NeuroWonderland
Przyjechały dwie ciocie i znajoma mamy. W dużym pokoju wyjrzałem przez okno balkonowe. Zamiast bloku był statyczny obraz boiska z piłkarzami, słychać było gwizdy. W domu widok był rozmazany. Wyszedłem z zamiarem pójścia do lasu, tego po prawej stronie. Obraz zrobił się ostrzejszy. Przypomniało mi się, że to w sumie bez sensu, bo ten las wycięli. Wtedy natrafiłem na kawałek ogrodzenia z metalowej siatki. Mogłem to obejść, ale sen się zawiesił i mnie przykleiło. Zanim się obudziłem, widziałem jeszcze dwie dziewczynki biegnące za tym ogrodzeniem.

Przed klatką schodową, na trawie były ustawione w równej odległości biurka ze starymi komputerami z monitorami kineskopowymi. Przyszedł dawny kolega Damian i włączył dalszy komputer. Coś trzasnęło. Zapytał się mnie co to miało być. Mówię mu, że to ten obrazek kółka czy czegoś na kartce był dołączony do ekranu logowania i za każdym razem, przy logowaniu, wydaje taki dźwięk jakby petarda wybuchała.

W kuchni przy stole mama wypełniała ankietę czy coś dla mnie związanego z wirusem. Były cztery pytania. Pierwszych trzech nie pamiętam. W czwartym pytali się "Czy masz olej w głowie?". Oczywiście, mówię, w głowie to ja nie mam żadnego oleju.

Ktoś dzwonił telefonem. Odebrałem. Mówili, że są ze Szczecina i zaraz tu będą. I rzeczywiście już ktoś pukał i dzwonił. To policjanci covidowi! Już weszli! Było ich dwóch. Udało mi się im wyrwać i wybiegłem na zewnątrz. Pobiegłem za las i biegłem wzdłuż ulicy. Pokazały się budynki, których tam nie było wcześniej. Trochę jakby niedaleka przyszłość. Jakaś pani wchodzi do swojej klatki schodowej. Wiem, że ci policjanci już są blisko. Wołam do niej "niech mnie pani ukryje!". Wchodzimy. Zamek do jej drzwi ktoś jej wcześniej zepsuł. To nie były zwykłe drzwi, to były drzwi teleportacyjne. Wystawały miedziane druty. Podpaliłem je zapalniczką. Zapaliły się, dzięki czemu nastąpiło połączenie. Otworzyłem drzwi i przeszliśmy. Jej mieszkanie to był wielki pojedynczy pokój kwadratowego kształtu. Był to prawie pusty pokój - po środku przy ścianie łóżko, a przy drugiej ścianie długie biurko. Ona usiadła na chwilę na łóżku. Teraz była młodsza niż przedtem. Drzwi były otwarte. Na korytarzu stała mała szafeczka z jakimś plakatem na ścianie. Chodzili tam jacyś ludzie, dziwne. Ktoś ruszał przy tym plakacie. Wyszedłem na chwilę. To był tunel prowadzący na dworzec. Pomiędzy jakimiś wielkimi szafkami i innymi gratami był ustawiony ten "wirtualny" pokój. Na tych szafkach położony był szklany sufit. Ściany i drzwi też były szklane. Wróciłem. Ktoś wszedł. Myślałem, że to ci policjanci, ale nie. To jakieś dzieci przyszły i zostawiły jej na biurku 50zł i kilka stówek. Wzięła je. Przyszli jacyś starsi ludzie i chyba ksiądz. Mieli wyprawić egzorcyzmy. Pomyślałem, że będzie to zabawne, niech będzie. Usiedliśmy na łóżku, a oni wymówili jakieś modlitwy, pokropili na nas święconą wodą i wyszli. Potem przyglądaliśmy się w róg przy suficie. Był krzywy. Trzeba będzie wyrównać.

Idę ze szkoły jakimś korytarzem. Kogoś bili i przez to spadł mi jogurt na ziemię i się rozwalił. Zastanawiam się czy jeść taki otworzony. Nie no, wracam do sklepu w szkole i kupię nowy.

