dreaming.log
Przebywałam w rodzaju schroniska dla wyrzutków społeczeństwa czy czymś w tym rodzaju. Był to w większości drewniany, chaotycznie rozplanowany budynek. Spora część osób mieszkających tam to były osoby LGBT, które uciekły przed prześladowaniem, był też człowiek podobny do mojego wroga z uczelni. Trzej mężczyźni byli już tacy prawie starsi, z wyglądu bardzo podobni do siebie nawzajem, z ciemnobrązowymi matowymi włosami i ciemną cerą. Większość osób w tym śnie wyglądała jakby ich skórę pokrywał pył, albo wszystko to było starym filmem w kiepskiej jakości.
Przeszłam do roli bezcielesnego obserwatora.
Obraz przeskoczył na pomieszczenie podobne do mojego pierwszego pokoju z domu rodziców. Jeden z tych trzech starszych mężczyzn próbował zgwałcić takiego młodego niskiego człowieka, w typie urody hobbita z "Władcy Pierścieni". Ten młody niski wpadł w szał i roztrzaskał głowę napastnikowi, wielokrotnie uderzając ciężkimi przedmiotami, jakie akurat wpadły mu w ręce. Potem prawie-nieżywego wepchnął pod łóżko, gdzie leżały sterty rupieci. Młody człowiek starał się zakryć ciało ofiary tymi rupieciami. Jak klęczał pochylony przy łóżku, do pokoju wszedł jeden z przywódców tej społeczności i sam przykucnął obok. Ten przywódca coś chyba podejrzewał, bo zaczął grzebać w tych śmieciach pod łóżkiem. Nie zdążył nic znaleźć, bo ktoś z innej części domu go zawołał.
Pojawiłam się jako człowiek w tym domu. Rozmawiałam z tym człowiekiem podobnym do mojego wroga.
# Jakiś przeskok i/lub szybszy upływ czasu.
Okazało się, że tamten uderzony w głowę nie był do końca martwy i po kilku dniach wydostał się spod łóżka i dopiero umarł na środku pokoju. Nie widziałam tego osobiście, tylko słyszeliśmy takie wieści od przywódców społeczności wyrzutków.
Czułam jak coś się zmienia w odczuciach "zbiorowej świadomości" tego miejsca. Że teraz jakby wszyscy wzięli stronę tego zmarłego a ten, który go zabił, był tym złym. Większość zaczęła podejrzewać, kto jest zabójcą, zamierzali go wygnać ze społeczności.
Ja do końca snu też jakby "zapomniałam", że to była samoobrona i też stopniowo zaczęłam uważać zabitego za niewinną ofiarę. Te zbiorowe uczucia tak jakby przechodziły na mnie z innych członków społeczności.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Z grupką znajomych chodziliśmy po górzystym terenie, częściowo porośniętym rzadkim lasem. W kilku miejscach znajdowały się tam częściowo zagłębione w ziemię betonowe bunkry. Początkowo to był rodzaj jakiejś gry terenowej. Co jakiś czas następował przeskok między tymi trawiastymi wzgórzami a animowaną jaskinią z kamiennymi ścieżkami ponad ciemną przepaścią.
# Wizualnie wyglądało to mniej więcej jak jaskinie w Grim Dawn.
W pewnym momencie podeszłam do jednego z okiennych otworów któregoś bunkra, osoby wewnątrz powiedziały, jakie rzeczy mam dla nich zdobyć i przynieść. Oddaliłam się od bunkra i weszłam na równiejszy, bardziej zabudowany teren. Budynki tam przypominały albo większe bunkry, albo wyglądały, jakby były samymi ścianami w trakcie budowy. Wokół chodzili ludzie, w taki sposób raczej charakterystyczny dla przechodniów na ulicach w większych miastach. Miałam też takie niejasne poczucie, jakby to była ulica gdzieś w okolicach centrum Warszawy.
