30-12-2019, 00:35
Zaczynałam nowy rok akademicki na politechnice. Miałam świadomość. że jestem dużo starsza od reszty studentów, obawiałam się, że to zauważą. Grupka koleżanek, z którymi umownie się trzymałam, zaczęła mnie o to pytać. Wyczuli w moim zachowaniu większą pewność siebie, lepsze zorientowanie się w sytuacji i realiach uczelni. Powiedziałam im tylko, że powtarzam rok i że to dlatego. Miałam nadzieję, że się nie zorientują, że jestem w rzeczywistości z osiem lat starsza od reszty.
==================================================================
Znajdowałam się w jakimś jakby wygenerowanym komputerowo miasteczku. Od środka. kiedy się tam znajdowałam, wyglądało jak 3D, ale z jakiegoś powodu mogłam się poruszać tylko wzdłuż jednej prostej ulicy. Miałam przeczucie, że wszystko jest obserwowane z boku i wtedy to już ma być w 2D. Bohaterka, której rolę odgrywałam, miała jakąś ważną misję do wypełnienia, coś związanego z ratowaniem świata. Rodzaj narratora wyjaśnił mi, że kolejno będą odgrywane trzy wątki, główny i dwa poboczne i że to jest rodzaj alternatywnych wersji historii, ale które tak jakby zostaną złączone w jedną.
Pamiętam głównie chodzenie w jedną i drugą stronę po tej ulicy. Mniej więcej w połowie drogi znajdował się budynek, który miał być siedzibą banku. Wyglądał jak kaplica, na najniższym poziomie trzy ściany z czterech były przezroczyste, wyższy poziom był balkonem idącym dookoła, otwartym na ten niższy. Z dołu widziałam barierę i ławki stojące za nią, rozmyślałam, w jaki sposób można się tam dostać i czy w ogóle bieg wydarzeń (przeznaczenie??) sprawi, że to zrobię. Na dole też znajdowały się ławki, podobne do kościelnych, ustawione w koło na środku kwadratowego pomieszczenie. Prawie nigdy nikogo tam nie było.
W tych dwóch pobocznych wątkach ja-bohaterka miałam mieć jakąś operację ortopedyczną. W obu wersjach historii trochę inną, w jednej z powodu narkozy spałam ciągiem cztery dni, w drugiej pięć. Powodowało to w jakiś sposób nienaturalnie szybką regenerację, po przebudzeniu miałam na stopach tylko małe blizny. Siedziałam na szpitalnym łóżku i w zeszycie próbowałam obliczać, jak długo właściwie byłam nieprzytomna.
Nastąpił ten zapowiadany koniec świata. Gra w której byłam zrobiła się już całkiem 3D. Pojawiły się komunikaty mówiące o konflikcie bogów, nazywanych Dawcą Życia i Niszczycielem - czułam, że są oni inną wersją odpowiednio Lerasa i Atiego. Na dole komunikatu były ich wizerunki w małych kwadratach jak awatary na forum. Bogowie mieli świecące twarze i aureole z promieni słonecznych.
Byłam gigantem chodzącym po postapokaliptycznym świecie. Widziałam małe grupki ludzi, chaotycznie biegające bez celu, z mojej perspektywy byli oni niewiele więksi od myszy. Na tym etapie wrażenia były podobne jak w grze Black & White. Łapałam tych małych ludzi i próbowałam przenosić w jedno miejsce, chciałam, żeby zaczęli tam budować osadę. Trudno było nad nimi panować, rozbiegali się albo wpadali do jeziora i prawie się topili.
==================================================================
Ja i moja siostra przebywałyśmy w dużym domu. Przyniosłam tam małego węża w klatce, potem wypuściłam go, żeby pochodził sobie po pokojach. Wąż czasami wyglądał normalnie, był czarny, długości mojego przedramienia, czasami zmieniał się w kartonowego błękitno-pomarańczowego chińskiego smoka. Próbowałam go złapać, wtedy ugryzł mnie w rękę. Trzymał się zębami, kiedy usiłowałam go strząsnąć. Kiedy się udało, powiedziałam do siostry, e przynajmniej nie jest jadowity. Ale na wszelki wypadek nie chodziłyśmy po podłodze, żeby wąż nas nie dopadł, przeskakiwałyśmy po meblach i parapetach. Krew kapała mi z tej ugryzionej ręki i tworzyła kałuże na podłodze. Zwabiło to węża, który zaczął wypijać tę krew. Powiedziałam, że może to się da jakoś wykorzystać, żeby go z powrotem złapać i zamknąć w klatce.
