25-12-2016, 19:12
# I w końcu zakładam dziennik, głównie dlatego, że moje sny bywają absurdalne i dobrze byłoby je pamiętać, żeby za jakiś czas ewentualnie móc się z nich pośmiać. Pamięć snów sama w sobie jest u mnie i tak losowa i zależna raczej od zewnętrznych czynników, a także, jak mogłam stwierdzić po dość długich obserwacjach, nie jest w żaden sposób powiązana z szansą na świadomy sen.
====================================================
Jestem gdzieś nad jeziorem. Trudno określić to miejsce, trochę przypomina to scenerię ze starych gier komputerowych. Na "zewnątrz" zbiornik wodny, w okolicy jakby nieskończenie wysoka studnia - jaskinia, ogromna przestrzeń, w której promieniście rozmieszczone są wysepki i skalne słupy. Żeby dostać się na szczyt najwyższego słupa, należało jakoś spiralnie obchodzić przestrzeń po tych niższych słupach, w odpowiedniej kolejności. Po tych niższych szło się po szczytach, później jakoś po metalowych drabinkach na ich bocznej powierzchni.
Ja i siostra wielokrotnie kursowałyśmy między zbiornikiem wodnym i altanką na szczycie najwyższego słupa. Tak to wyglądało jak przeskoki w filmach, jakoś przewinięte, przyspieszone. W końcu za którymś razem przestało być to takie łatwe. Jak dotarłyśmy do krótkiej drabinki na przedostatnim słupie, od dolnego szczebla drabinki odpięła się część asekurującej nas linowo-skórzano-metalowej konstrukcji. Ja zawisłam jakoś na jednej ręce na tym ostatnim szczeblu, siostra była przypięta uprzężą do moich pleców, a za nami do tyłu ciągnęły się gdzieś liny. Zaczęłam rozważać, jak długo się utrzymam i czy cała drabinka nie odpadnie od skały. Kazałam siostrze się nie ruszać i tą wolną ręką spróbowałam przyczepić końcówkę takiego paska ze sprzączkami z powrotem do tej drabinki, co nie udało mi się za pierwszym razem.
# Jakoś w tym momencie czułam, że coś się nie zgadza, ale nie uświadomiło mnie to
Jakoś weszłyśmy na szczyt i wtedy cała ta jaskinia z słupami zaczęła się walić. Szybko przebiegłyśmy na ostatni słup i weszłyśmy do altanki. To był drewniany domek, ale jak byłyśmy w środku, zmienił się w namiot, który zaczął na nas opadać. Ten ostatni słup również zachwiał się i przechylił. Zaczęłyśmy z siostrą spadać w stronę krawędzi, cały czas zaplątane w ten namiot. Zastanawiałam się, jak bardzo straszne będzie takie spadanie w dół i jak bolesna śmierć. Zdołałam jednak rozerwać materiał i się wydostać. Dopiero jakiś czas później obudziłam się, chyba od emocji i wysiłku.
=====================================================
Jak znowu zasnęłam, pojawiłam się w innej scenerii. Z grupą bliżej nieokreślonych osób zajmowałam się świątecznym dekorowaniem jakiejś sali, być może na uczelni. Z fabuły nie wynikało, gdzie to było. Rozstawialiśmy stoliki w pomieszczeniu o błękitnych ścianach, spryskanych sztucznym śniegiem w spraju. Przed sobą widziałam szopkę, dość dużych rozmiarów, zmieściły się tam dzieciaki z podstawówki, odgrywające jasełka. Ktoś stanął później na tle tej szopki, wyglądał wtedy trochę jak w telewizyjnych wiadomościach i zaczął zebrane tu towarzystwo nawracać i ewangelizować. Zaczęłam się z nim wykłócać i tłumaczyć, że religia to ogłupianie ludzi i wyciąganie z nich pieniędzy. Potem jak on śpiewał kolędy, ja próbowałam głośniej niż on śpiewać parodie kolęd. Ktoś z obecnych zaczął się śmiać.
# Potem był jakiś przeskok, albo po prostu następna faza REM.
Siedziałam na stronie internetowej, na której wypełniało się jakiś kwestionariusz i test, żeby uzyskać horoskop, diagnozę karmy czy coś w tym rodzaju. Była jakaś pięciostopniowa skala dobrej/złej karmy, żywioł przypisany do człowieka i kilka innych rzeczy. Potem w zależności od wyniku dostawało się porady, jaka metoda medycyny alternatywnej byłaby polecana w danym przypadku.
