16-01-2017, 20:17
Najwyższy czas podzielić się motywem, który bardzo mnie zaintrygował tydzień temu
Miałem niespokojny sen i świadomość samoczynnie falowała już w pierwszej fazie REM. Akcja i otoczenie zmieniały się bardzo szybko, tak że w treści pojawiła się myśl, że moje zasypianie jest tak zaburzone, że chaotycznie przenoszę się po ludzkich snach. W którymś momencie pojawiłem się nad ślicznym krajobrazem w postaci rzeki, do której stopniami jej szerokości wpływał lśniący wodospad na kształt schodów prowadzących z chmur. Ale nie o tym.
Pojawiła się projekcja, które domagała się, żebym pomógł jej w czymś w jej śnie, do którego można się było dostać mijając " centrum snów ". Kiedy tam dotarłem fascynacja tym miejscem natychmiast mnie ocuciła i już tam zostałem.
Nie można nazwać tego wizją. Całość składała się z zawieszonego w nicości parkietu drewnianego wielkości może 30 m2. Kiedy mówię nicości nie mam na myśli próżni, sięganie wzrokiem poza czy pod parkiet wydawało się tożsame, nie istniała tam bliż ani dal, tak jak bym przestał rozumieć wymiarowość przestrzeni. Na jednym krańcu parkietu znajdowała się niewielka didżejka przypominająca niebieską pralkę, nikt za nią nie siedział. Wydawało się, że to ona właśnie emitowała to co było rdzeniem tego snu - ciężką, niesamowitą, hipnotyzującą muzykę, trudną do ujęcia w ryzach gatunku, ale może najbliżej jej tu było do trybalnej czy techno ( nie słucham i się nie znam ). Przetrzymałem w tym śnie dobre 20 minut i motywy muzyczne gładko przechodziły w kolejne, całkiem nowe, bez cienia monotonii.
Parkiet był " pełen " ludzi. Treściowo byli tam wszyscy ludzie świata, którzy w tym czasie NIE śpią Ci, którzy spali znajdowali się rzekomo poza parkietem, czyli w nieskończonym labirencie uniwersum snów. Sen rozwiązał to w taki sposób, że stojąc w miejscu obserwowałem po brzegi wypełniony parkiet tańczącymi w jednym rytmie ludźmi a każda najdrobniejsza zmiana kąta patrzenia, czyli obrót głowy, ruch, cokolwiek, odsłaniała na miejscu poprzedniego kolejny tłum ludzi, na zasadzie mozajki czy kalejdoskopu. Pełen obrót głowy przyprawiał o nudności, bo obraz przechodził z jednego na drugi setki razy, ukazując setki ludzi, często w niepełnych fazach, nakładających się na siebie. W tej całej palecie jeden element był stały - przy każdym kącie widzenia po parkiecie pełznął gęsty taneczny pociąg ludzi w jednym kolorze. Przez gęsty mam na myśli jeden nakłada się na drugiego, jak okienka erroru na pulpicie, który przesuwa się myszką. Pociąg wymachiwał synchronicznie rękami i był plastyczny - każda moja ewolucja na parkiecie była masowo imitowana przez tą dyskotekową gąsienicę.
Tańczący tłum nie mieścił się na parkiecie i wystawał jeszcze w stronę nicości, im dalej od parkietu tym poruszali się wolniej i stawali się coraz bardziej przezroczyści, od stóp do głów, jak by brodzili w nieistniejącym morzu. Tańczący tłum dzielił się z kolei na " parkietowych wymiataczy " oraz tych, którzy wirowali w parze. Magiczną różnicą okazał się stan dłoni. Całkowite jej otworzenie i minimalne oddalenie od ciała powodowało, że w każdym z kątów widzenia materializowały się różne kobiety, niekiedy dwie naraz w różnej pozycji lub niecałkiem zmaterializowane, które jakby od zawsze tą dłoń trzymały.
