmy do wózka, przypominającego wagoniki na wesołym miasteczku. Poruszał on się po pojedynczej szynie, która na pewno była węższa niż 10 cm, znajdującej się pośrodku, pod osią wózka. Miejsce z przodu zajął gruby brodaty mędrzec, postać również dość kreskówkowa. Ja siedziałam na samym tyle, widziałam przed sobą plecy trzech innych osób. W pewnym momencie dojechaliśmy do odcinka drogi, gdzie szyna biegła w jakiś sposób po ścianie gigantycznej piramidy. Po prawej stronie widziałam ukośną ścianę z pomarańczowego kamienia, po lewej ciągnęła się przepaść, w którą schodziły te ściany, ginąca w niebieskawej mgiełce. Mimo, że siedziałam z tyłu, mogłam jakoś widzieć tę szynę przed nami. Teraz myśl o tym, że jest ona pojedyncza i względnie wąska, sprawiała mi dyskomfort. W pewnym momencie, kiedy przejeżdżaliśmy obok niszy w tej ściane powyżej nas, na chwilę wysiadłam. W niszy znajdował się otoczony niskim murkiem trawnik. Było mi niedobrze, musiałam usiąść i głęboko odetchnąć. Ktoś z towarzyszy spytał mnie, czy wszystko w porządku, powiedziałam, że tak i że zaraz możemy jechać dalej. Potem droga biegła już normalnie po ziemi. Dotarliśmy do idących w górę pod ostrym kątem tuneli, będących przejściem do innego, częściowo izolowanego wymiaru. Tunele były betonowe w środku, poruszało się w nich na lewitujących jednoosobowych pojazdach, na których siedziało się mniej więcej jak przy lataniu na miotle.
# Tu musiał być jakiś przeskok, albo zapomniałam po przebudzeniu szczegóły podróży ileś kilometrów w górę w obszarze zwiększonego ciśnienia
Inny wymiar był jeszcze bardziej imitacją raju, było to coś w rodzaju rezerwatu przyrody i terenu badawczego. Dowiedziałam się, że obowiązuje zakaz wynoszenia jakichkolwiek biologicznych próbek stąd do tego świata na dole. Przebywając tu, natknęłam się znów na te dwie barbie-dziewczyny. Czarnoskóra rozmawiała z kimś jeszcze o przemycaniu rzeczy w tyłku, że czasami opłaca się ryzykować. Stałam kilka metrów za nią, kiedy to mówiła, ona nie chyba nie wiedziała, że tam byłam. Mogłam z jej wypowiedzi wywnioskować, że ma ona na sumieniu wielokrotny przemyt. Nie budziło to we mnie oburzenia, było mi wszystko jedno. Wyczuwałam w jakiś sposób, że to nie mój świat, nie mój kraj i nie moje prawa, nie dotyczyło mnie to. Nawet tak przez przekorę w myślach życzyłam szczęścia jej i innym przemytnikom próbek. Obawiałam się tylko, że ten Nie-kaczor Donald jako żółtodziób jakoś wpadnie i wszystko zepsuje.
Po jakimś czasie mieliśmy wracać na dół. Znów trzeba było przejść tymi tunelami, tym razem w dół. Teraz myślałam o tym, że to cud, że jeszcze nikt nie spadł z tego czegoś, na czym siedzieliśmy i że jakoś nigdy nie było kolizji. Zwróciłam też uwagę, że teraz oprócz zwiększonego ciśnienia, odczuwam ciepło. Pomyślałam coś o tym, że jet w tym logika, że teraz czuję ciepło, jeśli podróżując w górę czułam zimno.
# To pierwszy od dłuższego czasu sen, kiedy tak realistycznie odczuwałam inne zmysły niż tylko wzrok.