Jest ciemna noc i siedzę, gdzieś na balkonie (nie moim) bez płotu z dwoma dziewczynami, jakimiś znajomymi. Kłuje mnie, bo siedzę na gałęziach z igiełkami. Jedna znajoma postanawia, że już idzie. Zeskoczyła z balkonu i poszła. Druga też idzie i ja też. Po nią przyjechał ktoś samochodem. Ja idę dalej tunelem.

Znowu ciemna noc. Siedzę, gdzieś wysoko i nawet nie zastanawiam się co tam robię i co to za miejsce. Wydaje mi się, że to dach, gdzieś na mieście. Jest tam kilka osób oprócz mnie. Jeden kolego czy ktoś tam zeskakuje. Trzyma się balona napełnionego helem, więc łagodnie opada na ziemię. Widzę go w oddali jak przechodzi przez ulicę i trzymając się za sznurek od balonika nogami prowadzi rower. Dziwię się jak on utrzymuje się na tym balonie i jeszcze rower popycha nogami. Też tam idę. Kieruję się w stronę dworca. Przedtem jeszcze jest przystanek autobusowy i jakaś koleżanka stoi z psem. Drugi kolega szybko przebiega przebiega przez trawnik, bo ten pies go chciał gonić, a smycz była długa. Woła do mnie "szybko, przechodź!". Mnie się nogi blokują i tak powolutku mi się idzie. Chociaż ciemno, to widzę wszystkie psie gówna w trawie. Pies prawie mnie dopada, ale ona go przyciąga za smycz. Zamiast do przodu to spycha mnie jakoś w bok, a ten pies znowu skacze na mnie. Odpycham go ręką. Ona mówi, abym szybko przechodził, bo mi palce odgryzie. Mnie tam coś blokuje. Pies skacze na mnie i prawie gryzie w rękę. Budzę się i sprawdzam palce. Nie odgryzł mi.

W tym śnie jest dzień. Jakaś siła mnie bardzo szybko ciągnie. To pojemnik po melatoninie, który trzymam lewej ręce. Szybko przelatuję przez drzwi prowadzące na dworzec. Wychodzą ludzie i jakiś dyrektor tego miejsca. Na środku stoi jakaś dziewczyna. Mnie tam szybko przy niej przeciąga. Wbiegam na ścianę i biegnę po niej. Wybiegam na zewnątrz. Zatrzymuję się, ponieważ odkręcił mi się ten pojemnik od melatoniny. Znajduję się w trawie przy niskim betonowym murku, niedaleko jest jezioro. Idzie jakaś pani z małym czarnym psem. Zabieram szybko rękę z murku, bo już prawie mnie ten pies ugryzł. Składam pojemnik po melatoninie i przyśpieszam. Wracam się w poprzednie miejsce. Jest tam wielka scena i tam jest D. J. Trump. Przemawia do ludzi. Mówi, że to kłamstwa, że to było oszukane. Zawiesza kartka pod kartką zawierającymi dowody (łącznie cztery), gdzieś bardzo wysoko na szarej ścianie. Później nastaje noc i znajdujemy się przed Białym Domem. Trump sprowadza kilkukrotnie burzę i duże ilości wody z nieba. Ma to oczyścić Amerykę. Przylatuje fałszywy Superman i atakuje go. Lecą wysoko w chmury i walczą ze sobą. Trump zwyciężył.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
To był taki szkolny pałac. Schodzę szerokimi białymi schodami. Mamy iść biegać z klasą. Przed drzwiami wyjściowymi leżą dwie pary moich butów. W tych nie będę biegać, bo to dobre wyjściowe. Idę szukać trampków. Nie wiem nawet, którym pokoju czy sali je zostawiłem i nie mogłem ich znaleźć (może dlatego, że nie mam żadnych trampek). W tym czasie wszyscy już zdążyli wrócić z biegów. Nauczycielka woła wszystkich "dzieci, chodźcie, będzie test z robienia kwiatków". Idziemy na piętro. Otwiera się niewielkie pomieszczenie. Jakaś szalona kobieta stoi z karabinkiem załadowanym przezroczystym żółto pomarańczowym żelem. Z tyłu odchodzą przewody napełniające tym płynem. Ona trzęsie się jak jakaś narkomanka czy alkoholiczka. Porusza się na wszystkie strony. Sprawdza tylko co jakiś czas maszynę ustawioną z tyłu za nią. To była wirówka, też skacząca. Jest uzależniona od robienia dzieciom donosowych wtrysków. My się ustawiamy w kolejkę. Pomyślałem, że niech kilka osób przejdzie to wtedy wchodzę. Tamtej ręce coraz mocniej się trzęsą ze zniecierpliwienia. Już nawet wypuściła trochę w powietrze "dla spróbowania". Wchodzą jedna osoba, druga, trzecia. Szybciej, szybciej! No to teraz ja. Nadstawiam nos i mi wstrzykuje ten żel do lewej dziurki. Od razu źle się czuję. Połowę zatok mam zapchanych, ciężko mi oddychać, nie czuję lewej strony głowy. Wychodzę. Przechodzę w tył kolejki, aż do schodów. Nie wiedzą, że to tylko pogorszy sytuację. I o co miało chodzić z tym "testem"?, że niby teraz będą sprawdzać kiedy się to rozpuści i wypłynie nosa? Czuję się zły, że tak dałem się nabrać. Trzeba było iść biegać w tych kapciach albo na bosaka.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
W nocy byłem, gdzieś na wysokościach znowu z jakimiś kolegami. Tam była wodna zjeżdżalnia i niewidoczny w dole basen. Zjeżdżalnia zakręcała do góry, tak że ja się zjeżdżało to można było wrócić na górę. Oni zaczęli zjeżdżać na jakichś pontonach, wybijało ich do góry i zakręcało w powietrzu, aż wskoczyli z powrotem. Ja miałem tylko mało piłkę plażową. Zjechałem na niej, ale spadłem w dół. Nie była jak tam wejść z powrotem, bo nie było normalnego przejścia, ani schodów. Chodziłem pomiędzy zostawionymi tam samochodami. Raz otworzyłem ciężarówkę, ale to nic nie dało. Kilka osób się do mnie przyłączyło. znaleźliśmy opuszczony autobus teleportacyjny. Dzięki niemu mieliśmy wrócić na górę. Usiedliśmy razem na siedzeniach tak, aby nie dotykać się kolanami, bo coś tam. Miało nas za chwilę teleportować.

