dreams.tar.bz2
#11
Gówno warte te sny. Miałem fałszywe przebudzenie w czasie drzemki, takie realistyczne i bardzo namacalne. Wstałem i spojrzałem na zegarek, żeby upewnić się, że nie przespałem zajęć, ale godzina była mało czytelna. Cóż, zrzuciłem to na słońce odbijające się od błyszczącego wyświetlacza. Spojrzałem na godzinę na monitorze - cholera, po 12, byłem już mocno spóźniony. Zerknąłem na lewą stronę ekranu, gdzie oczekiwałem wiadomości od znajomego, ale nie mogłem nic odczytać... bo coś rozbiło ekran? Widać było punkt uderzenia i wzorek wykreowany przez uszkodzoną matrycę. I w momencie kompletnej rezygnacji w przyciemnionym rogu monitora dostrzegłem gifa jakiejś skaczącej małpy czy innego tańczącego psa, który przekonał mnie, że może to jednak sen. W obawie, że faktycznie zaspałem postanowiłem się obudzić.

Po obudzeniu sprawdziłem godzinę, ale było przed budzikiem.
cosmic.checkReality();
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#12
Lubię senne miasta. Zwłaszcza te duże. Czasami śnię o gąszczu wieżowców, ale nie typowych kwadratowych czy lekko obłych szklanych puszkach, a bardziej złożonych architekturach, trochę surowych i niespójnych. Lubię też te bardziej przyziemne senne kamienice i ich niebywałe połączenia.

Dzisiaj na przykład z jakiegoś powodu spędziłem dobre parę minut wpatrując się w jeden z wieżowców, testując swoją percepcję. Budynek o okrągłej podstawie, ulany z jakiegoś jasnego betonu wpadający w wyjątkowo wyblakły brzoskwiniowy kolor, stał gdzieś w centrum jako ten najwyższy, kilkudziesięciopiętrowy wedle moich szacunków.  Wieżowiec gdzieś w połowie zmniejszał swoją średnicę, przypominając trochę latarnię morską. Podchodziłem do jego ściany i oddalałem się od niej obserwując, jak stopniowo pojawiają się i znikają małe, kwadratowe okienka.

Coś w sennej percepcji było nie tak, ale byłem wyjątkowo zafascynowany tym widokiem. W zależności od kąta widzenia budynek wydawał się albo wysoki albo niski, tak jakby powierzchnia boczna była zakrzywiona i będąc przytulonym do ściany, reszta budynku gdzieś znikała. A może to moje widzenie było zaburzone? Wyglądało to tak, jakby miejsce, w którym stałem dyktowało, jaki budynek zobaczę.

Pamiętam też, że myślami powędrowałem na dach budynku, żeby zobaczyć okolicę. Normalnie takie sny owocują w paraliżujący lęk wysokości i kurczowe trzymanie się lichych barierek. Tym razem wytłumaczyłem sobie, że to tylko moje wyobrażenie. A że sen zazwyczaj manifestuje takie rzeczy natychmiast, to mogłem w spokoju podziwiać grupę wieżowców bez zawrotów głowy.

Ostatnio mam za dużo ciekawych snów, a za mało czasu/chęci na zapisywanie.
cosmic.checkReality();
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#13
Był taki serial Blake Holsey High, który kończyliśmy oglądać ze Sławkiem na zjeździe. Dzisiaj sen zaproponował mi alternatywne zakończenie. Całkiem spójne i zaskakujące, mimo że zakłócone szumem innych wydarzeń (pominąłem je w opisie).

Zwieńczeniem długich prac w laboratoriach Pearadyne miał być uroczysty bankiet, na którym czołowi przedstawiciele świata "paranaukowego" mieli wspólnie celebrować osiągnięty sukces. Kilkupiętrowa siedziba w kształcie elipsy mieściła się na moczarach, nieopodal jakiejś wsi, ale wciąż daleko od większych skupisk ludzi. Każde piętro było w pełni przeszklone, oddzielone jedynie od innych wąskich betonowym pasem.