Kiedy mijałam dość wysoki budynek z wielkimi otworami na okna, przez jeden z takich otworów mignęło mi coś, co kolorami przypominało flagę aseksualnych. Zdziwiłam się i zawróciłam, żeby to sprawdzić. Wspięłam się na cegły i kamienie i zajrzałam przez to okno. Wnętrze było puste, jak to podczas budowy, nagie betonowe ściany. Przeciwległa ściana nie miała okien i rzeczywiście była tam flaga aseksualnych, a także dwie albo trzy inne flagi. Wszystkie wyglądały jak namalowane na płaskich blokach betonu, które co jakiś czas przemieszczały się poziomo po tej ścianie, tak, żeby każda przez jakiś czas znajdowała się naprzeciwko okna, przez które zaglądałam.
Na chwilę cofnęłam się i spojrzałam na inny, niższy budynek po mojej prawej stronie. Na ścianie wisiał plakat informujący o "Tygodniu widoczności osób aseksualnych". Pod spodem były daty. Zwróciłam uwagę, że z tych dat wychodziły trzy dni, nie tydzień. Jak spojrzałam drugi raz, daty jakoś się zmieniły, tak że wychodziły z tego dwa tygodnie.
Spojrzałam do środka na te flagi. Teraz zmieniły się one w jakiś rodzaj horoskopu albo psychotestu. Do różnych grup ludzi/typów osobowości przypisane były rzeczy w stylu szczęśliwego dnia tygodnia, szczęśliwego amuletu itp. I na jednym takim "horoskopie" zobaczyłam coś o dominacji nad światem, do tego miała być potrzebna jakaś karta/lista, wymieniono tam też kilka skrótów związanych z tymi żmijowymi rzeczami, którymi ostatnio się bawiłam. Pomyślałam coś w stylu, że w takim razie ja już powinnam zaliczyć mojego questa i czemu w takim razie coś szczególnego się nie wydarzyło, skoro wykonałam zadanie i czemu nic nadzwyczajnego nie czuję.
Wróciłam potem do bunkra. Do osób, które były tam wcześniej, dołączyło kilka innych, niektórzy byli jakąś zmienioną wersję osób, które znam w prawdziwym życiu. Ci nowi opowiadali o jakieś poważnej bijatyce, w której uczestniczyli. Jeden z nich bardzo oberwał, ramiona i plecy miał pokryte wielkimi bordowymi krwiakami. W jakiś sposób krew przesączała mu się przez skórę. Ktoś zastanawiał się na głos, czy istnieje lekarstwo, które może to powstrzymać, ja powiedziałam, że nie zaszkodzi spróbować dużych dawek witaminy C, bo to działa na naczynia krwionośne, czy coś podobnego.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Byłam z grupą częściowo realnych, częściowo animowanych ludzi. Płynęliśmy na statku przez ocean, za nami płynął drugi statek. Perspektywa jakoś dziwnie się zmieniała, raz statki były małe, raz wysokie, o dziwnych proporcjach, tak, że z trudem utrzymywały równowagę. Ludzie też byli nienaturalnie wielcy w stosunku do otoczenia.
Widziałam większość załogi swojego statku przy wiosłach. Z jakiegoś powodu siedzieli na górze na pokładzie, nie na dole jak na galerach. Niemal spadali, wytrącając statek z równowagi - w tamtym momencie akurat znów był nieproporcjonalnie wysoki. Kiedy szłam wzdłuż pokładu, mijając ich, czułam wyrzuty sumienia, że ja nie haruję wraz z nimi. Oni jednak nie chcieli mnie dopuścić, ponieważ byłabym fizycznie za słaba i zakłóciłabym ich rytm.
# Jakieś chwilowe przebudzenie

