I losing my sanity
#21
Pustka dzień 13

Czym jest Pustka? Można powiedzieć, że to pewien stan emocjonalny, ale dla mnie to coś innego, coś więcej. Jest to cała ideologia. Czas w którym przyjmuję pewien nastrój. Odrzucam kontakty towarzyskie.
Dlaczego to robię? Cóż. Jest to raczej wynik ciągle napełniającego się pojemnika, który jak już się przepełni to zaczyna się wylewać i wywołuje określoną reakcję. Zamknięcie się w sobie.

A więc co było powodem? To głupie - moja pierwsza myśl. Ale skoro już to piszę… Głównie chodzi o moje kontakty międzyludzkie w gildii w grze MMORPG, w którą grałem (Black Desert Online). Jednym z wymogów jest, aby przesiadywać na komunikatorze głosowym TeamSpeak3 (w skrócie ts3). W sumie logiczne, tym bardziej, że gildia stawiała na bycie friendly, a nie duże wymogi i cele. Spróbowałem przesiadywać trochę, ale nie za dobrze to wyszło. Słowa takie jak “a co się nic nie odzywasz?” ranią. I to bardzo. Nie jestem towarzyski, ciężko mi się odezwać, tym bardziej, że tempo jest zwykle dość duże. Myślałem, że jak posiedzę, poznam ich słuchając, to potem jakoś “nauczę” się odzywać. Jednak, skoro tempo jest duże, to nie ma czasu się zastanowić co powiedzieć, tylko trzeba zrobić to od razu od siebie. A to mi nie wychodzi (więcej o tym później). Druga sprawa, że jak to robię, to mówię niewyraźnie. Mając słuchawki na uszach zdarza mi się to, bo nie słyszę własnego głosu. A jeśli to się zdarzy to jeszcze bardziej się smucę, że nie potrafię, że nie udaje mi się. To sprawiło, że naczynie się napełniło.

A co przepełniło ten “kubek smutnego samozniszczenia”?
W gildii zrobili reorganizacje grup. Atak, obrona, flanka i takie tam. Zrobili tabelkę w excelu i wszystko rozpisane. Wszystko fajnie, nawet się cieszyłem, bo aktualnie byłem w grupie “odrzutków”, czyli ludzi, którzy przychodzili ostatni i nie było dla nich miejsca w innych grupach. ALE w tych nowych tabelkach zapomnieli o mnie. ZAPOMNIELI. Nie było mnie tam. Na początku nie zrobiło to na mnie dużego wrażenia. Pomyślałem, że może nie ma tam wszystkich osób, a są tylko ci dłużej stażem i bardziej udzielający się członkowie. Jednak zacząłem drążyć. Sprawdziłem jeszcze raz, a potem trzeci i na pewno mnie nie było. Policzyłem ilość osób w tabelkach i porównałem z liczbą ludzi znajdujących się w gildii i wyszło, że w tabelkach brakowało 3 osób. Biorąc pod uwagę, że mogli nie uwzględnić graczy co dopiero dołączyli, jakichś alt kont albo osób na urlopie to zapomnieli o mnie. Tylko o mnie.

Ogarnęła mnie Pustka. Dlaczego? Dlaczego ja? Przecież tak bardzo się staram. Byłem prawie na każdej wojnie. W dodatku chodziłem na dodatkowe bitki na które przychodziło garstka osób. Jak mogli? To nie może być przypadek. Przypomniałem sobie te wszystkie chwile, te dobre i te złe, i ogarnął mnie smutek. Dołączyłem do Pustki.
Czyli co zrobiłem? Uciąłem wszelkie kontakty internetowe. Przestałem wchodzić na czaty. Przestałem grać w tę grę. A cały swój wolny czas zacząłem poświęcać na oglądanie anime “Bleach”. Wsiąknąłem w inny świat, wyreżyserowany z przerysowanymi postaciami, aby uciec od własnego. Można uznać to za pewien rodzaj buntu. Po za tym zacząłem mieć dużo czasu na myślenie o sobie, o życiu, o wszystkim.

