15-12-2019, 23:11
Dzień 32
Teraz przynajmniej byłam zła. Tak bardziej na serio.
Tego focha postanowiłam uczcić gorącą kąpielą, jako że w kuchni nic czekoladowego nie znalazłam. Prawdę mówiąc znalezienie normalnej łazienki w tym domu też najłatwiejsze nie było. Może i miałam tutaj mnóstwo pomieszczeń wypełnionych na pierwszy rzut oka przypadkowym szmelcem, ale kiedy pojawiała się potrzeba, żadne z nich nie nadawało się do praktycznego zastosowania. Na tę chwilę byłam pewna, że nie mam ochoty na wejście do wanny w łazience przy głównym korytarzu, ze wszystkimi żyjącymi tam stworzeniami. Za pralnią, która względnie zachowywała swoją lokalizację, znalazłam miejsce przypominające bardziej niedokończony i popadający w ruinę loch. W wyłożonym kafelkami długim pomieszczeniu znalazłam zabudowane niskimi murkami potencjalne zbiorniki wodne. Musiałam świecić sobie świeczką, żeby cokolwiek widzieć, ale znalazłam liczne odpływy i krany na ścianach. Przy okazji zobaczyłam też, jakiej barwy są kafelki pokrywające tu każdą powierzchnię. Były ciemnoturkusowe. Przynajmniej ciepła woda tu była. Mogłam odkręcić kran i napełnić jedną z tych zagłębionych w podłogę odgrodzonych przestrzeni. Nie był to ten nastrój, który próbowałam uzyskać, czułam raczej atmosferę pospiesznego dyskomfortu i prowizorki, ale nie miałam za bardzo innych możliwości.
Na murku otaczającym zbiornik i zalegających na podłodze fragmentach oderwanych od sufitu i ścian rozstawiłam jeszcze kilka świec. Byłam trochę zła na siebie, że nadal potrzebuję zapałek. Powinnam być w stanie zapalać je siłą woli. Nawet przez chwilę z jedną próbowałam, ale dość szybko się poddałam. Może to był błąd, ale nie miałam w tym momencie zbyt dużo cierpliwości. Co samo w sobie pewnie było błędem dużo większym…
Rozsiadłam się na tyle wygodnie, jak było to możliwe na kafelkach. Miałam wystarczająco dużo światła żeby na murku rozłożyć swój notatnik. Obok leżał mój sześciokątny amulet, resztę rzeczy rzuciłam dalej. Ostrożnie, starając się dotykać mokrymi palcami tylko rogów kartek, przerzucałam kolejne strony moich notatek.
Do diabła, chyba jednak zdążyłam zrobić jakiś postęp w stosunku do punktu wyjścia?! Czułam i rozumiałam coraz więcej, a przecież to był dopiero początek. Chyba każdy musiał od czegoś zaczynać. Byłam w stanie bez większego problemu każdej nocy nawiązywać połączenie, to się nie liczyło?! A ten niedorobiony centaur bezczelnie śmiał twierdzić, że jestem tu przez przypadek. Że moja więź z tym światem jest słaba. To w końcu było tylko kwestią czasu.
W myślach zawołałam Kiri. Tulpa zmaterializowała się w miejscu, gdzie otaczająca zbiornik ścianka zakręcała.
- Pamiętasz jeszcze, co powiedziałaś na początku? - spytałam – To, że podobno przed moim pierwszym przejściem do tego świata wielokrotnie próbowałam.
- Próbowałaś tak co najmniej kilkanaście razy – potwierdziła Kiri – Wystarczająco, żeby części twojej podświadomości częściowo się przy tym usamodzielniły. Nie wiem, może po prostu niektórzy tak mają bez żadnego szczególnego powodu, ale na tamtym etapie nie robiłaś tego świadomie i celowo.
Przyjrzałam się wiewiórce badawczo. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na pewien drobny szczegół.
- Dlatego mogłam cię przywołać od razu, tak? - domyśliłam się.
U Ireasza trwało to podobno pół roku. Tylko próba badawcza nadal była zbyt mała. Potrzebowałam więcej danych. Więcej kontaktów z innymi podróżnikami i ich chowańcami.
Kiri bezradnie rozłożyła łapki. Tknięta nagłym impulsem, dotknęłam jej. Zewnętrzna warstwa jej sierści nadal przypominała raczej gęstą mgłę, ale ciało pod spodem było praktycznie materialne.
