07-04-2019, 23:32
Dzień 25
Jest to piąta, pierwotna energia – to jest to, co stworzyło wszystko i utrzymuje
wszystko w równowadze. Jest źródłem i czystością wszystkich myśli i idei, jest światem
przyczynowym, w którym wszelkie tworzenie się utrzymuje, od sfer najwyższych do
najniższych. Jest to kwintesencja alchemików. Jest to Wszystko we Wszystkim.
~ Franz Bardon „Wtajemniczenie do Hermetyzmu”
W żaden sposób nie mogłam stwierdzić, czy za swoje jakże wartościowe badania zabieram się od właściwej strony. Posiedziałam trochę nad „Wtajemniczeniem do „Hermetyzmu” - w jakiś sposób czułam się zobowiązana po tym, jak podebrałam owo dzieło Molowi Książkowemu. Pierwsze wrażenie, jakie odniosłam było takie, że autor coś nie do końca uzgodnił swoją wersję duchowego świata z Powellem. A czy była to wizja bliższa prawdy, nadal nie potrafiłam stwierdzić. Nieco zniechęcił mnie fakt, iż we wstępie Bardon wielokrotnie powtórzył, że zrozumienie rządzących tym wszystkim zasad przyjdzie z czasem samo. Cudownie. Chyba nie po to sięga się po cholerne instrukcje… Poszukiwania na własną rękę nie wymagały czytania żadnej mądrej księgi. Bardon pisał też o cudach i pełnej kontroli nad rzeczywistością. Naprawdę? Po tym, co usłyszałam od Ireasza, plan astralny całkiem skutecznie się przed takimi próbami bronił. Zawsze jednak mogłam przyjąć inną teorię, mianowicie, że Ireasz nie był WYSTARCZAJĄCO OŚWIECONY. Nie stał się jednością z Bogiem, jakby to powiedział Franz Bardon. A kto (albo może CO?) było tutaj Bogiem?
Nagły przebłysk wspomnienia sprawił, że zadrżałam i obronnym gestem otuliłam się ramionami. Jeśli moje przypuszczenia były słuszne, już znałam odpowiedź. Niemal od początku mogłam słyszeć te nierówne uderzenia wielkiego serca, w pewnym stopniu mogłam też zobaczyć, co kryje się na dnie tej niezgłębionej otchłani, gotowej wessać mnie w wir szaleństwa i pozbawić zmysłów. To musiało być tutejsze bóstwo, rzeczywiste, żywe i obecne, miażdżące swoją potęgą słabe umysły śmiertelników, którzy w swojej naiwności albo bluźnierczej bezczelności ośmielili się spoglądać w jego oblicze. Bóstwo obłąkania i chaosu, podobne do lovecraftowskiego Azathotha, wiecznie trwającego w centrum atomu wszechświata.
- Chciałam tylko zauważyć, że trwanie w centrum atomu sugeruje raczej pewne uporządkowanie.
Oderwałam wzrok od blatu biurka i odwróciłam się do Kiri. Biała wiewiórka przeskakiwała po szafkach i komodach, niemal nie dotykając łapkami gładkich powierzchni lakierowanego drewna. Nie byłam pewna, jak słaba astralna grawitacja może oddziaływać na istotę nie do końca materialną według tutejszych standardów.
- To nie byłoby całkiem pozbawione sensu – mówiła Kiri, nie zatrzymując się ani nawet nie zwalniając biegu – Ja też to czułam. Tylko w przeciwieństwie do ciebie nie pogrążyłam się całkowicie w strachu i byłam świadoma swoich odczuć. To nie jest chaotyczne, mogę cię zapewnić, że jest bardzo uporządkowane.
- Wiesz, co to jest?
- Pamiętaj, że nie wiem o wiele więcej niż ty. Jestem tylko tobą.
Wygodna linia obrony. Tak.
- Czy myślisz, że to jest bóstwem? - nadałam wątpliwościom i przypuszczeniom kierunek.
- Możliwe. Mogłam poczuć tyle, że to jest żywe. Jest źródłem wszelkiego życia w wymiarze astralnym. Pierwszym, bazowym poziomem i centralnym filarem. Fundamentem.