Wnętrze było logicznym następstwem kształtu budynku tego rozmiarów - samo centrum było w większości otwartą przestrzenią, natomiast otaczały go platformy na różnych poziomach połączone schodami, jak w galerii handlowej. Część tych schodów przecinała sam środek, część ukryta była w klatkach schodowych. Po przeciwległej stronie platform przestrzeń odgradzały zwykłe ściany z rzędami drzwi do różnych pomieszczeń. W tej konfiguracji praktycznie jedynym źródłem światła był przeszklony owalny dach. W efekcie wnętrze było nierównomiernie oświetlone, gdzie najniższe poziomy były skąpane w półmroku. Ta warstwowość konstrukcji była dalej podkreślona materiałami - niższe platformy były szare, betonowe, a wyższe - szklane, lekkie.

Bankiet mieścił się gdzieś na środkowej z platform, ale każdy uczestnik był zapraszany do swobodnego zwiedzenia laboratorium. Gwoździem programu był pokaz, którego przebieg z punktu widzenia serialu miał kluczowe znaczenie. Okazało się, że centrum budynku wypełniały, poza schodami, cienkie szklane rurki, podwieszane chyba za pomocą jakichś nici. Rozchodziły się one w różnych kierunkach, na różnej wysokości, ale wszystkie zbierały mniej więcej w środku, odbijając prostopadle w dół, aż do poziomu 0. Same rurki były ledwo dostrzegalne, dlatego na ich zgięciach założono czarne, plastikowe kolanka.

Pokaz stanowił oryginalny eksperyment, ale odwzorowany tym razem w swobodnych warunkach. Rurki zaczął wypełniać niebieski laser, na tyle jasny, że wydawał się w gruncie biały. Ten spływał powoli niczym magma na sam dół, gdzie okazała się mieścić metalowa kolebka, mocno zatwierdzona ogromnymi nitami w otaczającym ja przyrządzie. Gdy wszystkie lasery trafiły w planowany punkt, nastąpiła eksplozja. Jasne światło przyćmiło na moment wszystko w okolicy, a po chwili ujawniło efekt lat naukowej pracy. Kilkumetrowa czarna dziura wirowała na samym dnie budynku, ciągnąc wokół siebie pomarańczowy pył nieznanego pochodzenia, trochę jak wklejona animacja.

Wyniki tych i innych wydarzeń rozeszły się po okolicy, wpływając na dalsze losy bohaterów. No właśnie, a co z nimi?

Josie razem z Profesorem przemierzali mokradła, w ulewie, chcąc dostać się do Pearadyne. Wiedzieli o eksperymencie, ale nie wiem, jaki mieli plan. Teren był grząski, z jakiegoś powodu lekko górzysty, przypominając porozrzucane gąbki na granicy swojej chłonności. W pewnym momencie z braku innej drogi oboje byli zmuszeni wskoczyć do jeziora i po pasie brnąć w wyjątkowo zimnej wodzie.

Mimo starań nie udało im się dotrzec na czas. W momencie wybuchu zamarli, spojrzeli na siebie, a potem mając świadomość, że to może być ich ostatnie spotkanie w tej formie rzucili się sobie w objęcia i zaczęli całować. Tak oto wyszedł na jaw najbardziej absurdalny, skrywany romans.

Corrine i Marshall popylali jakimś buggy w pogoni za Josie i jej niezbyt przemyślanymi pomysłami. Jako jedyni wiedzieli o alternatywnym rozwiązaniu, które mogło uchronić ich wszystkich od konsekwencji eksperymentu.

Wszyscy natomiast mieli świadomość, że eksperyment nie miał się powieść. Po pewnym czasie czarna dziura miała się zdestabilizować, rozrywając tkankę czasoprzestrzeni w promieniu 10km, przenosząc ten obszar o rok w przeszłość. Ta pętla czasoprzestrzeni istniała już od jakiegoś czasu, ale dopiero niedawno doczekała się zainteresowania od istot wyższych nadzorujących czas. Jak to na serial przystało, grupka uczniów została wybrańcami, którzy sterowani niejasnymi wskazówkami pośredników mieli temu zapobiec. A wyszło jak zwykle.