==================================================================

Byłam chyba jeszcze studentką. Przebywałam w jakiejś wielkiej sali/auli z kilkoma chłopakami z roku/koła naukowego. Większa część pomieszczenia była pusta, tylko białe ściany, sufit, jeśli istniał, był jakoś niezwykle wysoko. Stały tu ławki i biurka, w większości puste, na niektórych były komputery. Mieliśmy chyba robić jakiś projekt. Z jakiegoś powodu na przemian siedzieliśmy przy komputerach na tych ławkach, potem podchodziliśmy do ściany z wielkim ekranem, podłączonym do stacji roboczej pod tą ścianą. Tylko jedna osoba w danym czasie mogła tam pracować. Nie byłam pewna, po co w ogóle tak krążyliśmy, zamiast siedzieć na tyłku przy komputerach i robić w spokoju to, co mieliśmy do zrobienia, ale też tam podchodziłam, jak było wolne. W którymś momencie musiałam zapomnieć się wylogować z poczty. Któryś z kolegów to zobaczył i chciał mi zrobić karny żart poprzez wysłanie czegoś głupiego w moim imieniu czy coś w tym stylu.
# Takie rzeczy rzeczywiście zdarzały się jak byłam na studiach, osobiście zetknęłam się z takimi akcjami na chemicznym kole naukowym :)
Powiedziałam coś w stylu, że nic mi nie zrobią, bo na Protonmailu jest możliwość zdalnego kończenia innych sesji i zaraz to zrobię. Kolega odpowiedział, że po pierwsze inne usługi też tak mają, po drugie już i tak za późno.
# Jak się obudziłam, aż musiałam sprawdzić, czy serio jest coś takiego :P W Protonmailu jestem dopiero nowa, mogłam źle zapamiętać albo w tym śnie od czegoś innego się to wzięło.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
# Krótki epizod LD, przypuszczalnie z płytkiego snu z dyskomfortu
Byłam w domu rodziców, wszędzie było ciemno, tylko w kuchni paliło się światło. Coraz bardziej czułam, że to sen. Pomyślałam, że choćby przez ten fakt, że to dom rodziców, a nie moje mieszkanie. Słyszałam z kuchni głosy, między innymi mojej matki. Szłam w tamtą stronę, częściowo normalnie po podłodze, częściowo skokami, po których zawisałam w powietrzu, jakby grawitacja była wielokrotnie słabsza. Chciałam latać, ale to nie wychodziło, i tak zawsze lądowałam.
# Obudziłam się, kiedy już bardzo czułam, że muszę zmienić pozycję.

Byłam na czymś w rodzaju wesołego miasteczka, które prowadziło w jednodniowych cyklach rodzaj gry terenowej. Należało pośród urządzeń i straganów odkrywać wskazówki, najczęściej w postaci graficznych symboli, prowadzące do kolejnych i w końcu do nagród za rozwiązanie danego zadania. Czasem wymagało to na przykład kupienia określonego rodzaju rzeczy w sklepiku z pamiątkami albo wypicia napoju, aby odsłonić znak na dnie szklanki.
Czas jakoś się zapętlił, że raz brałam w tym udział, potem był przeskok do następnego weekendu, gdzie to miało być organizowane dwa dni pod rząd. Za każdym razem obiecałam sobie i swojej drużynie - chyba był ze mną kolega z pracy i kilka osób od Nerdów - że tym razem pójdzie nam lepiej. W końcu wiedzieliśmy już czego się spodziewać, czego i gdzie szukać.
Pod koniec ostatniego dnia pojawiła się tam jeszcze grupa osób, jednocześnie powiązanych z moją pracą i rodziną. Osób nieistniejących w rzeczywistości, wyczuwałam tylko od nich powiązania z jakimiś realnymi osobami, np. z moją babcią albo matką. Zaczęli mnie oni skłaniać do rozpoczęcia studiów, równolegle z moją obecną pracą. Przekonywali, że to mnie nie będzie nic kosztować, że i tak przecież zarabiam. Że to nic nie zmieni na gorsze. Próbowałam im to wyperswadować, tłumacząc, że nie mam tyle czasu i siły, że jedne studia już skończyłam i te kolejne nic mi nie dadzą i nie mają sensu.