- To postępuje – zauważyłam – Jest coraz lepiej. To znaczy, że moja więź się wzmocniła?
- To na pewno.
Westchnęłam i odepchnęłam się od ścianki. Oparłam się plecami o ścianę za sobą, zanurzając się trochę głębiej.
Moje astralne przeżycia zaczęły się od
(Asymetrycznego?)
rozszczepienia umysłu. Bardziej autonomiczne części mnie musiały przeć na tyle wytrwale, że w końcu przebiły się przez granicę i znalazłam się tutaj. Poprzez podświadomość. To, że tu byłam, zawdzięczałam Kiri. Ona przeszła pierwsza.
- Nie zapominaj, że jesteśmy jednym. To nadal twoja zasługa.
- Może i moja, ale niekoniecznie w taki sposób, żeby z dumą się do tego przyznawać.
- I tak pewnie to też znajdzie się w twoich zapiskach…
Skoncentrowałam się i zgromadziłam w dłoni trochę energii. Tutaj światło zawsze mile widziane…
- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytała Kiri.
- Znaleźć Ireasza – odpowiedziałam odruchowo, doskonale bezmyślnie, chyba tylko po to, żeby zdać sobie sprawę, że na to w tym momencie zdecydowanie nie miałam ochoty. Zresztą znalazłabym go i co dalej?
- I co dalej?
No właśnie nie miałam bladego pojęcia.
- Spytać go o te słowa mocy, których jeszcze nie znam… o ile istnieją… Do diabła, nie wiem!
Bawiłam się swoją energią. Zauważyłam, że kiedy nie myślałam o tym, żółte światło nie przybierało na sile, nawet, kiedy czułam, że energii gromadzi się więcej. Czułam tę gęstość i to ciepło.
Wycelowałam palcami pod kątem w powierzchnię wody i wykonałam krótki ruch, symulując pchnięcie. Po powierzchni wody rozeszły się kręgi. Zrobiłam to za pomocą energii, czy to było tylko gwałtowne zawirowanie powietrza pod wpływem ruchu? Mogłam to powtórzyć – i nadal tak samo nie być pewna właściwej interpretacji efektu. Ale powtórzyłam, tak dla zasady, jeszcze dwa razy.
- I w końcu dowiedzieć się, co można z tym zrobić poza świeceniem – mruknęłam – Bo przydałoby się na przykład rozpalanie ognia. Na dobry początek starczyłby taki mały płomyk, żeby móc chociaż zapalić cholerną świeczkę w razie potrzeby. Tutaj jest ciemno jak…
I jak to czasem bywa w komediach, przeznaczenie bezczelnie mnie ocenzurowało, nie pozwalając nawet dokończyć porównania. Kiri zaczęła mówić, zanim ja skończyłam.
- Tutaj to chyba żadna ilość świeczek i tak nie pomoże.
- To co proponujesz? Myślisz, że tu jest elektryczność?
- Na pewno są światłowody. Przebiły się przez ściany i wlazły tutaj, mogę ci pokazać, w których miejscach.
Wstałam i podeszłam do krawędzi zbiornika. Nie miałam pojęcia, jak zamierzałam uzyskać zasilanie z tych światłowodów, nie wiedziałam nic o tym, czym one właściwie były i jak działały. Czułam tylko, że ja muszę w tej chwili działać, zrobić cokolwiek, zanim irytacja na samą siebie odetnie mnie od astralnego świata.
Oni mieli tu jakiś rodzaj mentalnego bezpiecznika? Czy jeśli astralny podróżnik ulegał negatywnym emocjom i pozwalał im nadmiernie przybrać na sile, mógł zostać dla własnego dobra – i oczywiście w imię duchowego rozwoju – wyrzucony z tego Matrixa? Wolałam nie ryzykować.
- Nie sądzę, żeby ci to groziło – stwierdziła Kiri spokojnie – Kilka razy nieźle się wystraszyłaś i jakoś cię nie wywaliło.
Przeszłam przez murek. Udało mi się nawet nie poślizgnąć mokrymi stopami na kafelkach. W duchu ucieszyłam się, że tutaj nie musiałam przejmować się kałużami na podłodze i nikt nie miał mi tego za złe.