- Kwintesencją?
Niedokładnie tak wyobrażałam sobie ową praprzyczynę wszystkiego, istniejącą ponad czasem i przestrzenią. Ów przenikający wszystko pierwiastek eteru winien być z definicji rozproszony, a to, czego doświadczyłam było w nieopisanie jednolity sposób gęste. Nie ekspansywne, ale właśnie skoncentrowane. Czy pod tym względem hermetyzm rozmijał się z rzeczywistością?
Pytania mogły mnożyć się dalej, odpowiedzi nie przychodziły same. Stojący w kącie smukły zegar odmierzał kolejne sekundy. Przynajmniej te uderzenia były idealnie, przewidywalnie regularne. Po mojej wspartej o blat ręce przeskakiwały żółte iskry energii. Bawiłam się tak właściwie nieświadomie, jak często bywa, kiedy nie za bardzo jest co zrobić z rękami. Robiłam to po prostu dlatego, że mogłam. Kiedy już przyciągnęło to moją świadomą uwagę, postarałam się zgromadzić w dłoni więcej energii, następnie spróbowałam to maksymalnie zagęścić. Bardziej rozproszona energia przypominała raczej zabarwioną mgłę, skupiona wyraźnie świeciła.
Bardon stwierdził, że element ognia może być zamieniony w światło i odwrotnie. Uśmiechnęłam się, przyjmując wyzwanie.
Starałam się skupić całą swoją wolę, czego głównym efektem było ogólne spięcie, odczuwalne praktycznie tak samo, jakbym miała fizyczne ciało. No, energii też pojawiło się trochę więcej, ale nie stała się ona kulą ognia. Nadal miałam w dłoni i częściowo wokół niej światło, może nieznacznie jaśniejsze niż wcześniej. Teraz wyraźnie czułam, że to było bardziej gęste niż powietrze i wypływało ze mnie z pewnym oporem. Mało lotne? Chyba w chemii ani fizyce nie powstało jeszcze odpowiednie określenie dla substancji nie będącej cieczą ani gazem, z definicji nie będącej nawet materią.
Zdałam sobie sprawę w pewnym momencie, że odczuwam na skórze dość silne ciepło. Wstrzymując oddech, sięgnęłam drugą ręką do kuli energii. Powoli włożyłam palec do środka, tak, że ledwo mogłam zobaczyć w tym świetle jego ciemny kontur. Z pewnością zdołałam tym razem wywołać żar silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, ale poza tym nie zaobserwowałam żadnych innych objawów wskazujących na jakiś związek z ogniem.
- W tej mądrej księdze nie piszą przypadkiem, że takie rzeczy osiąga się na wyższych poziomach wtajemniczenia?
Gdyby Kiri powtórzyła w tym momencie swoją starą śpiewkę o rzeczach powyżej moich kompetencji, chyba zaczęłabym krzyczeć. Na szczęście nic więcej nie powiedziała, może wyczuła moje myśli.
Wstałam, gwałtownym ruchem ręki rozpraszając pracowicie zebraną duchową energię. W żaden sposób nie potrafiłabym powiedzieć, jak wiele jej wyemitowałam w stosunku do moich obecnych maksymalnych możliwości, również będących niewiadomą. Podeszłam do komody, na której Kiri właśnie urządzała sobie slalom między porcelanowymi figurkami, ramkami na zdjęcia i podobnymi bibelotami. Oparłam ręce o wolny kawałek powierzchni, zaraz potem wiewiórka przebiegła po nich, całkiem mnie ignorując. Poczułam dość wyraźnie nacisk jej łapek. Kiri posiadała pewną, chociaż wciąż niewielką, masę. Cofnęłam dłonie i przyjrzałam się im, jakbym liczyła na to, że dotyk Kiri pozostawił na mojej skórze jakiś widoczny ślad.
- Poczekaj chwilę – zawołałam do wiewiórki, która zdążyła znaleźć się na oparciu ozdobnego krzesła z poduszkami na siedzisku i oparciu, podobnego do tego, na którym sama wcześniej siedziałam. Kiri bez problemu zatrzymała się w biegu na wąskiej drewnianej krawędzi, nie doświadczając żadnych efektów bezwładności i ani na chwilę nie tracąc równowagi. Zwinnie odwróciła się w moją stronę i przekrzywiła głowę, patrząc pytająco.