Bawiłyśmy się z siostrą w tworzenie historii. Siedziałyśmy nad czymś w rodzaju makiety do gier RPG z figurkami. Spora część figurek to były zwierzęta, ale miały one symbolizować tam ludzkich bohaterów. Akcja działa się na wielkim, luksusowym statku dla bogaczy. Bohaterowie mieli tam SPA, sauny, masaże, ekskluzywną kuchnię dla snobów. Głównie rozmawiali tam o swoim życiu w wyższych sferach, w niektórych przypadkach prowadziło to do filozoficznych rozważań.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Byłam w miejscu przypominającym mieszkanie mojej babci. Był ze mną człowiek nieistniejący w realu, według fabuły był on dla mnie kimś bliskim, długoletnim przyjacielem albo członkiem dalszej rodziny. Potem pojawił się również mój wróg, który tutaj nie był moim wrogiem. Miałam rodzaj świadomości, że minęło mniej więcej tyle czasu co w rzeczywistości od naszego ostatniego spotkania. Czułam w tej alternatywnej rzeczywistości rodzaj dysonansu, z jednej strony jakby wszystkie negatywne rzeczy z przeszłości w ogóle się nie wydarzyły, z drugiej coraz bardziej dziwiłam się, jak to jest, że teraz on nagle jest dla mnie miły i możemy mieć normalną relację. Czasem w rozmowach pojawiały się wzmianki o ezoterycznej przeszłości, ale były one raczej neutralne.
W pewnym momencie dotarła do nas wiadomość, że mamy jakąś misję do wykonania. Zadanie wymagało interakcji z innymi wymiarami. Ja, mój bliski przyjaciel i mój tutaj-nie-wróg poszliśmy do pokoju. Położyliśmy się na tapczanie, przed sobą mieliśmy ekran komputera albo podobnego urządzenia. Ja i mój wróg mieliśmy w transie przejść świadomością do innego świata, podobnie jak w OOBE, nasz towarzysz nie miał takich umiejętności i przeszłego doświadczenia, które by mu na to pozwalały. Próbując się skoncentrować, rozmawiałam z moim wrogiem o rzeczach związanych z projekcjami astralnymi. On rzucił jakąś uwagą, że "tak już bywa w energetycznym świecie". Wydawał się wtedy szczerze rozbawiony, ja poczułam jeszcze silniejszy dysonans i niezgodność w tej alternatywnej historii. Dziwnie było tak szczerze z nim żartować, jednocześnie czując, że coś jest mocno nie tak.
Skoncentrowaliśmy się na ekranie. Całe to przejście wyglądało po prostu jak telepatyczne sterowanie w grze komputerowej, widocznej na ekranie. Mieliśmy zacząć od rzeczywistości wyglądającej jak Wymiar Ognia w Might and Magic VIII. Mój wróg kilkakrotnie nazywał to "ognistym światem".
# Jakiś przeskok do miejsca podobnego do mojego obecnego pokoju, ale z czasów, kiedy jeszcze mieszkała tu kuzynka jako dziecko.
W pokoju było kilka osób, wśród nich ja, moja siostra, V., kilka osób chyba z klubu Nerdów. Wszyscy byliśmy co najmniej kilka lat młodsi niż w rzeczywistości. Kilkoro z nas siedziało z telefonami, nie byłam pewna, co na nich robili, ale byli tym dość pochłonięci. Widziałam ich kątem oka, byłam zwrócona do nich prawie tyłem, skupiałam się raczej na rzeczach na regale przede mną. V. podszedł do mnie ze swoim telefonem. Powiedział, że chce mi pokazać coś, co jest na jego koncie na Facebooku. Zdziwiłam się, że on w ogóle takie konto posiada i od kiedy. Powiedziałam coś, co miało wyrażać niezadowolenie, wyraźnie pamiętam tylko ostatnie zdania. Nazwałam V. cholernym hipokrytą i kazałam mu zejść mi z oczu.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Zaczynałam nowy rok akademicki na politechnice. Miałam świadomość. że jestem dużo starsza od reszty studentów, obawiałam się, że to zauważą. Grupka koleżanek, z którymi umownie się trzymałam, zaczęła mnie o to pytać. Wyczuli w moim zachowaniu większą pewność siebie, lepsze zorientowanie się w sytuacji i realiach uczelni. Powiedziałam im tylko, że powtarzam rok i że to dlatego. Miałam nadzieję, że się nie zorientują, że jestem w rzeczywistości z osiem lat starsza od reszty.

