Awakenizmy
#11
Powrót do stanu dziecka

"Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego"

Te słowa Jezusa zapisane w Nowym Testamencie można różnie rozumieć. Ja stan dziecka rozumiem m.in. jako stan otwartego niewiedzącego a przez to autentycznego umysłu i myślę, że o ten aspekt bycia dzieckiem chodziło.

Aby wejść do Królestwa Niebieskiego, które jest zawsze nam dostępnym stanem obecności, musimy porzucić nasze "wiedzenie" a konkretnie przywiązanie do "tego, który wie". Do poczucia "wiem, że wiem". Naszego małego "ja". Wtedy umysł straci punkt odniesienia i nie mając czego się chwycić, rozpuści się i zjedna z przepływem chwili obecnej. I głęboki zachwyt stopniowo wypełni nasze życie.

Rozwój duchowy oznacza więc stopniowe przechodzenie ze skrajnej ignorancji "wiedzenia" do umysłu "nie wiem". Rozpoznawanie przywiązań. Począwszy od tych najbardziej widocznych na najsubtelniejszych kończąc. To też odrzucanie swoich masek i racjonalizacji. Docieranie do swoich wypartych emocji. Otwieranie serca.
Potrzebne są do tego umiejętności typowo "dorosłe", ale to też nie jest tak, że ten docelowy stan dziecka jest po prostu dziecinnością. To stan dziecka, ale z nabytą już mądrością.

Z drugiej strony w tym procesie nie powinniśmy za bardzo polegać na wiedzy czy narzędziach. Jesteśmy tu głównie potrzebni my sami z naszą szczerością i autentycznością wobec siebie. Poddanie do naszej słabości. Jak dziecko właśnie. Ważna jest choćby zdolność do rozpłakania się "jak dziecko", kiedy mamy taką potrzebę i przestrzeń. Jak dziecko bo dziecko właśnie nie ma zazwyczaj potrzeby kontrolowania swoich emocji. Założonej mentalnej zbroi, która ma za zadanie chronić ich przed bólem i utrzymywać wyrobione o sobie zdanie. Nie wypiera swoich potrzeb. Chodzi o kontakt z tą prostotą właśnie. Nasz umysł ma wspaniałą zdolność do samo uzdrowienia i integracji, ale trzeba mu dać na to przestrzeń.

Jedna z podstawowych zasad medytacji polega na puszczaniu myśli swobodnie. Nie zatrzymywaniu ich, ale też nie chwytaniu się ich. A to dlatego bo zarówno zatrzymywanie jak i chwytanie się myśli cofa ruch naszej energii, która naturalnie kieruje się w stronę naszego serca.
Umysł rozluźnia się sam z siebie. Stopniowo dociera do swoich napięć. Ale przychodzą do nas myśli z "ładunkiem" przywiązania, które mają za zadanie nas od tego odwrócić. Wzmacniać naszą mentalną zbroję. Trzeba to po prostu puścić. Bez strachu i z zaufaniem. Dosłownie chwila nic nie robienia potrafi odkryć przed nami wiele emocji i uwolnić je. Wgląd w siebie jest już w tym zawarty.

Bardzo ważne jest też, żeby nie mieć umysłu za wroga i się od niego nie oddzielać. To nie "zły umysł" nasyła myśli, które oddalają nas od kontaktu z sercem. Sami to robimy. Po prostu z jakichś powodów hamujemy ten przepływ. Może czegoś się boimy. Wszystko to możemy odkryć a ta świadomość nas zmieni i oswobodzi.
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#12
Też tak to odczuwam, że chodzi o otwartość, świeże spojrzenie, co może najlepiej ujmuje słowo "elastyczność", w przeciwieństwie do sztywności czy upartego przywiązania ludzi starszych. Za to nie wiem czemu dodajesz tu kwestię kontroli emocji, przecież to umiejętność, której uczymy się w trakcie życia, jest w życiu dorosłym potrzebna i nie ujmuje samemu odczuwaniu emocji. Gdyby człowiek pozostawał w tej sferze jak dziecko, to wszyscy płakali by w supermarketach, jak nie mogli by znaleźć odpowiedniej półki, albo dawali by upust wściekłości :)
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#13
Tak, dlatego wspomniałem, że potrzebna jest przestrzeń do ekspresji. Stłumienia do pewnego stopnia są zdrowe. Grunt, żeby nie kumulowały się. Kiedy w miarę na bieżąco wyrażamy swoje emocje to nie ma też ryzyka, że od jakiejś błahostki wybuchniemy gniewem czy rozpłaczemy się.
Wtedy w sumie też tłumienie nie jest potrzebne. I zamiast być jak drzewo, które przy silnym wietrze pozostaje nieruchome, ale traci gałęzie, możemy być jak bambus. Zupełnie ugnie się pod wiatrem, ale po chwili jest jak nowy. Jak to napisał Ronald Siegel w swojej książce o uważności :P