# Ezonomicon całkiem zrył mi mózg
====================================================
Jestem gdzieś nad jeziorem. Trudno określić to miejsce, trochę przypomina to scenerię ze starych gier komputerowych. Na "zewnątrz" zbiornik wodny, w okolicy jakby nieskończenie wysoka studnia - jaskinia, ogromna przestrzeń, w której promieniście rozmieszczone są wysepki i skalne słupy. Żeby dostać się na szczyt najwyższego słupa, należało jakoś spiralnie obchodzić przestrzeń po tych niższych słupach, w odpowiedniej kolejności. Po tych niższych szło się po szczytach, później jakoś po metalowych drabinkach na ich bocznej powierzchni.
Ja i siostra wielokrotnie kursowałyśmy między zbiornikiem wodnym i altanką na szczycie najwyższego słupa. Tak to wyglądało jak przeskoki w filmach, jakoś przewinięte, przyspieszone. W końcu za którymś razem przestało być to takie łatwe. Jak dotarłyśmy do krótkiej drabinki na przedostatnim słupie, od dolnego szczebla drabinki odpięła się część asekurującej nas linowo-skórzano-metalowej konstrukcji. Ja zawisłam jakoś na jednej ręce na tym ostatnim szczeblu, siostra była przypięta uprzężą do moich pleców, a za nami do tyłu ciągnęły się gdzieś liny. Zaczęłam rozważać, jak długo się utrzymam i czy cała drabinka nie odpadnie od skały. Kazałam siostrze się nie ruszać i tą wolną ręką spróbowałam przyczepić końcówkę takiego paska ze sprzączkami z powrotem do tej drabinki, co nie udało mi się za pierwszym razem.
# Jakoś w tym momencie czułam, że coś się nie zgadza, ale nie uświadomiło mnie to

Jakoś weszłyśmy na szczyt i wtedy cała ta jaskinia z słupami zaczęła się walić. Szybko przebiegłyśmy na ostatni słup i weszłyśmy do altanki. To był drewniany domek, ale jak byłyśmy w środku, zmienił się w namiot, który zaczął na nas opadać. Ten ostatni słup również zachwiał się i przechylił. Zaczęłyśmy z siostrą spadać w stronę krawędzi, cały czas zaplątane w ten namiot. Zastanawiałam się, jak bardzo straszne będzie takie spadanie w dół i jak bolesna śmierć. Zdołałam jednak rozerwać materiał i się wydostać. Dopiero jakiś czas później obudziłam się, chyba od emocji i wysiłku.
=====================================================
Jak znowu zasnęłam, pojawiłam się w innej scenerii. Z grupą bliżej nieokreślonych osób zajmowałam się świątecznym dekorowaniem jakiejś sali, być może na uczelni. Z fabuły nie wynikało, gdzie to było. Rozstawialiśmy stoliki w pomieszczeniu o błękitnych ścianach, spryskanych sztucznym śniegiem w spraju. Przed sobą widziałam szopkę, dość dużych rozmiarów, zmieściły się tam dzieciaki z podstawówki, odgrywające jasełka. Ktoś stanął później na tle tej szopki, wyglądał wtedy trochę jak w telewizyjnych wiadomościach i zaczął zebrane tu towarzystwo nawracać i ewangelizować. Zaczęłam się z nim wykłócać i tłumaczyć, że religia to ogłupianie ludzi i wyciąganie z nich pieniędzy. Potem jak on śpiewał kolędy, ja próbowałam głośniej niż on śpiewać parodie kolęd. Ktoś z obecnych zaczął się śmiać.
# Potem był jakiś przeskok, albo po prostu następna faza REM.
Siedziałam na stronie internetowej, na której wypełniało się jakiś kwestionariusz i test, żeby uzyskać horoskop, diagnozę karmy czy coś w tym rodzaju. Była jakaś pięciostopniowa skala dobrej/złej karmy, żywioł przypisany do człowieka i kilka innych rzeczy. Potem w zależności od wyniku dostawało się porady, jaka metoda medycyny alternatywnej byłaby polecana w danym przypadku.
# Ezonomicon całkiem zrył mi mózg