Dalej statki, tym razem większe. I mogłam zobaczyć jakikolwiek ląd. Po powierzchni morza pływały łabędzie. Towarzyszył mi dziwny niepokój, miałam świadomość, że woda jest lodowata i dziwne przeczucie, że do niej wpadniemy.
Wśród pasażerów była część mojej rodziny. Najbardziej zwracała na siebie uwagę ciotka. Słyszałam jej donośny głos, kiedy rządziła innymi i rozstawiała ich po kątach.
W pewnym momencie maszt się złamał i statek zaczął się przewracać. Wizualnie przypominało to efekty ze starej, graficznie ubogiej gry i było nienaturalnie animowane. Pływałam wokół szczątków statku, obok łabędzi. Ciotka dalej krzyczała coś do innych ludzi. Powiedziałam jej, że musimy chyba znaleźć drogę ucieczki stąd. Ona przez chwilę coś rozważała, potem przyznała mi rację. Krzyknęła do pozostałych, że zarządza taktyczny odwrót.
Płynęłam do brzegu. Ziemię pokrywał śnieg, niższy teren porastał rzadki las, dalej wznosiła się góra. Krajobraz wydawał się rysunkowy, o mdłych barwach.
# Kolejne przebudzenie

Wielkie tłumy gromadziły się na kilkudniowych uroczystościach. Było to coś pomiędzy zbiorowym wydarzeniem religijnym a wiecem politycznym. Odbywało się to na połączonym kompleksie stadionów, z kilkoma "kręgami" trybun. To był bardzo rozległy teren. Wszystko przystrojone było w jaskrawe barwy, pomarańczowe albo czerwone, trochę jak barwy strojów tybetańskich mnichów.
Głównym punktem programu miały być przemówienia jakiegoś guru/coacha, który cieszył się ogromnym autorytetem. Byli tam też na zwiadach jego przeciwnicy. Niektórzy rozpuszczali plotki, że całe to zgromadzenie to święto "masońskie", "lewackie", mające wprowadzać "szatański nowy ład". Widziałam, jak ktoś pokazywał innym jako dowód ulotkę, według której różne grupy ludności miały uzyskiwać różne profity, z wyjątkiem białych ludzi. Potem nawet widziałam te ich ulotki z bliska, leżały na ziemi wśród ton innych papierowych śmieci, zdartych plakatów, paragonów, kuponów i biletów.
To było całe małe miasteczko wybudowane na tę okazję, z motelami i restauracjami dla zebranych. Z jakiegoś powodu siostra mówiła mi, że warto udawać, że kupowało się w restauracjach więcej niż w rzeczywistości. W tym celu zbierałyśmy paragony z ziemi. Jak czasem wychodziłyśmy poza ogrodzony teren do pobliskiego lasu, pokazywałyśmy te paragony ludziom z budki przy wyjściu. Miałam poczucie, że to jakiś rodzaj zapewniania sobie alibi, ale nie rozumiałam, na czym to miało polegać. Siostra zdawała się w tym dużo bardziej zorientowana i bardzo się przy tym upierała.
Miałam mieszane uczucia, nie wiedziałam, czy powinnam ufać tysiącom zwolenników tego wydarzenia, czy raczej ukrytym w tłumie sceptykom, węszącym ukryte złe intencje.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Byłam obserwatorem rodzaju filmu. Bohaterami były dwie wielodzietne rodziny, jedna ludzi, druga wampirów. Pierwsi podróżowali po świecie, drudzy na przemian natykali się na nich losowo albo celowo ich śledzili.
W tej pierwszej rodzinie była coraz bardziej napięta atmosfera między rodzicami a buntowniczymi dziećmi. Co najmniej dwójka dzieci miała już dość tych podróży, narzekali na nie. W którymś momencie jeden z synów zaczął sobie zdawać sprawę z obecności wampirzej rodziny w pobliżu. Zaczął panikować, próbował przekonać rodzicom, że są w niebezpieczeństwie. Rodzice bagatelizowali to, mówili, że dzieciak zmyśla, żeby zwrócić na siebie uwagę albo ich zirytować. Pod koniec chłopak kategorycznie odmawiał kolejnej wyprawy. Miało to związek z możliwością natknięcia się na wampirzycę z tej drugiej rodziny, która w tym momencie miała już jakiś niecny plan wymierzony bezpośrednio w ich rodzinę. Rodzice, zirytowani, próbowali siłą wymusić na chłopcu posłuszeństwo. Dzieciak dramatycznie krzyczał, że wkrótce czeka go los gorszy od śmierci.