A jak to docieranie do swoich wypartych emocji wiążę się z elastycznością do końca nie wiem bo temat ciągle poznaje i wyrabiam sobie zdanie. Ale jestem przekonany, że ten związek jest.

Na pewno im sztywniejszy obraz siebie, tym trudniejszy dostęp do głębszych emocji, bo sam kontakt z tymi emocjami wiele nam uświadamia o nas samych i może zaburzyć obraz do którego jesteśmy przywiązani.

Poza tym rozluźnianie przekonań jest związane z rozluźnianiem umysłu a wtedy umysł dociera do swoich napięć.

Po trzecie, kontakt z naszą emocjonalnością i autentyczne bycie z sobą uzdrawia nasze poczucie wartości. Poznajemy lepiej to od czego tak uciekaliśmy na różne sposoby i uczymy się to akceptować. Wszystko to sprawia, że mniej w nas ignorancji i sztywności bo umysł stwarza i podtrzymuje mentalne stelaże na potrzeby kompensacji poczucia wartości oraz ochrony przed cieniem.

No czyli w 2 strony to działa, jak wiele kwestii naszego ciała. Tak to mniej więcej widzę, ale temat mi się jeszcze klaruje ;) Obok mam perspektywę, że to wszystko narracje i doszukiwanie się nieistniejących powiązań, ale nie przekonuje mnie to zbytnio :P
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#14
Ta "przestrzeń do ekspresji". To co to jest tak konkretnie? Chodzi o zaufanego człowieka? Czy może wystarczy, że będę się wydzierał do lustra?
[ ]
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#15
No to zależy. U mnie np. napięcia łatwo się wyzwalają w postaci łez. Nawet to nie musi być płacz. Nieraz bywało tak, że nie czułem negatywnych emocji, ale byłem pomieszany. Czułem blokady na umyśle, albo fiksację na jakimś temacie. I siadałem z poczuciem rezygnacji, poddania. Nic nie robiłem. Nie chwytałem myśli. I przychodziły same coraz bardziej trafiające w sedno, aż leciały łzy. Chwila takiego nic nie robienia i wracał spokój. Który normalnie bym osiągał pewnie długą medytacją skupienia.
Więc wystarczy nawet czasem chwila samotności. Ale przestrzeń zaufanego człowieka jest jeszcze lepsza.

Aczkolwiek nie musi chodzić o ekspresję konkretnie. Samo bycie z np. uczuciem złości pomaga. We wspomnianej przeze mnie wyżej książce autor poleca ćwiczenia, w których nawet że prowokujemy negatywne emocje do pojawienia się i wzrostu, żeby ćwiczyć ich akceptację. A emocja z którą pracujemy jest tą której bardzo unikamy w życiu. Niektórzy np. nie mają problemu z odczuwaniem smutku, ale mają problem ze złością albo na odwrót.
Pisałeś o atakach paniki w swoim temacie. Takie ataki zawsze są kwestią nasilenia pierwszej reakcji lęku (która jest czymś zwyczajnym). Bo boimy się też samej naszej reakcji i to nas nakręca. Jest to forma oporu i ćwiczenia bycia z lękiem i jego akceptacją mogą tutaj pomóc.

