Napotkałem jakiś terenowy, długi autobus. Przejechał on po nierównym terenie w miejscu niedaleko stacji kolejowej po zasypanych hałdami ziemi torach. Obok leżały szyny zdemontowane i jakieś pordzewiałe. Stał tam szynobus pochyło w wąwozie przed tymi zasypanymi torami czekając aż jego droga zostanie zrobiona. Aura pogodowa była smutnawa, szara jak późną jesienią.
Przeniosłem się i moim oczom ukazała się piramida ogromnych rozmiarów zbudowana z desek z płaskim wierzchołkiem na którym jedna osoba mogła usiąść. Nastała wrzawa kiedy ja z całym tłumem ludzi ruszyliśmy do wyścigu na szczyt tej wywierającej poczucie ogromu piramidy. Pamiętam, że było dwóch mężczyzn, którzy sobie po prostu wbiegali, kiedy my musieliśmy trzymać się też palcami za krawędzie desek. Przed samym wierzchołkiem można było odczuwać porywy wiatru. Obok mnie wspinała się jakaś kobieta, której niestety nie udało się i spadła z dużą prędkością. Przestraszyłem się tym widząc jak poważnie to wyglądało. Udało mi się jednak wdrapać na górę co ledwo jako trzeci tuż za tymi dwoma mężczyznami. Odczuwałem silną adrenalinę podczas tej szalenie wymagającej gonitwy na szczyt. Piramida uległa transformacji i była już niewielkich rozmiarów w dodatku wewnątrz stodoły. Zastanawiałem się jak zejść, ale ci nadludzcy goście powiedzieli mi, że mogę sobie zjechać na tyłku. Na dole obok był jakiś domek dla dzieci. Były tam zabawki i bawiłem się z dziećmi jakąś lalką która zmieniała śmiesznie nasze mimiki twarzy. Nie pamiętam co mogło być dalaj.
Wsiadłem z paczką znajomych do pociągu takiego starszego typu jak za komuny. Robiliśmy razem jeszcze coś przed pociągiem, ale nie zapamiętałem co takiego. Zorientowałem się podczas podróży, że mój bilet został w drugiej letniej kurtce. Gdy przyszedł konduktor do mnie starałem się z nim jakoś dogadać, ale niestety nie poszedł na żadną ugodę tłumacząc mi, że on nie może ze względów służbowych nie chcąc stracić swojej pracy. Pan konduktor przynajmniej pozwolił mi jechać do końca, lecz z mandatem. Jechaliśmy ciemną nocą i po chwili zaczynaliśmy się orientować, że coś jest nie tak. Zboczyliśmy na jakieś boczne tory, a w mrokach było widać zarysy jakiś fabryk, oraz ciężkie maszyny przemysłowe w tym także rolnicze. Po nie długim oczekiwaniu tory się skończyły i zakończyła się nasza podróż. Okazało się, że dotarliśmy do miejsca przypominającego jakiś potężny przesmyk, lub tamę zaporową w zamkniętej przestrzeni. Było tam mnóstwo ludzi, całe wręcz ich morze które wdrapywało się, przepychało, chciało przejść przez betonową może gródz. Ogólnie panował chaos jak w jakimś Tartarze. Był mur, betonowa ściana wznosząca się na wiele metrów ku niebu. Udało mi się wejść gdzieś na górę na boczną ścianę tego przesmyku na większą połowę wysokości. Stamtąd miałem dokładny widok na całą wrzawę tego zbitego, rozszalałego tłumu usilnie chcącego przejść dalej przez tę betonową barierę co mogę ująć barierą ucisku fizycznej płaszczyzny. W dalszej cześć idąc, wdrapując się dalej udało mi się znaleźć przejście na samej wysokości betonowej "zapory" Miałem jakieś przeświadczenie, że muszę mieć jakąś przepustkę w kieszonce portfela i nagle nastąpiło przeniesienie. Znalazłem się po drugiej stronie tego całego mrocznego ambarasu, gdzie było już przeciwieństwo tego. Pojawiła się przede mną drużka w piękny wiosenny, słoneczny dzień dając poczucie lekkości jak będąc w kwitnącym ogrodzie. Usłyszałem w umyśle głos - Jeszcze nie goszczono u nas kogoś z talentem artystycznym. Dało to bardziej lepsze poczucie spokoju i przynależności.. Po bokach były wgłębienia w skałach w których dostrzegałem siły energetyczne mieniące się wszystkimi kolorami tęczy. Miałem wrażenie, że to są takie przyjazne duszki, które są dla spełniania czegoś w rodzaju harmonii tej lepszej "strony". Zapamiętałem jeszcze jakiegoś kotka, który także mienił się we wszystkie kolory tęczy, ale te kolory jak i tych duszków nie były jak po psylocybinie czy coś w tym stylu. To było coś większego trudne do ujęcia w słowa, po prostu jakby każdy odcień był połączony z tobą samym na poziomie energii. Widząc tego kotka naszła mi na myśl Róża, dawna miłość. "Szkoda, że Róża nie może go zobaczyć.."