W telewizji pokazywali wieżę w Chinach. Była tak wysoka, że aż wystawała ponad chmury. Ta wieża była wybudowana w czasach komunistycznej Polski i wtedy była bardzo ozdobna. Teraz Chińczycy ją przebudowali, aby się źle nikomu nie kojarzyła. Była bardzo prosta. Na górze była taka jakby wielka okrągła niezadaszona arena. Brak też było jakichkolwiek barierek na krawędziach, żadnych zabezpieczeń, więc można było łatwo spaść. Jednak jak zauważyłem na podglądzie/mapie, w środku był wewnętrzny okrągły teren, a na około coś podobnego do gór. Oprócz tego wewnętrznego kręgu, reszta to była ziemia, piach. Jakoś tak niepostrzeżenie mnie tam przeniosło razem z mamą. Byliśmy w jakimś okrągłym pomieszczeniu bez ścian, ale z czarnymi materiałowymi zasłonami. Wyjrzałem za te zasłony. Ludzie chodzili tam na plaży. Wyszliśmy z tego pomieszczenia. Ciągnąłem stojak na kółkach z ubraniami koloru czerwonego. Z oddali widziałem, że ktoś miał taki sam. Zostawiłem stojak. Mama chyba wybrała jedną czerwoną bluzkę, którą zamachała. Weszliśmy do innego wielkiego pomieszczenia. Też było tam ciemno. We wnęce stał wielki chiński robot bojowy. Na jego stopie było logo jabłka i naklejka z oznaczeniem nowego procesora wyprodukowanego przez Apple. Na jednym ładowaniu miało wytrzymać 20 minut. Pewnie Chińczycy raz to wypróbowali i tak tu zostawili ma pokaz. Zauważyłem, że miecz był już rozwalony, a jego druga stopa oderwana, leży na drugim końcu sali do naprawy.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Schodziłem szkolnymi schodami razem z kilkoma osobami. Prowadziliśmy rowery. Schody zakręcały spiralnie w prawą stronę, wyglądało to jak wąska wieża. Na dole normalnie powinna być szatnia. Przez cały czas miałem uczucie, że jestem miejscem. Dziewczyna idąca za mną, śmiejąco zapytała się mnie, co ja tak dziwnie się telepię. Odpowiedziałem jej, że to nie ja, że to przecież tak się zawsze dzieje, że jak schodzi się z rowerem takimi schodami, to wtedy ściany się śmiesznie przekrzywiają i ruszają. Widziałem jak przechodzę ja razem z innymi za róg. Wiem, że tam w połowie, gdzie normalnie jest ściana, teraz są okna i my tam przechodzimy razem z tymi rowerami na jakąś otwartą przestrzeń.

