NeuroWonderland
Stoję przed ścianą korytarza (zapewne piwnicznego) i patrzę się na wiszący tam zegar, widzę jak porusza wahadło zegarowe. Zegar tyka. To jest jakiś dziwne miejsce i dziwni ludzie tam mieszkają. Ktoś do mnie podchodzi. Za zegarem pojawia na ułamek sekundy się wielki biały pająk. Śmieję się i mówię temu komuś, że pokaże mu dużego pająka. Idę na koniec korytarza, jest tam wejście do sali sportowej. Zauważam, że zza trybun wystaje nóżka pająka. Jest wielka jak ta cała sala czy tam hala sportowa, więc jak olbrzymi musi być cały pająk. Byłem przerażony co oni tam trzymają. Chciałem ich przestraszyć, a sam się bałem. Uciekłem do łazienki. Po chwili jednak wyszedłem. Cały czas się śmiałem, aby przykryć mój strach. Zbliżył się do mnie jakiś mężczyzna. Przywitałem się z nim uściskając jego "dłoń", zamiast ręki miał czarne owłosione pajęcze odnóże...

Razem z jakąś dziewczyną uciekałem przed wrogimi służbami policyjnymi. W końcu, gdy nas dogonili posłałem w ich stronę czy raczej próbowałem posłać falę energii. Niektórzy się przewrócili, ale słabe to dawało efekty. Ktoś tam jeszcze się na mnie rzucił, na szczęście dałem radę go odepchnąć i się obudziłem.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Nie wiadomo skąd pojawiło się dwóch takich skurwieli. Byli w wieku gimnazjalnym. Jeden z nich był podobny do młodszego ode mnie dawnego kolegi z podwórka, drugi niezidentyfikowany. Najpierw chcieli mi zabrać czytnik i go zniszczyć, ale jakoś udało mi się go odebrać. Na pewno nie tylko o to chodziło, grozili mi, że coś tam mi zrobią. Byli silniejsi tylko dlatego, że potrafili podróżować w czasie i się teleportować. W dużym pokoju pojawił się wylot do ciemnych podziemi. Oni wiedzieli, że chcę uciec tam i coś zrobili wcześniej z moimi spodniami. Z pomiędzy czarnej zasłony tego przejścia pojawiły się jakieś mi nieznane dziwne dwa koty. Wyskoczyły na mnie. Zszedłem kilka stopni w dół w stronę podziemi. Jeden kot wskoczył mi na lewą nogawkę spodni. Okazało się, że tamtych dwóch zwilżyło mi spodnie bardzo silną koci miętką. Kot uczepił się pazurami moich spodni, zaczął gryźć i drapać, ogólnie był szalony. Musiałem zdjąć spodnie. Kot zabrał je do podziemi. Wróciłem do pokoju. Akcja przeniosła się do sali jakiegoś budynku. Z tymi dwoma współpracowała jeszcze jedna osoba, była to lalka z kocimi oczami. Nie wiem dlaczego przypominała mi Isabelę. Rozpoczęło się przesłuchanie w stylu tych z detektywistycznych książek, że w tym pokoju znajduje się przestępca, chociaż tylko ona tam była. Siedziała przy ławce, szmaciana lalka. Inna dziewczyna, której nie było widać wszystko powiedziała o tym co ta zła lala zrobiła, że to przez nią ta nogawka od spodni, i że to ona te rajstopy. Wiedzieliśmy, że lalkę opętał zły duch i teraz będzie źle. Znowu scena wraca do pokoi. Udało mi się coś im ukraść i teleportowałem się, gdzieś rzekomo w przyszłość. Szedłem oświetlonym światłem słonecznym korytarzem i skręciłem do drzwi. W ręku trzymałem zakupione to coś. Był to zestaw "Time travelling dla małych dzieci 4D". Niech będzie i dla małych, dobre i to. Wyglądało to na plastelinę z kształtami do wyciskania. Wróciłem i pokazałem, że ściągnąłem z przyszłości jakiś urządzenia, odtwarzacze muzyki czy coś. Oni źli na mnie, że im to ukradłem. Potem (albo wcześniej) miałem się teleportować robiąc przewrót w przód, podłoga miała być teleporterem. Niestety utknąłem częściowo głową w podłodze, a oni "I co, nie możesz się ruszyć?". Jakoś się wydostałem. Oni coś mi grozili, że jak wsadzę to drzewko do ziemi to i tak przyjdą i je wyrwą. Nie wiedziałem o co im chodzi. Już wychodzili. Byłem wściekły. Jednego z nich uderzałem pięścią w twarz raz za razem. Nie poruszyło go, ani trochę. Stał bez ruchu i się bokiem uśmiechał wyszczerzając zęby.

