09-12-2020, 17:35
Przyjechały dwie ciocie i znajoma mamy. W dużym pokoju wyjrzałem przez okno balkonowe. Zamiast bloku był statyczny obraz boiska z piłkarzami, słychać było gwizdy. W domu widok był rozmazany. Wyszedłem z zamiarem pójścia do lasu, tego po prawej stronie. Obraz zrobił się ostrzejszy. Przypomniało mi się, że to w sumie bez sensu, bo ten las wycięli. Wtedy natrafiłem na kawałek ogrodzenia z metalowej siatki. Mogłem to obejść, ale sen się zawiesił i mnie przykleiło. Zanim się obudziłem, widziałem jeszcze dwie dziewczynki biegnące za tym ogrodzeniem.
Przed klatką schodową, na trawie były ustawione w równej odległości biurka ze starymi komputerami z monitorami kineskopowymi. Przyszedł dawny kolega Damian i włączył dalszy komputer. Coś trzasnęło. Zapytał się mnie co to miało być. Mówię mu, że to ten obrazek kółka czy czegoś na kartce był dołączony do ekranu logowania i za każdym razem, przy logowaniu, wydaje taki dźwięk jakby petarda wybuchała.
W kuchni przy stole mama wypełniała ankietę czy coś dla mnie związanego z wirusem. Były cztery pytania. Pierwszych trzech nie pamiętam. W czwartym pytali się "Czy masz olej w głowie?". Oczywiście, mówię, w głowie to ja nie mam żadnego oleju.
Ktoś dzwonił telefonem. Odebrałem. Mówili, że są ze Szczecina i zaraz tu będą. I rzeczywiście już ktoś pukał i dzwonił. To policjanci covidowi! Już weszli! Było ich dwóch. Udało mi się im wyrwać i wybiegłem na zewnątrz. Pobiegłem za las i biegłem wzdłuż ulicy. Pokazały się budynki, których tam nie było wcześniej. Trochę jakby niedaleka przyszłość. Jakaś pani wchodzi do swojej klatki schodowej. Wiem, że ci policjanci już są blisko. Wołam do niej "niech mnie pani ukryje!". Wchodzimy. Zamek do jej drzwi ktoś jej wcześniej zepsuł. To nie były zwykłe drzwi, to były drzwi teleportacyjne. Wystawały miedziane druty. Podpaliłem je zapalniczką. Zapaliły się, dzięki czemu nastąpiło połączenie. Otworzyłem drzwi i przeszliśmy. Jej mieszkanie to był wielki pojedynczy pokój kwadratowego kształtu. Był to prawie pusty pokój - po środku przy ścianie łóżko, a przy drugiej ścianie długie biurko. Ona usiadła na chwilę na łóżku. Teraz była młodsza niż przedtem. Drzwi były otwarte. Na korytarzu stała mała szafeczka z jakimś plakatem na ścianie. Chodzili tam jacyś ludzie, dziwne. Ktoś ruszał przy tym plakacie. Wyszedłem na chwilę. To był tunel prowadzący na dworzec. Pomiędzy jakimiś wielkimi szafkami i innymi gratami był ustawiony ten "wirtualny" pokój. Na tych szafkach położony był szklany sufit. Ściany i drzwi też były szklane. Wróciłem. Ktoś wszedł. Myślałem, że to ci policjanci, ale nie. To jakieś dzieci przyszły i zostawiły jej na biurku 50zł i kilka stówek. Wzięła je. Przyszli jacyś starsi ludzie i chyba ksiądz. Mieli wyprawić egzorcyzmy. Pomyślałem, że będzie to zabawne, niech będzie. Usiedliśmy na łóżku, a oni wymówili jakieś modlitwy, pokropili na nas święconą wodą i wyszli. Potem przyglądaliśmy się w róg przy suficie. Był krzywy. Trzeba będzie wyrównać.
Idę ze szkoły jakimś korytarzem. Kogoś bili i przez to spadł mi jogurt na ziemię i się rozwalił. Zastanawiam się czy jeść taki otworzony. Nie no, wracam do sklepu w szkole i kupię nowy.
Jest ciemna noc i siedzę, gdzieś na balkonie (nie moim) bez płotu z dwoma dziewczynami, jakimiś znajomymi. Kłuje mnie, bo siedzę na gałęziach z igiełkami. Jedna znajoma postanawia, że już idzie. Zeskoczyła z balkonu i poszła. Druga też idzie i ja też. Po nią przyjechał ktoś samochodem. Ja idę dalej tunelem.