Kiri poprowadziła mnie pod przeciwległą ścianę, w jedno z tych miejsc, którędy pęki światłowodów przebiły się do pomieszczenia. Pokryte gumą przewody różnej grubości wybiły dziury w ścianie pod sufitem, jednocześnie tworząc rumowisko na podłodze pod spodem. Chyba miałam wyjaśnienie, skąd wzięły się te wszystkie strzaskane kafelki i betonowe bryły zalegające w tej hali.
Cały czas emitowałam energię, żeby chociaż trochę cokolwiek sobie oświetlić. Tutaj poświata od rozstawionych świec praktycznie nie sięgała. Jedynym innym źródłem światła były pęknięcia i przetarcia gumowej powłoki światłowodów, widoczne dla mnie jako białe punkty i smugi.
Weszłam bosymi stopami na stertę gruzu pod ścianą. Wrażenie było… dziwne. Po prostu dziwne, nie umiałabym opisać tego inaczej. W tym miejscu część przewodów opadała luźno w dół, w postaci chaotycznie splątanej sieci. Miałam znaleźć w tym końcówkę? Wydawało mi się też, że te zwisające ku podłodze światłowody były w jakiś sposób bardziej martwe niż pozostałe. Miało to w ogóle sens?
Chwyciłam równoległy pęk włókien przebiegających nad moją głową i podciągnęłam się na nich, trochę pomagając sobie tymi opadającymi wzdłuż ściany. Naga i ociekająca wodą, wpełzłam na wiązkę, która wydawała się wystarczająca, żeby utrzymać mój ciężar. Pęk światłowodów, prawie dwukrotnie węższy od mojego ciała, lekko się ugiął. Poczułam też, że kilka z nich poruszyło się już w sposób bardziej celowy.
Kiri przyglądała mi się z konsternacją, co dodatkowo poprawiło mi nastrój.
- Co robisz?
- Szukam.
- Czego?
- Jak znajdę, to będę wiedziała.
Przeczołgałam się ze dwa metry naprzód. Potem kolejne dwa. Jeśli Kiri chciała mi towarzyszyć, droga wolna.
Pokryte czarną gumą włókna światłowodów otaczały mnie z każdej strony. Chaotyczne plątanina zwisała z sufitu nade mną, podobna zaczynała się nieco niżej. Kiedy przywołałam większą ilość energii i poświeciłam w dół, zobaczyłam, że podłoga znajduje się niżej niż się spodziewałam. Ledwo mogłam widzieć odbijającą światło względnie gładką powierzchnię. W tym momencie mogłam też widzieć wokół siebie ruch tych żywych przewodów, jednostkowo prawie niedostrzegalny, ale tutaj odbywający się stale w co najmniej kilkunastu różnych miejscach. Poczułam jak Kiri przebiega obok moich nóg, łaskocząc mnie sierścią.
- Myślisz, że w ogóle jest możliwe panowanie nad tym, co dzieje się w tym domu? - spytałam.
I czy to w ogóle miało jakichkolwiek sens… Czy stanowiłoby krok naprzód? Umocniło moją więź z tym światem, pozwoliło lepiej panować nad energią?
Dotarłam do punktu, gdzie zwisające z góry przewody przebiegały pod różnymi kątami w punkcie, gdzie normalnie bym się znalazła, podążając naprzód. Odruchowo spróbowałam przesunąć je w górę, co nie rozwiązało problemu. Nadal spora część blokowała mi drogę a te mocno trzymały się czegoś na dole. Usiadłam, zaciskając nogi na pęku, po którym się poruszałam. Coraz bardziej nerwowo szarpiąc, usiłowałam usunąć przeszkodę z drogi.
- W jakimś stopniu tak? - odezwała się Kiri w mojej głowie - Pomyśl, czy kiedykolwiek w życiu panowałaś całkowicie nad swoim ciałem i umysłem?
Jedyną odpowiedzią na coś takiego mogło być gniewne warknięcie.
- Ale mogę mieć tutaj większą kontrolę niż obecnie – sapnęłam, ciągnąc w swoją stronę oporny światłowód – Centaur mówił, że nadal jestem bardzo słaba. Że mogę zostać odcięta od tego świata.
Zdołałam osiągnąć tyle, że pajęczyna kabli zacisnęła się i odsunęła nieco na bok. Gdybym puściła wszystko i spróbowałam przejść, wszystko wróciłoby prawie do punktu wyjścia.
- Muszę tu powracać codziennie, tak? Medytować, próbować coś zrobić z tą energią…
- Nic nie przyjdzie samo.