W drugim śnie siedzę na krześle w jakiejś sali. Po lewej stronie siedzi moja siostra lub ktoś ją przypominający, widzę ją tylko kątem oka. Pogładziłem jej rękę kilka razy, nie wiem czemu. Wstała i powiedziała do koleżanek, że może ją jeszcze w pępek dotknę. Przesiadłem się do drugiej części sali. Siostra chyba szła, gdzieś z koleżankami. Wziąłem od niej jednego schabowego kotleta i nałożyłem na talerz, ziemniaki pojawiły się same. Zacząłem jeść. Przyszły dzieciaki z podstawówki (bo to była chyba szkolna stołówka) i obsiadły mnie naokoło. Tak się przybliżały, że aż wchodziły mi na talerz. Nakrzyczałem na nie i poodpychałem, poszły się poskarżyć. Jadłem tego kotleta i były tam także takie podłużne fioletowe żelki, też je zjadłem, chociaż wiedziałem, że to niedobre i fuj, no to jeszcze trochę ziemniaczków. Przyszła pani nauczycielka tych dzieciaków. Nagadała mi, że co ja takiego narobiłem, tak nie wolno. No to jej tłumaczę, że mi prawie usiadły na tym talerzu, to co niby miałem zrobić? Ale tak nie można... Poszła sobie. Wyszedłem drzwiami na korytarze, wyglądało jak na mieście. Włączyła się jakaś wizja w odcieniach szarości. Jakiś nieznany (chociaż trochę znajomo wyglądający) mężczyzna stał na wiejskiej drodze przy chatach i opowiadał jaki dobry zrobił wybór przeprowadzając się na Ukrainę. Jak się to nagranie skończyło stałem tam jeszcze przy ścianie budynku i czekałem. Przeszedłem w końcu na drugą stronę ulicy, a nie, teraz to był znowu korytarz. Wszystko było kolorowe, bardzo sztucznie wyglądające, jakby wnętrze budynku zbudowane było z plastikowych makiet, pewnie by mnie zmylić. Z sali obok wyskoczył lekarz ubrany na biało. "O, już jesteś, no to szybko wchodź." Ja szybko pobiegłem do przejścia na boczny korytarz, lekarz szybko za mną. Słyszałem wiercenie, tam dalej odbywał się pewnie remont. Zauważyłem, że wzdłuż korytarza przy lewej ścianie były poukładane różne dziecięce zabawki, jakieś figurki, jelonki, samochodziki. Powiedziałem do lekarza, że pewnie tam są dzieci autystyczne, ponieważ układanie przedmiotów w linii jest jednym ze wskaźników wskazujących na autyzm. Pokiwał głową. Jeszcze spojrzałem się w drugi korytarz, gdzie znajdowały się schody na górę. Też było tak kolorowo i sztucznie. Też stały tam jakieś makiety, chyba kartonowe, w odcieniach pastelowych. Powiedziałem, że jest tam jakoś smętnie. Też się zgodził, chciał, abym jak najszybciej z nim wrócił. Poszedłem z nim. Nie wiem dlaczego, mogłem przecież uciec. W gabinecie była jeszcze pani "lekarka". Trzymała w ręku skierowane w moją stronę narzędzie podobne do malutkiej srebrnej wiertarki bez wiertła. Między sobą rozmawiali o mnie. Mieli mnie do czegoś przygotować. Stawałem się coraz bardziej świadomy, niestety nie za wiele. Pewnie usuną mi pamięć. Coś mówili o transferze mojej świadomości w przeszłość do mojego dziecięcego ciała. Miałem skądś jednak wiedzę, że ktoś czy coś mnie chroni i nic z tego się im nie uda i się obudziłem.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Chodziłem po różnych ciemnych salach. Możliwe, że to były szkolne klasy, były tam różne osoby. Wszedłem do wielkiej sali. Znajdowały się w niej wielkie wieżowce (ciekawe jak się tam zmieściły?). Było ich około sześć, dziesięć. Schodziłem w dół jednego z nich. Nawet nie wiem kiedy tam wszedłem. Chyba były ze sobą połączone. Teraz się zastanawiam czy może w każdym z nich znajdowała się taka wielka sala, w której stały inne drapacze chmur? Wyszedłem jakoś w połowie. Wiedziałem, że gonią mnie jakieś straszne stwory, wielkie pająki. Wiedziałem, że trzeba coś z tym zrobić, aby się nie wydostały. To był chyba naukowy eksperyment. W oddali sali widziałem jakiś platformy, na które można było wejść. Wróciłem z dwoma osobami, weszliśmy na samą górę jednego z wieżowców. Znaleźliśmy nieznane ukryte drzwi. Tych dwóch poszło sprawdzić co jest z nimi, a ja przytrzymywałem drzwi, aby się nie zamknęły. Po jakimś czasie wrócili. Powiedzieli, że tam był taki sam budynek, tylko wychodziło się w średniowieczną przeszłość, nic ciekawego i wracamy. Pomyślałem, że skoro jedne drzwi prowadzą w przeszłość to na pewno są tu drugie drzwi do przyszłości. I rzeczywiście były. Przeszedłem przez nie i wyszedłem z budynku i z tej wielkiej sali w przyszłości. Nie widziałem wielkich różnic. Było tam wiele ludzi, wszyscy czymś podekscytowani, wyszedłem zupełnie na zewnątrz. Słyszałem odliczanie do czegoś. Już za parę minut zła sztuczna inteligencja miała przekonwertować całą ziemską materię na własne potrzeby. Wszystko dookoła zaczęło się świecić na czerwono i pomarańczowo, jak lawa. Nie mogłem już wrócić. Musiałem uciekać, ale nie wiedziałem dokąd. Wzniosłem się w powietrze i leciałem, sen stał się bardzo wyraźny. Mroczni słudzy sztucznej inteligencji zaczęli mnie gonić. Niedaleko bardzo nisko unosiły się burzowe chmury. Niestety wleciałem pod nie, a tam mnie szybciej złapią, bo to ich domena. Nagle ktoś odsłania kawałek chmury zwisającej, aż do ziemi jak zasłonę z materiału. Wtedy wylądowałem. Były to Elfy z czwartego wymiaru. Miały mi jakoś pomóc. Niestety nie dało się wyjść spod tych chmur. Trzeba było to obejść podziemnymi tunelami, aby się stamtąd wydostać. Już miałem z nimi iść, gdy usłyszałem jak ktoś rytmicznie mówił "nie wiem, nie wiem, nie wiem..." i się przez to obudziłem. Okazało się, że to kot jakoś tak oddychał przez sen, co się przełożyło na słowa we śnie.