Znowu ciemna noc. Siedzę, gdzieś wysoko i nawet nie zastanawiam się co tam robię i co to za miejsce. Wydaje mi się, że to dach, gdzieś na mieście. Jest tam kilka osób oprócz mnie. Jeden kolego czy ktoś tam zeskakuje. Trzyma się balona napełnionego helem, więc łagodnie opada na ziemię. Widzę go w oddali jak przechodzi przez ulicę i trzymając się za sznurek od balonika nogami prowadzi rower. Dziwię się jak on utrzymuje się na tym balonie i jeszcze rower popycha nogami. Też tam idę. Kieruję się w stronę dworca. Przedtem jeszcze jest przystanek autobusowy i jakaś koleżanka stoi z psem. Drugi kolega szybko przebiega przebiega przez trawnik, bo ten pies go chciał gonić, a smycz była długa. Woła do mnie "szybko, przechodź!". Mnie się nogi blokują i tak powolutku mi się idzie. Chociaż ciemno, to widzę wszystkie psie gówna w trawie. Pies prawie mnie dopada, ale ona go przyciąga za smycz. Zamiast do przodu to spycha mnie jakoś w bok, a ten pies znowu skacze na mnie. Odpycham go ręką. Ona mówi, abym szybko przechodził, bo mi palce odgryzie. Mnie tam coś blokuje. Pies skacze na mnie i prawie gryzie w rękę. Budzę się i sprawdzam palce. Nie odgryzł mi.
W tym śnie jest dzień. Jakaś siła mnie bardzo szybko ciągnie. To pojemnik po melatoninie, który trzymam lewej ręce. Szybko przelatuję przez drzwi prowadzące na dworzec. Wychodzą ludzie i jakiś dyrektor tego miejsca. Na środku stoi jakaś dziewczyna. Mnie tam szybko przy niej przeciąga. Wbiegam na ścianę i biegnę po niej. Wybiegam na zewnątrz. Zatrzymuję się, ponieważ odkręcił mi się ten pojemnik od melatoniny. Znajduję się w trawie przy niskim betonowym murku, niedaleko jest jezioro. Idzie jakaś pani z małym czarnym psem. Zabieram szybko rękę z murku, bo już prawie mnie ten pies ugryzł. Składam pojemnik po melatoninie i przyśpieszam. Wracam się w poprzednie miejsce. Jest tam wielka scena i tam jest D. J. Trump. Przemawia do ludzi. Mówi, że to kłamstwa, że to było oszukane. Zawiesza kartka pod kartką zawierającymi dowody (łącznie cztery), gdzieś bardzo wysoko na szarej ścianie. Później nastaje noc i znajdujemy się przed Białym Domem. Trump sprowadza kilkukrotnie burzę i duże ilości wody z nieba. Ma to oczyścić Amerykę. Przylatuje fałszywy Superman i atakuje go. Lecą wysoko w chmury i walczą ze sobą. Trump zwyciężył.
Przed klatką schodową, na trawie były ustawione w równej odległości biurka ze starymi komputerami z monitorami kineskopowymi. Przyszedł dawny kolega Damian i włączył dalszy komputer. Coś trzasnęło. Zapytał się mnie co to miało być. Mówię mu, że to ten obrazek kółka czy czegoś na kartce był dołączony do ekranu logowania i za każdym razem, przy logowaniu, wydaje taki dźwięk jakby petarda wybuchała.
W kuchni przy stole mama wypełniała ankietę czy coś dla mnie związanego z wirusem. Były cztery pytania. Pierwszych trzech nie pamiętam. W czwartym pytali się "Czy masz olej w głowie?". Oczywiście, mówię, w głowie to ja nie mam żadnego oleju.
Ktoś dzwonił telefonem. Odebrałem. Mówili, że są ze Szczecina i zaraz tu będą. I rzeczywiście już ktoś pukał i dzwonił. To policjanci covidowi! Już weszli! Było ich dwóch. Udało mi się im wyrwać i wybiegłem na zewnątrz. Pobiegłem za las i biegłem wzdłuż ulicy. Pokazały się budynki, których tam nie było wcześniej. Trochę jakby niedaleka przyszłość. Jakaś pani wchodzi do swojej klatki schodowej. Wiem, że ci policjanci już są blisko. Wołam do niej "niech mnie pani ukryje!". Wchodzimy. Zamek do jej drzwi ktoś jej wcześniej zepsuł. To nie były zwykłe drzwi, to były drzwi teleportacyjne. Wystawały miedziane druty. Podpaliłem je zapalniczką. Zapaliły się, dzięki czemu nastąpiło połączenie. Otworzyłem drzwi i przeszliśmy. Jej mieszkanie to był wielki pojedynczy pokój kwadratowego kształtu. Był to prawie pusty pokój - po środku przy ścianie łóżko, a przy drugiej ścianie długie biurko. Ona usiadła na chwilę na łóżku. Teraz była młodsza niż przedtem. Drzwi były otwarte. Na korytarzu stała mała szafeczka z jakimś plakatem na ścianie. Chodzili tam jacyś ludzie, dziwne. Ktoś ruszał przy tym plakacie. Wyszedłem na chwilę. To był tunel prowadzący na dworzec. Pomiędzy jakimiś wielkimi szafkami i innymi gratami był ustawiony ten "wirtualny" pokój. Na tych szafkach położony był szklany sufit. Ściany i drzwi też były szklane. Wróciłem. Ktoś wszedł. Myślałem, że to ci policjanci, ale nie. To jakieś dzieci przyszły i zostawiły jej na biurku 50zł i kilka stówek. Wzięła je. Przyszli jacyś starsi ludzie i chyba ksiądz. Mieli wyprawić egzorcyzmy. Pomyślałem, że będzie to zabawne, niech będzie. Usiedliśmy na łóżku, a oni wymówili jakieś modlitwy, pokropili na nas święconą wodą i wyszli. Potem przyglądaliśmy się w róg przy suficie. Był krzywy. Trzeba będzie wyrównać.
