Niestety jako że nic nie udaje mi się zapamiętywać, spontanicznie będę umieszczał swoje sny sprzed lat które mocno zapadły w pamięć więc datowanie początkowych postów może być trochę nie po kolei.
Bazyliszek, Demon i królewna.
Data: ok. 2011r. (gimnazjum)
Sceneria jak z taniego horroru. Stary, zaniedbany, szpital dla obłąkanych lub szkoła specjalna, potężny budynek ogrodzony murem, stąd moje przypuszczenia że był to swego rodzaju zamknięty ośrodek, którego wnętrze już dawno nie miało okazji spotkać żywej duszy.
Pamiętam jak stałem przed bramą i przyglądałem się temu miejscu (coś mi nie pasowało, ale nie na tyle żebym uznał to za sen, teraz interpretuje to jako to że świadomość prawie dała radę ale niestety )
przeszedłem kilka kroków za wielką stalową bramę, gdy się odwracałem to już się domykała. Nie sprawdzałem czy jest zamknięta, wiedziałem że już nie ma wyjścia. [ale nie jestem do końca pewien uczucia towarzyszącego temu widokowi]
*Flashback*
Wciąż prawdopodobnie będąc w tej samej lokacji [kolorystyka i klimat się pokrywała] . Coś w rodzaju wielkiego węża przemknęło koło mnie, ( TUTAJ COŚ BYŁO ALE NIE JESTEM W STANIE SOBIE DO KOŃCA PRZYPOMNIEĆ )
Później skojarzyłem sobie że to był bazyliszek z Harrego Pottera, uśmierciłem go ale nie jestem do końca pewien w jaki sposób bo widzę to jak przez mgłę. prawdopodobnie odciąłem mu głowę
*Flashback*
Moja dziewczyna, księżniczka mych snów jak na tamten czas, i idący w jej stronę chłopiec, kiedy podszedł do niej bliżej, odwrócił się w moją stronę, ukazała mi się twarz chłopca z pustką w oczodołach, oraz gębą wypełnioną szeregami zębów, jak u rekina, [taki chłopiec byłw horrorze i w zwiastunie tego horroru właśnie siedzący na schodach w niebieskiej bluzie odwraca się i ukazuje się ta sama gęba, i stąd pewnie w moim śnie projekcja ów chłopca, a że nie przepadam za horrorami to takie obrazy są dość pamiętliwe ] Rzuciłem się w jego stronę aby obronić ukochaną, zacząem go "punktować", lecz widząc że to nic nie daje, skręciłem mu kark i zrzuciłem go do takiego jakby rowu tylko tam nigdzie nie rosła trawa, to była sucha gleba, i spękana od lawy jak w filmowym piekle. zrzuciłem go za swego rodzaju wał. Podszedłem do swojej wybranki, widząc zbliżający się z oddali samochód, czerwony, chyba seicento.
Siedziała w nim matka z dziećmi, patrzyli w moją stronę, kiedy podjechali wystarczająco blisko, [mogę dodać że dojeżdzali do skrzyżowania gdzie po lewej patrząc z ich perpektywy znajdował się wcześniej wspominany budynek. Mimo tego że nie pamietam scenerii to pamiętam że przeważały tam chłodne kolory, i taki typowy szpitalny bladozielony i jestem pewien że miałem świadomość tego że jesteśmy na "zamkniętym terenie] ,ich twarze zmieniły się w to samo co tamtego wcześniej, wciąż patrząc na mnie i on sam wstał zza wału i wtedy sen się skończył, a do teraz wyobrażając sobie te pyski przechodzą mnie ciarki.
Jest to chyba pierwszy sen który zapamiętałem, nie licząc paraliżu przysennego którego prawdopodobnie doświadczyłem mając kilka lat.