Fakt, że Corrine i Marshall jako jedyni odkryli prawdę był o tyle ciekawy, że pomimo cofnięcia ich w czasie utrzymali tą wiedzę. W ten sposób zapowiadał się kolejny sezon, który w identycznej scenografii i obsadzie, tym samym obcinając koszty, mógł owocować zupełnie nowymi wydarzeniami. :P

Mam ze 3 sny w kolejce do opisania, ale nie wiem kiedy i czy coś z nich ukształtuję. Nie lubię krótko opisywać snów. Nawet nie potrafię obcinać dodatkowych informacji w sensowny sposób, bo wszystko wydaje mi się w jakichś sposób dopełniać całość i szkoda mi grzebać gdzieś ten pełny potencjał snu. No, ale mam pozapisywane same klucze do snów sprzed miesiąca czy dwóch. Ciekawe, ile z tego będę jeszcze pamiętał, jeśli zdecyduję się opisać.
cosmic.checkReality();
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#14
Od teraz to jest mój headcanon Black Holsey High
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#15
Akcja rozegrała się w kompleksie kilkupiętrowych budynków, przypominającym szkołę. Czarnoskóra dziewczyna ninja były prześladowana przez rasistowskich rówieśników. Pomagałem jej przedostać się na drugi koniec placówki, wmawiając innym, że po ostatnim piętrze chodzą czarnoskórzy, by ta mogła spokojnie prześlizgznąć się piętrem niżej.

Na samym końcu pojawiło się parę innych postaci z uniwersum tej "bajki" - jakiś facet w czarnym rynsztynku, z kataną na plecach i w chińskim kapeluszu jak Raiden. Obok niego jakaś tygrysica, jak gdyby wyjęta z Kung Fu Pandy. Sama dziewczyna, główna bohaterka, przedostała się przypadkiem do piwnicy, gdzie mieściło się ogromne laboratorium, pełne rur, metalowych kładek i naukowców przy dziwacznych maszynach, wszystko w a la Half-Life'owym klimacie.

Laboratorium było inicjatywą Elon Muska, który starał się uratować Ziemię przed grawitacyjnym "pierdnięciem" czarnej dziury, które mogło wypchnąć nas z prawidłowej orbity. Połączone było z wielkimi silnikami odrzutowymi, non stop korygującymi trajektorię naszej planety.

Po wygramoleniu się z laboratorium przez niewielką szczelinę między rurami dziewczyna trafiła do alternatywnej strony szkoły, gdzie spotkała więcej fantastycznych postaci w tym Edda (z Ed, Edd i Eddy), a w zasadzie samą jego twarz nałożoną na niebieskiego bloba. Uniwersa się swobodnie przeplatały, te bardziej realne z fantastycznymi lub kreskówkowymi, w podziemnej kantynie zarządzanej przez parę moich koleżanek ze szkoły.

A, i sam okazałem się być jakimś Aragornem z Władcy Pierścieni, który trafił do jaskinii, rozwiązał tajemnicę życia poprzez uderzanie w ruszające się ściany z wyrytymi symbolami Majów, dzięki czemu stał się godny by wyciągnąć najostrszejszy na świecie miecz z zaklętej skały. Ten jarzył się na zielono, gdyby aktywował swoją moc - pamiętam jak z radością powalałem całe drzewa w pobliskim lesie jednym cięciem. Później miecz (i jego dziesięć innych form, w które mógł morfować) posłużyły mi do walki z bossem ostatecznym - obrzydliwym zlepkiem kawałków mózgu, oczu pająka i jakichś włochatych elementów, trochę w stylu Binding Of Isaac.
cosmic.checkReality();
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#16
Kolejny sen o szkole do kolekcji. Tym razem w nadmorskim wydaniu. Pisane przy noonowych bitach.

Szkoła mieściła się gdzieś nad morzem, praktycznie nad brzegiem. Dziedziniec budynku wychodził na mały plac bezpośrednio połączony z plażą. Całość otaczało szare blokowisko.

Obok szkoły była stołówka zrealizowana jako drewniana zabudowana w kształcie pawilonu na samym brzegu. Zadaszony taras wychodził trochę w głąb morza - raz bardziej, raz mniej, starając się podążać za linią budynku. Przestrzeń wypełniały typowe knajpowe, drewniane ławki all-in-one, zostawiając niewiele ale wystarczająco miejsca, żeby przecisnąć się w dalsze rejony stołówki. W środku dość surowy klimat, same drewno, wyróżniała się jedynie kanciasta lada na prędce wyłożona białymi płytkami.

