04-12-2021, 00:37
Zabrałem się ostatnio za opisywanie dawnych snów, do których zostawiłem jedynie klucze. Dzisiaj jeden z nich.
===
Ten sen to było złoto.
Siedziałem u dziadków na kanapie i oglądałem telewizję. Mieszkanie przed remontem, mały kineskop na meblościance promieniował całą gamą barw, angażując mnie coraz bardziej w film. A był on o piratach, którzy żeglowali po rwących jaskiniowych rzekach, z prądem i pod prąd. Punktem wyjścia dla dalszej akcji stało się spotkanie z tubylcami, którzy korzystając ze swoich zdobyczy technologicznych, zaoferowali bohaterom i widzowi bilet w jedną stronę do odległego świata. Odległego w przestrzeni, niekoniecznie w czasie.
Trafiłem na stację kosmiczną wspomnianych tubylców, którzy okazali się być (w większości) zielonymi, smukłymi stworami o nienaturalnie długich nogach i ramionach. Przechadzali się oni holem z widokiem na bezkresny kosmos, nie przejawiając nim ani trochę zainteresowania. Jak zaprogramowani, po wytyczonych ścieżkach, bez uwagi na otoczenie. Ten motyw okazał się jednak zbawienny dla powodzenia misji, w którą teraz wplótł mnie żądny przygód sen.
Zielony król tego świata przebywał w izolacji, w niewielkiej przybudówce za szklanymi wrotami. Król jedynie z tytułu, bo jak zapowiedział sen, miał on wkrótce trafić do utylizacji w reaktorze kriogenicznym z naszych rąk. Naszych, bo był ze mną jeden z tybulców odmiennej karnacji - wielki, bardziej okrągły, pokryty brązowym futrem. Staliśmy przy drzwiach do siedziby króla, obserwując go i jego małego pomarańczowego pomocnika.
Nie musieliśmy się długo głowić - król umarł. Jego małe czarne ślepa przekształciły się momentalnie w dwa iksy, co było niepodważalnym dowodem ustania wszystkich czynności życiowych. Weszliśmy do środka. Brązowy rzucił pomarańczowemu, żeby pakował króla na barki i szedł z nami. Ten jednak ze względu na swoje gabaryty nie miał szans - zaparł się drobnymi nogami o królewskie łoże i zrzucił zmarłego na podłogę, a potem z najwyższym brakiem szacunku dla byłego monarchy ciągnął go po zimnych płytkach. Brązowy rozejrzał się po okolicy, odburknął coś do pomarańczowego i sam zarzucił króla na ramię. Przez chwilę poczułem, że uśpienie zielonych mogło być jedynie pozorowane...
...ale szybko odrzuciłem tą myśl. Ruszyliśmy holem, a tłum zielonych podwładnych nie wykazywał żadnego zainteresowania. Korzystając z chwili, przyjrzałem się wystrojowi - biały, metaliczny, ale przy tym nie do końca sterylny. Widać było rękę projektanta w łączeniach metalowych elementów ustawionych w wymyślny, artystyczny sposób. Ktoś chciał stworzyć przyjazną atmosferę przy dość ograniczonym wyborze materiałów i kolorów.
Brązowy zaciągnął mnie przez jedną ze śluz do głębszego zakątka stacji. Minęliśmy rząd filarów w ciemnym korytarzu, odnajdując zejście do pomieszczeń naukowych. Jarzące się na zielone znaki wyjścia ewakuacyjnego prowadziły nas przez kolejne poziomy aż do klatki schodowej ze spiralnymi schodami. Tam na samym dole, zza barierki wyłonił się nasz cel - reaktor. Momentalnie przeszył mnie zimny powiew wprost z okrągłego zbiornika z dziwną pokrywą i wystającymi rurkami. Brązowy, nie tracąc czasu, odsłonił wierzchnią część i wpakował w nią króla. Chwilę później spod kłębów pary wystrzelił lodowaty promień, wprost przez środek klatki schodowej.
===
W pokoju na tej samej kondygnacji zebrała się grupa naukowców obradująca nad wielkim stołem o dalszym losie stacji. Sen jednak nie zdążyl popchnąć fabuły dalej i zostawił mnie z pustym przeświadczeniem, że był to moment przełomowy.
