22-11-2013, 12:03
I
Zaczęło się niewinnie. Czekałem na autobus na przystanku, w centrum mojego miasta. Pogoda była że tak to ujmę ni w dupe ni w oko. Zwykły szary dzień...
Wiadomości przerwały wszystkie programy. Została nadana pilna wiadomość o zbliżającej się katastrofie. 'W kierunku Euroazji leci bomba atomowa o ogromnej sile rażenia'.
Na zachmurzonym horyzoncie, można było dostrzec lecący pocisk wyłaniający się nad blokami. Poruszała się zadziwiająco szybko. Zaraz była nad centrum i wszyscy ją zauważyli. Pierwsza jednak wybuchła panika. Nie daleko przystanku były schody wiodące do przejścia podziemnego. Tam miałem szanse na przeżycie. Zerwałem się do biegu. Rakieta kierowała się na Rosję. Przed chwilą była nad moją głową ale mknęła po nieboskłonie niczym piorun. Byłem zaledwie kilka kroków od schronienia kiedy poczułem falę uderzeniową na plecach. To był mój koniec. Moje ciało umarło. Jednak to nie był koniec snu. Nie straciłem świadomości, nie czułem bólu. Unosiłem się powoli do góry. Miałem świadomość tego że umarłem. Nie czułem żalu, nie czułem nic. Jedyne co mi pozostało to ciekawość. Ciekawość jak tam jest...
II
Ocean był jaki był. Błękitny, ogromny i niósł na plażę nieustający wiatr. Szedłem promenadą ze swoją córką. Wszyscy byli beztroscy i uśmiechnięci jak to na wakacjach. Nagle na błękitnym niebie pojawiła się wielka skała. Meteoryt? Kometa? Nie wystraszyłem się. Wziąłem córkę na ręce i zwróciłem jej uwagę na zjawisko. Wiedziałem że miał uderzyć daleko od nas. Gdzieś w okolice Maroka. Tak wynikało z jakichś danych podawanych w wiadomościach. Niestety wiadomości się myliły. Meteor był ogromny, leciał majestatycznie na tle niebieskiego nieba nie zostawiając za sobą żadnej smugi. Jednak był za blisko. Wiedziałem, że zaraz uderzy w ziemię. Pobiegłem z córką na rękach w przeciwnym kierunku. Ucieczka była, krótka bo zaraz nastąpił wybuch. Zasłoniłem pierworodną ciałem by uchronić ją od fali uderzeniową...
Wszystko dookoła było zniszczone. Molo obok nas się rozpadło. Jednak my przeżyliśmy...
Zaczęło się niewinnie. Czekałem na autobus na przystanku, w centrum mojego miasta. Pogoda była że tak to ujmę ni w dupe ni w oko. Zwykły szary dzień...
Wiadomości przerwały wszystkie programy. Została nadana pilna wiadomość o zbliżającej się katastrofie. 'W kierunku Euroazji leci bomba atomowa o ogromnej sile rażenia'.
Na zachmurzonym horyzoncie, można było dostrzec lecący pocisk wyłaniający się nad blokami. Poruszała się zadziwiająco szybko. Zaraz była nad centrum i wszyscy ją zauważyli. Pierwsza jednak wybuchła panika. Nie daleko przystanku były schody wiodące do przejścia podziemnego. Tam miałem szanse na przeżycie. Zerwałem się do biegu. Rakieta kierowała się na Rosję. Przed chwilą była nad moją głową ale mknęła po nieboskłonie niczym piorun. Byłem zaledwie kilka kroków od schronienia kiedy poczułem falę uderzeniową na plecach. To był mój koniec. Moje ciało umarło. Jednak to nie był koniec snu. Nie straciłem świadomości, nie czułem bólu. Unosiłem się powoli do góry. Miałem świadomość tego że umarłem. Nie czułem żalu, nie czułem nic. Jedyne co mi pozostało to ciekawość. Ciekawość jak tam jest...
II
Ocean był jaki był. Błękitny, ogromny i niósł na plażę nieustający wiatr. Szedłem promenadą ze swoją córką. Wszyscy byli beztroscy i uśmiechnięci jak to na wakacjach. Nagle na błękitnym niebie pojawiła się wielka skała. Meteoryt? Kometa? Nie wystraszyłem się. Wziąłem córkę na ręce i zwróciłem jej uwagę na zjawisko. Wiedziałem że miał uderzyć daleko od nas. Gdzieś w okolice Maroka. Tak wynikało z jakichś danych podawanych w wiadomościach. Niestety wiadomości się myliły. Meteor był ogromny, leciał majestatycznie na tle niebieskiego nieba nie zostawiając za sobą żadnej smugi. Jednak był za blisko. Wiedziałem, że zaraz uderzy w ziemię. Pobiegłem z córką na rękach w przeciwnym kierunku. Ucieczka była, krótka bo zaraz nastąpił wybuch. Zasłoniłem pierworodną ciałem by uchronić ją od fali uderzeniową...
Wszystko dookoła było zniszczone. Molo obok nas się rozpadło. Jednak my przeżyliśmy...