==================================================================

Znajdowałam się w jakimś jakby wygenerowanym komputerowo miasteczku. Od środka. kiedy się tam znajdowałam, wyglądało jak 3D, ale z jakiegoś powodu mogłam się poruszać tylko wzdłuż jednej prostej ulicy. Miałam przeczucie, że wszystko jest obserwowane z boku i wtedy to już ma być w 2D. Bohaterka, której rolę odgrywałam, miała jakąś ważną misję do wypełnienia, coś związanego z ratowaniem świata. Rodzaj narratora wyjaśnił mi, że kolejno będą odgrywane trzy wątki, główny i dwa poboczne i że to jest rodzaj alternatywnych wersji historii, ale które tak jakby zostaną złączone w jedną.
Pamiętam głównie chodzenie w jedną i drugą stronę po tej ulicy. Mniej więcej w połowie drogi znajdował się budynek, który miał być siedzibą banku. Wyglądał jak kaplica, na najniższym poziomie trzy ściany z czterech były przezroczyste, wyższy poziom był balkonem idącym dookoła, otwartym na ten niższy. Z dołu widziałam barierę i ławki stojące za nią, rozmyślałam, w jaki sposób można się tam dostać i czy w ogóle bieg wydarzeń (przeznaczenie??) sprawi, że to zrobię. Na dole też znajdowały się ławki, podobne do kościelnych, ustawione w koło na środku kwadratowego pomieszczenie. Prawie nigdy nikogo tam nie było.
W tych dwóch pobocznych wątkach ja-bohaterka miałam mieć jakąś operację ortopedyczną. W obu wersjach historii trochę inną, w jednej z powodu narkozy spałam ciągiem cztery dni, w drugiej pięć. Powodowało to w jakiś sposób nienaturalnie szybką regenerację, po przebudzeniu miałam na stopach tylko małe blizny. Siedziałam na szpitalnym łóżku i w zeszycie próbowałam obliczać, jak długo właściwie byłam nieprzytomna.
Nastąpił ten zapowiadany koniec świata. Gra w której byłam zrobiła się już całkiem 3D. Pojawiły się komunikaty mówiące o konflikcie bogów, nazywanych Dawcą Życia i Niszczycielem - czułam,  że są oni inną wersją odpowiednio Lerasa i Atiego. Na dole komunikatu były ich wizerunki w małych kwadratach jak awatary na forum. Bogowie mieli świecące twarze i aureole z promieni słonecznych.
Byłam gigantem chodzącym po postapokaliptycznym świecie. Widziałam małe grupki ludzi, chaotycznie biegające bez celu, z mojej perspektywy byli oni niewiele więksi od myszy. Na tym etapie wrażenia były podobne jak w grze Black & White. Łapałam tych małych ludzi i próbowałam przenosić w jedno miejsce, chciałam, żeby zaczęli tam budować osadę. Trudno było nad nimi panować, rozbiegali się albo wpadali do jeziora i prawie się topili.


==================================================================

Ja i moja siostra przebywałyśmy w dużym domu. Przyniosłam tam małego węża w klatce, potem wypuściłam go, żeby pochodził sobie po pokojach. Wąż czasami wyglądał normalnie, był czarny, długości mojego przedramienia, czasami zmieniał się w kartonowego błękitno-pomarańczowego chińskiego smoka. Próbowałam go złapać, wtedy ugryzł mnie w rękę. Trzymał się zębami, kiedy usiłowałam go strząsnąć. Kiedy się udało, powiedziałam do siostry, e przynajmniej nie jest jadowity. Ale na wszelki wypadek nie chodziłyśmy po podłodze, żeby wąż nas nie dopadł, przeskakiwałyśmy po meblach i parapetach. Krew kapała mi z tej ugryzionej ręki i tworzyła kałuże na podłodze. Zwabiło to węża, który zaczął wypijać tę krew. Powiedziałam, że może to się da jakoś wykorzystać, żeby go z powrotem złapać i zamknąć w klatce.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Skocz do:

UA-88656808-1