Ciężko ten temat całkowicie opisać tym bardziej, że ciężko go całkiem poznać. Moje teksty stanowią bardziej zachętę do eksploracji. Wskazują warte zwiedzenia i poznania miejsca. Perspektywy na które warto otworzyć umysł. Jakie jest Twoje serce, gdzie tkwią blokady, czemu i w jaki sposób starasz się od nich uciekać... to już Twoje zadanie to zbadać :) Grunt to dać sobie więcej przestrzeni, wzmocnić kontakt z samym sobą. I stopniowo przestajemy siebie komplikować. Widzimy coraz lepiej swoją prostotę, choć na swój sposób tajemniczą i niezgłębioną. I cieszymy się z niej bo piękno własnego serca do którego docieramy jest w zupełności wystarczające do szczęścia ;)
Polecam jeszcze w temacie ten świetny tekst http://ortopraksa.pl/2020/03/09/otwieranie-serca/
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#16
Duchowość jako umiejętność

Chciałem pomówić trochę o duchowości i przebudzeniu/oświeceniu, rozumianego jako umiejętność, przeciwstawnie do duchowości rozumianej jako konkretne rozumienie, wiedza, wgląd czy doświadczenie, co zdecydowanie częściej się zdarza.

Bardzo dużo osób sądzi, że jest na swego rodzaju końcu duchowej drogi przy czym często wiążę swoje ostateczne zrozumienie duchowości, z jakimś konkretnym, zazwyczaj intensywnym doświadczeniem. Od tego momentu są przekonani, że mają "coś" raz na zawsze. Bez przerwy.
Oczywiście, różne wglądy, również te bardzo istotne, zdarzają się skokowo. Natomiast biorąc pod uwagę, że w buddyzmie (który podchodzi do duchowości bardzo technicznie i starając się nie narażać na pułapki duchowe), bycie bez przerwy z tym co jest uważane za przebudzenie, jest nieosiągalne nawet dla wysoko urzeczywistnionych Bodhisattvów.
Z tego punktu widzenia, jeśli ktoś sądzi, że jest przebudzony bez przerwy, praktycznie na 100%, zbłądził.

Często komuś na jego drodze duchowej idzie dobrze, po czym ma intensywne doświadczenie (które są nieodłącznym elementem rozwoju duchowego) i bierze to za oświecenie. I od tego pory zaczyna sobie komplikować. W pewnym sensie miarą rozwoju duchowego jest to jak wiele jesteś w stanie przejść intensywnych doświadczeń bez pomyślenia, że jesteś oświecony :)

I nie zrozumcie mnie źle. Nie chodzi o czepianie się szczegółów. Albo walkę o to kto ma rację. Tylko naszą duchowość. Bo jeśli ktoś wpadł w powyższą pułapkę, to może mieć pewność, że w jakimś stopniu to blokuje jego rozwój duchowy. Nierzadko prawie całkowicie. Czasami w gorszych przypadkach, nie tylko trwamy w pomieszaniu przez brak prawdziwej duchowości w naszym życiu, ale dodatkowo bardzo sobie szkodzimy przez jeszcze większe zagubienie kontaktu z życiem i sobą samym.

Jest tak dlatego, że w tym wypadku chwytamy się jakiejś duchowej koncepcji, w okół której kręci się nasze myślenie bądź percepcja. To ogranicza nasze poznanie. Nasze szczęście i naszą wolność. Z racji przywiązania do tej koncepcji, doświadczamy przeróżnych racjonalizacji, które mają za zadanie uczynić w naszych oczach, nasze reakcje i nasze doświadczenie, sensownym i dobrym. I przy tym brzmieć jak najbardziej logicznie. Takie racjonalizacje dotyczą tematu duchowości, więc są na ogół dużo bardziej trwałe od innych, ponieważ odnoszą się do aspektu absolutnego naszego życia, który jest zawsze w pewnym sensie prawdziwy. Przykładami jest ucieczka od swoich problemów emocjonalnych bo "ja" to iluzja. Albo przekonanie, że jest się przebudzonym bez przerwy bo przecież "jesteś tym". Co jest prawdą. Buddyzm też o tym naucza. No ale to wszystko jedna strona medalu, a rozwój duchowy polega na integracji perspektywy absolutnej i relatywnej.

