14-05-2020, 04:58
Powrót do stanu dziecka
"Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego"
Te słowa Jezusa zapisane w Nowym Testamencie można różnie rozumieć. Ja stan dziecka rozumiem m.in. jako stan otwartego niewiedzącego a przez to autentycznego umysłu i myślę, że o ten aspekt bycia dzieckiem chodziło.
Aby wejść do Królestwa Niebieskiego, które jest zawsze nam dostępnym stanem obecności, musimy porzucić nasze "wiedzenie" a konkretnie przywiązanie do "tego, który wie". Do poczucia "wiem, że wiem". Naszego małego "ja". Wtedy umysł straci punkt odniesienia i nie mając czego się chwycić, rozpuści się i zjedna z przepływem chwili obecnej. I głęboki zachwyt stopniowo wypełni nasze życie.
Rozwój duchowy oznacza więc stopniowe przechodzenie ze skrajnej ignorancji "wiedzenia" do umysłu "nie wiem". Rozpoznawanie przywiązań. Począwszy od tych najbardziej widocznych na najsubtelniejszych kończąc. To też odrzucanie swoich masek i racjonalizacji. Docieranie do swoich wypartych emocji. Otwieranie serca.
Potrzebne są do tego umiejętności typowo "dorosłe", ale to też nie jest tak, że ten docelowy stan dziecka jest po prostu dziecinnością. To stan dziecka, ale z nabytą już mądrością.
Z drugiej strony w tym procesie nie powinniśmy za bardzo polegać na wiedzy czy narzędziach. Jesteśmy tu głównie potrzebni my sami z naszą szczerością i autentycznością wobec siebie. Poddanie do naszej słabości. Jak dziecko właśnie. Ważna jest choćby zdolność do rozpłakania się "jak dziecko", kiedy mamy taką potrzebę i przestrzeń. Jak dziecko bo dziecko właśnie nie ma zazwyczaj potrzeby kontrolowania swoich emocji. Założonej mentalnej zbroi, która ma za zadanie chronić ich przed bólem i utrzymywać wyrobione o sobie zdanie. Nie wypiera swoich potrzeb. Chodzi o kontakt z tą prostotą właśnie. Nasz umysł ma wspaniałą zdolność do samo uzdrowienia i integracji, ale trzeba mu dać na to przestrzeń.
Jedna z podstawowych zasad medytacji polega na puszczaniu myśli swobodnie. Nie zatrzymywaniu ich, ale też nie chwytaniu się ich. A to dlatego bo zarówno zatrzymywanie jak i chwytanie się myśli cofa ruch naszej energii, która naturalnie kieruje się w stronę naszego serca.
Umysł rozluźnia się sam z siebie. Stopniowo dociera do swoich napięć. Ale przychodzą do nas myśli z "ładunkiem" przywiązania, które mają za zadanie nas od tego odwrócić. Wzmacniać naszą mentalną zbroję. Trzeba to po prostu puścić. Bez strachu i z zaufaniem. Dosłownie chwila nic nie robienia potrafi odkryć przed nami wiele emocji i uwolnić je. Wgląd w siebie jest już w tym zawarty.
Bardzo ważne jest też, żeby nie mieć umysłu za wroga i się od niego nie oddzielać. To nie "zły umysł" nasyła myśli, które oddalają nas od kontaktu z sercem. Sami to robimy. Po prostu z jakichś powodów hamujemy ten przepływ. Może czegoś się boimy. Wszystko to możemy odkryć a ta świadomość nas zmieni i oswobodzi.
"Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego"
Te słowa Jezusa zapisane w Nowym Testamencie można różnie rozumieć. Ja stan dziecka rozumiem m.in. jako stan otwartego niewiedzącego a przez to autentycznego umysłu i myślę, że o ten aspekt bycia dzieckiem chodziło.
Aby wejść do Królestwa Niebieskiego, które jest zawsze nam dostępnym stanem obecności, musimy porzucić nasze "wiedzenie" a konkretnie przywiązanie do "tego, który wie". Do poczucia "wiem, że wiem". Naszego małego "ja". Wtedy umysł straci punkt odniesienia i nie mając czego się chwycić, rozpuści się i zjedna z przepływem chwili obecnej. I głęboki zachwyt stopniowo wypełni nasze życie.
Rozwój duchowy oznacza więc stopniowe przechodzenie ze skrajnej ignorancji "wiedzenia" do umysłu "nie wiem". Rozpoznawanie przywiązań. Począwszy od tych najbardziej widocznych na najsubtelniejszych kończąc. To też odrzucanie swoich masek i racjonalizacji. Docieranie do swoich wypartych emocji. Otwieranie serca.
Potrzebne są do tego umiejętności typowo "dorosłe", ale to też nie jest tak, że ten docelowy stan dziecka jest po prostu dziecinnością. To stan dziecka, ale z nabytą już mądrością.
Z drugiej strony w tym procesie nie powinniśmy za bardzo polegać na wiedzy czy narzędziach. Jesteśmy tu głównie potrzebni my sami z naszą szczerością i autentycznością wobec siebie. Poddanie do naszej słabości. Jak dziecko właśnie. Ważna jest choćby zdolność do rozpłakania się "jak dziecko", kiedy mamy taką potrzebę i przestrzeń. Jak dziecko bo dziecko właśnie nie ma zazwyczaj potrzeby kontrolowania swoich emocji. Założonej mentalnej zbroi, która ma za zadanie chronić ich przed bólem i utrzymywać wyrobione o sobie zdanie. Nie wypiera swoich potrzeb. Chodzi o kontakt z tą prostotą właśnie. Nasz umysł ma wspaniałą zdolność do samo uzdrowienia i integracji, ale trzeba mu dać na to przestrzeń.
Jedna z podstawowych zasad medytacji polega na puszczaniu myśli swobodnie. Nie zatrzymywaniu ich, ale też nie chwytaniu się ich. A to dlatego bo zarówno zatrzymywanie jak i chwytanie się myśli cofa ruch naszej energii, która naturalnie kieruje się w stronę naszego serca.
Umysł rozluźnia się sam z siebie. Stopniowo dociera do swoich napięć. Ale przychodzą do nas myśli z "ładunkiem" przywiązania, które mają za zadanie nas od tego odwrócić. Wzmacniać naszą mentalną zbroję. Trzeba to po prostu puścić. Bez strachu i z zaufaniem. Dosłownie chwila nic nie robienia potrafi odkryć przed nami wiele emocji i uwolnić je. Wgląd w siebie jest już w tym zawarty.
Bardzo ważne jest też, żeby nie mieć umysłu za wroga i się od niego nie oddzielać. To nie "zły umysł" nasyła myśli, które oddalają nas od kontaktu z sercem. Sami to robimy. Po prostu z jakichś powodów hamujemy ten przepływ. Może czegoś się boimy. Wszystko to możemy odkryć a ta świadomość nas zmieni i oswobodzi.
let's worship cats