Jeszcze był krótki sen jak siedzę na wannie i grzebię w wodzie w zlewie. Zlew był duży jak wanna. Potem jakoś jeszcze bardziej się powiększył. Po wodzie chodzili jacyś ludzie. Nie wiem jak się tu w łazience zmieściła wanna wielkości małego stawu i ci ludzie. Mówili, że chcieli popełnić fizjologiczne samobójstwo (ciekawe jakie jest jeszcze inne, filozoficzne?), ale na szczęście nie zrobili tego. W wodzie leżał rozmoczony makaron, odgarniałem go w ich stronę.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
W myślowych hipnagogach wrzuciłem do czystej przejrzystej wody strumyku kwadratową przezroczystą płytkę. Rozpadła się na ogromną ilość małych różnokolorowych kwadracików, które odpłynęły od punktu zetknięcia się tej płytki. Pomyślałem, że każdy teraz będzie mógł mieć taką drobniutką kolorową wysepkę na wodzie.

We śnie był obiad i tata nakładał jedzenie na talerze. Spytał jakie chcę grzyby do tego. Odpowiedziałem, że może być psylocybina i się zaśmiałem.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Bardzo dużo się działo (albo tak mi się przynajmniej wydaje) i wiele nie pamiętam. Znów się rozpoczął rok szkolny. Z panią od matematyki wyszliśmy, gdzieś w teren przy lesie. Nie wiem po co miałem ze sobą duży plecak, w którym było tylko kilka drobnych rzeczy. Chyba się skaleczyłem w palec i mi pani założyła plasterek. Miałem później wrócić z domu i pokazać ten plasterek, ale tego nie zrobiłem. Potem miał być język polski. Poszedłem do ubikacji i wyszedłem.

