13-05-2016, 07:03
I kolejna, starym dobrym farmakologicznym sposobem Od 5.00 do 6.00 pełne LDki przerywane spłyceniami, wyszło 5 równych sesji, jedna tylko była wizyjna.
Zaczęło się od snu o wniebowzięciu W fabule coś poszło Bogu nie tak, że zamiast wnieść mnie w niebiosa prostym strumieniem to miotało mną jak szatan po całej wsi Szybko zorientowałem się, że mogę kontrolować lot i uświadomiłem się. Bez przeszkód mijałem ekstremalnie skomplikowane kompleksy upchane masami straganów z dziwacznymi towarami i ceramicznymi zdobionymi staroświecko ścianami, aż w końcu wzniosłem się nad piękną rozległą przestrzenią : jezioro rozmiarów małego morza z półwyspem wielkości Helskiego, z tego lądu uwypuklały się mniejsze półwyspy, na których ziemię od wody odgradzały fortyfikacje wykończone ośmioma futurystycznymi czarno-zielonymi zamczyskami, część z nich rzucała w ciemne noce niebo sztuczną zorzę/ łunę, jak niektóre stacje benzynowe. Całe jezioro jarzyło się zieloną poświatą, pochodzącą z odbitego światła tamtejszego słońca ( mimo, że to była noc ) - przerażająco wibrującej, zielonej planety. Cała przygoda okraszona była soundtrackiem, który przypominał mi " Cykady na cykadach "
Podczas tych wszystkich sesji w którymś momencie zaczęły powstawać typowe problemy antagonizmu snu - wyrastały mi dodatkowe dłonie, obrzęk nogi spowalniający lot, wrogie projekcje. Wpadłem na pomysł, że zasieję sobie myśl, że zaraz za mną lecą moi agenci, którzy są odpowiedzialni za wspieranie mnie w kontroli, bez przywoływania ich. To była doskonała idea, okazało się, że nie muszę nawet wydawać im komend, do końca snów wszystkie zdarzenia kończyły się na moją korzyść. Np zamiast dodatkowych dłoni na nadgarstku nagle wyrósł mi wachlarzyk, który przyspieszał mój lot, albo materializował się wyciągnik, gdy utknąłem w ciasnym przejściu. Co więcej, każda napotkana projekcja dawała wrażenie, że jest tym domniemanym agentem, więc nie były już namolne i agresywne.
Zaczęło się od snu o wniebowzięciu W fabule coś poszło Bogu nie tak, że zamiast wnieść mnie w niebiosa prostym strumieniem to miotało mną jak szatan po całej wsi Szybko zorientowałem się, że mogę kontrolować lot i uświadomiłem się. Bez przeszkód mijałem ekstremalnie skomplikowane kompleksy upchane masami straganów z dziwacznymi towarami i ceramicznymi zdobionymi staroświecko ścianami, aż w końcu wzniosłem się nad piękną rozległą przestrzenią : jezioro rozmiarów małego morza z półwyspem wielkości Helskiego, z tego lądu uwypuklały się mniejsze półwyspy, na których ziemię od wody odgradzały fortyfikacje wykończone ośmioma futurystycznymi czarno-zielonymi zamczyskami, część z nich rzucała w ciemne noce niebo sztuczną zorzę/ łunę, jak niektóre stacje benzynowe. Całe jezioro jarzyło się zieloną poświatą, pochodzącą z odbitego światła tamtejszego słońca ( mimo, że to była noc ) - przerażająco wibrującej, zielonej planety. Cała przygoda okraszona była soundtrackiem, który przypominał mi " Cykady na cykadach "
Podczas tych wszystkich sesji w którymś momencie zaczęły powstawać typowe problemy antagonizmu snu - wyrastały mi dodatkowe dłonie, obrzęk nogi spowalniający lot, wrogie projekcje. Wpadłem na pomysł, że zasieję sobie myśl, że zaraz za mną lecą moi agenci, którzy są odpowiedzialni za wspieranie mnie w kontroli, bez przywoływania ich. To była doskonała idea, okazało się, że nie muszę nawet wydawać im komend, do końca snów wszystkie zdarzenia kończyły się na moją korzyść. Np zamiast dodatkowych dłoni na nadgarstku nagle wyrósł mi wachlarzyk, który przyspieszał mój lot, albo materializował się wyciągnik, gdy utknąłem w ciasnym przejściu. Co więcej, każda napotkana projekcja dawała wrażenie, że jest tym domniemanym agentem, więc nie były już namolne i agresywne.