Poczułam się dziwnie. Naprawdę bardzo dziwnie. Dużo łatwiejsze było dotykanie driady, podobnie jak Hissa i Dudu. Wobec tej istoty, która wydawała się znacznie bardziej od nich świadoma, poczułam lekki opór. Może to miało coś wspólnego z tym, że wiedziałam (a może bardziej wierzyłam na słowo), iż Kiri była częścią mojej duszy. Częścią mnie.
(przestań bawić się sobą, nieznośny dzieciaku!)
Poza tym w moich odczuciach była ona bardziej rzeczywista niż jakiegokolwiek napotkane przeze mnie stworzenie.
Niepewnie dotknęłam palcem boku Kiri. Uczucie było podobne do tego, którego doświadczyłam chwilę wcześniej, sięgając do swojej energii, ale znacznie bardziej intensywne. Różnica tego, co umownie mogłam nazwać stanem skupienia była dużo większa.
Odpychanie.
Pole siłowe.
Napięcie powierzchniowe.
Sama-nie-wiem-co-właściwie.
Napierałam na COŚ, faktycznie istniejące. Wstrzymując oddech pchnęłam mocniej, wbijając palec w jej drobne ciałko. Jakbym przebijała się przez żel. Przez głowę przemknęła mi myśl, że poprzez łączącą mnie z nią więź sama powinnam zacząć odczuwać jak coś przeszywa moje ciało astralne. Nic takiego nie nastąpiło, ale i tak szybko cofnęłam rękę. Kiri przez cały czas nie zareagowała w żaden sposób.
- W porządku? - spytałam niepewnie.
- Tylko zastanawiam się, co robisz.
- Musiałam coś sprawdzić.
Musiałam czy chciałam? Jakże łatwo mogło przychodzić racjonalizowanie i samousprawiedliwienie!
- Coś ci zrobiłam? - spytałam. Wiewiórka ku mojej wielkiej uldze potrząsnęła głową.
- Myślisz, że w takiej sytuacji zwyczajnie bym na to pozwoliła?
Tak, właśnie tak myślałam. Bo co moja niewinna tulpa mogłaby wówczas zrobić? Uryźć? Jej zęby przecież też nie do końca były materialne. Ewentualnie mogłaby wyrywać się i krzyczeć: „Ratunku, gwałt!”
- Pamiętaj, że jesteśmy częściami jednej całości. Mamy wspólny umysł. To by wystarczyło, możesz mi wierzyć.
Kurczę blade, to chyba pierwszy raz, kiedy ktoś serdecznym i pogodnym tonem wypowiedział pod moim adresem groźbę.
Kiedy Kiri zapewniła mnie, że nie doznała absolutnie żadnej szkody, spytała mnie w końcu, co zamierzałam osiągnąć.
- Chciałam zobaczyć, czy nadal jesteś w takim, ehm, gazowym stanie skupienia jak na początku. I wydaje mi się, że to powoli się zmienia.
Kiri usiadła i spojrzała w dół na siebie. Pocierała przednimi łapami futerko pod szyją i na brzuchu. Wydawała się w tej chwili tak samo niepewna i zagubiona jak ja.
- Możliwe. Podobnie jak tobie jest coraz łatwiej tu powracać. Jedno jest chyba powiązane z drugim. Twoja więź z tym światem staje się silniejsza. Podobnie poziom energii. Dwa tygodnie temu chyba nie potrafiłabyś w ogóle wyemitować tyle co przed chwilą, a teraz nadal nie zużyłaś wszystkiego.
Co do ostatniego, miała rację. Czułam, że gdybym chciała, byłabym w stanie dalej eksperymentować z energią.
Planowałam wrócić do lektury, ale kiedy już wybiłam się ze swoistego transu, trudno było mi znowu się skupić. Mimo wyrwania z siebie sporej ilości energii (a może właśnie wskutek tego) czułam ożywienie. Nie byłam w stanie dłużej pozostać w tym pokoju, pochylona nad biurkiem. Do diabła, nie po to podróżowałam do duchowych światów, żeby ślęczeć jak nad pracą domową!