================================================================

Byłam członkiem czegoś pomiędzy terenowym zespołem badawczym a ruchem oporu. Kilkunastoosobową grupą przemieszczaliśmy się przez dżunglę. Z fabuły wynikało, że świat wokół ogólnie stawał się coraz bardziej niebezpieczny i nie do życia. Po pierwsze z powodu rodzaju zarazy/plagi, która zmieniała ludzi w rodzaj fioletowych zombie, po drugie trwała globalna wojna, w której każda grupa nie będąca liczną armią mogła zostać bez powodu unicestwiona.
Przebijaliśmy się przez zarośla, szukając ścieżek. Natknęliśmy się na stado animowanych słoni, które biegnąc, wydeptywało w lesie drogi, mniej więcej szerokości samochodu. Staraliśmy się utrzymywać dystans kilkunastu godzin marszu od stada, żeby chodzić tymi drogami, zanim w jakiś sposób [?] znikną. W którymś momencie jakaś armia zaczęła nas ścigać.
Kiedy prawie mogliśmy dostrzec helikoptery na niebie i komandosów między drzewami w oddali, dotarliśmy do wejścia do jaskini. Wbiegając do środka, miałam poczucie ostateczności i nieodwracalności, jakby świat już całkiem się rozpadł i nie było nadziei.
Znaleźliśmy się w podziemnym labiryncie zamieszkanym przez społeczność będącą umownie po tej samej stronie co my. Moja grupa rozproszyła się wśród korytarzy. Potem jak ich szukałam, znajdowałam ich wyciągniętych na hamakach albo urządzających się w wydrążonych w ziemi/skałach niszach. Przeszłam do długiego korytarza.
Dotarły do mnie pogłoski, że mieszkańcy jaskiń trzymają w niewoli kilka osobników tych fioletowych zombie. Z ciekawości chciałam się im przyjrzeć, bo w normalnych warunkach nie za bardzo dało się bezpiecznie obserwować ich z bliska. Ktoś otworzył drzwi przy końcu korytarza i wyszedł z nich zombie, z obręczą na szyi i przymocowanym do niej łańcuchem. Był nagi, szarofioletowy i miał obrzmiałe ciało jak topielec, który za długo leżał w wodzie. Zombie usiadł na kanapie przy końcu korytarza, ja usiadłam obok niego. Miałam dziwną chęć sprawdzenia, czy jego serce naprawdę nie bije. Pytałam go też, czy on jest martwy. Nie byłam pewna, na czym dokładnie polegało zjawisko prowadzące do powstania tych zombie.
Próbowałam zadawać mu pytania, ale stwór najczęściej odpowiadał losowymi, wyrwanymi z kontekstu urywkami zdań. Nie wiedziałam, czy to rodzaj jakiejś filozoficznej mądrości szaleńca czy przypadkowe wytwory rozkładającego się mózgu.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Byłam na osiedlu, na którym mieszkam, było ono większe niż w rzeczywistości. Przyjechała do mnie rodzina.
Chodziłam po trawniku wokół bloków. Rosły tam małe drzewka (albo krzewy?), skupione w grupkach, splecione jak żywopłot, posadzone w okręgach. Miały one małe żółte owoce, które spadały na ziemię. Zgięta wpół wchodziłam pod gałęzie i zbierałam owoce w ziemi. Towarzyszyło mi uczucie, że robię coś trochę złego - ponieważ rodzina twierdziła, że jak owoce leżą na trawniku, to przenikają do nich jakieś toksyny i są niejadalne. Ja osobiście w to nie wierzyłam, ale i tak starałam się, żeby nie widzieli mnie, jak je zbieram.

================================================================


Mieszkałam z rodzicami i dziadkami z obu stron w jednym domu, piętrowym, o niewielkiej powierzchni. Były tam co najmniej trzy wejścia do niezależnych, niepołączonych ze sobą części domu. Dom stał na wzgórzu, otoczony rozkopaną ziemią i kałużami błota. Na podwórku znajdował się samochód, mnóstwo złomu w kawałkach i rozsypane narzędzia jakby nie posprzątane po budowie.
Ktoś powiedział mi, że jedna z moich babć właśnie umarła.
# Ta, która w rzeczywistości nie żyje od kilku lat.
Spytałam gdzie jest ciało, pokazali mi jedno z tych wejść do domu, prowadzące do części w większości zbudowanej pod ziemią. Było tam pomieszczenie przypominające prawie opuszczony szpital ze starego filmu. Zobaczyłam na dwóch łóżkach moje obie babcie. Obie żywe. Zdziwiłam się tylko, bo wyglądały jednocześnie młodziej i starzej niż wcześniej w tym śnie.
# trudne do wyjaśnienia :/
Zauważyłam, że przestały farbować włosy i robić trwałą. Wydawały się takie bardziej wyluzowane, jakby "odpuściły sobie", uwolniły się od całego stresu i zmartwień. Miałam świadomość, że one przekroczyły jakiś punkt, po którym po prostu chciały odpocząć i korzystać z tego ostatniego etapu życia, który im został.

