26-10-2021, 21:11
Znajdowałem się na drodze przy mojej bramie. Była noc, ale okolice rozświetlały lampy uliczne oraz wózek widłowy mojego sąsiada, który przykuł moją uwagę. Rozładowywał skrzyniopalety z samochodu ciężarowego, który z jakiegoś powodu nie wjechał na jego podwórko, tylko stał na drodze. Niby nic nadzwyczajnego, widywałem takie obrazki, gdy ktoś ma zbyt ciasny wjazd, aby pomieścić TIRa. Jednak to co wyrabiał sąsiad to co innego. Liczba skrzyniopalet, którą brał na raz była oszałamiająca. Sześć albo nawet i siedem opakowań, które wysokością dorównywały 2-piętrowemu budynkowi. W każdej chwili ta wieża mogła runąć, co przyprawiało mnie o niepokój. A w dodatku na jego drodze znajdowała się linia (niewystarczająco) wysokiego napięcia. Zacząłem biec w jego stronę krzycząc, żeby uważał na przewody. Na całe szczęście udało mu się je minąć o centymetry.
Będąc już obok sąsiada, spacerowałem ulicą dalej zauważając duże ilości skrzyniopalet porozstawianych po obu stronach drogi. Niektóre ledwo widoczne z powodu braku oświetlenia w tej części okolicy. Mimo to samochody wydawały się nie przejmować z niebezpieczeństwa jakie stanowią przeszkody na drodze i mknęły z dużą prędkością, dając popis światła i cieni ze swoich reflektorów. Nagle ni stąd ni z owąd w moim pobliżu rozpoczął się napływ tłumu ludzi. Chodzili po drodze, po rowach, między drewnianymi skrzyniami, a nawet wchodzili na nie, byli wszędzie. Tak, to oni. Imigranci. W ich zachowaniu było widać zaczątki agresji, zaczepiali innych ludzi. W pewnym momencie pojawił się ich przywódca, zaczął głosić jakieś postulaty mając przy sobie broń. Całkowicie przypadkiem okazało się, że właśnie w tym momencie miałem w rękach karabin szturmowy. Mając dość panoszenia się kogoś po mojej wsi, oddałem strzał w kierunku antagonisty. Niestety nie okazał się zbyt trafiony, ponieważ mój cel zdołał uciec. Mimo wszystko nie był bezużyteczny, bo w miejscu, w którym stał znalazłem broń, którą jeszcze chwilę temu wymachiwał. Okazał się to być rewolwer.
Przez moment nie wiedziałem co robić, ale podjąłem decyzję, że sprawy trzeba dokończyć. Uzbrojony w dodatkowy arsenał ruszyłem w pościg. Jednak nie podążyłem śladami uciekiniera, a podjąłem decyzję o wykorzystaniu pobliskiego budynku jako wieży widokowej i zlokalizowaniu zbiega. Wspiąłem się na ogrodzenie. Biegłem przez kilkanaście metrów po cienkim kawałku metalu, stawiając nogę za nogą balansując pomiędzy równowagą, a prędkością. Zakręt, kilka kroków i już wspinam się na brudno-czarny dach. Jednak budynek jest dość wysoki i muszę się bardziej postarać, żeby ujrzeć okolicę. Znajduję kolejny daszek, dużo wyższy niż pierwszy, aż mam wątpliwość czy dam radę się na niego wdrapać, ale udaje mi się. Potem w pośpiechu szukam kolejnego miejsca na zdobycie kolejnych metrów wysokości. Znowu dość wysoko i znowu mi się udaje. Już zaczynam widzieć horyzont niczym w Microsoft Flight Simulator na niskich ustawieniach, ale budynek jeszcze jest wyższy.
