To ostatnio dla mnie game changer, dlatego chciałem gorąco polecić praktykę w tym kierunku i napisać o tym co wydaje mi się ważne w takiej praktyce. Moje obecne upodobanie do wizualizacji jest dla mnie tym bardziej ciekawe, bo miałem już wcześniej styczność z wizualizacjami i żyłem w przeświadczeniu, że to nie dla mnie. Nie wychodzi mi. Że nie umiem nawet dobrze wyobrazić sobie konkretnej sceny. Takie praktyki kojarzyły mi się też z czymś "niższym". Zabawą iluzją. "Wkręcaniem się". Więc tym bardziej nie czułem ochoty eksplorować tematu. Piszę ten tekst, bo gdy praktyki zaczęły działać miałem głośną myśl "Czemu nigdy o tym nie słyszałem?". A konkretnie o tym co sprawia, że nasza praktyka zamiast być mozolnym przedzieraniem się przez napięcia, albo nawet dodatkowo tworzyć ich więcej, potrafi w relatywnie krótkim czasie nas wyciszyć i dodać energii. Bo tak widzę teraz potencjał praktyk z wizualizacjami. Co więcej jest dla mnie stosunkowo łatwe i zrozumiałe jak pokierować taką praktyką w dłuższych sesjach. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie dobrze działały praktyki na bazie "odpuszczenia". Po prostu siedzenia. Nic nie robienia Itd. Problem w tym, że ciężko mi było zastosować taką praktykę w dowolnym momencie, intencjonalnie. Poza tym po krótkim czasie i po rozpuszczeniu powierzchownych napięć, umysł osiadał na stanie względnego spokoju, tracił motywację i zdolność do dalszego "odpuszczania". Nie wiedziałem jak dalej pogłębiać praktykę. Z praktyką z wizualizacjami jest inaczej w moim wypadku.
Jak wspomniałem byłem negatywnie zaskoczony, że nikt mi nie powiedział o najistotniejszych kwestiach jakie czynią taką praktykę skuteczną. Wychodzę tutaj z założenia, że takie są. Tj. obserwując moją praktykę, czy wspominając ją po czasie i starając się wyłapać esencjonalne jakości umysłu, który potrafił skutecznie się wyzwolić, miałem różne pomysły. Nie wiem czy takie wyróżnianie czynników ma sens (jeśli nie, jest to odpowiedzią dlaczego nie znalazłem wskazówek na ten temat) a jeśli ma, to nie wiem czy wystarczająco dobrze rozumiem swoje doświadczenie, żeby móc je opisać w taki sposób, aby czytelnik tego tekstu mógł zintegrować je w swojej praktyce. Niemniej jednak spróbuję.
Doszedłem do wniosku, że dwoma najważniejszymi czynnikami w takiej praktyce są zrelaksowane skupienie oraz wiara. Każda z tych rzeczy jest w dużej mierze wtórna do stanu umysłu/ciała oraz wglądu, dlatego nie łudzę się, że wyjaśnienie tych kwestii zagwarantuje Ci właściwą postawę. Z racji istotności wglądu w naturę zjawisk (w praktyce wizualizacji jak i ogólnie w rozwoju duchowym) nie sądzę też, żeby ta praktyka była samowystarczalna. Dlatego dobrze praktykować też jakąś medytację ściśle na to nakierowaną. Jednak co do samych praktyk z wizualizacjami i sposobu na rozwinięcie stanu wyciszenia i przejrzystości – wierzę, że te rady będą przydatne.