================================================================

Trwały przygotowania do jakiejś rewolucji. Byłam w ruchu oporu. Najpierw naradzałam się z jakąś wysoką młodą kobietą, kimś w rodzaju dumnej królowej elfów z filmu fantasy. Ona powiedziała mi, że musimy udać się do domu rodziców Edwarda Snowdena i tam odbyć naradę wojenną i dołączą tam do nas inni wyżsi członkowie ruchu oporu.
Przechodziłyśmy przez ciąg pomieszczeń, jakby komnat w lochu w przeszkodami. W ostatnim takim pomieszczeniu przy jednym końcu w podłodze była wyrwa a pod nią przepaść wypełniona mgłą. Nad przepaścią wisiały duże sześcienne bloki. Miałyśmy przejść po tym do drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Ja nie czułam się pewnie, a moja przewodniczka była coraz bardziej zniecierpliwiona. Powiedziałam jej, że ja chyba spadnę w tę przepaść, jak będę próbować.
Rzeczywiście po kilku próbach, kiedy niestabilnie zawieszone w pustce sześciany przemieszczały się i obracały, omal nie spadłam. Widziałam, jak z mgły formują się ręce, próbujące mnie sięgnąć.
Dostałyśmy się do przejścia. Znalazłyśmy się w wielkiej hali, gdzie większość mebli i innych obiektów była gumowa i kolorowa, jak w salach zabaw dal dzieci albo jak w fabryce zabawek w kreskówkach o świętym Mikołaju. Ja sama przez chwilę stałam się taka animowana jak postać ze współczesnych "3D" animowanych filmów.
# jakiś przeskok
Wraz z innymi z ruchu oporu wędrowałam przez las i labirynt opuszczonych drewnianych budynków. W grupie byłam ja, V., Sr., Pacyfista, parę innych osób od Nerdów, moja siostra, mój były i pewna dziewczyna, która miała dziwne burzliwe relacje z moją siostrą. W pewnym momencie stało się tak, że tamta dziewczyna o coś się potknęła, upadła, tak, że leżała na ziemi. Wydawała się z tej perspektywy dziwnie pomniejszona.
Podeszłam do niej, żeby pomóc jej wstać. Powiedziałam, że chyba chcę, żeby ona była moją dziewczyną. Ktoś z Nerdów powiedział, że w takim razie to chyba Pacyfista miał rację, że aseksualni mogą być z każdym. Odpowiedziałam mu, że to o niczym nie świadczy. Miałam chaos w głowie, czułam, że sytuacja jest coraz bardziej poza moją kontrolą i że relacje w całej naszej grupie stają się coraz dziwniejsze. Wolałam skupić się na naszym zadaniu i zmusić resztę grupy do tego samego, póki jeszcze byliśmy wystarczająco zgodni i skłonni do współpracy, żeby nam się udało.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Stałam w drzwiach mojego pokoju, który wyglądał bardziej jak mały pokój w mieszkaniu u babci. Poza łóżkiem niewiele było przestrzeni na cokolwiek innego. Chciałam się położyć, ale zza łóżka, po ścianie, wyszły w górę dwa jasnobrązowe pająki wielkości tarantuli. Zaczęłam krzyczeć. Do pokoju weszła mama, pochyliła się nad łóżkiem i w jakiś sposób próbowała sobie zrobić przejście do tego kąta z pająkami. Krzyczała do mnie, żebym przyniosła jej pudełko do wyniesienia tych pająków. Pomyślałam, że to bez sensu, bo tak wielkie pająki i tak by się nie zmieściły.

================================================================

Przebywałam w powiększonej wersji mojego domu z rodzicami, ciotką i grupą losowych ludzi, wyglądających jak bohaterowie amerykańskiego serialu o szkole średniej. Część ścian była szklana i miałam przez nie widok na zewnątrz. Widziałam, jak w pewnym momencie zapada noc.
Przez jakiś czas wraz z kilkoma osobami siedziałam na podłodze dużego pokoju i patrzyłam na gwiazdy przez te okna. Potem wyszłam z mamą na taras. Widziałam, że w miejscu, gdzie wcześniej były łąki i pola, teraz stały liczne budynki. Dalej, za nimi, widziałam wieżowce. Po niebie leciał statek kosmiczny, wysoki, ustawiony pionowo, trochę wyglądał jak obły latający wieżowiec. Statek zaczął obniżać lot, żeby wylądować między budynkami. Mama jakoś skomentowała fakt, iż wybrał na miejsce lądowania bliską okolicę.
Niebo stało się pomarańczowe, świecące jak łuna, skażone chmurami sadzy i pyłu. To była jakaś nadchodząca katastrofa ekologiczna. Patrząc na to powiedziałam coś w stylu:
Ja wiedziałam, że on [świat] w końcu nas zabije, ale nie wiedziałam, że to już.


================================================================

Chodziłam po korytarzach szkoły-uczelni, z jednych zajęć na drugie. W większości były to dziwne przedmioty, typu przedsiębiorczość, ekonomia. Czułam, że to nie moja dziedzina, że na moim kierunku to wypełniacze, irytowało mnie, że jest ich tak dużo. Musiałam napisać jakąś pracę, której termin oddania upływał. Byłam zła na siebie, że zupełnie nie wiedziałam, jak się za to zabrać. Poszłam do gabinetu jednej z prowadzących, żeby prosić o pomoc. Niesympatycznie wyglądająca kobieta była na mnie zła. Przypomniała mi, że mam mało czasu i że jej przedmiot nie jest jedynym, który muszę na koniec semestru zaliczyć.
# Obudziłam się gwałtownie i poczułam wielką ulgę, że naprawdę już skończyłam studia.