Lekcja matematyki przebiegała w dość małej sali. Siedziałem z kolegą i gadaliśmy o czymś, dopóki mojej uwagi nie przykuło jedno z kolejnych zadań - matematyka ciastka oreo. Podane było parę zmiennych takich jak "n" gramów śmietankowego środka, czy "f" gramów samego ciastka. Były też wypisane wzory przekształcające w jakiś dziwaczny sposób objętość w wagę na podstawie dwóch promieni oreo - wewnętrznego i zewnętrznego. Zadaniem było udowodnić ten wzór, posługując się danymi z treści. Pamiętam dość uciążliwy kwadrat w mianowniku, który nijak nie dał się przekształcić do oczekiwanej formy wzoru. Brakowało też danych w zadaniu - ze wzorów wychodziło mi, że oreo musiało składać się z czegoś więcej niż tylko ciastka i środka... szukałem tej ukrytej "materii" w opisie polecenia, ale tekst mi się mieszał i rozmazywał. Zwaliłem to na moje ADHD.

Za nami w klasie stała kabina do prezentacji jednego z zadań, które wymagało dość rozwiniętej wyobraźni przestrzennej. Treść mówiła o paru okrągłych przedmiotach, które w pewnej konfiguracji miały prowadzić do wzoru i tym samym rozwiązania zadania, czymkolwiek ono było. Pamiętam, jak jedna z dziewczyn prezentowała to na jakimś różowym modelu w kwiatki - chodziliśmy od jednej ściany kabiny do drugiej, szukając chyba jakiejś dziury w naszej percepcji. Sen nie chciał wymusić z siebie czegoś ciekawego, więc musieliśmy przyjąć to na wiarę.

Podszedłem do jednej czerwonowłosej dziewczyny w nadziei, że udało jej się zrobić zadanie z ciastkami. Okazało się, że tak i podała mi zeszyt do przejrzenia. Wertując kartki, widziałem coraz dziwniejsze rzeczy, które wtedy nie wzbudziły we mnie żadnego zdziwienia. Przód zeszytu miał jakieś zapiski z lekcji, ale nijak łączące się w jakąkolwiek spójną całość. Tył z kolei to była artystyczna uczta - strony były wypełnione po brzegi zdjęciami rodzinnymi tej dziewczyny, od jej chrztu po dzień dzisiejszy. Część zdjęć była okraszona dodatkowymi rysunkami, jakby chciała część rzeczy wymazać albo podkreślić. Między zdjęciami na krawędziach kartek upchnięte były rysunki różnych osób z klasy, w tym moje i z jakiegoś też powodu członków mojej rodziny, trochę w stylu kreski sudo. Znalazło się również miejsce na memiczne wstawki, w najbardziej absurdalnym momencie był ludzik z robloxa wbiegający gdzieś w kadr rodzinnego zdjęcia.

Chciałem przyglądać się temu jak najdłużej, ale w tyle głowy wciąż miałem oreo. Rzuciłem na prędce, że musimy koniecznie przejrzeć to razem później. Miałem dopytać o dziwne rysunki na zdjęciach, czy nie jest jej szkoda niszczyć, jak się okazało, jedynych kopii tych zdjęć, ale się nie odważywałem.

Lekcja religii odbywała się w tej samej klasie, ale sen naturalnie stopniowo przekształcił scenerię w tą bardziej "odpowiednią" dla przedmiotu. Sala nabrała przestrzeni. Okna przesunęły się z lewej ściany na tył, przez co zrobił się półmrok w przedniej części pomieszczenia. Po lewej stronie znalazła się mini-kawiarnia, z długą ladą i podświetlonymi gablotkami z dużymi ciastkami (ironia?). W jej świetle majaczyła sylwestka katechetki i jakiejś dziewczyny, która była u niej po "poradę religijną".

Lekcja przebiegała dosyć chaotycznie i czasem atematycznie. Siedziałem obok dziewczyny z dziwnym zeszytem licząc, że dowiem się o niej coś więcej. Każdy dostał na ławkę modlitewnik ze świeczką na okładce, w kształcie harmonijki, złożony na środku stołu i, co najlepsze, wysoki na pół metra. Chciałem go otworzyć, ale jego ułożenie sprawiło, że rozwinął się w połowie, a każda próba podniesienia jednej z kartek kończyła się jej podarciem przez ciężar nierozwiniętej części. Odgarnąłem go na brzeg stoliku.