Zrelaksowane skupienie - Możliwe, że moja rada będzie wychodzić nieco poza przyjęty styl nauczania, ale trudno. Czemu byś nie miał/a spróbować. Mocno upraszczając - zazwyczaj nauczyciele uczą, czy też większość podejść praktyki medytacyjnej polega na zaczęciu praktyki od intensywnego skupienia (chyba że z łatwością utrzymujemy uwagę na obiekcie z mniejszym skupieniem) i stopniowe odpuszczanie wysiłku. Ja natomiast sugeruję - możliwie jak najmniejszy wysiłek (ale nie zerowy!) na obiekcie, czyli w tym wypadku naszej wizualizacji. Żeby lepiej ukierunkować na to co mam na myśli, zamiast słów "jak najmniejszy wysiłek", napiszę - z jak największą łagodnością. I polecam spróbować łagodności od samego początku. Niezależnie jak bardzo napięty, czy pomieszany jest Twój umysł. Wychodzę tu poniekąd ze swojego założenia, że to nie jest do końca tak, że w przypadku braku umiejętności skupienia, potrzebujemy po prostu włożyć w praktykę większy wysiłek. Postrzegam dobre skupienie jako wynikłe m.in. z powiedzmy, jedności umysłu. Jeśli chcesz się na czymś skupić (na każdym „poziomie”) oraz nie masz wątpliwości, że warto - to się skupisz. Oczywiście wyciszenie także ma znaczenie jednak chce żebyś spojrzał/a na to też od tej strony i popracował/a nad tym aspektem.
Może wspomnę jak przekonałem się do takich praktyk i może to nieco przybliży tą kwestię. Ogólnie jak wspomniałem próbowałem wizualizacji już wcześniej jednak szybko się odbijałem. Tym razem jednak zamiast próbować „praktyk” opartych na wizualizacji, zacząłem "bawić się” swoją wyobraźnią. Bo z racjonalnego punktu widzenia, nie przypominało to medytacji. Zwyczajnie wyobrażałem sobie to co w danym momencie chciałem, a co kojarzyło mi się z poczuciem mocy. I byłem zaskoczony efektami. Wpierw, że w ogóle utrzymuje dobre skupienie na danym wyobrażeniu i że umysł za tym lekko i satysfakcjonująco podąża. A później zaskoczony, że to "działa". Działa w znaczeniu, że do tej pory żadna praktyka w takim tempie nie rozpraszała moich napięć, nie wpływała na nastawienie, ekspresję, percepcję, wyciszenie. Zacząłem eksplorować temat wahając się pomiędzy nieskutecznymi próbami odtworzenia efektu, a bardziej intuicyjnymi i spontanicznymi "skutecznymi" praktykami. Próby zrozumienia co tak właściwie robię, zmniejszyły wahania i poprawiły umiejętność intencjonalnego zastosowania takich praktyk.
Wracając. Efekty tych "zabaw" wyraźnie mi pokazały, że tu naprawdę potrzeba niewiele wysiłku i naprawdę można zaufać "intuicji". Co więcej - że treść wizualizacji ma drugorzędne znaczenie. A tym bardziej dokładność wizji i detale.
Później włączyłem do swojej praktyki pracę z już bardziej "buddyjskimi" wizualizacjami typu bóstwa, jednak wykorzystuje to bardziej jako inspirację, niż próbuję wiernie odtworzyć daną praktykę. Jedną z przyczyn takiej postawy jest to, że zauważyłem, że najlepiej działa wizualizacja, która ze mną "rezonuje". Jest naturalna. Przychodzi łatwo, intuicyjnie. I po prostu mi się podoba. Nie chodzi tutaj o ustalenie jakiejś swojej jednej ulubionej wizualizacji i wykorzystywania jej za każdym razem. Raczej polecam unikać prób "odtworzenia" tego co już zadziałało. Tzn... może zadziałać jak najbardziej. Tylko akurat jak do czegoś innego Cię ciągnie - nie kombinuj. Dobrze tu myślę też wyrobić sobie balans między elastycznością (czy takim zmienianiem wizji z racji swobody jak w zabawie), a utrzymywaniem skupienia przez dłuższy czas na jednej wizualizacji. Z drugiej strony myślę, że przy odpowiednim relaksie będzie się to dziać samo albo wyobrażenie naturalnie zacznie się zmieniać i prowadzić za sobą.