## Zauważyłam, że ten motyw bezsensownych prac i/lub egzaminów na uczelni często pojawia się w moich snach. Zawsze towarzyszy im uczucie stresu i bezradności.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Siedziałam na środku pola, pod pojedynczym, niewysokim drzewem. Obok był V. i chłopak nie istniejący w rzeczywistości, miał chyba na imię Michał. Ten Michał był czymś w rodzaju czarodzieja, potrafił tworzyć wokół siebie ogień albo kule energii, które najczęściej też przetwarzał na ogień. Próbowaliśmy zrobić coś, co spowodowałoby cofnięcie nas w czasie albo ogólnie cofnięcie naszego życia. Mieliśmy na celu naprawienie błędów z przeszłości i w rezultacie wzrost jakości życia i zadowolenia.
Przeskok do momentu, kiedy nam się "udało". Udało częściowo, bo w jakiś sposób byliśmy uczniami w szkole ale jednocześnie dorosłymi ludźmi i mieliśmy tego świadomość. Zaczęliśmy o tym rozmawiać. Pojawiło się jakby okno czatu, gdzie w okręgach były nasze stylizowane zdjęcia, umieszczone na pionowych liniach symbolizujących oś czasu. Potem pojawiło się coś jakby drzewo umiejętności bohatera w RPG i zobaczyłam wykres dla Michała. Przedstawiało to jak od zera zyskiwał swoje magiczne zdolności. Powiedziałam coś w stylu, że teraz ja też mogłam trochę podobnych umiejętności zdobyć. On odpowiedział mi wtedy, że i tak jest pewien górny próg w nauce tej magii i go nie przekroczę. Ogarnęło mnie poczucie porażki, rezygnacji i żalu, które utrzymywało się jeszcze jakiś czas po przebudzeniu.

================================================================

Przebywałam w miejscu przypominającym lokacje z gier przygodowych sprzed ponad 20 lat. Szczyty gór, skalne ściany i między nimi skalne mosty-drogi. Na większości poziomych powierzchni była zwarta zielona płaszczyzna trawy a wysokie wrota wprost na skalnych ścianach prowadziły do umieszczonych w jaskiniach pomieszczeń korporacji, dla której pracowałam. Ja chodziłam głównie na zewnątrz, po tych drogach, wiedziałam, że kilka innych osób z tej korporacji też gdzieś się kręci. W pobliżu nie trzymała się młoda kobieta w białym kitlu. Miałam uczucie, że ona w hierarchii organizacji była trochę niżej niż ja.
Myślałam na głos, rozważałam testy, w których miała brać udział sieć powiązanych ze sobą serwerów. Jakimś sposobem mój prywatny serwer też tam był. Mówiłam do kobiety w białym kitlu, że istnieją serwery testowe, określałam je nazwami kodowymi TS1 i TS2 i że powinnam je wykorzystać w tym przedsięwzięciu. Równocześnie chciałam wszystko zrobić tak, żeby w żadne sposób nie wciągnąć w to swoich "ofiar".
Ktoś, albo ja w ramach dalszego myślenia na głos, albo ta kobieta w ramach ostrzeżenia i porady, powiedział coś w stylu:
Na to nie ma dobrego sposobu, nie da się oddzielić środowisk testowych od produkcyjnego.