Mała dziewczynka wstała z krzesła. Miała głowę wrony. Poczułem się dziwnie. W wesołych podskokach wyszła z pokoju. Za oknem był rój muszek. Poszedłem w stronę balkonu. Usłyszałem kogoś głos "Balkon to pewna śmierć". Wyszedłem głównymi drzwiami.

Poszedłem do małego sklepiku spożywczo monopolowego. Miałem coś kupić. Przy drugiej ladzie stała była właścicielka. Za nią były półki z książkami. Jeden dział był przeznaczony dla Ernesta Hemingwaya. Na drugiej półce były książki związane z naturą. Miały okładki w odcieniach zieleni ze zdjęciami drzew i innych roślin. Z tyłu słyszałem jak jakaś pani siada na krześle (w rzeczywistości nie ma tam żadnych krzeseł, ani żadnej drugiej lady) i słyszę jak mówi "Czy zastanawiała się pani, co może pani zrobić, aby ludzie tu przychodzący pili?". Zdziwiłem się, przecież na terenie sklepu jest zakaz picia alkoholu. No chyba, że chodziło o wodę mineralną albo jakieś soczki. Przeszedłem do pierwszej lady. Poprosiłem o dwie ryzy papieru. Zdjęła dwie z najwyższej półki, zza butli wody mineralnej. Zapłaciłem i wróciłem do domu. Wszedłem od razu do kuchni, nie wiadomo po co, nawet butów nie zdjąłem. Zawołałem do siostry, że przyniosłem już te ryzy...a tu patrzę, a to nie są ryzy papieru tylko dwa takie same tomy słownika wyrazów obcych w czerwonych okładkach. Od razu poszedłem z powrotem do sklepiku zamienić. Poprzedniej pani już nie było. Przyszły teraz trzy ekspedientki. Dwie były na zapleczu. Słyszałem jak mówiły, że za godzinę się zamykają. Przyszła ta trzecia podobna do tej z kosmetycznego. Dziwnie się na mnie patrzyła. Powiedziałem, że chcę te słowniki zamienić, bo wcześniej tu byłem i wziąłem te dwie ryzy papieru, a potem nie wiem co się stało, w domu się zmieniły w słowniki wyrazów obcych, a może nie zauważyłem, że od razu dostałem słowniki. Niech pani sprawdzi. Tam za panią na najwyższej półce, tam za butlami z wodą mineralną.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Skądś szedłem, już nie pamiętam, bo to w połowie snu. Chciałem w coś lub kogoś uderzyć energią. Udało się, ale słabo. Z ręki wyleciały mi mętne fioletowe kule, podobne raczej do dużych baniek mydlanych. To było chyba przy ogrodzonym boisku. Myślałem, gdzieś pójść, ale to za daleko, sen by mi się skończył zanim bym doszedł. Szły jakieś dzieci. Na ulicy znalazłem jakieś przedmioty zamknięte w plastikowych jajeczkach. Otworzyłem. W jednym była piłka kauczukowa, a wewnątrz niej zatopiona scenka z niebieskim motylem lecącym nad kwiatkami. W drugim były dwa płaskie okrągłe magnesy, wielkości prawie dłoni. Zaszedłem do pizzerii. Zrobiło się od razu cieplej. Na ladzie leżało w prostokątnym naczyniu coś jakby spaghetti w sosie pomidorowym albo może lazania, nie wiem. Wziąłem trochę ręką do spróbowania. Niby coś czułem, ale chyba jednak było sennie bezsmakowe. Wyszedłem i poszedłem na lewą stronę, gdzie był fryzjer (w rzeczywistości jest to po prawej stronie). Idąc tunelem, słyszałem dźwięk nożyczek. Obracałem się na lewy bok. Obudziłem się na prawym.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
W książce, którą czytałem litery zaczęły się upłynniać, zmieniać kolory w bardzo szybki sposób. Każda miała co chwilę różny kolor. Zaczęły dołem wypływać z książki. Stałem, gdzieś przy ulicy. Zaczął padać śnieg. To te litery spadały w formie śniegu (zwykłego, białego).