W każdym razie umysłowi z pewnością będzie łatwiej się skupić jeśli będzie "chciał" się na tym konkretnym aspekcie doświadczenia skupić. Wątpliwości tutaj strasznie podcinają nogi. I mogą płynąć z różnych kwestii. Możemy np. nie wierzyć, że niewielki wysiłek wystarczy. Jest to też związane z tym, że zasadniczo łagodne skupienie na wizualizacji wyzwala początkowo bardzo subtelne wrażenia. Są to wrażenia - powiedziałbym - naturalne. Tzn. płynące "czysto" z tego ile Twój umysł w danym momencie potrafi bez wysiłku stworzyć. Tak więc wrażenia z "tej samej" wizualizacji będą inne w różnym czasie. Ważne jest myślę tutaj zaufanie, że to naprawdę wystarczy. Chodzi o wywołanie właśnie tych subtelnych uczuć i skupienie się na nich, niejako ignorując wszystko inne. Pozwolenie się im prowadzić w pewnym sensie. Co chciałbym podkreślić – ostatecznie chodzi o skupienie właśnie na uczuciach, które wzbudza dane wyobrażenie, a nie na nim samym.
Dzięki łagodności nie tworzysz dodatkowych napięć w swojej praktyce a umysł/ciało w poczuciu, że może oprzeć się na danym wyobrażeniu, szybko się relaksuje. Ale nie tylko dlatego jest to istotne. Dobrze jest zrozumieć czym jest wizualizacja albo może do czego jest podobna, bo po prawdzie to sam sobie jeszcze wyrabiam zdanie na ten temat. Jednak powiedziałbym na ten moment, że wizualizacja jest jak pomost pomiędzy umysłem a ciałem. Choć też nie wiem, czy można to sprowadzić tylko do ciała. Kiedy np. łagodnie wyobrażam sobie żywioł ognia, mogę się z nim lepiej połączyć niż gdybym wyobrażał go sobie z wysiłkiem. Wraz z tym łagodnym skupieniem, wyobrażenie coraz bardziej manifestuje się w doświadczeniu, jakby rozrzedzając obszary/warstwy, przez które nie może się swobodnie manifestować. Łagodność ułatwia nam wrażliwość na swoje doznania, dzięki czemu możemy lepiej kierować swoją praktyką.
Przechodząc do drugiego esencjonalnego czynnika, czyli wiary. Ważne, żeby zrozumieć że w małym stopniu chodzi tutaj o wiarę na poziomie intelektualnym. Jest w zasadzie zbędna, a poza tym opierając się na niej (tzn. warunkując poczucie swojej skuteczności taką wiarą), będziemy mieć ciężej bo taka wiara jest chwiejna. Na początku praktyki istotna jest taka wiara, która można powiedzieć znajduje się przed myślami. Zanim powstanie myśl na temat praktyki można powiedzieć - jesteś poza wiarą i niewiarą. Masz poczucie pewności. Pewności nie odnoszącej się do żadnego obiektu/tematu. Działając z poziomu tej pewności - szybko osiągniesz rezultaty. Nie powiem Ci jak łatwa będzie ta pewność do odkrycia, bo zależy to w dużej mierze od poziomu Twojej praktyki i wglądu. Jednak wskazuje na ten aspekt bo myślę, że taka wskazówka może pomóc. Choćby w zrozumieniu, że ta pewność jest istotna dla praktyki medytacyjnej.
Więc jest to ważne, natomiast moim zdaniem ważny jest jeszcze jeden rodzaj wiary. Dotyczy to jednak głównie już nieco rozwiniętej praktyki. Chodzi o wiarę w swoją "moc", lub moc pomocników Twojej praktyki (np. bóstwa, które w danej chwili wizualizujesz). O swego rodzaju poczucie, że Twoje napięcia są w całości i z łatwością obejmowane i ujarzmiane. Z moich odczuć wynika, że w pewnym momencie w praktyce pojawia się taka jakość i bardzo ją wspomaga. Jak wspominałem, łagodne skupienie "zaprasza" do naszego doświadczenia tylko takie jakości i taką ich wyrazistość, ile jest to na daną chwilę naturalne. Tak jest i z tą wiarą. Nie próbuj wywoływać tego poczucia na siłę. Z drugiej strony możesz delikatnie próbować je "uchwycić". Zaprosić.
