17-02-2012, 17:01
Jak co dzień położyłem się o 21.00 a budzik nastawiłem na 7.00. Przebudziłem się w nocy, nie wiadomo o której i zasnąłem znowu.
W pewnym momencie tego snu tłukłem jakieś wazony na stole i odczułem jakby wyraźniejsze poczucie rzeczywistości i swojego ciała - od razu olśniło mnie, że to musi być sen. Na początku latałem z bratem, bo wymyśliłem, że Milduje, ale wkrótce świadomość przejaśniała całkowicie i myślałem zupełnie trzeźwo.
Latałem szybko, starając się przenieść do jakiejś psychodelicznej lokacji, jednak za każdym razem gdy wylatywałem za róg, widziałem obrazy związane jakimś skojarzeniem z poprzednim miejscem. W ten sposób zwiedziłem górę kompostu, las kapusty, zwykły las, pole sztachet z płotu, zamrożoną rzekę aż w końcu zaczęło się robić trochę ciekawiej - szeroka rzeka z wysokimi mrocznymi falami koloru morza, płynąca pod górę w zamarzniętym, wysokim korycie. Ku górze kończyła się w jaskini, której wielki otwór poprzedzony był zasłoną stworzoną z powiązanych ze sobą korzeni drzew sterczących nad jaskinią. Całość układała się na wzór pajęczyny. Potem trafiłem na pole uprawne, zaorane w ten sposób, że grządki układały się w masy ciasnych koncentrycznych okręgów z jednym środkiem. W tym środku pola leżała porzucona rzecz - żelazny posrebrzany precel, podwójnie zawinięty, z śrubami wkręconymi w uszy Podczas snu nie skumałem, że to symbol nieskończoności.
Na koniec pozwiedzałem jeszcze gigantyczny supermarket, po czym wywaliło mnie i nie zostawiło możliwości ponownego wejścia w LD. Spojrzałem na zegarek - 6.59
( Wniosek : sen sam się spłyca koło godziny, o której wiesz, że musisz wstać. Podczas tego spłycenia jest najlepsza szansa, żeby załapać LD )
W pewnym momencie tego snu tłukłem jakieś wazony na stole i odczułem jakby wyraźniejsze poczucie rzeczywistości i swojego ciała - od razu olśniło mnie, że to musi być sen. Na początku latałem z bratem, bo wymyśliłem, że Milduje, ale wkrótce świadomość przejaśniała całkowicie i myślałem zupełnie trzeźwo.
Latałem szybko, starając się przenieść do jakiejś psychodelicznej lokacji, jednak za każdym razem gdy wylatywałem za róg, widziałem obrazy związane jakimś skojarzeniem z poprzednim miejscem. W ten sposób zwiedziłem górę kompostu, las kapusty, zwykły las, pole sztachet z płotu, zamrożoną rzekę aż w końcu zaczęło się robić trochę ciekawiej - szeroka rzeka z wysokimi mrocznymi falami koloru morza, płynąca pod górę w zamarzniętym, wysokim korycie. Ku górze kończyła się w jaskini, której wielki otwór poprzedzony był zasłoną stworzoną z powiązanych ze sobą korzeni drzew sterczących nad jaskinią. Całość układała się na wzór pajęczyny. Potem trafiłem na pole uprawne, zaorane w ten sposób, że grządki układały się w masy ciasnych koncentrycznych okręgów z jednym środkiem. W tym środku pola leżała porzucona rzecz - żelazny posrebrzany precel, podwójnie zawinięty, z śrubami wkręconymi w uszy Podczas snu nie skumałem, że to symbol nieskończoności.
Na koniec pozwiedzałem jeszcze gigantyczny supermarket, po czym wywaliło mnie i nie zostawiło możliwości ponownego wejścia w LD. Spojrzałem na zegarek - 6.59
( Wniosek : sen sam się spłyca koło godziny, o której wiesz, że musisz wstać. Podczas tego spłycenia jest najlepsza szansa, żeby załapać LD )