Katechetka produkowała się dla kilku pierwszych rzędów ławek, mówiąc coś o Maryi i prosząc o notowanie kolejnych wniosków w zeszycie. Zachęciło mnie to, żeby spojrzeć na mój zeszyt - spodziewałem się papieża na okładce, ale zamiast niego zobaczyłem malowidło jakiejś bitwy, trochę jak kadr z Panoramy Racławickiej. Z ciekawości spojrzałem na zeszyt koleżanki - utrzymany w tym samym klimacie, ale z innym obrazem.

Tylnie ławki z kolei, te bliżej wyjścia, a zatem bliżej okien, były znacznie żywsze. (Widzę, że w moich snach dość częsty jest ten motyw dopasowywania oświetlenia do "atrakcyjności" wydarzeń). Część w coś grała, inna grupka zebrała się w koło jednej ławki i głośno rozmawiała. Gdzieś w tle leciał rap Żyta, od kolesia, który czillował w słuchawkach z zamkniętymi oczami.

Właśnie, miałem zapytać tą dziewczynę o jej zdjęcia.

Lekcja dobiegła końca i wszyscy się rozeszli po dziedzińcu, a ja szukałem tajemnicznej dziewczyny, mając w głowie tylko kolor jej włosów. Nie widząc nikogo takiego w okolicy, znalazłem zagnieżdżenie w ścianie z wystającymi rurami, po których się wspiąłem na dach szkoły, dla lepszego widoku. Szkoła była w centrum kręgu stworzonego z bloków - widziałem, jak kolejne osoby rozchodziły się różnymi ścieżkami i znikali pomiędzy blokami. Co druga dziewczyna wyglądała jak ona.

Przeszedłem się trochę po osiedlu, w pewnym momencie zacząłem biec. Przeciskałem się przez tłumy wychodzących osób, gdy przypomniałem sobie o stołówce. Być może tam ją znajdę. Wbiegłem na drewniany podest przy stołówce i usłyszałem krzyk ochroniarza, który kazał mi się zatrzymać. Lawirowałem między stołami i przechodniami, szukając drogi, dzięki której mógłbym zgubić obławę. Ostatecznie zapędziłem się w ślepy zaułek. Poczułem, jak ktoś ściąga mnie na ziemię. Ostatnim tchnieniem złapałem się lustra, które roztrzaskało się na drobne kawałki. Ochroniarz zamotał się w nich, przypadkiem machnął ręką w okolicach swojej broni, wystrzeliwując prosto we mnie...

cosmic.checkReality();
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#17
Miałem dzisiaj LD, które w porę zaoszczędziło mi nerwów.

Prosto z wakacji nad morzem sen wciągnął mnie w kolejny rok szkolny. Siedziałem na korytarzu i próbowałem zebrać siebie i swoje rzeczy. Towarzyszyło mi uczucie, że czegoś zapomniałem. Przed sobą miałem swój plecak - duży worek z szerokim, okrągłym podkładem. W środku walały się wszystkie przybory szkolne wraz z dwoma zeszytami. Szybko porzuciłem pomysł przeglądania jego zawartości.

Stojąc przy ścianie czułem się dziwnie - nie mogłem wyczuć podeszwy lewą stopą, mimo że miałem na sobie buty zimowe. Pominąłem ten dyskomfort i zszedłem schodami piętro niżej. Doszło do mnie, że nie wiem, gdzie mam lekcje. Ech, ileż można sprawdzać plan i go nie zapamiętać w końcu. Usiadłem zatem na ławce, wygrzebałem zeszyt z plecaka i zacząłem go kartkować. Kolejna frustracja - wiedziałem, że plan był na jednej ze środkowych stron, ale nie mogłem go odszukać. Co któraś strona była zapisana, dając mi złudną nadzieję. Walić to.