Poczułam, jak dwa światłowody o średnicy mojego kciuka nagle zwisły luźno w moich rękach. W jakiś sposób zdołałam je wyplątać z tego węzła. Kiedy je wypuściłam, odsunęły się półtora metra na lewo ode mnie. Teraz widziałam trochę więcej, światło otaczało moje ręce prawie do łokci, chociaż nadal najsilniej skoncentrowane było w dłoniach. Miałam wrażenie, że jego barwa jest nieco bliższa bieli niż wcześniej. Jednocześnie nie czułam bardziej intensywnego ciepła a efekt zagęszczenia powietrza teraz nie występował. Miałam jakiś wpływ na to, jakie cechy może przyjmować energia w danej chwili, zależnie od potrzeb?
Kolejne przypuszczenie mocno zachwiało, może nie światopoglądem, ale przynajmniej moimi roboczymi hipotezami. A co jeśli te barwy nie zależały od poziomu duchowego rozwoju astralnego podróżnika? Było przecież tyle innych możliwości… To mogło oznaczać dosłownie wszystko.
Kolejny światłowód ustąpił. Ten, który pionowo przebiegał tuż obok mojego pęku i był przy tym najbardziej napięty. Głęboko odetchnęłam i poszukałam wzrokiem Kiri. Nie wiem czemu założyłam, że w tej swojej srebrzystej bieli postać wiewiórki powinna świecić w ciemności.
- Kolejna teoria bez żadnych podstaw?
No, w zasadzie tak.
Z rezygnacją wróciłam do rozplątywania pajęczyny przewodów przed sobą. Ostatecznie zdołałam jakoś się przecisnąć nie spadając, chociaż do komfortowych to przejście nie należało.
- Może zastanów się nad tym, co wiesz… albo może nad tym o czym nie wiesz, że wiesz…
- Wiem tyle, że raczej dalej nie przejdę tą drogą – westchnęłam, wskazując ręką naprzód. Część światłowodów z mojego pęku szła do góry, dwie cienkie wiązki odchodziły w lewo pod różnymi kątami, reszta pojedynczo rozpraszała się w zupełnie losowych kierunkach. We własnoręcznie
(dosłownie!)
generowanym świetle próbowałam zorientować się w otoczeniu. Widziałam kilka pęków równoległych kabli, ale żaden nie był tak gruby jak ten, na którym siedziałam, większość też znajdowała się poza moim zasięgiem. Nie byłam pewna, czy dam radę przeskoczyć i chwycić coś w locie. Miałam ryzykować? Poświeciłam w miarę możliwości w dół. Podłogi nigdzie nie było widać, tylko kolejne plątaniny przewodów zawieszone w pustce.
- Czy jeśli bym spadła, świat znowu ochroni mnie przed upadkiem? - spytałam.
Pytanie zawisło w próżni i nagle straciło sens. Było bezsensowne w tym swoim braku podstaw. Tak. Kolejny. Raz. Znów popełniałam ten sam błąd.
- Kiri? - odezwałam się niepewnie – Wtedy to nie Astral mnie chronił, tak? To ja sama… może moja energia… Jakoś przypadkiem, odruchowo to zrobiłam.
Cholera, a może to teraz się myliłam? Znów szale wagi zatrzymały się na równej wysokości, wirująca moneta znieruchomiała na krawędzi.
Zaryzykować??
Chwyciłam się pojedynczych włókiem światłowodów wiszących nad moją głową i stanęłam stopami na swoim pęku. Tak było zdecydowanie łatwiej. Skoczyłam. Trochę do przodu, trochę po skosie w lewo. Mniej więcej tam, gdzie w ciemnościach widziałam dość gęstą pajęczynę kabli.
Gdybym miała rację tym razem… Gdyby okazało się, że to ja sama jestem w stanie się chronić, w razie potrzeby mogłabym to powtórzyć. Jeśli nie, niech Kraina Czarów mi wybaczy i zlituje się nade mną.
Zdołałam chwycić ręką jakieś włókna. Stopami odnalazłam inne, spróbowałam w miarę pewnie stanąć. Zaczęłam wspinać się po tej plątaninie. Zauważyłam mgłę, może dym, ujawniający się w słabym świetle emitowanym przez moje dłonie. Kiedy przestałam się na tym koncentrować, uwalniałam niewiele energii, dużo mniejszą powierzchnią skóry. Postarałam się, żeby świecąca mgiełka sięgała mi przynajmniej do połowy przedramion. Przy odrobinie szczęścia może nie wyczerpię całej energii do momentu, kiedy znalazłabym gdzieś pewniejsze źródło światła.
