Byłam w wielopoziomowym labiryncie, o ścianach częściowo ze skał, częściowo z siatki i szkła. Było tam tak nisko, że musiałam chodzić na kolanach. Wokół mnie krążyły czworonożne wielobarwne stworzenia, nieco większe od psów. Poruszały się na tyle szybko, że nie mogłam przyjrzeć im się z bliska. W jakiś sposób czułam, że one są wygenerowane jak wirtualna rzeczywistość.
W jakiś telepatyczny sposób mama powiadomiła mnie, że ojciec ma do mnie zadzwonić. Poczułam strach i niechęć. Zadzwonił do mnie, potem stało się jakoś tak, że pojawił się obok w tym labiryncie. Zaczęliśmy się kłócić. Irytował mnie fakt, że w tym miejscu cały czas musieliśmy siedzieć na ziemi albo klęczeć, taka pozycja odbierała mi powagę, kiedy na niego krzyczałam. Mimo tego starałam się krzyczeć mu w oczy prawdę, że go nienawidzę, nie potrzebuję i że zarabiam tyle i tyle, więc on nie ma na mnie haka i nie będę żebrać u niego o łaskę.
#Obudziłam się w czasie tej kłótni, być może wskutek emocji
======================================================
Byłam obserwatorem, unoszącym się nad trawiastym terenem z ogrodzeniami, kilkoma małymi budynkami i czymś w rodzaju placu zabaw w środku. Na tym domniemanym placu zabaw znajdowało się kilka metalowych konstrukcji pomalowanych na zielono.
Czułam, że mam wielki wpływ na ten teren i poruszających się po nim ludzi. Trochę jakbym była najwyższym bóstwem albo graczem nad planszą.
Mogłam w jakiś sposób bez problemu schwytać pomniejszych bogów. Zamknęłam Atiego i Lerasa wewnątrz sześciokątnej konstrukcji. Jako klatka miało to zbyt oddalone od siebie pręty, żeby być skutecznym więzieniem, ale jakaś inna niewidoczna siła musiała utrzymywać ich wewnątrz. Bogowie stali bardzo blisko siebie, niemal się dotykali, ale wyjątkowo nawet nie próbowali unicestwić się wzajemnie. Zamiast tego usiłowali oddziaływać na świat na zewnątrz, aby w ten sposób pośrednio się uwolnić. Ich próby za każdym razem wywoływały efekt w postaci generowania gdzieś w tym świecie-planszy magicznych substancji. To był właśnie powód, dla którego ich zamknęłam. Moi ludzie mogli wówczas zbierać te substancje i za ich pomocą osiągać nadprzyrodzone moce.
# Ha, wreszcie Ati żywy, nie tylko duch
=====================================================
Mieszkałam w domu rodziców albo w innej okolicy, bardzo podobnej. Uczęszczałam na jakieś zajęcia, które odbywały się bardzo wcześnie o świcie, tak, że zimą było bardzo ciemno. Czasem spoglądałam na tę drogę z lotu ptaka, pokrytą nienaturalnie równą warstwą śniegu, oświetloną żółtawym światłem latarni.
Kiedy przyszedł czas na podsumowanie tych zajęć, pojawiła się jakaś nowa nauczycielka, która nawet nie wiedziała, która kolumna na liście obecności oznacza którą osobę. Jak sama to zobaczyłam, zauważyłam, że albo nic nie jest w ogóle podpisane nazwiskiem, albo są same imiona. Dwie kolumny mogły oznaczać mnie, nauczycielka wahała się, którą mi przypisać. Spytała, ile miałam nieobecności i czy to było poniżej trzech. Powiedziałam, że chyba jedną, wtedy ona tak nagle doznała olśnienia i stwierdziła, że teraz to wszystko oczywiste. Zirytowało mnie to trochę, że wcześniej na to nie wpadła.
Krótkie FA, w którym było ciemno i spoglądałam na zegarek, niezadowolona, że jest tak późno. Potem przeskok i chyba sen o LD.
Wstawałam, wiedząc, że to nie jest prawdziwe ciało, z rozbawieniem pomyślałam o czasach, kiedy jeszcze wierzyłam w projekcję astralną. Szłam przez korytarz w domu rodziców w stronę kuchni.
# M. in. dlatego wydaje mi się, że to był bardziej sen o LD, bo raczej nie miałam świadomości, skoro nie pamiętałam, że nie zasypiałam w tamtym miejscu, ale u mnie, w Warszawie.
Poczułam jakiś rodzaj lekkiego zagrożenia, oderwałam się stopami od ziemi. Szybko zaczęłam obracać się, tak, że wisiałam głową w dół, zaczęło się to częściowo wbrew mojej woli, potem już sama dokończyłam obrót. Zaraz potem obudziłam się.
# Już nie jestem pewna, czy wtedy w końcu naprawdę czy znów FA.