Na niebie był księżyc w kształcie serca i dwie duże planety blisko siebie.

Skądś wracałem z tatą. Przechodzimy przez ulicę. Blokują mi się nogi i spycha mnie w lewą stronę pasów. Przeszedłem, ale zjawiła się policja. Chcieli dać mi mandat. Tłumaczę się, że mi coś się z nogami stało i przeszedłem kilka centymetrów za pasami. No dobra, nie dali mi kary. Idziemy dalej. Wyremontowali jakiś mały sklep, chyba z ubraniami. Był tam wizerunek księcia w niebieskim płaszczu. Dalej patrzę, a w trawie leżą druty, blachy i ogólnie gruz. To był zniszczony kiosk. Pomyślałem, że też powinni tak wyremontować. Nagle zaczynam biec, jakbym jednak zdecydował się uciekać przed policją. Wskakuję na dach tego sklepu i biegnę po nim, przeskakują na dach kościoła, który się tam pojawił, znowu na drugą stronę, na dach sklepu i z powrotem na kościół. Za każdym razem policja była w miejscu, gdzie skoczyłem. Zeskoczyłem i biegłem pomiędzy blokami, na około. Wpadłem na siatkowe ogrodzenie przy lesie i się zaplątałem. Policja już tu była i zakuli mnie w kajdanki. Obudziłem się i sprawdziłem czy nie mam kajdanek na rękach. Nie miałem.

Wyszedłem z jakiegoś tunelu i szedłem przez chwilę korytarzem za kilkoma dziewczynkami. Usiadły przy stolikach otwartego baru, aby coś zjeść.

Przybliżyła się do mnie daleka wizja. Jakieś magazyny, pokoje. Wszystkie meble i co tam było było z drewna. Za dużo szczegółów, by to zapamiętać i opisać. Możliwe, że te pomieszczenia były fraktalne. W jednym pomieszczeniu stał z tyłu telewizor, a przed nim stał piosenkarz i piosenkarka. To byli metalowcy. Dziwnie wyglądali, tak kanciasto. Zaczęli tańczyć tak po metalowemu i śpiewać. Nie byłem pewien czy to rzeczywiście był metal. Muzyka to jakieś hałasy, ale nie metalowe.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Jadę, gdzieś autobusem, chyba do sklepu. Nie wiem po co tam jadę autobusem jak to jest niedaleko. Na drugim przystanku wsiadają panowie konduktorzy. Chwilę czekam i wybiegam z autobusu. Słyszę jeszcze jak jeden woła mnie po nazwisku. Skąd je zna, czy teraz w autobusach są kamery z rozpoznawaniem twarzy? Przebiegam przez ulicę, nie wiadomo gdzie. Wbiegam do jakiegoś bloku. Ktoś za mną ciągle idzie (albo ja za tym kimś, to nie było pewne). Na klatce schodowej były moje koty. Jakoś weszły do tamtejszej piwnicy. Zabrałem je i wychodzę z tego bloku. Otwieram drzwi, a tam znowu takie same. Otwieram te następne i znowu pojawiają się następne. Stwierdzam, że to samoreplikujące się fraktalne drzwi. Widzę dwa symbole. Po prawej kwadrat, a po lewej trójkąt lub coś podobnego. Po otwarciu, którychś następnych drzwi docieram do właściwych. Biorę koty znowu ze sobą, bo w czasie otwierania kolejnych drzwi, ciągle znikały i pojawiały się w piwnicy i musiałem po nie wracać. Także za każdym razem, po otwarciu kolejnych drzwi, ten ktoś jakby od nowa szedł za mną (albo przede mną), jakby się to co chwilę resetowało. W końcu, gdy wyszedłem z tego bloku z kotami, wsiadłem do autobusu. Bez kasowania biletu. Tym razem kanary się nie zjawiły.