- Mówiłam, skoncentruj się najpierw na tym, co wiesz.
Słysząc srebrzysty głosik mojej tulpy omal nie spadłam w pustkę. Takie coś powinno być tu zakazane…
Wpełzłam na biegnący mniej więcej poziomo pęk światłowodów i ruszyłam dalej. Poza przewodami widziałam teraz także filary, początkowo pojedyncze, pionowe albo nieco przechylone, czasami łączące się po dwa w łuk. Kiedy znalazłam się dość blisko jednego z nich, uniosłam rękę i na chwilę wygenerowałam większą kulę światła, żeby się temu przyjrzeć. Filar miał kwadratowy przekrój i pokryty był takimi samymi turkusowymi kafelkami.
Przede mną, kilka metrów poniżej, od łuku, ciągnęła się wyjątkowo gęsta sieć kabli. Tworzyły niemal zwartą poziomą płaszczyznę. Zmrużyłam oczy, oceniając, czy mogłabym bezpośrednio skoczyć z miejsca, gdzie w tym momencie się znajdowałam. Gestem nakazałam Kiri podejść bliżej i wspiąć się na moje ramię.
- Przyznaję, że nadal nie jestem w stanie stwierdzić, czy potrafiłabym sama ochronić się przed upadkiem – powiedziałam spokojnie – Ani czy w ogóle tutaj mamy powody, żeby obawiać się upadku. Może po prostu wtedy się budzimy, tak jak po koszmarnych snach.
Chwyciłam dość gruby przewód luźno zwisający przede mną i skoczyłam. Wylądowałam na tej gęstej sieci, z trudem utrzymałam się na nogach. Dalej nie było lepiej, podłoże okazało się dość nierówne. Kilka razy upadłam, zanim uznałam, że może lepiej i wygodniej iść tędy na kolanach.
- A jeśli chodzi o rzeczy które wiem – odezwałam się znowu – Mam wrażenie, że trochę rozumiem to… coś. To serce. W tej chwili jestem prawie pewna, że to nie jest naszym… moim wrogiem. To po prostu ISTNIEJE. I nawet nie ma pojęcia, jak na mnie działa. To nie jest jego wina. Tak samo, jak nie jest winą czarnej dziury, że posiada taką silną grawitację.
- Coś jeszcze?
- Nie mam pojęcia… To znaczy chyba jest połączone z całym tym Fokusem. We wszystkich warstwach i wymiarach. Nie wiem, w której warstwie rzeczywistości to przebywa… Może jest ponad czasem i przestrzenią… Cholera! Wszędzie i nigdzie?!
Utknęłam. Zdałam sobie sprawę, że jestem unieruchomiona. Moje nogi oplatały różnej grubości światłowody w tej swojej czarnej otoczce. Zapadłam się w tę gęstą plątaninę, ledwie zdążyłam wyszarpnąć dłonie, zanim pogrążyłam się na dobre.
Spróbowałam w miarę możliwości świecić całą powierzchnią ciała, żeby zobaczyć, jak wygląda sytuacja. Nawet zdołałam zrobić to w stopniu wystarczającym, ale nie spodobało mi się to, co wówczas zobaczyłam. Dwa kable o pokaźnych średnicach owijały mi się wokół bioder i talii jak jakiś przeklęty wąż dusiciel. Nogi miałam całkiem wplątane w gęsto plecione podłoże.
Zdałam sobie sprawę, że nie mam przy sobie klucza portalu. Byłam w zasadzce.
- Zanim całkiem wpadniesz w panikę, chcę cię poinformować, że nadal jesteś na swoim terenie.
- Tak, ale chyba jesteśmy gdzieś głębiej… Z tym jest trochę tak jak z warstwami rzeczywistości, prawda? Jak z moim podwórkiem i przejściem do domu. Jak z tymi wrotami w Lamgdo… Tam jest…
Kiri, do diabła, gdzie jest granica Lamgdo?! Wiesz, granica w czwartym wymiarze… Tam nie ma takiej bramy jak w Dhihrung-Jetter!
- A w tamtym baśniowym lesie, którego nazwy nie poznałaś, była jakaś brama?
Zawyłam jak ranny wilk, szarpiąc się w swoich ciasnych więzach.
- Spokojnie. Złość w niczym nie pomoże. Może czasem granice nie są takie oczywiste.