Siedziałem u dziadków na kanapie i oglądałem telewizję. Mieszkanie przed remontem, mały kineskop na meblościance promieniował całą gamą barw, angażując mnie coraz bardziej w film. A był on o piratach, którzy żeglowali po rwących jaskiniowych rzekach, z prądem i pod prąd. Punktem wyjścia dla dalszej akcji stało się spotkanie z tubylcami, którzy korzystając ze swoich zdobyczy technologicznych, zaoferowali bohaterom i widzowi bilet w jedną stronę do odległego świata. Odległego w przestrzeni, niekoniecznie w czasie.
Trafiłem na stację kosmiczną wspomnianych tubylców, którzy okazali się być (w większości) zielonymi, smukłymi stworami o nienaturalnie długich nogach i ramionach. Przechadzali się oni holem z widokiem na bezkresny kosmos, nie przejawiając nim ani trochę zainteresowania. Jak zaprogramowani, po wytyczonych ścieżkach, bez uwagi na otoczenie. Ten motyw okazał się jednak zbawienny dla powodzenia misji, w którą teraz wplótł mnie żądny przygód sen.
Zielony król tego świata przebywał w izolacji, w niewielkiej przybudówce za szklanymi wrotami. Król jedynie z tytułu, bo jak zapowiedział sen, miał on wkrótce trafić do utylizacji w reaktorze kriogenicznym z naszych rąk. Naszych, bo był ze mną jeden z tybulców odmiennej karnacji - wielki, bardziej okrągły, pokryty brązowym futrem. Staliśmy przy drzwiach do siedziby króla, obserwując go i jego małego pomarańczowego pomocnika.
Nie musieliśmy się długo głowić - król umarł. Jego małe czarne ślepa przekształciły się momentalnie w dwa iksy, co było niepodważalnym dowodem ustania wszystkich czynności życiowych. Weszliśmy do środka. Brązowy rzucił pomarańczowemu, żeby pakował króla na barki i szedł z nami. Ten jednak ze względu na swoje gabaryty nie miał szans - zaparł się drobnymi nogami o królewskie łoże i zrzucił zmarłego na podłogę, a potem z najwyższym brakiem szacunku dla byłego monarchy ciągnął go po zimnych płytkach. Brązowy rozejrzał się po okolicy, odburknął coś do pomarańczowego i sam zarzucił króla na ramię. Przez chwilę poczułem, że uśpienie zielonych mogło być jedynie pozorowane...
...ale szybko odrzuciłem tą myśl. Ruszyliśmy holem, a tłum zielonych podwładnych nie wykazywał żadnego zainteresowania. Korzystając z chwili, przyjrzałem się wystrojowi - biały, metaliczny, ale przy tym nie do końca sterylny. Widać było rękę projektanta w łączeniach metalowych elementów ustawionych w wymyślny, artystyczny sposób. Ktoś chciał stworzyć przyjazną atmosferę przy dość ograniczonym wyborze materiałów i kolorów.
Brązowy zaciągnął mnie przez jedną ze śluz do głębszego zakątka stacji. Minęliśmy rząd filarów w ciemnym korytarzu, odnajdując zejście do pomieszczeń naukowych. Jarzące się na zielone znaki wyjścia ewakuacyjnego prowadziły nas przez kolejne poziomy aż do klatki schodowej ze spiralnymi schodami. Tam na samym dole, zza barierki wyłonił się nasz cel - reaktor. Momentalnie przeszył mnie zimny powiew wprost z okrągłego zbiornika z dziwną pokrywą i wystającymi rurkami. Brązowy, nie tracąc czasu, odsłonił wierzchnią część i wpakował w nią króla. Chwilę później spod kłębów pary wystrzelił lodowaty promień, wprost przez środek klatki schodowej.
===
W pokoju na tej samej kondygnacji zebrała się grupa naukowców obradująca nad wielkim stołem o dalszym losie stacji. Sen jednak nie zdążyl popchnąć fabuły dalej i zostawił mnie z pustym przeświadczeniem, że był to moment przełomowy.
cosmic.checkReality();