Biegnę więc dalej na pochyłej powierzchni dachu próbując wejść na sam szczyt. Z dużą prędkością mijam róg wieżyczki, gdy nagle dostrzegam kątem oka lidera imigrantów, wspinającego się z drugiej strony. Błyskawicznie rewolwer, który mam w prawym ręku przemieszczam na jego sylwetkę. Kilka milisekund do namysłu czy strzelać czy lepiej wycelować, aby zadać śmiertelny cios. Strzelam. Jego ciało zsuwa się i upada na niższe piętro dachu. Jeszcze żyje, dlatego mój kciuk wędruje na napinacz i oddaję kolejny pocisk. Tym razem dobrze wycelowany prosto w głowę. I jeszcze następny prawie podświadomie niczym rasowy zabójca posyłam w kierunku serca. Nie mając wątpliwości co do stanu życia swojego opponenta ostatni raz zerkam na jego truchło. Wojna astralna Polska 1:0 Reszta świata.
Będąc już obok sąsiada, spacerowałem ulicą dalej zauważając duże ilości skrzyniopalet porozstawianych po obu stronach drogi. Niektóre ledwo widoczne z powodu braku oświetlenia w tej części okolicy. Mimo to samochody wydawały się nie przejmować z niebezpieczeństwa jakie stanowią przeszkody na drodze i mknęły z dużą prędkością, dając popis światła i cieni ze swoich reflektorów. Nagle ni stąd ni z owąd w moim pobliżu rozpoczął się napływ tłumu ludzi. Chodzili po drodze, po rowach, między drewnianymi skrzyniami, a nawet wchodzili na nie, byli wszędzie. Tak, to oni. Imigranci. W ich zachowaniu było widać zaczątki agresji, zaczepiali innych ludzi. W pewnym momencie pojawił się ich przywódca, zaczął głosić jakieś postulaty mając przy sobie broń. Całkowicie przypadkiem okazało się, że właśnie w tym momencie miałem w rękach karabin szturmowy. Mając dość panoszenia się kogoś po mojej wsi, oddałem strzał w kierunku antagonisty. Niestety nie okazał się zbyt trafiony, ponieważ mój cel zdołał uciec. Mimo wszystko nie był bezużyteczny, bo w miejscu, w którym stał znalazłem broń, którą jeszcze chwilę temu wymachiwał. Okazał się to być rewolwer.
Przez moment nie wiedziałem co robić, ale podjąłem decyzję, że sprawy trzeba dokończyć. Uzbrojony w dodatkowy arsenał ruszyłem w pościg. Jednak nie podążyłem śladami uciekiniera, a podjąłem decyzję o wykorzystaniu pobliskiego budynku jako wieży widokowej i zlokalizowaniu zbiega. Wspiąłem się na ogrodzenie. Biegłem przez kilkanaście metrów po cienkim kawałku metalu, stawiając nogę za nogą balansując pomiędzy równowagą, a prędkością. Zakręt, kilka kroków i już wspinam się na brudno-czarny dach. Jednak budynek jest dość wysoki i muszę się bardziej postarać, żeby ujrzeć okolicę. Znajduję kolejny daszek, dużo wyższy niż pierwszy, aż mam wątpliwość czy dam radę się na niego wdrapać, ale udaje mi się. Potem w pośpiechu szukam kolejnego miejsca na zdobycie kolejnych metrów wysokości. Znowu dość wysoko i znowu mi się udaje. Już zaczynam widzieć horyzont niczym w Microsoft Flight Simulator na niskich ustawieniach, ale budynek jeszcze jest wyższy.
Biegnę więc dalej na pochyłej powierzchni dachu próbując wejść na sam szczyt. Z dużą prędkością mijam róg wieżyczki, gdy nagle dostrzegam kątem oka lidera imigrantów, wspinającego się z drugiej strony. Błyskawicznie rewolwer, który mam w prawym ręku przemieszczam na jego sylwetkę. Kilka milisekund do namysłu czy strzelać czy lepiej wycelować, aby zadać śmiertelny cios. Strzelam. Jego ciało zsuwa się i upada na niższe piętro dachu. Jeszcze żyje, dlatego mój kciuk wędruje na napinacz i oddaję kolejny pocisk. Tym razem dobrze wycelowany prosto w głowę. I jeszcze następny prawie podświadomie niczym rasowy zabójca posyłam w kierunku serca. Nie mając wątpliwości co do stanu życia swojego opponenta ostatni raz zerkam na jego truchło. Wojna astralna Polska 1:0 Reszta świata.
[ ]