Słyszę w myślach imię "Cynthia".

Lato. Siedzę sobie w dużym pokoju. Dużo osób znanych i nieznanych. Nie ma drzwi od balkonu, ani okien. Balkon nie ma płotu, jest tylko zasłonięty różowym materiałem. Za pomocą telekinezy poruszam jakimś napompowanym niebieskim woreczkiem z lodem czy czymś. Przelatuje przez zasłonę. Przyciągam go, aż z silnie, bo prawie by mi rozciął policzek krawędzią. Trzymam. Przychodzi jakaś dziewczyna z brązowym kucem. Zaraz wychodzę z nią jechać do hotelu.

Znalazłem się w labiryncie ścian, dopiero co się budującego kościoła. Jakaś kobieta wskazała leżący na ziemi kamyk. Spytała się czy to ja go tam zostawiłem. "Nie". "Wierzę ci", odpowiedziała. Powiedziała to tak jakoś niepokojąco, jakby ten kamień leżący na ziemi oznaczał coś strasznego. Podała mi kamień. Tam było przejście do piwnic. Biegnę za kotami, aby się nie zgubiły. Ta odnoga piwnicy w rzeczywistości jest krótka, a we śnie ciągnie się kilometrami. Piwniczny korytarz zmienia się pociąg. Koty wskakują do przejścia pomiędzy przedziałami. Drzwi się zasuwają. To jest winda. Z daleka rzucam tym kamieniem. Drzwi się rozsuwają. Koty wybiegają na drugą stronę. Tam jest inny korytarz, szkolny czy coś. I znowu następne drzwi przedziałowe, które są windą. Tym razem dobiegam i otwieram drzwi. Dalej jest bank, nikogo nie ma. Potem przebiegam dalej. Docieram do swojego pokoju. Leżę w łóżku. Widzę, że koty się podwoiły. Jedna z kopii nie ma włosów/sierści. Idę do kuchni. Tamta kobieta z kościoła zemdlała i upadła na mnie. Śpi.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
W nocy ktoś puka do nieistniejących szklanych drzwi obok okna. Tłum ludzi. Chcą, aby ich wpuścić. Od tych drzwi Ciągnie się na zewnątrz wokół ściany, aż do balkonu przejście, a dalej plac. Tam stoi Melinda Gates. Ona i jej znajomi coś świętują. Za chwilę Melinda puka do tych nieistniejących drzwi, aby ją i innych wpuścić. Nie otwieram.

Już dzień. Na kołdrze siedzi wielki trzmiel z różnobarwnymi skrzydłami motyla. Przekładam go na kartkę papieru i idę w stronę balkonu, aby go wynieść. Po drodze spadami i mam trudności z chwyceniem go. Jakoś udaje mi się, ale kładę go na parapet i robi się biały, wszystkie kolory uszły. Mam nadzieję, że się obudził, że to tylko jego bezbarwna powłoka została w tym śnie.

Coś puka do mojego okna. Patrzę, a tam takie, w sumie nie wiadomo co, jakby owad z drucików. Wiem, że to nie było by dobrze, aby się dostał do środka. Jakoś tak trochę otwieram okno i szybko zamykam. Idę do dużego pokoju. To coś przylatuje. Pokazuję to tacie. Bierze to i wyrzuca za balkon.

Wieczorem siedzimy w kuchni, bo jacyś goście przyszli. Jakaś pani siedzi blisko mnie. Nie wiem kto to, ktoś ze szkoły?, nauczycielka? Jakoś dziwnie siedzi, jakby na środku stołu. Prawie mnie obejmuje. Nie wiem czy jest smutna czy wesoła. Mówi coś mniej więcej jak "A czy wiesz co będzie robiła Emilia i Agnieszka?". Nie wiem i trochę się dziwię, przecież Emilia popełniła wiele lat temu samobójstwo. Potem idziemy jakąś dużą ciemną salą do oświetlonych drzwi.