W tym anime zacząłem szukać odpowiedzi na swoje pytania, albo zaczynałem rozmyślać o tym co tam akurat jest. Podobała mi się pewna sentencja. Odpowiedź na to gdzie jest serce? Każdy intuicyjnie wskaże na klatkę piersiową, ale “prawda” jest inna. Jeśli spędzamy czas z innymi ludźmi to poznajemy się bliżej i zaczynamy nawiązywać więzi. Serce to właśnie te więzi. Nasze serce jest w każdym człowieku z którym nawiązaliśmy mocną więź i tak samo serca innych ludzi są w nas. To tłumaczy tak bardzo, dlaczego serce może być puste. Bo skoro nie ma tych więzi to nie ma serca.

Druga sprawa, że główny bohater ma w sobie moc, która zaczyna go pochłaniać i musi z nią walczyć. Czy ja w sobie mam coś takiego? Oj tak. I właśnie podczas tych rozmyślań zdałem sobie z tego sprawę. Co spowodowało, że moje kontakty towarzyskie są takie, a nie inne? Moje prawdziwe ja. Moja intuicja. To o czym wspomniałem, gdy mówiłem o dużym tempie rozmowy na ts3. Czas kiedy nie myślę, a robię. A głównie kiedy pod presją mówię bez zastanowienia. I ta “międzyludzko kontaktowa intuicja JA” jest PODŁA. Można powiedzieć, że moje prawdziwe JA jest podłe, a to wszystko czym jestem, jaki staram się być to jedno wielkie przemyślane kłamstwo. Zdałem sobie sprawę, że rzeczy, które najbardziej żałuję w życiu to właśnie wynik tego JA. To dlatego tak bardzo się izolowałem, to dlatego nie lubię być w nowych stresujących sytuacjach. Bo chcę mieć wszystko pod kontrolą, nie pozwolić objawić się prawdziwemu JA. Wolę nie powiedzieć nic, niż powiedzieć coś podłego.

To mnie przyprawia o bezsilność. I jeszcze to, że nigdy nie przeprosiłem, za swoje podłe zachowanie. Zdaję sobie sprawę z tego, że kluczem do szczęścia jest życie w zgodzie ze swoim prawdziwym JA. Jednak ja ciągle od niego uciekałem. Zbudowałem jeden mur od niego,a drugi od świata i żyłem pomiędzy w doktrynach dobrego zachowania. Szukając w tym labiryncie sensu życia, szczęścia, prawdy o sobie i znajdując kolejne puste koncepty. Zastanawiam się teraz. Co powinienem zrobić? Czy tak jak główny bohater anime mam się zmierzyć z tym prawdziwym JA czy dalej od niego uciekać? Większość pomyśli, żeby walczyć. Jeszcze więcej osób powie, że jestem głupi, bo opieram swoje rozumowanie na bajce. Problem jest taki, że takie osoby pokonujące demona w sobie robią to, bo mają w sobie siłę. Wyższy cel do którego dążą i pokonają wszystko co stanie im na drodze. A ja nie mam takiej siły, takiego celu. Być może zakopałem go razem z moim prawdziwym JA, a moim celem stało się “nie cierpieć”.

Czy dalej mam pozostać w Pustce? W sumie już 4 dnia mogłem wrócić do normalności. Około 8 pomyślałem, żeby napisać coś takiego, ale mi się nie chciało. Nie pamiętam, w które dni dochodziłem do poszczególnych wniosków. Czy dalej będąc w Pustce znajdę odpowiedzi na kolejne pytania? Trochę zaburzyłem swoją Pustkę, bo wyszedłem do ludzi. Dałem się zaprosić na planszówki. Zanim wymyśliłem wymówkę, to moje intuicyjne JA się zgodziło. A potem nie było odwrotu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie jest w stanie stwierdzić czy było fajnie. Nie wiem czy chciałbym pójść jeszcze raz. Ten mój brak opinii mnie momentami wkurza. I może nie tyle ta sytuacja zrodziła dwa wnioski co raczej utwierdziła mnie ich przekonaniu.