Oglądałem trailer nowej części "Matrixa". We śnie myślałem, że były dopiero dwie części i teraz to będzie "Matrix III" i na dodatek serial. Zapowiedź trwała prawie 10 minut i zrobiłem pauzę. Później, jak oglądałem resztę, byłem już pewien, że to fałszywka, posklejane fragmenty z poprzednich części i "Animatrixa". Po obudzeniu wiedziałem, że zupełnie nic z tego nie było w oryginalnych filmach. Podczas oglądania słyszałem muzykę. W jednym momencie widzę kogoś w głębi sceny ubranego na czarno. Stoi nad stołem z kimś jeszcze, chyba naukowcy. Bliżej kamery stoi robot ubrany na biało, zamiast twarzy ma ekran z wieloma światełkami. Jest smutny. W innej scenie mały chłopak ma out of body experience. Widać jak jego ciało astralne wylatuje z fizycznego.

Skądś wracam autobusem. Autobus jedzie normalnie czyli prawą stroną. Wysiadam jednak jakbym jechał autobusem z zupełnie innej strony. Jestem pewien, że to przystanek blisko domu. Wszystko wydaje się normalne przez chwilę. Zaraz jednak okazuje się, że wysiadłem w zupełnie innym mieście. Widziałem nazwę tego nieistniejącego miasta. No to idę szukać powrotnego przystanku. Idę chodnikiem czy ulicą. Ulica powoli zaczyna się przekształcać w cienisty korytarz. W niektórych miejscach siedzą dzieci pod ścianą. Ktoś wstaję i do mnie podchodzi. Coś do mnie mówi, chyba o tym autobusie. Wychodzę stamtąd. Korytarz z powrotem staje się ulicą. Wychodzę za róg budynku, którego tam wcześniej nie było. Autobus mi uciekł. Jakaś pani niby mogła mnie podwieźć samochodem, ale odmówiłem. Powiedziałem, że sam pobiegnę. Obudziłem się. Jeszcze przez chwilę miałem senne myślenie, że tak w środku snu się obudziłem, a przecież nie wróciłem do domu i do swojego ciała i czy przez to nic mi się nie stanie, a może następnym razem sen zacznie się od tego momentu, którym go opuściłem?
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Było słoneczne lato. Wyszedłem z klatki schodowej na zewnątrz. Wspominałem, że tam na trawniku przy ulicy była szopa, a teraz już jej nie ma (w rzeczywistości nigdy tam nie było szopy). Weszła do niej mała dziewczynka.

Biegłem lub leciałem wokół ścian wąskimi korytarzykami, ledwo się tam mieściłem. We wnęce stały na parapecie zielone rośliny. Miały oczy i mówiły do mnie. Były bardzo szczęśliwe, że ktoś się zjawił. Prosiły, abym je uwolnił. Chciały chodzić i latać tak jak ludzie. Ale gdy dowiedziały, że nie jestem w stanie im pomóc stały się złe i mnie wyzywały. Szybko opuściłem to miejsce.

Znalazłem się w dużej sali. Byłem obserwatorem. Wszystko tam było czarne jak po pożarze. W rzędzie stało kilka szafek czy budek. W nich siedzieli policjanci jak zakonnicy zamykający się na lata, którzy już dawno zostali zwolnieni, ale obstawali przy swoim, że będą nie wyjdą stamtąd. Jeden z nich był młodszy miał czarne włosy. Właśnie przyszedł i oznajmił, że dziś jest dzień bez herbaty. Bo oni mieli dzień z herbatą co dwa dni. No, ale przecież mogą sobie zalać tą zepsutą już wodą, która została. Przyszła dziewczyna do niego. On miał ostatnią budkę. Pokazało się jego wspomnienie. Dziewczyna pyta się jego, że jak on jest informatykiem, to pewnie już zarabia bardzo dużo. On nie odpowiada, ukrywa, że robi co innego. Potem poszedł na rozmowę z policją. Przy wychodzeniu niby przez przypadek upadło mu jakieś urządzenie podobne do odtwarzacza mp3 ze słuchawkami, będące identyfikatorem, i książka. Podniósł oba przedmioty. Dziewczyna czekała na niego przed drzwiami. Teraz wszedłem do jego budki. Dziewczyna była związana sznurem i siedziała w pudełku, on ją całował. Dziwne, że się zmieściła w takim malutkim pudełku, może wchodząc do nie go się pomniejszyła? Krzyknąłem, że on ją tu przetrzymuje. Została uwolniona, a ten policjant zamknięty. Wyszliśmy na zewnątrz z tej szopy czy co to było. Ona miała iść do domu. Chciałem iść z nią, ale nie chyba nie chciała.