Naszło mnie jeszcze jedno wspomnienie senne i być może one było na początku. Byłem na poddaszu chyba na moim strychu. Poukładałem sobie jakieś poduszki na belkach nośnych podtrzymujących dach. Leżałem sobie na tych poduszkach i delektowałem się przyjemnym dniem skąpanym w słonecznych promieniach. Był mój kolega z dziewczyną i koleżanka nasza.. O czymś razem rozmawialiśmy, ale głównie odpoczywaliśmy całkowicie zrelaksowani.
Zorientowałem się, że znów jestem w Krakowie i że znów jeżdżę po nim autem. Przesiadłem się do busa gdzie zwróciłem uwagę na małą ilość osób ku memu zadowoleniu. Zwróciłem też uwagę jak kierowca cofał patrząc w lusterko. Dziwnie gość wyglądał tak patrząc się w tedy w te lusterko, jakby spał z otwartymi oczami. Sen przekształcał się co jakiś czas. Po podróży busem zorientowałem się, że uczestniczę w jakimś programie rozwojowym prowadzonym przez jakąś panią z pcpr. Ostrzygli mi włosy i to bardzo nietypowo, i nie realnie jak na rzeczywistą ich długość. Otóż moje włosy stały się długie jakoś do ramion, spięte gdzieś na czubku głowy i też gdzieś na długości włosów. W połowie może. Do tego miałem wygolone boki i w sumie tak mi się bardzo podobało. Były to bardzo lśniące i zdrowo wyglądające włosy kolorystycznie chyba kasztanowe. Pomyślałem sobie - każdy ma jakiś pierwiastek z drugiej połówki. Dalej miałem poczucie trwania tego programu rozwojowego ileś dni, ileś razy wstając rano.. Pojawiłem się w moim pokoju z moim kolegą Antkiem, gdzie to nagle zorientowałem się, że z moich włosów zrobił się królik co mnie zdziwiło, że dopiero to zauważyłem. Prócz królika był w moim pokoju też i kot. Zacząłem rozmawiać z moim kolegą o pomocy naukowej będącej w pokoju odzwierciedlającej przekrój tabletki z ibuprofenem. Było wyraźnie widać każdą warstwę, a było ich trochę jedna do drugiej nie podobna, bardzo za to szczegółowe. Z kumplem się też siłowałem, przepychałem odpowiadając na takie jego zaczepki. Pomyślałem - dzięki takim zabawom można motorykę ciała wzbogacać.
Pokłóciłem się z przewodniczącą kursu jakąś teraz inną. Jakąś starą rozszczekaną babę poskładałem do parteru, ale raczej nie miałem wyjścia. Widziałem w niej jakieś uosobienie zła zagrażające otoczeniu i mnie zwłaszcza. Pojawiłem się znów u siebie w pokoju i wziąłem sobie mojego królika na ręce, a on mnie ugryzł w palec dość mocno. Trzymałem palec w garści drugiej dłoni przeciw rozlewowi krwi w trakcie szukania plastra. Bardzo realnie to wyglądało, byłem przekonany, że jestem skaleczony. Coś jeszcze opowiedziałem koledze Antkowi o awanturze przez którą już nie będę uczestniczył w programie rozwojowym. Intensywność przekonania o ugryzionym palcu prawdopodobnie mnie przebudziło.
Pierwsze co zapamiętałem to siedzenie w szoferce jakiejś niewielkiej ciężarówki. Były pozasłaniane okna i mało co wpadało światło, miałem wrażenie że jesteśmy na bazie. Byłem z jakimiś znajomymi może po jakimś odpoczynku, czy na chilloutcie. Rozmawiać zaczęliśmy na temat wyjechania z obecnego miejsca, ale nikt się nie zgodził prowadzić więc ja chciałem kierować. Zwijałem z przodu jakąś całą roletę, którą dalej nie mogłem zablokować na jakiś zatrzaskach. Męczyłem się dłuższą chwilkę i chyba przebudziłem się na chwile w pół przytomny.