Powodami takiego pomieszania jest głównie niedojrzała osobowość oraz brak nauczyciela. Rozwój duchowy bardzo często pełni rolę kompensacji naszych deficytów osobowościowych. Więc bardzo chcemy mieć swoje oświecenie, aby bardziej cenić swoją osobę. Ale chwytanie się doświadczeń i koncepcji to też cecha naszego umysłu po prostu. Dlatego posiadanie nauczyciela, który zna i rozumie wszelkie duchowe pułapki i zauważy je u nas, jest niezmiernie pomocne.
Na swojej drodze duchowej praktycznie każdy wpada w jakieś pomniejsze bądź większe pułapki i nie jest to coś złego. Taki swego rodzaju efekt uboczny duchowości będący skutkiem przenoszenia się naszych problemów osobowościowych na inny grunt. Sęk w tym, żeby nie siedzieć w tej pułapce za długo. Im dłużej w niej siedzimy tym ciężej z niej wyjść, bo każdy dzień przypomina budowanie fortecy dla naszego pomieszania.

Takie błędne postrzeganie oświecenia jest też przeszkodą dla tych, którzy za oświeconych się jeszcze nie uważają. Bowiem człowiek traktując to zbyt poważnie, w swojej praktyce zaczyna w jakimś stopniu oczekiwać. Nastawiać się na coś. Zamiast po prostu praktykować bez celu. I pozwolić stopniowo i łagodnie, duchowości wlewać się do naszego życia.

A więc o jaką umiejętność chodzi? O rozpoznawanie natury własnego doświadczenia i trwanie w tym. Co wnosi do naszego doświadczenia poczucie wolności, spokoju, błogości i braku podziału na podmiot, przedmiot i doświadczenie. I te jakości są nieuwarunkowane treścią doświadczenia. Ale jeśli opisujesz takimi słowami swoje doświadczenie, to nie znaczy, że przebywasz w przebudzonym stanie umysłu. Bo stanów, które mogą dawać wrażenie spokoju jest wiele. Ze stanami niedualnymi jest zabawna sprawa, bo wiele osób doświadcza czegoś co uznaje za stan niedualny, a po czasie doświadcza stanu, który uznaje za bardziej niedualny, choć to logicznie niemożliwe. Któryś z nich był widocznie dualny. Albo oba.
Stan niedualny różni się od stanów dualnych charakterystycznymi i nieodłącznymi jakościami, jednak dosyć subtelnymi. Dlatego w praktyce, nabycie umiejętności rozróżniania spokojów stanów dualnych od stanu niedualnego zajmuje jakiś czas. Potrzeba doświadczenia i z reguły nauczyciela, albo chociaż nauk z dobrych źródeł.
Ale jeśli sądzisz, że doświadczasz stanu niedualnego chociaż tak nie jest i uczestniczy on coraz bardziej w Twoim życiu to jeszcze pół biedy. Gorzej jeśli sądzisz, że jest on z Tobą bez przerwy.

Chwycenie się koncepcji duchowych, często, skutkuje poczuciem czegoś co w kontraście do poprzedniego doświadczenia, odczuwamy jako spokój. Zmiana utożsamienia z odrębnego i trwałego "ja", na np. bardziej subtelną koncepcję jedności, może taki spokój przynieść. Ale z perspektywy buddyjskiej, nie jest to pełne wyzwolenie. Ogranicza to naszą duchowość. Jest wtedy zamknięta w ramach, sztywna. Tylko pozornie mądra. Ale poza tym nie mamy też dostępu do jakości, które rozwijają się w naszym doświadczeniu wraz ze stabilnym spoczywaniem w przebudzonym stanie. Gdy już zaczną się te jakości rozwijać, to przestajemy postrzegać duchowość jako coś czego czego znamy kres. Przeciwnie. Nie widzimy dna. Nie wiemy co jest za rogiem. A nasze doświadczenie ciągle nas zaskakuje. Wszystko jednak na tle zaufania, poczucia bezpieczeństwa i kontaktu z sercem.
Z drugiej strony, "duchowe" pomieszanie, oprócz sztywnej duchowości, może zaowocować czasem duchowością zbyt powiedziałbym luźną. Tracimy punkty odniesienia, ale jednocześnie przez brak wglądu w naturę doświadczenia, nie mamy w umyśle odpowiedniej przestrzeni, dzięki której mogłoby ono swobodnie przepływać. W efekcie czego zbyt bardzo się gubimy, chcąc ten punkt odniesienia odzyskać. Doświadczamy skrajnie odmiennych stanów, które możemy błędnie wziąć za duchowość, bo dzieją się dziwne "duchowe" rzeczy. I co prawda takie stany mają swój potencjał terapeutyczny i duchowy, ale tylko jeśli odpowiednio do nich podejdziemy. Raczej z reguły po prostu nam szkodzą.