Tak. Spokojnie. Inaczej utkwię w martwym punkcie na wieki. A przynajmniej do momentu, kiedy zwątpienie przeważy i zerwie moją wątłą więź z wymiarem astralnym.
- Zamierzasz się poddać? Pomyśl, co możesz zrobić…
- Mogę iść tam w wolnej chwili – jęknęłam – Jak tylko się uwolnię. Takie rzeczy można sprawdzać doświadczalnie.
Szarpnęłam jeden z przewodów otaczających moją talię. Ustąpił. Powoli ściągnęłam go z siebie, przez chwilę trzymałam jak najdalej w wyciągniętej ręce jak jadowitego węża. Widziałam jego ostro zakończoną końcówkę, półprzezroczysty mały grot. Światłowód wił się w mojej ręce, póki go nie puściłam. Nie próbował mnie atakować, energicznie zanurkował pomiędzy innymi i zniknął w tej czarnej masie.
- Pewnie inne rzeczy też możesz sprawdzić.
- Jasne. Na przykład, czy ten centaur też jest Prawdziwy. Bo jestem prawie pewna, że tak.
Teraz przynajmniej mogłam się pochylić na tyle, żeby spróbować pozbyć się światłowodów zaciskających się wokół moich ud. Kiri zeskoczyła z mojego ramienia i stanęła przed mną.
- Coś jeszcze?
- Nie wiem… To serce? Nawet jeśli nie mogę go zlokalizować… Przynajmniej JESZCZE nie mogę… W transie jestem w stanie do niego sięgnąć. Mogę zobaczyć je przez Strukturę. Może jeśli wejdę w głębszy trans, znajdę sposób, żeby chronić się przed jego wpływem. To znaczy nie wiem… To kolejna teoria bez podstaw… Ale mogę przynajmniej próbować je badać…
Spokojnie, zachować spokój. Myśleć. Nie wpadać w panikę, nie miotać się bez sensu.
Wyplątałam dwa grube przewody i jeden cienki. Teraz mogłam w jakimś stopniu poruszać nogami. Sięgnęłam dalej, do kabli wokół łydek i kostek.
- Myślisz, że da się z tym czymś porozumiewać?
- Językiem Czynu czy czymś podobnym?
- Może… Nadal nie wiem, czy istnieje kilka języków w kodzie tego Matrixa.
Więzy były już na tyle luźne, że zdołałam uwolnić nogi. Szybko znalazłam przewody zwisające na tyle nisko, że mogłam się ich chwycić i podciągnęłam się w górę. Wolałam nie pozostawać dłużej na tej zdradliwej zwartej masie.
Informacja dla tych, którzy grali w stare gry komputerowe, w których bohaterowie poruszali się podwieszeni pod rozciągniętą siecią: poruszanie się w taki sposób jest diabelnie niewygodne! I z pewnością nie da się tego zrobić tak gładko, sprawnie, bez problemu i z taką gracją jak owe gry to przedstawiały. Gry kłamią. Dziękuję za uwagę.
Czasem kątem oka widziałam Kiri, przebiegającą po światłowodach. Tak, nadal byłam w stanie sobie świecić. Co jakiś czas zerkałam w dół, posyłałam tam wtedy niewielki świecący obłoczek energii. Ręce miałam zajęte, dlatego starałam się uwalniać energię przez klatkę piersiową i szyję. Czy przypadkiem ezoterycy nie mówili, że tam ludzie posiadają jakieś czakry?
W którymś momencie zobaczyłam na dole mały fragment stałego podłoża, kwadratowy, o boku mniej niż metr. Ale to już było coś, a coś zawsze jest lepsze niż nic. Postarałam się znaleźć nad nim i skoczyłam w dół, obracając się w locie. Lądowanie na cztery łapy. Mrrrau!
Czułam pod dłońmi i stopami chłodne kafelki. Uniosłam rękę, uwolniłam więcej energii, rozejrzałam się. Mój stabilny kawałek podłoża wystawał kilkanaście centymetrów ponad drgającą gęstą masę czarnych kabli.
- Jak ci tak zależy, to kilka metrów dalej jest kolejny.
- Dzięki. I uznaj, że ja po prostu temu nie ufam.
Zaciskając zęby, przeskoczyłam po zbitej powierzchni światłowodów, starając się jak najkrócej dotykać ich stopami. Odetchnęłam z ulgą, kiedy znów znalazłam się na stałym podłożu.