Znalazłem się u znajomych w mieszkaniu do których powracałem. Kojarzy mi się jak wychodziłem od nich i powracałem. Przechadzałem się po zrujnowanej wsi która nie przypominała już tej z rzeczywistości kompletnie. Wszystko było jakieś w zgliszczach i ruinie po grubych zamieszkach i demonstracjach. Opowiedziałem o tym jak wróciłem swoim znajomym. Świta mi też jakieś bieganie po okolicy sprawiające wiele przyjemności, oraz zazdrość z powodu przyrządzanego obiadu przez moich przyjaciół. Bardzo także chciałem coś ugotować, ale kuchnia była już zajęta. Było również coś o pozostawieniu bluzy w pokoju o której sobie we śnie przypomniałem. Najbardziej zapamiętałem sytuację gdy siedziałem w fotelu przed oknem. Wpadało ciepłe światło nisko nad horyzontem słońca. Był jeszcze przede mną drugi fotel tyłem do mnie na oparciu którego był powiewający przyklejony rysunek. Przedstawiał on kostuchę najbardziej widoczną kiedy kartka przez chwilę przylegała do oparcia. Gdy jednak kartka zawisała przyklejona na taśmie, ukazywał się inny obraz przedstawiający jakieś zwierzę. Nie jestem pewien, ale sądzę że to był lew - mój znak zodiaku. Nie przyglądałem się dokładnie więc to jest takie przybliżone co widziałem.
Pojawiły się wątki wojenne. Widziałem rzędy potężnych czołgów na przeciwko innych czołgów konkurujących. Był tam Hitler i następnie nie spójna emanacja sytuacji. Nieprzyjemne tarcie stali i jej chłód, szorstkość.. Na koniec był zrujnowany bar podobny do maka. Widziałem porozrywany dach, ściany, kompletna ruina przez co pojawiło się wielkie uczucie straty. Myślałem jak to wszystko naprawić... Pojawiła się ogromna dłoń jakby samego boga, który jednym gestem woli zaczął rekonstruować cały budynek. Był teraz cały, zamknięty oprócz drzwi. Roleta antywłamaniowa była jakaś zużyta i zablokowana. Nieopodal stał oddział wojska z którego podszedł jakiś wyższej rangi wojskowy z pomocą mi. Czuć było od niego surowość i chłód tak jak z całej aury pogody. To była zima smętna i szara, lecz dzień jasny, południowy. Miałem zamęt w głowie przez ten sen po przebudzeniu.
Znalazłem się w jakiejś dolinie domków letniskowych nad i na wodzie jakby jeziora, bardziej zatoczki. Nie kojarzę tego zupełnie z jawy. Mocno rozmyślałem o przeszłości tego miejsca szybując gdzieś we wspomnieniach. Bolało mnie to, że już te miejsce nie jest takie jak dawniej. Stało się inne, bez tego czegoś co czułem właśnie w tych sennych wspomnieniach. Zwracałem dużą uwagę na to, że ta dolinka nie jest okryta przyjaznymi mi koronami drzew. Że zastałem ją w dużej mierze odsłoniętą niebu co odjęło uroku tego, co we wspomnieniach. Zwróciłem też uwagę na budowę nowych domków na wodzie. Wielkie bale na podtrzymanie konstrukcji wbito w dno linii brzegowej, a na tym jakieś i podest już.. Przed tym wszystkim chodziłem gdzieś po lesie, chyba niedaleko. Byli też tam i znajomi, ale co najdziwniejsze chodzili też tam i strażnicy jacyś. Nie wiem co ja tam robiłem pewnie ze względu słabej pamięci. Chodziłem po tym lesie jakbym nie miał domu. Gdy chciałem coś od tych strażników to mnie pałami zdzielili, lecz gdy udawałem, że szukam grzybów to pytali się o miejsca jakieś dobre.
Na koniec zapamiętałem jakąś hiperrealistyczną grę przestrzenną bardzo dynamiczną. Akcje jak z filmów Marwela. Głównie latałem tam na jakiejś desce czy rakiecie widząc wszystko z pierwszej osoby. Rozmyślałem o transmitowaniu gry znajomym.