W tamtym śnie moja świadomość weszła na inne tory. Kierowała nią tylko ta muzyka. W głowie istniała tylko jedna myśl, która według treści była nazwą tego miejsca - " maszyna ". Zdecydowanie było to doświadczenie mistyczne. Mimo to po całej nocy obudziłem się koszmarnie wyczerpany, aż do niemożności funkcjonowania w pracy
Miałem niespokojny sen i świadomość samoczynnie falowała już w pierwszej fazie REM. Akcja i otoczenie zmieniały się bardzo szybko, tak że w treści pojawiła się myśl, że moje zasypianie jest tak zaburzone, że chaotycznie przenoszę się po ludzkich snach. W którymś momencie pojawiłem się nad ślicznym krajobrazem w postaci rzeki, do której stopniami jej szerokości wpływał lśniący wodospad na kształt schodów prowadzących z chmur. Ale nie o tym.
Pojawiła się projekcja, które domagała się, żebym pomógł jej w czymś w jej śnie, do którego można się było dostać mijając " centrum snów ". Kiedy tam dotarłem fascynacja tym miejscem natychmiast mnie ocuciła i już tam zostałem.
Nie można nazwać tego wizją. Całość składała się z zawieszonego w nicości parkietu drewnianego wielkości może 30 m2. Kiedy mówię nicości nie mam na myśli próżni, sięganie wzrokiem poza czy pod parkiet wydawało się tożsame, nie istniała tam bliż ani dal, tak jak bym przestał rozumieć wymiarowość przestrzeni. Na jednym krańcu parkietu znajdowała się niewielka didżejka przypominająca niebieską pralkę, nikt za nią nie siedział. Wydawało się, że to ona właśnie emitowała to co było rdzeniem tego snu - ciężką, niesamowitą, hipnotyzującą muzykę, trudną do ujęcia w ryzach gatunku, ale może najbliżej jej tu było do trybalnej czy techno ( nie słucham i się nie znam ). Przetrzymałem w tym śnie dobre 20 minut i motywy muzyczne gładko przechodziły w kolejne, całkiem nowe, bez cienia monotonii.
Parkiet był " pełen " ludzi. Treściowo byli tam wszyscy ludzie świata, którzy w tym czasie NIE śpią Ci, którzy spali znajdowali się rzekomo poza parkietem, czyli w nieskończonym labirencie uniwersum snów. Sen rozwiązał to w taki sposób, że stojąc w miejscu obserwowałem po brzegi wypełniony parkiet tańczącymi w jednym rytmie ludźmi a każda najdrobniejsza zmiana kąta patrzenia, czyli obrót głowy, ruch, cokolwiek, odsłaniała na miejscu poprzedniego kolejny tłum ludzi, na zasadzie mozajki czy kalejdoskopu. Pełen obrót głowy przyprawiał o nudności, bo obraz przechodził z jednego na drugi setki razy, ukazując setki ludzi, często w niepełnych fazach, nakładających się na siebie. W tej całej palecie jeden element był stały - przy każdym kącie widzenia po parkiecie pełznął gęsty taneczny pociąg ludzi w jednym kolorze. Przez gęsty mam na myśli jeden nakłada się na drugiego, jak okienka erroru na pulpicie, który przesuwa się myszką. Pociąg wymachiwał synchronicznie rękami i był plastyczny - każda moja ewolucja na parkiecie była masowo imitowana przez tą dyskotekową gąsienicę.
Tańczący tłum nie mieścił się na parkiecie i wystawał jeszcze w stronę nicości, im dalej od parkietu tym poruszali się wolniej i stawali się coraz bardziej przezroczyści, od stóp do głów, jak by brodzili w nieistniejącym morzu. Tańczący tłum dzielił się z kolei na " parkietowych wymiataczy " oraz tych, którzy wirowali w parze. Magiczną różnicą okazał się stan dłoni. Całkowite jej otworzenie i minimalne oddalenie od ciała powodowało, że w każdym z kątów widzenia materializowały się różne kobiety, niekiedy dwie naraz w różnej pozycji lub niecałkiem zmaterializowane, które jakby od zawsze tą dłoń trzymały.
W tamtym śnie moja świadomość weszła na inne tory. Kierowała nią tylko ta muzyka. W głowie istniała tylko jedna myśl, która według treści była nazwą tego miejsca - " maszyna ". Zdecydowanie było to doświadczenie mistyczne. Mimo to po całej nocy obudziłem się koszmarnie wyczerpany, aż do niemożności funkcjonowania w pracy