Idę ze szkoły jakimś korytarzem. Kogoś bili i przez to spadł mi jogurt na ziemię i się rozwalił. Zastanawiam się czy jeść taki otworzony. Nie no, wracam do sklepu w szkole i kupię nowy.
Jest ciemna noc i siedzę, gdzieś na balkonie (nie moim) bez płotu z dwoma dziewczynami, jakimiś znajomymi. Kłuje mnie, bo siedzę na gałęziach z igiełkami. Jedna znajoma postanawia, że już idzie. Zeskoczyła z balkonu i poszła. Druga też idzie i ja też. Po nią przyjechał ktoś samochodem. Ja idę dalej tunelem.
Znowu ciemna noc. Siedzę, gdzieś wysoko i nawet nie zastanawiam się co tam robię i co to za miejsce. Wydaje mi się, że to dach, gdzieś na mieście. Jest tam kilka osób oprócz mnie. Jeden kolego czy ktoś tam zeskakuje. Trzyma się balona napełnionego helem, więc łagodnie opada na ziemię. Widzę go w oddali jak przechodzi przez ulicę i trzymając się za sznurek od balonika nogami prowadzi rower. Dziwię się jak on utrzymuje się na tym balonie i jeszcze rower popycha nogami. Też tam idę. Kieruję się w stronę dworca. Przedtem jeszcze jest przystanek autobusowy i jakaś koleżanka stoi z psem. Drugi kolega szybko przebiega przebiega przez trawnik, bo ten pies go chciał gonić, a smycz była długa. Woła do mnie "szybko, przechodź!". Mnie się nogi blokują i tak powolutku mi się idzie. Chociaż ciemno, to widzę wszystkie psie gówna w trawie. Pies prawie mnie dopada, ale ona go przyciąga za smycz. Zamiast do przodu to spycha mnie jakoś w bok, a ten pies znowu skacze na mnie. Odpycham go ręką. Ona mówi, abym szybko przechodził, bo mi palce odgryzie. Mnie tam coś blokuje. Pies skacze na mnie i prawie gryzie w rękę. Budzę się i sprawdzam palce. Nie odgryzł mi.
W tym śnie jest dzień. Jakaś siła mnie bardzo szybko ciągnie. To pojemnik po melatoninie, który trzymam lewej ręce. Szybko przelatuję przez drzwi prowadzące na dworzec. Wychodzą ludzie i jakiś dyrektor tego miejsca. Na środku stoi jakaś dziewczyna. Mnie tam szybko przy niej przeciąga. Wbiegam na ścianę i biegnę po niej. Wybiegam na zewnątrz. Zatrzymuję się, ponieważ odkręcił mi się ten pojemnik od melatoniny. Znajduję się w trawie przy niskim betonowym murku, niedaleko jest jezioro. Idzie jakaś pani z małym czarnym psem. Zabieram szybko rękę z murku, bo już prawie mnie ten pies ugryzł. Składam pojemnik po melatoninie i przyśpieszam. Wracam się w poprzednie miejsce. Jest tam wielka scena i tam jest D. J. Trump. Przemawia do ludzi. Mówi, że to kłamstwa, że to było oszukane. Zawiesza kartka pod kartką zawierającymi dowody (łącznie cztery), gdzieś bardzo wysoko na szarej ścianie. Później nastaje noc i znajdujemy się przed Białym Domem. Trump sprowadza kilkukrotnie burzę i duże ilości wody z nieba. Ma to oczyścić Amerykę. Przylatuje fałszywy Superman i atakuje go. Lecą wysoko w chmury i walczą ze sobą. Trump zwyciężył.