Pierwszy dotyczy powodu wyjść do ludzi i szukania szczęścia. Jak tak się zastanawiałem o tym jak mogę poczuć się szczęśliwy to doszedłem do wniosku, że jest to miłość. Druga połówka da mi szczęście, choćbym nie wiem jak się wypierał i to blokował. Jestem biologicznie stworzony do tego, żeby się zakochiwać. Życie razem z ukochaną osobą tak bardzo namiesza w hormonach, że na coś innego niż szczęście nie będzie miejsca. Choćby to było na krótki czas. Dlatego, jak wychodzę do ludzi, to jest nadzieja, że zobaczę jakąś fajną dziewczynę albo będę miał z jakąś kontakt. Jeśli tak to jestem usatysfakcjonowany. Jeśli nie, to to wyjście z domu jest takie nijakie jak w przypadku tych planszówek.

Wniosek drugi tyczy się tego nijakiego odczucia. Niby się wyszło z domu, spędziło czas z kimś innym, ale w sumie jakbym siedział w domu to to byłoby to samo. Tak mi się wydawało. Ale patrząc po swoich doświadczeniach i pewnego podróżnika, który mówił, że “a chuj, że wyszedłem do ludzi na imprezę, jak i tak nie zaruchałem” to jest coś jeszcze. Te nijakie spotkania z ludźmi nie sprawiają nam radości, ale to nie znaczy, że są bezużyteczne. W nich nie chodzi o to, żeby poczuć się lepiej, ale aby nie poczuć się gorzej. Żeby nie poczuć się bardziej samotnym. Żeby nie poczuć się bardziej pustym. Takie bezsensowne spotkanie, które jest nam totalnie obojętne, ale jednak wypełnia jakąś tam lukę. 

To by było chyba na tyle. To jest takie moje wystawienie nosa z Pustki i pomyśle co potem.
[ ]
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#22
O Jezus, co to za pomysł, żeby podstawową impulsywność i odruchowość uznać za " prawdziwe Ja". Skoro jakaś banda internetowych przyjaciół od rajdów napastuje cię, żeby się odzywać, bo marzy im się zgrana gildia jak z anime, to nic dziwnego, że pierwszym odruchem jest agresja. I słusznie.

Każdy potrzebuje ludzi do szczęścia, każdy potrzebuje też miłości, ale niczyja samoocena nie powinna zależeć od oceny otoczenia. Do tego nikogo nie potrzebujesz, ale może musisz się czymś do siebie przekonać. No ale nie będę  to psychologizował na arenie :P
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#23
Podziękowałem, pożegnałem się i dość szybko wyłączyłem komunikator głosowy. Następnie zdjąłem słuchawki. Poczułem dziwne uczucie na całym ciele, zaczęło mi się robić gorąco. Zdjąłem bluzę, ale to nie ustępowało, temperatura ciągle napływała i zaczęło mi być niedobrze. Nie wiedziałem co się dzieje. Otworzyłem okno mimo tego, że na zewnątrz było tylko kilka stopni. Zbierało mi się na wymioty i musiałem się skupiać, aby do tego czynu nie doprowadzić. Zacząłem głęboko oddychać. Modliłem się, aby żaden z rodziców nie wszedł teraz do mojego pokoju. Nie byłbym wstanie im wytłumaczyć co się teraz dzieje. Po chwili się trochę uspokoiłem, a następnie położyłem na łóżku na kilkanaście minut, aby do końca ochłonąć. Nie mogłem uwierzyć co się właśnie stało, do teraz nie mogę w to uwierzyć. Będąc w domu, we własnym pokoju przed komputerem, w najbezpieczniejszym miejscu jakie dla mnie istnieje, dostałem ataku lęku. Szczegółów już nie chce mi się opisywać, ale są błache.
O ile do tej pory zgodnie z nazwą tematu powoli traciłem swoje zdrowie psychiczne, to po tym co się stało te ileś dni temu, uświadomiłem sobie, że przekroczyłem tę granicę. Po tym incydencie uciekłem, koniec z rozmawianiem głosowo z ludźmi przez internet. Przez chwilę poczułem ulgę, że już więcej tego nie doświadczę, nie dam temu szansy, aby to się pojawiło. A potem dała o sobie przypomnieć tęsknota, za tym co było, jak się fajnie bawiłem. Tym bardziej, że chwile przed tym incydentem było naprawdę dobrze. Ale to wszystko na nic, skoro mój organizm i tak weźmie górę i wymusi jakąś reakcję. Te całe pokonywanie lęku i przekraczania własnych granic to bzdura. Zrobiłem to i co? Zostałem wdeptany w ziemię i nie chcę się tak poczuć ponownie. Nie wiem jaką siłą trzeba dysponować, aby być wstanie przeć dalej mając na uwadze, że dostanie się takiego ataku. Tutaj byłem sam, ale jak by mi się to wydarzyło wśród ludzi? Aż boję się o tym myśleć.