================================================================

Byłam w świecie astralnym z moich "Kronik". Akcja była dużo bardziej posunięta do przodu, to były odcinki zaplanowane na odległą przyszłość. Ja jako główna bohaterka byłam już szefem Matrixa. Co jakiś czas głos narratora odczytywał scenariusz, potem ja miałam odgrywać swoją rolę. Ja i Qiu, inna bohaterka, stałyśmy na łące i rozmawiałyśmy. W pierwszej chwili miałam przeczucie, że może właśnie następuje albo przed chwilą nastąpiła jedna z dwóch szczególnych scen zaplanowanych z udziałem tej bohaterki. Potem zorientowałam się, że to jest ten moment, kiedy bohaterowie zmieniają swoją więź z Astralem, żeby w przypadku śmierci fizycznego ciała w Astralu pozostała ich świadomości. I główna bohaterka-ja miałam możliwość zrobić to sobie i Qiu.
Jakiś przeskok, stałyśmy na innej łące, narrator w próżni dalej recytował scenariusz. Qiu powiedziała do mnie: Widziałam, że przez chwilę się wahałaś i okazałaś strach. A ja wtedy zdałam sobie sprawę, że ty naprawdę jesteś godna.
# Nie, tego nie zaplanowałam w taki sposób! :D
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Ja i siostra byłyśmy w rodzinnej wsi. Po kilka razy dziennie chodziłyśmy drogą od naszego domu do dawnej szkoły podstawowej. Mniej więcej w połowie drogi stał rozpadający się (dopiero budowany?) dom pozbawiony dachu, o ścianach z dużych ciemnoszarych cegieł. W miejscu podłogi miał piach o mocnym żółtym kolorze, taki sam był wokół tego budynku.
Za jednym razem zobaczyłam przez pustą futrynę, że pod jedną ścianą siedzi oparty o nią zasuszony trup. Był nagi, o ciemnoszarej jak popiół skórze. Chyba zatrzymałyśmy się i podeszłyśmy bliżej, żeby się temu przyjrzeć.
# Jakiś przeskok.
Trup stał się nieumarłym/zombie. Zszedł do piwnic rozpadającego się domu, dołączyła do niego jego siostra - o ile się orientowałam, jeszcze żywa. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nieumarły wziął mnie i moją siostrę na zakładniczki. Mnie więził w piwnicach praktycznie przez cały czas, siostra mogła często przebywać poza tym domem.
Zombie chciał mnie torturować, jeszcze częściej rzucał groźby bez pokrycia. Wyraźnie chciał, żebym się bała. Kilka razy odgrażał się, że mnie zgwałci. Raz pokazał mi urządzenie przypominające miniaturowy młot pneumatyczny. Śmiał się przy tym złośliwie i byłam przekonana, że zechce mnie skrzywdzić. Potem po prostu wzięłam to od niego a on jakoś chwilowo stracił ochotę na zrobienie mi czegoś złego. Czasem po prostu wystarczało mu jak siedziałam na środku piwnicy, wiłam się po ziemi i wydawałam z siebie dźwięki jak z porno. On przyglądał mi się i miał z tego jakąś perwersyjną satysfakcję.
Wielokrotnie pytałam go, co on do mnie ma, że musi się na mnie mścić. W końcu nie przypominałam sobie, żebym cokolwiek mu zrobiła. Cały czas towarzyszyło mi poczucie bezsilnej złości, niesprawiedliwości i niezrozumienia absurdu tej upiornej sytuacji.


# Dłuższy czas po przebudzeniu zaczęłam się zastanawiać, czy to jakiś mój podświadomy obraz obecnej sytuacji politycznej/społecznej i moich na nią reakcji.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Ups, pomyłka, przepraszam.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Grałam w jakąś grę przygodową, gdzie miałam widok mapy. Przedstawiony teren był kontynentem otoczonym morzem, w czterech rogach znajdowały się wyspy i to na nich przede wszystkim miałam wykonywać misje. Co jakiś czas wchodziłam do akcji gry i wtedy widziałam wszystko z perspektywy pierwszej osoby.
Wraz z kilkuosobową drużyną odkryliśmy na którymś krańcu świata substancję, która pozwalała uzyskać kontrolę nad Mocą, rozumianą podobnie jak w uniwersum Gwiezdnych Wojen. Wróciliśmy do głównej bazy. W laboratorium nasi współpracownicy zaczęli przetwarzać tę substancję do formy przyswajalnej dla ludzi. W efekcie mieliśmy lekko świecącą niebieską ciecz w strzykawkach. Po przyjęciu tego zyskałam zdolność lotu i wysokich skoków, w jakimś stopniu także telekinezy, ale tego nie miałam czasu przećwiczyć przed dalszym wykonywanie misji.
W pewnym momencie nasi przeciwnicy i sabotażyści włamali się do laboratorium i wykradli trochę naszej magicznej substancji. Część z nich zyskała nadprzyrodzone moce, ale minęło za mało czasu albo zażyli tego mniej, bo początkowo byli słabsi. Zaczęliśmy ich ścigać. Biegaliśmy za nimi między naszymi budynkami, potem po pokrytym jasnoszarym pyłem pustkowiu. Jeden z nich, chłopaczek o smętnym szczurowatym wyglądzie, ściskający w rękach kilka strzykawek, uciekł do drewnianego wychodka. W tamtym momencie przestałam widzieć z perspektywy pierwszej osoby, oglądałam akcję jak film. Chłopak zamknął się w drewnianej kabinie i zaczął robić sobie zastrzyki. W myślach nawet kibicowałam mu, żeby zdążył, żeby nie dał się powstrzymać i żeby przez to akcja filmu się za szybko nie skończyła. Nastąpiła eksplozja a po niej biały ekran.
W następnej scenie nasi przeciwnicy, pobici i żądni zemsty, stali na brzegu, kiedy my odpływaliśmy łodzią. Przeciwnicy mieli zamiast głów powiększone wersje staroświeckich kieszonkowych zegarków albo inne mechanizmy w steampunkowym stylu. Jeden z nich siedział na wózku.