Rozmawiałem z koleżanką. Ktoś z boku rzucił mi, że chyba mam niemiecki. Ja tymczasem wylewałem swoje frustracje, aż do momentu, kiedy zaskoczyłem, co się dzieje: "Ty, kurwa, ale mnie to nie obchodzi, bo to jest sen". W jednym momencie poczułem ulgę, a potem spokój. Koleżanka nie ukrywała zdziwienia i próbowała powoli zebrać myśli, jak gdyby była zdruzgotana tym faktem. Powoli i ostrożnie wydusiła: "...czyli zakładasz, że wszystko, co się do tej pory działo... to był sen?". Rozmawialiśmy jeszcze chwilę w drodze na niemiecki, potem rozeszliśmy się, a ja zostałem sam z myślą, czym by się tu zająć.

Postanowiłem wejść do klasy. Wszyscy zajęli już swoje miejsca. Zapytałem z ciekawości, gdzie jest nauczycielka, po czym weszła jak na zawołanie. Wypatrzyłem jedną wolną ławkę na końcu sali i usadowiłem się pod oknem.

Nauczycielka opowiadała o jakimś konkursie wiedzy i możliwości sprawdzenia się. Wyczuwając potencjalne znużenie, przyjrzałem się ławkom - na tych leżały głównie szklanki i kubki, przypominając skład porcelany. Złapałem za kubek z sąsiedniej ławki i zacząłem go objeżdżać dłońmi, skupiając się na czuciu, chcąc nadać snu trochę stabilności. Gdy poczułem się pewniej, rzuciłem go w stronę okna, a ten rozbił się na tysiące kawałków, trochę jak kruche szkło. W tym momencie nastała cisza, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Postacie przypominały martwe NPC, których kod nie przewidział takiego scenariusza.

Wyszedłem z sali, myśląc o następnym kroku. Sen podpowiedział mi, w którą stronę iść - ostatnie piętro szkoły przypominało teraz sporą halę. Za przeszklonymi ścianami widziałem sielankowy obraz pełen łąk i wiejskich zabudowań. Podskoczyłem, wzbiłem się w powietrze i wyleciałem na zewnątrz, nie licząc się z oknami.

Krajobraz wokół nosił znamiona tego z końcówki fazy REM - niewielkie połacie terenu były otoczone zewsząd puszystymi obłokami, które skutecznie zakrywały resztę widoku, symulując "koniec mapy". Postanowiłem wlecieć w jedną z chmur i zobaczyć, co kryje się dalej - był to ten sam teren, w innej konfiguracji. Czasem zdarzały się pojedyncze nowoczesne budynki, wrzucone gdzieś między pola i otoczone grubą warstwą drzew, maskującą wszelkie detale. Leciałem dosyć szybko, czując adrenalinę i jednocześnie obserwując, jak chmura za chmurą generują się kolejne obrazy.

Obudziłem się ze świeżą pamięcią, szybko spisałem najważniejsze fakty. Przy okazji zdałem sobie sprawę z fałszywych wspomnień - we śnie siedziało mi w głowie, że wciąż chodzę do szkoły, a dopiero chwilę po przebudzeniu załapałem, że przecież nie muszę do niej dzisiaj wstawać.
cosmic.checkReality();
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#18
Dzisiaj cyberpunkowe mechowe porachunki.

Sen oscylował w klimatach nieistniejącej gry, jakby połączenia Cyberpunka i, nie wiem, Gears of War. Wcieliłem się w rolę głównego bohatera, który przedzierał się przez futurystyczne hale w końcowej misji, pragnąc zaspokoić swoją żądzę zemsty.

Byłem wyposażony w egzoszkielet z rakietnicami, którym mogłem sterować zdalnie i dostarczać go sobie w wybrane miejsca. Moimi przeciwnikami były mechy - złożone mechaniczne stwory, w większości obudowane matowymi, szarymi płytkami, z pomaranczowymi naramiennikami. Lekko zgarbione, z długimi ramionami zakończonymi, znowu, rakietnicami.

Walka polegała na unikaniu serii salw czterech samonaprowadzających rakiet w rytm cyberpunkowego dubstepu, a potem odpowiadanie tym samym. Mimo że wymagało to maksymalnego skupienia, to miałem ubaw, biegając po podwieszanych podestach i neutralizując mecha za mechem.