Także tego, melduję się, JA, osoba, która przekroczyła granicę zdrowa psychicznego i stała się chora. Szukajcie pomocy u innych ludzi kiedy możecie, bo ja nie jestem w stanie. "To że inni mają gorzej nie znaczy, że wasze problemy nie mają znaczenia."
[ ]
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#24
Dopiero przekroczysz tą granicę jak się nie zgłosisz do poradni. Napady paniczne z definicji nie muszą być związane z prowokującymi czynnikami, i skoro poznałeś jakie to uczucie, to chyba nie masz wątpliwości, że stan wykracza poza rozumienie tylko psychologiczne. Na tym etapie bardzo łatwo się je leczy, problem pojawia się w momencie, kiedy zmuszają pacjenta do unikania wszelkich wydarzeń kojarzących się z nimi.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#25
Czy są jakieś sposoby, żeby nie mieć polucji? Zaczyna mnie ona irytować
[ ]
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#26
Tylko cotygodniowa (lub dwutygodniowa, zależy jak często masz polucje na tym nofapie) masturbacja bądź seks, sperma musi się od czasu do czasu na nowo wytwarzać, bo mówiąc kolokwialnie, jajka by Ci zgniły.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#27
Gdybym była Kysem napisałabym:

Irytuje mnie brak kontroli nad tym zjawiskiem i w ogóle nad całym moim życiem.
STOP promocji ideologii neuroróżnorodności
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#28
(14-05-2020, 09:38 )Atalanta napisał(a): Tylko cotygodniowa (lub dwutygodniowa, zależy jak często masz polucje na tym nofapie) masturbacja bądź seks, sperma musi się od czasu do czasu na nowo wytwarzać, bo mówiąc kolokwialnie, jajka by Ci zgniły.
Liczyłem, że może jest jeszcze jakiś sposób. No szkoda. Zdarzają mi się sny w których dążąc do seksu, nie udaje mi się go "odnaleźć" i odwrotnie. Nie chcąc spółkować to ta czynność mnie zaskakuje i doprowadza do polucji. Wychodzi, że kształtowanie sennej świadomości raczej tu nie pomoże. Miałem okres, że mastrubowałem się za dużo i mi ona zbrzydła. Potem zrobiłem przerwę i miałem polucję, co jest jeszcze bardziej obrzydliwe. Jednak wolę brudzić w kontrolowanych warunkach.

(14-05-2020, 13:00 )Isabela napisał(a): Gdybym była Kysem napisałabym:

Irytuje mnie brak kontroli nad tym zjawiskiem i w ogóle nad całym moim życiem.
Irytacja jest zwykle chwilowa. Bardziej mnie przygnębiają momenty, w których "mam kontrolę", mogę dokonać wyboru, ale sam nie wiem czego chcę. Tak naprawdę to zawsze mam kontrolę, każdy z nas ma, to tylko kwestia bycia wystarczająco upartym. Irytujące jest to, jak bardzo trzeba się upierać, aby postawić na swoim.
[ ]
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#29
bo kontrola to nie jest jakaś zdolność ani wartość sama z siebie. Zawsze chodzi o chęć, każdy wybór to zderzenie różnych motywacji, większa zwycięża, porównywalne motywacje dają wrażenie pomieszania. Zastanów się do czego motywacją jest ta potrzeba kontroli.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#30
Dawno dawno temu... a właściwie to teraz, kiedy postanowiłem, że dam się ponieść myślą i coś sobie napiszę, słuchając muzyki klasycznej na fortepianie, a więc.