==================================================================
Znajdowałam się w jakimś jakby wygenerowanym komputerowo miasteczku. Od środka. kiedy się tam znajdowałam, wyglądało jak 3D, ale z jakiegoś powodu mogłam się poruszać tylko wzdłuż jednej prostej ulicy. Miałam przeczucie, że wszystko jest obserwowane z boku i wtedy to już ma być w 2D. Bohaterka, której rolę odgrywałam, miała jakąś ważną misję do wypełnienia, coś związanego z ratowaniem świata. Rodzaj narratora wyjaśnił mi, że kolejno będą odgrywane trzy wątki, główny i dwa poboczne i że to jest rodzaj alternatywnych wersji historii, ale które tak jakby zostaną złączone w jedną.
Pamiętam głównie chodzenie w jedną i drugą stronę po tej ulicy. Mniej więcej w połowie drogi znajdował się budynek, który miał być siedzibą banku. Wyglądał jak kaplica, na najniższym poziomie trzy ściany z czterech były przezroczyste, wyższy poziom był balkonem idącym dookoła, otwartym na ten niższy. Z dołu widziałam barierę i ławki stojące za nią, rozmyślałam, w jaki sposób można się tam dostać i czy w ogóle bieg wydarzeń (przeznaczenie??) sprawi, że to zrobię. Na dole też znajdowały się ławki, podobne do kościelnych, ustawione w koło na środku kwadratowego pomieszczenie. Prawie nigdy nikogo tam nie było.
W tych dwóch pobocznych wątkach ja-bohaterka miałam mieć jakąś operację ortopedyczną. W obu wersjach historii trochę inną, w jednej z powodu narkozy spałam ciągiem cztery dni, w drugiej pięć. Powodowało to w jakiś sposób nienaturalnie szybką regenerację, po przebudzeniu miałam na stopach tylko małe blizny. Siedziałam na szpitalnym łóżku i w zeszycie próbowałam obliczać, jak długo właściwie byłam nieprzytomna.
Nastąpił ten zapowiadany koniec świata. Gra w której byłam zrobiła się już całkiem 3D. Pojawiły się komunikaty mówiące o konflikcie bogów, nazywanych Dawcą Życia i Niszczycielem - czułam, że są oni inną wersją odpowiednio Lerasa i Atiego. Na dole komunikatu były ich wizerunki w małych kwadratach jak awatary na forum. Bogowie mieli świecące twarze i aureole z promieni słonecznych.
Byłam gigantem chodzącym po postapokaliptycznym świecie. Widziałam małe grupki ludzi, chaotycznie biegające bez celu, z mojej perspektywy byli oni niewiele więksi od myszy. Na tym etapie wrażenia były podobne jak w grze Black & White. Łapałam tych małych ludzi i próbowałam przenosić w jedno miejsce, chciałam, żeby zaczęli tam budować osadę. Trudno było nad nimi panować, rozbiegali się albo wpadali do jeziora i prawie się topili.
==================================================================
Ja i moja siostra przebywałyśmy w dużym domu. Przyniosłam tam małego węża w klatce, potem wypuściłam go, żeby pochodził sobie po pokojach. Wąż czasami wyglądał normalnie, był czarny, długości mojego przedramienia, czasami zmieniał się w kartonowego błękitno-pomarańczowego chińskiego smoka. Próbowałam go złapać, wtedy ugryzł mnie w rękę. Trzymał się zębami, kiedy usiłowałam go strząsnąć. Kiedy się udało, powiedziałam do siostry, e przynajmniej nie jest jadowity. Ale na wszelki wypadek nie chodziłyśmy po podłodze, żeby wąż nas nie dopadł, przeskakiwałyśmy po meblach i parapetach. Krew kapała mi z tej ugryzionej ręki i tworzyła kałuże na podłodze. Zwabiło to węża, który zaczął wypijać tę krew. Powiedziałam, że może to się da jakoś wykorzystać, żeby go z powrotem złapać i zamknąć w klatce.