Dwie końcowe lokacje były szczególne, zakończone bossami. Jeden z nich, klasycznie, był szalonym naukowcem. Ubrany trochę jak Joker w fioletowy garnitur, cylinder o tym samym kolorze i podpierający się laską. Zsyłał fale mechów, a gdy to nie podziałało, sam przeobraził się w jednego z nich - kolejne metalowe płytki wyłaniały się zza jego pleców, stopniowo okalając jego ciało warstwa po warstwie. Towarzyszyło temu napięcie budowane przez muzykę. W ten sposób powstał czarny mech, dużo większy i zwinniejszy niż jego szare odpowiedniki. Jednak i ten po długiej i emocjonującej walce został pokonany.

Ostatnia lokacja i ostateczny boss. Kolejne szare mechy, a za nimi starsza kobieta ubrana w szarą marynarkę w kratkę, latającą wokół na jej grawitacyjnym wózku - niewielkiej okrągłej platformie, wysyłającej z dołu koliste promienie. Ta również miotała rakietami, ale nie czterema a ośmioma w jednej linii.

Walkę przerwał niespodziewany gość, ale moja postać od razu go rozpoznała. Było to wprawdzie źródło jego frustracji i palącego pragnienia zemsty - oprawca jego rodziny. Łysy mężczyzna, podobnie ubrany jak boss, wyłonił się zza ściany. Zasiadywał na fotelu niesionym przez znajomy już lewitujący wózek. W tym momencie odpaliła się cutscenka, a bohater w przypływie gniewu wyskoczył zza barierki w stronę starszej kobiety i roztrzaskał ją z impetem o podłogę, rozpryskując jej ciało na dużej powierzchni.

Tajemniczy mężczyzna odradzał walkę. Zasłonił się tłumaczeniem, że nie jest już tą samą osobą, którą bohater pierwotnie poznał. Przybrał teraz formę międzywymiarową i jego ciało było tymczasową manifestacją, aby mogli się spotkać.

Nagle moja postać poczuła spazm. Straciła na moment kontakt z rzeczywistością, egzystując przez chwilę jako czyste myśli i emocje. Wkrótce potem zmaterializowała się w innym świecie. Czyste, nasycone kolory i błękitne niebo. Ogromna wyspa zawieszona w powietrzu z wiejskimi zabudowaniami. Pałętały się tutaj różnokolorowe stwory, prawdopodobnie rdzenni mieszkańcy. Dyskutowali o byciu wybranym jako jeden z odłamów piekła i możliwości przyjmowania dusz. Wszyscy wydawali się być podekscytowani tym faktem...

Obudziłem się, zapisałem słowa kluczowe i poszedłem spać. W kolejnym śnie nastąpiła kontynuacja, ale po kolei.

Przechadzałem się po osiedlu, odwiedziłem parę sklepów. W trakcie dołączył się Sławek, potem HC. Ten drugi po drodze skręcił w stronę jakichś dwóch panien i zaprosił nas do ich mieszkania.

To zainspirowało sen, żeby pociągnąć urwaną fabułę dalej. Powróciła postać szalonego naukowca, który przyglądał się losom głównego bohatera - ten akurat poznał nową partnerkę. Naukowiec skwitował ten fakt piękną rymowanką, a następnie przygotował zasadzkę z pomocą swoich międzywymiarowych sojuszników.

Byłem na misji, skradałem się przez jakiś obiekt wojskowy, kryjąc się w krzakach. Szybko przedarłem się do podnóża klifu i zacząłem wspinać. W połowie drogi poczułem coś niepokojącego - obróciłem się i zobaczyłem drgające powietrze w kształcie bloku zbliżające się w moją stronę. W sumie było ich trzech. Wszyscy wniknęli do mojego ciała i zaczęli wypruwać mi żyły. Dosłownie. Widziałem wizualizację, w której grube sznurki powoli pękały, struna za struną. W kolejnej scenie leżałem już na ziemi, ciagnęty w nieznanym kierunku przez niewidzialne istoty.