Dawno dawno temu żył sobie Sznur
Jego zadaniem było trzymać wór
Wór pełen ziemniaków
Od chłopa co nie chciał iść do baraków
Sznur był zadowolony ze swojej roli
Cieszył się, że nie musi trzymać gryzącej soli
Wybrał się z chłopem na bazarek
Sprzedać ziemniaki i zarobić na obiadek
Jednak coś nie poszło po jego myśli
Drogę zatarował mu synalek cieśli
"Oddawaj długi mojego taty
Bo inaczej zap******** ci z łopaty"
"Jak ty się odzywasz do starego człowieka?
Chyba manto cię czeka!"
"Nie bierz mnie za młokosa
Już niejednemu utarłem nosa"
"Puść mnie na to targowisko
Inaczej pozostanie z ciebie ściernisko"
"Sam chciałem pryku stary
Zabierę ci siłą kartofle do mamy"
Syn cieśli ruszył z łopatą na chłopa
Chłop się śmiał "co za niemota"
Wziął z wora sznura
I zapętlił ch**
Ruszył swym wozem do przodu
A sznur wykonał akt mordu
Po chwili odczepił nieboszczyka
Bo jeszcze zaśmierdziała by mu gryka
W końcu zgraja dotarła na targowisko
A tam jedno wielkie pobojowisko
Jakiś wojak rzucił się na chura
Znowu robota dla sznura
W okół szyi został owinięty
Już nie poczuje słodkiej mięty
Biedy chłop zaczął wracać do domu
Sznur pomyślał "no i na co to komu"
Pomyślicie, że morału tutaj żadnego nie ma
Jednak Sznur kartofle wiązać woli niż jakiegoś zj*ba

EDIT: No fajnie napisałem to coś, a przed chwilą (podczas srania, a jakże) doszedłem do pewnej teorii (pewnie nie mającej sensu, ale nie dbam o to), a żeby ją zapodać muszę napisać cały wątek myślowy od czego się to zaczęło.

Kiedyś czytałem jeden wpis na ortopraksie, konkretniej to taki w którym koleś opowiadał swoją historię medytacji. Po jego przeczytaniu, mętlik który już miałem w głowie na temat medytacji jeszcze bardziej się powiększył. W skrócie autor napisał, że przez kilka lat ŹLE medytował. Niedawno Fallen w swoim temacie odpowiadając mi, rzucił linka do ortopraksy i odczułem niechęć do tej strony i w ogóle artykułów. Pojawił się ciąg myślowy: Nie dzięki, nie będę już więcej czytał taki artów. Tyle się naczytałem, że wychodzi z tego jeden wielki miszmasz. Jedni piszą, że do medytacji wystarczy przyjąć wygodną pozycję i wystarczy, drudzy natomiast, że trzeba przyjąć specjalną pozycję pełni kwitnienia lotosu mając mały palec u nogi pod lewym łokciem czy bóg wie co tam jeszcze. Potem trzeba skupiać się na jednym punkcie, żeby całkiem zablokować myśli, żeby nas nic nie rozpraszało. A nie czekaj, przecież ktoś inny powie, że nie trzeba tego robić i wystarczy po prostu obserwować myśli. Pomóc ma w tym mantra, której będziemy sobie zmieniać treść zależnie od potrzeby albo mantrujemy jedną sylabę, ale ktoś inny pisał, że dużo pracował z różnym mantrami, testował i w sumie to nie mają one sensu. Można by powiedzieć, no dobra są różne szkoły i na każdego podziała coś innego, ale po co to? Po co to wszystko jak dochodzi się w końcu do konkluzji, że w sumie to masz się położyć, odrzucić to wszystko co z zewnątrz zabiera ci atencje i skupić się na własnych myślach robiąc to "jak ci wygodnie" i co przynosi najlepsze efekty... - To jest tamten ciąg myślowy, a teraz przyszedł czas na tę dzisiejszą "teorię":
Skoro wystarczy po prostu leżeć i nie spać, aby "medytować", a raczej żeby stworzyć do tego warunki to halo, nie przypomina wam to czegoś? Noc, leżysz, nie śpisz, sam ze swoimi myślami. I co, już wiecie? Wspaniały mechanizm naszego pięknego mózgu, aby dawać nam odpocząć od tej całej zewnętrzności i stwarzać warunki do mentalnego leczenia naszej psychiki. Ten cały wywód po to, aby postawić tą krótką tezę: A co jeśli bezsenność to forma automedytacji?
[ ]
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Skocz do:

UA-88656808-1