- Kiri, jeśli możesz coś widzieć z góry w tych ciemnościach, to prowadź mnie do kolejnych.
Tulpa prowadziła mnie. Czasem musiałam przebiegać w podskokach jak za pierwszym razem, czasem pęki włókien wisiały na tyle nisko, że mogłam się ich chwycić i pokonać niewielki dystans wisząc na rękach. Światłowody nie próbowały mnie zatrzymywać, ale naprawdę nie ufałam temu draństwu. W pewnym momencie Kiri poinformowała mnie, że kilkanaście metrów przed nami zaczyna się normalna podłoga. Przebiegając ten niewielki dystans wyobraziłam sobie, że coś spróbuje mnie powstrzymać teraz, na samym końcu. Nic takiego nie nastąpiło.
Wyglądało to jak stopnie schodzące do basenu, tylko w tym wypadku zamiast wody basen wypełniały te przeklęte kable. Weszłam po szerokich schodach, przeskakując nad światłowodami, tutaj podobnymi do korzeni drzew zarastających porzucone ruiny. Byłam w krótkim korytarzu o ścianach popękanych i wykruszonych w wielu miejscach. Tutaj także na posadzce zalegał gruz i fragmenty pokruszonych kafelków.
- To nie może być ślepa uliczka, prawda?
Gestem podbródka wskazałam na kończącą korytarz ścianę. Tutaj światłowody spróbowały chyba odtworzyć wizerunek drzewa życia, układając się we wzór, w którym mogłam rozpoznać pień i odchodzące od niego gałęzie. Obejrzałam to z bliska, oświetliłam kąty, w których przewody tworzyły już swoje zwyczajne chaotyczne kłęby. W miejscu wyglądającym prawie jak gniazdo gigantycznego ptaka znalazłam COŚ.
Była to szklana fiolka, coś jak wielka probówka, ale gładko zamknięta z obu stron. Miała ponad dwadzieścia centymetrów długości i obwód wystarczający, żebym nie mogła do końca objąć tego placami. Wewnątrz znajdował się kilkunastocentymetrowy odcinek kabla zakończony wtyczką. Nie światłowód, normalny elektryczny przewód. Z jego ściętej końcówki sterczał pęk lśniących miedzianych drucików.
Zauważyłam że wokół miejsca, w którym chwyciłam fiolkę, szkło pokryło się parą. To dlatego, że łapiąc to, cały czas emitowałam z dłoni trochę energii? Jeśli tak, to byłby pierwszy raz kiedy moja energia zamanifestowała się w inny sposób niż tylko jako mgła albo światło. Para szybko znikała z powierzchni fiolki, kiedy przesuwałam palce.
- Co to jest? - zdziwiłam się.
- Widzę tyle co ty. Ale ten sposób przechowywania sugeruje, że to może być cenne.
Westchnęłam.
- Albo że to jakiś wyrafinowany astralny żart, którego nasze mało oświecone umysły nie potrafią zrozumieć.
Przekładałam fiolkę z ręki do ręki, powodując na przemian powstawanie na szkle śladów pary i ich zanikanie. Poszukałam wzrokiem Kiri. Zobaczyłam jak moja tulpa usiłuje łapkami przekopać się przez stertę światłowodów w przeciwnym kącie sali i niewiele myśląc, odruchowo przyszłam jej z pomocą.
Okazało się, że za kablami znajdowały się drzwi, niewiele większe od otworu w dużej psiej budzie. Ale w końcu od czego mieliśmy tu wyższe wymiary?
- Mam nadzieję, że jakoś wrócimy do punktu wyjścia – powiedziałam – Muszę zabrać moje rzeczy.
- Zdecydowanie nie chciałabyś stracić swojego amuletu.
- Oczywiście. I nie wiem, czy zostanie mi jeszcze czas… Jutro też jest dzień. A ja powinnam wracać tu codziennie, tak? Zwłaszcza teraz, na początku… Trzeba będzie kilka rzeczy ogarnąć.
- Trzymam za słowo.
- Czy kiedykolwiek zaczniesz we mnie wierzyć?
Odpowiedzi oczywiście nie otrzymałam. Kiri sprytnie się wykręciła, wchodząc w ozdobne owalne drzwiczki kiedy tylko stały się na tyle dostępne, żebym zdołała je uchylić. Ale jak to mówią, co się odwlecze to nie uciecze…