Teraz jest przeskok do innego miejsca, ale nie wiem czy to dobra kolejność, bo jakby się to działo jednocześnie. Jest noc hallowenowa w przyszłości. Było by zupełnie ciemno, gdyby nie złote światło latarń. Idę, gdzieś na mieście chodnikiem przy ulicy. Może to kontynuacja snu z poprzedniej nocy? Dużo ludzi chodzi. Przechodzę przez ulicę i robi się pusto i cicho. Wchodzę na plac między blokami. Zauważam jakichś ludzi. Są poprzebierani w pomarańczowe materiały jak w prześcieradła. Są przezroczyści, więc wiem już, że to duchy. Niektóre postacie mają długie dzioby. Wiem, że nie są przyjacielsko nastawieni. Chcę uciec. Unoszę się na wysokość budynku. Oni lecą za mną. Opadam i uciekam. Oni chyba nie mogą wychodzić poza granice tego placu.

Jest trochę jaśniejszy dzień. Idę z tą dziewczyną. Mamy udać się na inną planetę. Kierujemy się w stronę unoszącej się w powietrzu wysepki i wchodzimy po schodach. Ostatnio wiele takich wybudowano. Znajdują się w nich teleportery. W ciemnym kącie siedzi obcy z innego świata, chyba ona, jest stara. Nie widać jej za bardzo, ale mam wrażenie, że jest połączeniem pająka i grzyba. Pilnuje urządzenia. Najpierw przechodzi dziewczyna. Teleporter wygląda jak jakaś prasownica czy magiel. Z tej strony wydaje się, że człowiek będzie sprasowany tą rolką, ale tak na prawdę robi się cienki tylko na chwilę i od razu przenoszony jest w inne miejsce. Teraz ja idę. Kładę się na brzuchu, najpierw wchodzi głowa. Mam jakieś problemy i się cofam. Ta kosmitka wstaje i mówi, że musi mi odgryźć koniuszek prawego ucha, bo się klinuje. Się trochę przestraszyłem, nie chcę. Nagle jestem na dachu wysokiego budynku. Są tam inni. Jest znowu ciemno. Obserwuję jak w betonie formują się oczy. To chyba ja się teleportuję, jakoś powoli. Przychodzi mama z czajnikiem i polewa je wrzącą wodą. Krzyczę na nią co ona robi? Odpowiada, że mogłem przecież powiedzieć i odchodzi. Chyba nic się nie stało, oczy były jeszcze pokryte cienką warstwą betonu. Nagle słychać głośne "pop" i całe ciało wyskakuje i staje na nogi. Ja czy ten ktoś kogo przyteleportowało bierze głośny wdech. Mówi, że trochę go zabolało w klatce piersiowej, za długo w tym miejscu był pomiędzy tymi rolkami prasująco teleportacyjnymi. Jest zadowolony.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
U cioci w kuchni przy zlewie stały tubki z zagęszczonym mlekiem dla dzieci. Wyciągnąłem kilka i posmakowałem. Obok stała bita śmietana w kształcie tortu. Też trochę zjadłem. Smaku nie pamiętam, chyba był słaby. Przy tym były jeszcze stare kasety z muzyką zawieszone na stojaku. Miałem wrażenie, że wszystkie te rzeczy stoją tam od lat. W rzeczywistości nic z tego tam nie było.

W moim pokoju stała szafa, której już dawno nie ma. Miała więcej półek. Pod jakimiś rzeczami, chyba gazetami, znalazłem bombonierkę i kilka czekolad, o których nic nie wiedziałem, a leżały tam od świąt. Pokazałem mamie i siostrze te zapomniane prze ze mnie słodycze.