W samochodzie siedzą cztery osoby. To bracia. Są do siebie podobni, ubrani po gangstersku, w kapeluszach. Jeden wyszedł. Drugi został zastrzelony. Kierowca wyrwał sobie z niewiadomego powodu żuchwę i pociekła woda. Uśmiecha siedzącego z tyłu, widać małe kły. Idzie na tył i już go prawie gryzie, gdy ja się wybudzam. Wstaję, bo wiem, że jak się sen powtórzy to ja tam będę z tyłu siedział i będę zagryziony przez wampira. Wychodzę z pokoju. W ubikacji nie mogę zapalić światła, ani na przedpokoju. Wiem już, że jest coś nie tak. Idę do pokoju siostry. Zamiast niej jest ktoś inny. To cosmic. Budzę go, a może nie spał, nie wiem. Pokazuję, że tam nie można zapalić, a za to tu nie można zgasić światła. Zgadza się, że to dziwne. Później, w moim pokoju na oknie coś zwisa, wielki brązowy pająk? Przez drzwi przechodzi drugi wielki, czarna tarantula. Chcę go złapać, ale ucieka. Na podłodze w całym mieszkaniu jest dużo jakich rzeczy porozkładanych i w nich się chowa. Do kuchni wchodzi ten nibypająk z okna. To jest raczej jakieś nieznane zwierzątko podobne do małpki. Wynoszę to na klatkę schodową.

W Naszej Twórczości ktoś pododawał pełno różnych filmów. "Nasza Twórczość" znajdowała się na dalekiej asteroidzie. Niby tam była niedokończona lista tych filmów.

Nadchodziła inwazja. Unosiłem się przy wielkiej metalowej ścianie. Przyleciała dziewczyna w brązowym kombinezonie. Tak się unosząc przy tej ścianie, wyciągnęła jakąś broń z jednej z wielu metalowych szuflad znajdujących się w tej ścianie. Strzeliła. Testowała holograficzne interfejsy wyświetlane w powietrzu.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
To było miejsce, nie wiadomo gdzie, rozmyte jesienne pomarańczowo żółte tło. Tam była wysoka konstrukcja, a na niej wiele dużych szaf z szufladami. Wspinam się tam. Jakaś pani wyciąga z jednej i drugiej szafy dwie linowe drabinki (lub skakanki) z metalowymi rączkami. Mam się na nich podciągać albo huśtać. Gdy już je chwytam i prawie zeskakuję, aby się rozhuśtać, jakiś gościu wychodzi z następnej szafy i podaje mi żelazko do prawej ręki. Dlaczego mam to trzymać?, czy to ma być dodatkowy ciężarek? Biorę żelazko i spadam. To spadanie polega na tym, że nagle pojawiam się na dole. Nawet się nie przewróciłem. Stoję w kupce liści.

Żołnierz, stary weteran wojny, coś przygotowuje obok drzewek przy ulicy. Jest mróz, przynajmniej minus dwadzieścia. W chodniku jest dziura. Wypełnia to odpowiednimi materiałami. Aby to stopić, podkłada bombę. Bomba nie eksploduje w takich warunkach, tylko stapia ten materiał. Bulgocze, dymi, tworzy się kształt betonowej kafli. Przychodzą gapie, dzieci i jakaś stara pani z siwymi włosami. Ona jest szalona, może skądś uciekła? Przygląda się tym kaflom. Wchodzi do niezamarzającej wody. Najpierw po kolana, potem klęka i cała się zanurza. Wciąga ją pod chodnik przez mały otwór pod jedną z kafli. Nie rusza się. Żołnierz zauważył i ją wyciąga. Wytrzeźwiała. Czy nie jest świadoma, że jak wejdzie pod wodę to może się utopić? Sytuacja powtarza się kilkukrotnie. Za ostatnim razem, to samo dzieje się z białym lisem. Tym razem ja go wyciągam. Ma dziwny wyraz twarzy.