Miałam mieć badania kontrolne u lekarza, coś w rodzaju kontroli z medycyny pracy. Poszłam do lekarki, która według fabuły znała mnie od czasów mojego dzieciństwa. Lekarka przyjęła mnie w swoim mieszkaniu w bloku. Zaczęła mi mówić, że nie może uwierzyć jak odporna na wszystko stałam się z biegiem czasu, że kiedy byłam dzieckiem, ona podejrzewała, że dostanę białaczki i przedwcześnie umrę. Zamierzała pobrać mi krew, z jakiegoś powodu z kolana. Za pierwszym razem udało mi się zrobić unik, kiedy próbowała wbić mi igłę w nogę. Za drugim razem sięgnęła, w tym momencie się obudziłam.

Pisałam opowiadanie fantasy i zamierzałam opublikować je na blogu grupowym. Po wrzuceniu go do sieci, widziałam je na stronie z ciemnoszarym tłem. Ktoś siedział obok mnie przed komputerem. Powiedziałam, że to przecież niemożliwe, żebym mogła je wrzucić nie mając konta.

Byłam czymś w stylu Stalowego Inkwizytora i jednocześnie jakby wiekową wampirzycą-arystokratką. Miałam wiedzę, że mam co najmniej dwieście lat i zachowywałam się w uwodzicielsko-prowokujący sposób jak wampirzyce w starych filmach.
Odwiedzałam szkołę, która była czymś pomiędzy uczelnią z internatem a Hogwartem, jednocześnie sporo pomieszczeń przypominało bardziej sale zabaw w przedszkolu. Studenci mieli czarne szaty czarodziejów. Usiadłam na podłodze obok grupki chłopaków. Rozmawialiśmy, w którymś momencie ruszyliśmy z miejsca, ale zamiast wstać i iść, chodziliśmy na czworaka. Przeszliśmy do węższego i dłuższego pomieszczenia. Po prawej stronie mieliśmy okna, przy których czasem się zatrzymywaliśmy. W pewnym momencie wytworzyłam płomienie na dłoni. Powiedziałam, że to jedyna magiczna moc z jaką się urodziłam a resztę zdobyłam później.
Jeden ze studentów-czarodziejów wyjął tablet w staroświeckiej topornej obudowie. Zamierzał zamówić jedzenie z dostawą na teren szkoły. Chciał mi coś pokazać na ekranie, na co odpowiedziałam mu, że i tak nie zobaczę, bo ja widzę rzeczywistość na poziomie atomów, nie obiekty w makroskali. Któryś ze studentów powiedział, że też chciałby widzieć na poziomie atomów.

## Popołudniowa drzemka

Przeskakujące sceny - wąski korytarz o drewnianych ścianach i rozległe, zalane słońcem łąki. Na koniec przeskok do mieszkania wypełnionego bibelotami. Krzesła i kredensy zaczęły unosić się w powietrzu i odlatywać długim korytarzem. Wskoczyłam na taki latający mebel. Z trudem utrzymywałam równowagę, kiedy płynęłam w powietrzu. Zostałam zabrana do pomieszczenia z telewizorem na środku i rzędami krzeseł ustawionymi jak w teatrze. Miałam świadomość, że siedzi tam moja babcia i chyba kilka innych osób z rodziny. Szłam w stronę telewizora, czułam, że coś mam w prawej ręce. Miałam rodzaj wiedzy, że to powinien być pendrive i długopis. Na wszelki wypadek sprawdziłam i zobaczyłam, że trzymam trzy małe plastikowe figurki saren. Pomyślałam wtedy, że to jest przecież sen.
Nagły przeskok do kuchni w moim mieszkaniu, ale większej i trochę bardziej mrocznej. Ze stołu wyrastała pomniejszona ludzka postać od pasa w górę. Kiedy podeszłam do stołu, postać w jakiś telepatyczny sposób przekazała mi, że mogę złożyć przysięgę wierności. Wyciągnęła w moją stronę zakrwawione palce, ja miałam ich dotknąć swoimi zakrwawionymi placami. Kiedy to zrobiłam i nasza krew się zmieszała, poczułam w rękach przepływ prądu, sięgający co najmniej do łokci. To całkiem mnie obudziło.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Skocz do:

UA-88656808-1