Wstaję z łóżka i idę wyjść drzwiami. Jednak się wracam i wychodzę przez kuchenne okno. Przechodzę przez żywopłot przy ścianie, trochę ciasno. Idę przez dawny plac zabaw. Biorę z ziemi jeden większy kamień i dwa małe. Idę do lasu. Gdy już jestem w lesie, wrzucam te dwa mniejsze kamienie jak najdalej pomiędzy drzewa. Są tam chłopcy spacerujący po tym lesie. Ciężko mi się idzie, bo tam jest sypki piach jak na plaży i śnieg. Chcę zejść po piaskowej skarpie. Trzymając ten duży kamień, budzę się. Jeszcze widzę w ciemności świetlisty dysk.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Szedłem obok budek sklepowych. Wiedziałem, że jednego, odzieżowego sklepu już nie ma i rzeczywiście napis starty. Teraz był spożywczy. W ogóle jak spojrzałem to tam stało pełno samych spożywczych sklepów. Wszedłem do jednego. Brałem różne rzeczy do koszyka, nie pamiętam co, wiem tylko, że bardzo dużo. Poukładałem to na taśmie. Pani sklepikarka kasowała. Wkładałem do torby zakupy. Jakoś bardzo powoli mi to szło. Wyszło na to, że moich rzeczy było dużo więcej niż myślałem. Oprócz tych na taśmie, były jeszcze na dalszej ladzie i na górze kilku wyższych szafek. Wszystko mi się mieszało. W środku były jakieś nie moje rzeczy, pogięte stojące tam od lat. Na końcu jakaś ciemno pomarańczowa otwarta farbka. Zastanawiałem się czy to moje, ale chyba nie. Tam na końcu szafek stali już następni klienci, a ja nadal nie spakowałem swoich rzeczy. W końcu jakoś się z tym uporałem. Teraz był pan sklepowy. Jeszcze przy ladzie stało małe drzewko, dziwiłem się, że i to wziąłem. Przyszła mama i pomogła mi z częścią tych zakupów.

Wracałem do domu przy lesie. Podniosłem ze śniegu nasionko, byłem pewny, buku. Wygrzebałem zawartość i zjadłem. Potem pomyślałem, że przecież tak nie wygląda nasionko buku, tylko klonu. Zastanawiałem się czy mi będzie rosło w brzuchu i będę się dłużej czuł najedzony.

Z mamą i siostrą szedłem obok wielkiego budynku. Nagle zrobiło się ciemno. Po ulicy biegli ludzie. To wielka fala tsunami się zbliżała. Chwyciliśmy się za ręce i czekaliśmy, bo nic już nie mogliśmy zrobić. Sen się cofnął. Udało się nam wejść do tego budynku, ale i tak wiedzieliśmy, że to nie miało sensu. Fala i tak wedrze się do wnętrza.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Zrobiło się jasno w pokoju. Kołdra zaczęła się zsuwać i unosić w powietrzu. Opadła i zaczęła mnie dusić. Powtarzało się to trzy razy. Rozluźniłem się i przestała.

Książki z serii "Harry Potter" pomieszały się z materiałami do nauki siostry umieszczonych w segregatorach. Stały na wysokich półkach przy suficie. Otworzyłem jedną książkę. Dwie kartki były luźne. Myślałem, że wcześniej nie zauważyłem tego, więc teraz chciałem przeczytać, aby nie zapomnieć. Pomiędzy stronami była jasna moneta z częścią tekstu. Niektóre słowa na niej były po rosyjsku. Aha, więc autorka pisała część w innym języku. Czułem jak moneta się topi jak czekoladka.

Uliczki dzielnicy zamieniły się strumyki i małe rzeki. W kilkuosobowej grupie płynęliśmy łódkami. Świeciło słońce. Chciałem samemu iść w bok na prawą stronę, ale musiałbym przechodzić przez wody lub je jakoś przeskakiwać. Pani, która powadziła naszą podróż kazała dalej płynąć łódką. Tam na końcu ulicy stały przecież ławki. Zdziwiłem się, przecież nasz cel był inny.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Śniło mi się, że idę korytarzem, gdzie są szatnie i staję przed drzwiami do sennej stołówki. To jest McDonald’s. Jest tam dużo ciemnoskórych osób głośno rozmawiających i śmiejących się. Nie wchodzę tam, bo przecież nie znalazłbym tam prawdziwego jedzenia. Wychodzę na ulicę. Idę znowu szkolnym korytarzem, schodzę po schodach. Idzie za mną moja kotka. Dziwię się, że znalazła się tak daleko od domu. Biegnę, chcąc znaleźć miejsce wolne od innych ludzi, bo chcę polatać, a nie mogę, ponieważ oni nie wierzą, że można latać i to blokuje mnie. Próbuję się wznieść. Unoszę się pomiędzy schodami, ale chyba już tylko w wyobraźni i się budzę.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Skocz do:

UA-88656808-1