To z jaką łatwością ta jakość pojawia się w naszym doświadczeniu i jak bardzo na nie wpływa, zależy w dużym stopniu myślę od naszego podejścia do tego czym dla nas są napięcia. Jak bardzo są dla nas realne. Moje przypuszczenie jest takie, że im lepiej zdajemy sobie sprawę z "sennej" natury wrażeń, tym łatwiej je "kontrolować". Bo tym właśnie powiedziałbym różnią się takie praktyki od "tylko siedzenia". Nie tylko się relaksujemy, ale kierowani świadomością iluzoryczności zjawisk, kontrolujemy doświadczenie. Jeśli ktoś praktykował kiedyś świadome śnienie wie, że nie da się kontrolować snu jeśli nie wierzymy, że to potrafimy. Coś w tym stylu jest myślę i tutaj. Możesz nawet spróbować praktyki w ten sposób, że wyobrażasz sobie, że jesteś w śnie i chcesz rozjaśnić swój umysł jakąś "magiczną" czynnością.
Ok. Kilka przykładów dla lepszego zobrazowania. Nie wiem na ile to kwestia własnych preferencji, albo nasiąknięcia buddyjskim przekazem, jednak polecam pracować dużo ze światłem w swoich wizualizacjach. Dla przykładu wyobrażałem sobie świetlistą kulę. Nie skupiałem się na szczegółach, ani na tym żeby promieniowała czymś i gdzieś. Jedynie w poczuciu pewności wyobraziłem, a nawet nie tyle co wyobraziłem, co "stworzyłem" kulę i poddałem się poczuciu mocy i kontroli. Po jakimś czasie kula wypełniała całe doświadczenie miękkim światłem.
Bardzo lubię też wyobrażać sobie jak medytuję. Wystarczy "mgliste" wyobrażenie, że siedzę skupiony z jakąś mudrą. Stosunkowo łatwo mi w takim wyobrażeniu przywołać wrażenie, że obejmuje wszystkie napięcia i doświadczam ich niewzruszony. Często mam wtedy wrażenie, że cała obecna dysharmonia wychodzi "na tapetę" a ja delikatnie, ale z poczuciem mocy łagodzę energetyczne wahania.
Inny przykład. Wyobrażam sobie świetlisty przejrzysty kryształ układając przy tym dłonie w kształt kryształu. Kryształ coraz bardziej emanuje światłem, czuje jak "wpadam" w to wyobrażenie. W pewnym momencie zaczyna się pojawiać w okół mnie więcej kryształów. Czuje wsparcie. Przychodzi do mnie myśl, że miłość i moc buddów jest nieograniczona i czuje szybko napływającą do mnie energię. Mam wrażenie, że ograniczeniem jest jedynie moja zdolność do przyjęcia tej mocy.
Jeszcze jedno słówko o "działaniu" bo możliwe, że kogoś mogłoby razić to słowo z racji przekonania, że nie powinniśmy rozpatrywać medytacji w kategorii działania/niedziałania, tylko praktykować bez oczekiwań. No cóż, może tak jest lepiej. Ja natomiast od dawna miałem parcie na praktykowanie tego co "działa" i nie potrafiłem długo cierpliwie wytrwać przy tym co pogarszało mój stan, bądź nie dawało szczególnych efektów. M.in. ta potrzeba zmotywowała mnie do eksploracji praktyk z wizualizacjami bo czuję, że działają na mnie świetnie same w sobie, ale też poprawiły podejście do medytacji ogólnie i zmieniły spojrzenie na rozwój duchowy jako taki. Np. wcześniej byłem przekonany, że spoczywanie w „stanie” pełnego odpuszczenia, zupełne odpuszczenie kontroli i bycie w przepływie gwarantuje pełny potencjał względem naszych możliwości w danym momencie. Teraz już nie jestem tego taki pewien a umiejętna „kontrola” doświadczenia okazała się bardzo przydatna. Gdzie są granice tej kontroli to już kwestia dalszego eksplorowania tego jakże fascynującego kierunku rozwoju duchowego i wyrabiania sobie na ten temat zdania.
Jeśli ktoś przeczytał i próbował podanych przeze mnie wskazówek to bardzo proszę o feedback, bo jestem ciekaw czy ma to dla kogoś sens i czy można tego typu porady przełożyć na realną poprawę czyjejś praktyki