Przerwa. Schodzę szkolnymi schodami. Na dole jest przechodnia mała kwadratowa salka, do której wchodzi się tymi schodami. Tapeta jest granatowo brązowa z ciemnozielonymi wzorami. Obok jest druga podobna to tej sala. W sali są ustawione na około ławki z krzesłami i nic więcej. Ktoś tam siedzi. Wiem, że on mieszka niedaleko, niedawno wprowadził się do klatki obok. Jest z młodszej klasy. Wychodzę na korytarz drugim wyjściem. Na podłodze pełno porozsypywanych puzzli i innych niezidentyfikowanych kolorowych przedmiotów. Podnoszę jeden puzzel. Na obrazku jest jakieś zwierzątko, możliwe, że łoś, podpisane imieniem Bobek albo jakimś innym podobnym. Zbieram kilka puzzli. Przychodzi Mikołajczyk. Pyta się co tam mam. "Puzzle." "O ja cię kręcę!, jakie super fajne!" i zbiera jak najwięcej. Idzie z nimi do tej małej przechodniej salki z tapetą jak papier do pakowania prezentów.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Jadę z tatą, gdzieś autobusem. Do lekarza coś dla mamy załatwić? Nie wiem co to było. Wszystkie miejsca są zajęte. Z tyłu jakieś roześmiane dziewczyny wstają. Wydawało mi się, że to siedzenie skierowanie do przodu, ale było do tyłu. Najpierw były dwa wolne, teraz tylko jedno. Siadam i tak jedziemy.

Wchodzę do sklepu. Zastanawiam się dłuższą chwilę co ja tam miałem kupić. Jakieś warzywa, tak? Po prawej stronie od drzwi wejściowych są kasy samoobsługowe. Trochę się dziwię, tam przecież normalnie są lodówki. Warzyw też w sumie nie ma, ale we śnie jestem pewien, że są. Pytam się kogoś, gdzie są takie te, no, tam przed mięsami była lodówka z tymi takimi warzywami jakimiś takimi, kapustami? Podaje mi, ale mówię, że taką inną, morze to nawet kapusta nie miała być. Podaje mi inną kapustę i pyta się mnie w czym ta jest lepsza. Nie wiem, bo ja nawet nie wiem co ja miałem kupować. Nie pamiętam czy wziąłem tą kapustę czy nie. Wyszedłem drzwiami, też nie pamiętam, czy tymi, którymi wszedłem, czy drugimi, wyjściowymi. Ktoś czeka niby na mnie. Jakiś pijak czy bezdomny? Nie znam. Wygląda na niskiego krasnoluda. Idzie, a ja zanim. Przechodzimy przez ulicę i wchodzimy do lasu. Tu przez chwilę robi się taki jakby teledysk. Słyszę muzykę z Heilung "Hamrer Hippyer". Krasnal schował się za drzewa po lewej stronie. Po prawej stronie jest dziewczyna, prawdopodobnie G. z innego forum. Trzyma rudą wiewiórkę i wylizuje jej futerko na głowie. Wszystko tu dzieje się w lekkim przyśpieszeniu. Następnie zaczynamy rysować na ziemi jakieś wzory, linie, kwadraty w spiralę wokół drzew. Chyba rysujemy kredami, bo ślady są białe. Gdy ona rysuje, ja podążam śladem za nią tworząc drugą warstwę, wokół drzew i na ścieżce. Obwody elektryczne, elektroniczne czy coś podobnego? Wtedy pomyślałem, że to są jak ściany pozostawiane przez pojazdy z gry Armagetron Advanced, ale tam nie można było przejeżdżać przez te ścianki, a tu ona przecięła linie. To ja też. Poszła dalej. Jeszcze zrobiłem obwódkę za dwoma kamieniami i szybko za nią robiłem prostą linię, bo już za dużo tego było. Ona stała na skraju lasu i rozmawiała przez telefon. Pomyślałem, że pójdę i sprawdzę w tym czasie, co tam się działo w tamtym miejscu lasu, w którym weszliśmy. Idę jasnym "korytarzem" lasu. Na końcu jest zamazane, zasłonięte czymś. Po prawej za ogrodzeniem jest nieoświetlona biblioteka. Nagle zza zasłony wyskakuje straszny T. Rex. Trzeba było od razu wyjść z lasu tamtą stroną, a nie sprawdzać coś tutaj. Biegnę. Przeskakuję przez ogrodzenie i wskakuję w książki. Książki trochę mnie przysypują, ale tyranozaur wie, w którym miejscu jestem, chociaż jest tam ciemno. Po cichu się cofam. Budzę się.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Skocz do:

UA-88656808-1