28-05-2016, 12:01
Biblioteka, festiwal
28.05.2016
Ciemno. Byłem w bibliotece. Pewnie wypożyczałem książki.
Dzień, jasno. Siedzę na łóżku. Mama przynosi mi jakąś książkę. Miała duży format i była bardzo gruba, pewnie ponad tysiąc stron miała. Na okładce postać z wieloma penisami. Przynajmniej dwadzieścia było na tym "penisowym krzaczku"
Przeglądam ją. Były tam różne powieści przetykane krótszymi opowiadaniami. Mnóstwo kolorowych ilustracji. Były też bajki dla dzieci, też z obrazkami, ale zamiast tekstu jakieś szlaczki podobne to trawy. Tekst też był w różnych kolorach i wielkościach. Znalazłem tam nawet pełno naukowych artykułów, a także same zdjęcia wraz z opisami drobniutką czcionką. Możliwe, że także były tam albumy różnego rodzaju zdjęć, obrazów i innych prac artystycznych. Byłem pewien, że to sen i bardzo się dziwiłem, że jak kartkowałem tą wielką księgę, to widziałem tyle różnych obrazów, które wcale się nie zamazywały, i że w ogóle sen wygenerował tak wiele. Poszedłem z tym jednak do kuchni i oddałem mamie, mówiąc że nie dam rady tego wszystkiego przeczytać, bo po pierwsze za dużo tego, a i tak wypożyczyłem już inne książki, a po drugie to jakieś zbyt abstrakcyjne jak dla mnie.
Budzę się. Jest jeszcze ciemno, leżę w łóżku. Słysze jakieś hałasu na dworze. Myślę, że telewizja przyjechała i organizują festiwal w środku nocy. Prowadząca zaczęła mówić, potem muzyka, śpiewy. Jednak nic z tego się nie zdarzyło na prawdę, bo to było fałszywe przebudzenie…
Za drugim razem sytuacja się powtarza, ale nie ma już głosów, ani muzyki. Mam więcej świadomości. Schodzę z łóżka. Nie mogę się jednak podnieść, więc turlam się jakoś do drzwi i podnoszę się trzymając się za klamkę. Idę po cichu, aby nikogo nie obudzić (tak jak bym we śnie mógł kogoś obudzić…), otwieram drzwi wyjściowe. Miałem zostawić otwarte, ale po namyśle zamykam. Idę schodami na górę, na drugie piętro. W tym czasie liczę mieszkania. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7. Zatrzymuję się i otwieram drzwi od siódemki. Wołam po imieniu dziewczynę, która tam mieszka. Nikt nie odpowiada, wchodzę. Zastaję tam starszego pana i panią. Naokoło ich odbicia. Dziwnie to wszystko wygląda, jakby zamiast ścian były wielkie kryształowe lustra. Idę na prawą stronę, do kuchni. Jednak tu oni siedzą, tamte to były także ich odbicia. Jest jeszcze nieznana mi dziewczynka (oczywiście to nie ta, którą wołałem), ona nie odbija się w żadnym z luster. Biorę ją za rękę i mówię, aby ze mną poszła. Chciałem ją zaprowadzić do mojego pokoju. W połowie drogi sen się niestety kończy.
Na dworze leci ptak. Jestem pewien, że to wróbel. Jakiś dzieciak mówi, że na pewno nie, bo ma inne kolory.
Idę uliczką w centrum Gdyni. Są tam chyba jeszcze pozostałości po tym festiwalu. Mam ze sobą papierową torbę, taką urodzinową do prezentów. Wcześniej był chyba jeszcze inny sen, taki abstrakcyjny, o różnych rzeczach, które wkładałem do tej torby, ale nie jestem pewien. Jakaś pani (we śnie jestem pewien, że to ta prowadząca) zatrzymuje mnie i pyta się co mam w tej torbie. Bierze ją ode mnie i wyciąga wielką strzelbę. Zabieram jej tą strzelbę i tłumaczę komuś kto się zatrzymał obok mnie, że ci wszyscy ludzie naokoło to zombi, tylko ja jestem prawdziwym człowiekiem. I strzelam do nich. Nic im jednak się nie dzieje. Strzały nie robią na nich żadnego wrażenia, nawet nie zauważyli, że do nich strzelam. Idą swoją drogą tak jak szli.
28.05.2016
Ciemno. Byłem w bibliotece. Pewnie wypożyczałem książki.
Dzień, jasno. Siedzę na łóżku. Mama przynosi mi jakąś książkę. Miała duży format i była bardzo gruba, pewnie ponad tysiąc stron miała. Na okładce postać z wieloma penisami. Przynajmniej dwadzieścia było na tym "penisowym krzaczku"

Budzę się. Jest jeszcze ciemno, leżę w łóżku. Słysze jakieś hałasu na dworze. Myślę, że telewizja przyjechała i organizują festiwal w środku nocy. Prowadząca zaczęła mówić, potem muzyka, śpiewy. Jednak nic z tego się nie zdarzyło na prawdę, bo to było fałszywe przebudzenie…
Za drugim razem sytuacja się powtarza, ale nie ma już głosów, ani muzyki. Mam więcej świadomości. Schodzę z łóżka. Nie mogę się jednak podnieść, więc turlam się jakoś do drzwi i podnoszę się trzymając się za klamkę. Idę po cichu, aby nikogo nie obudzić (tak jak bym we śnie mógł kogoś obudzić…), otwieram drzwi wyjściowe. Miałem zostawić otwarte, ale po namyśle zamykam. Idę schodami na górę, na drugie piętro. W tym czasie liczę mieszkania. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7. Zatrzymuję się i otwieram drzwi od siódemki. Wołam po imieniu dziewczynę, która tam mieszka. Nikt nie odpowiada, wchodzę. Zastaję tam starszego pana i panią. Naokoło ich odbicia. Dziwnie to wszystko wygląda, jakby zamiast ścian były wielkie kryształowe lustra. Idę na prawą stronę, do kuchni. Jednak tu oni siedzą, tamte to były także ich odbicia. Jest jeszcze nieznana mi dziewczynka (oczywiście to nie ta, którą wołałem), ona nie odbija się w żadnym z luster. Biorę ją za rękę i mówię, aby ze mną poszła. Chciałem ją zaprowadzić do mojego pokoju. W połowie drogi sen się niestety kończy.
Na dworze leci ptak. Jestem pewien, że to wróbel. Jakiś dzieciak mówi, że na pewno nie, bo ma inne kolory.
Idę uliczką w centrum Gdyni. Są tam chyba jeszcze pozostałości po tym festiwalu. Mam ze sobą papierową torbę, taką urodzinową do prezentów. Wcześniej był chyba jeszcze inny sen, taki abstrakcyjny, o różnych rzeczach, które wkładałem do tej torby, ale nie jestem pewien. Jakaś pani (we śnie jestem pewien, że to ta prowadząca) zatrzymuje mnie i pyta się co mam w tej torbie. Bierze ją ode mnie i wyciąga wielką strzelbę. Zabieram jej tą strzelbę i tłumaczę komuś kto się zatrzymał obok mnie, że ci wszyscy ludzie naokoło to zombi, tylko ja jestem prawdziwym człowiekiem. I strzelam do nich. Nic im jednak się nie dzieje. Strzały nie robią na nich żadnego wrażenia, nawet nie zauważyli, że do nich strzelam. Idą swoją drogą tak jak szli.