Najzabawniejszy było to, że większość tego zdarzenia oglądałem siedząc przed telewizorem, w formie serialu. Wpadłem wtedy na pomysł, żeby notować ważniejsze fakty na bieżąco w notesie, co bym miał łatwiej po przebudzeniu z zapisaniem snu. Nie powiem, trochę się rozczarowałem, kiedy już wróciłem na jawę. xD
cosmic.checkReality();
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#19
[Obrazek: 1024px-Caspar_David_Friedrich_-_Wanderer...of_fog.jpg]

Kojarzycie ten obraz? Dzisiaj na lekcji w szkole dowiedziałem się, że to nikt inny jak Fryderyk Chopin. Legenda mówi, że wbił swoją laskę w skałę, na której stoi, by przełamać ją na pół i rozstąpić morze. Chwilę później ruszył do komponowania i dokonał przełomowego jak na jego czasy odkrycia - wygrał dźwięk C. Ten był nazywany słabą nutą (ang. half-note). A jakby tego było mało, napisałem na kartkówce Mozzarella zamiast Mozzart i to chyba nieironicznie.

Wypytywałem nauczycielkę o te i inne rzeczy, ale widocznie szybko wyczerpałem zasób własnej wiedzy i sen musiał dopowiadać z tego, co akurat miał pod ręką.
cosmic.checkReality();
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#20
Śnił mi się dzisiaj film, Prometeusz. Ale nie ten faktyczny Prometeusz, tylko alternatywna wersja z moją senną narracją. W momencie oglądania byłem zachwycony ilością podobieństw do moich typowych snów z tego gatunku, łykałem każdy detal jak swój. Szkoda, że po przebudzeniu pamięć ucierpiała, a zachwyt nie był już ten sam :P

Główny bohater, typowy bezimienny, natrafił na kogoś nadmiernie zainteresowanego jego życiem, jak się później okazuje z przyszłości. Któregoś dnia zaprosił go do swojego "miejsca" - małej komory z fotelem, przypominającej kokpit statku kosmicznego. Na pytanie, czy bohater wie o teserakcie, ten nie odpowiedział, bo po chwili już nie mógł - został wystrzelony z prędkością nadświetlną w nieznanym kierunku. Obraz uległ spagetyfikacji, sufit przyciskał się do podłogi, a całość widoku wibrowała i falowała trochę w wyobrażenie samego teseraktu. Jako widz byłem już na tyle zaangażowany, że poczułem wciśnięcie w fotel i siły pływowe, które miotały różnymi częściami mojego ciała w różnych kierunkach.

Po jakimś czasie trafiłem w przestrzeń kosmiczną, do obcego układu gwiezdnego, jak zapewniał przewodnik. Widziałem alternatywne wersje planet z układu słonecznego - Mars, Jowisz z jego księżycami. Jeden z księżyców został sterraformowany przez ludzi z przyszłości i stanowił nowy dom dla rasy ludzkiej. Nie wiedziałem czy z przymusu, czy z wyboru.

Krajobraz planety był typowo ziemski. Gdyby nie cała podróż, nie domyśliłbym się, że wywieziono mnie tysiące lat świetlnych od domu. Wyjątkowo leśny teren, dużo paproci i liściastych drzew.

Początkowo traktowałem wszystko jak obce, ale z czasem się oswoiłem i przestałem odczuwać jakikolwiek niepokój. Powiedziałem o tym przewodnikowi, ale ten odparł coś, co podciągnąłem pod swego rodzaju przestrogę. Planetę zamieszkiwali Niewidzialni, którzy żyli między ludźmi, ale podobno nie mieli złych zamiarów. Jedynym warunkiem tego niepisanego pokoju było uszanowanie ich obecności. Przypominało to jakiś zabobon, ale uznałem, że wysoce zaawansowana cywilizacja nie idzie z tym w parze i wziąłem to sobie do serca.
cosmic.checkReality();
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  夢 Skipper's dreams 夢 Skipper 68 64,461 19-08-2022, 22:08
Ostatni post: Isabela
  Magic dreams notepad. AstroHunter 50 5,826 01-06-2022, 01:09
Ostatni post: AstroHunter
Fallen Dreams Fallen Leaf 727 497,486 04-04-2020, 15:28
Ostatni post: Fallen Leaf
  My Dreams waldek5 5 2,759 13-06-2018, 14:38
Ostatni post: waldek5
  Vyper's dreams RedVyper91 8 2,955 28-04-2018, 23:16
Ostatni post: RedVyper91

Skocz do:

UA-88656808-1