Także zachęcam do rzetelnego rozwoju duchowego :)
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#17
Semdzin sylaby PHAT  - praktyka

W praktyce duchowej musimy nauczyć się rozpoznawać naturę własnego umysłu i spoczywać w niej. Bez tego nie rozwiniemy jakości potrzebnych do naszego wyzwolenia. Jedną z głównych przeszkód stojących na drodze do poznania stanu naturalnego, są wyobrażenia na temat niego samego. Kiedy usłyszymy nauki o naturalnym stanie i zaufamy im, często staramy się go szukać. Problem tkwi zazwyczaj w tym, że szukamy za daleko. W istocie, musimy wręcz zaprzestać szukania.

Natura umysłu pojawia się w pierwszym akcie percepcji. Mimo, że jest bliżej nas niż czubek własnego nosa, to zazwyczaj potrzebujemy wyciszyć umysł na tyle, żeby mgła koncepcji przykrywająca nasze bezpośrednie postrzeganie, nieco zmalała. Wtedy, w momencie kiedy odpuścimy jakikolwiek wysiłek, jest szansa, że dzięki uzyskanemu spokojowi umysłu, nie chwycimy się następnej myśli, a zamiast tego spoczniemy w swoim naturalnym stanie. Rozpoznamy wolność, która już tu jest, była i będzie.

Stan naturalny można jednak osiągnąć na wiele innych sposobów. Chciałem przedstawić jedną z prostszych metod, która wykorzystuje element zaskoczenia. W momencie kiedy coś nas silnie zaskoczy i wytrąci z dotychczasowego wątku myślowego, następuje krótki moment w którym jesteśmy bliżej bezpośredniego postrzegania. Zwykle jednak, jako że utożsamiamy się z wędrującym umysłem, który w tym momencie zostaje porażony, chwila ta jest dla nas momentem dezorientacji. Ale jak czytamy w Tybetańskiej Jodzie Snu i Śnienia "Jeżeli spoczniemy w świadomości tej chwili, nie będzie postrzeganego, ani tego, co postrzegane, tylko czysta percepcja i żadnej myśli, żadnego procesu mentalnego, żadnej reakcji ze strony podmiotu na impuls ze strony przedmiotu. Będzie tylko otwarta, niedualna świadomość. Natura umysłu. Rigpa.".
Dzięki tej wiedzy powstała prosta praktyka, która należy do zbioru 21 Semdzinów Dzgoczen Mennagde. Semdziny są to praktyki służące uspokojeniu umysłu. Poniżej jej treść.

"(…) praktykuj Semdzin sylaby PHAT. Pozwól umysłowi wędrować luźno przez
chwilę a potem wydaj głośny dźwięk PHAT: umysł odnajdzie się w
zdezorientowanym stanie hedewa [przyp. szoku] bez żadnych myśli.
Pozostawaj obecna w tym stanie aż kolejna myśl powstanie i wydaj wtedy
głośny dźwięk PHAT ponownie. Praktykując (…) doświadczysz stanu
medytacji, w którym umysł znajdzie się w swoim naturalnym wymiarze pustki i
przejrzystości."

Ważne w tej praktyce jest, aby nie spodziewać się nadchodzącego szoku. Możemy wykonywać tą praktykę sami, to się nie wyklucza. Wystarczy na samym początku mieć intencję, że wydamy głośne PHAT!, kiedy będziemy pogrążeni w myślach. Po czym poddajemy się zupełnie myślom, pozwalamy sobie zrelaksowanie wędrować. W odpowiednim momencie, wydamy dźwięk samoczynnie.
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#18
Może w angielskim oryginale było "Fart". To by tłumaczyło samozaskoczenie podczas samotnej medytacji :)
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#19
Inces nie żartuj sobie, praktyka to poważna sprawa. Widać, że nie masz pojęcia o niedualnej świadomości.
STOP promocji ideologii neuroróżnorodności
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#20
@incestus jest to jakaś myśl, ale oryginał był pewnie spisany w sanskrycie także nie pasuje :D
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Skocz do:

UA-88656808-1