Wyszłam z pokoju, zastanawiając się przelotnie, jak bardzo mógł się on przemieścić w czasie, kiedy tam przebywałam. Ilość drzwi w korytarzu nie do końca się zgadzała, ale chociaż piętro już tak. Pierwsze. W dodatku wyglądało na to, że nadal jestem w pobliżu schodów na dół. Normalnych poczciwych schodów, nie mających nic wspólnego z Wieżą i wyższymi wymiarami. Zeszłam na dół, ruszyłam ku głównemu wyjściu. Ten drobny przeskok mogłam jeszcze zaakceptować.
Tym razem wybrałam kierunek przeciwny do tego co zwykle, ruszyłam prosto przed siebie od drzwi. Wcześniej widziałam wielokrotnie, że przed frontową częścią mojego podwórka przebiega droga. Taka bardziej droga niż Coś Co Można Nazwać Drogą. Może nie asfaltowa – nie byłabym bardzo zdziwiona, gdyby asfaltu w wymiarze astralnym nie znali – ale wyglądała dość solidnie. Kiri podążała za mną. Nie był to pierwszy raz, kiedy widziałam jak moja tulpa przebywa poza granicą mojego terenu, ale poprzednio trwało to krótko. Nie wiem skąd przyszło mi do głowy, że istnieje jakiś mechanizm utrzymujący cząstki podświadomości w bliskości astralnego domu jak niewidzialna smycz. Jak ta słynna srebrna nić, mająca rzekomo wiązać ducha z ciałem podczas niefizycznych podróży.
- Ładnie to tak przyjmować na wiarę założenia bez dowodów?Nie dla takiego podejścia Kościół porzucałaś...
Właściwie tutaj przyjęcie JAKIEGOKOLWIEK założenia było mocno ryzykowne.
Kiri wyjaśniła mi cierpliwie, iż ma takie samo prawo jak ta podstawowa część mnie do przebywania w dowolnym miejscu.
- Dopóki nie natrafisz na czyjeś pole siłowe – odgryzłam się – Tego już nie przebijesz.
Zatrzymałyśmy się przed okrągłą kamienną budowlą, składającą się z podestu i stożkowego zadaszenia wspartego na kilku filarach. Rzeźbiony w geometryczne wzory walec na środku podestu tworzył stolik, otoczony przez trzy łukowate siedziska, stanowiące części niepełnego obwodu okręgu. Weszłam po kilku niskich stopniach i usiadłam. Oczywiście, że na tym stoliku, bo kto mógłby mnie tu zmusić do siedzenia na kamiennej ławie... Chwilowo przyjęłam założenie, że monitoringu jednak tu nie ma.
Znów próbowałam skupiać energię i przemienić ją w ogień. Czułam jakiś rodzaj wewnętrznego przymusu. Miałam tu w końcu jakiś rodzaj mocy, właściwie od samego początku, i jak dotąd nie wykorzystywałam jej w żaden praktyczny sposób. Byłam niewytrenowana, owszem, ale też chyba nie za bardzo się starałam, żeby to zmienić. Marnowałam potencjał.
Tak mi się to jakoś z przypowieścią o talentach skojarzyło.
Wpatrywałam się w ponurej zadumie w kulę energii ponad moją dłonią, w myślach nakazując jej przybrać bardziej konkretną formę. Jak Ireasz to nazywał? Surowa energia? W jaki sposób mogłam nakazać nieukształtowanemu potencjałowi stać się czymś konkretnym?
Kula żółtawego światła uniosła się nieco wyżej, nie dotykając dolną krawędzią mojej skóry. Uczucie jakiegoś niewielkiego, nie do końca materialnego ciężaru ustąpiło. Nie na takim efekcie mi zależało, ale kiedy już się stało, spróbowałam wpływać na to celowo. Niech uniesie się wyżej. A potem przesunie się w moją lewą stronę. I niech do jasnej cholery stanie się żarem. Niech płonie!
Kula zafalowała, tracąc swój regularny kształt.
- Reaguje na emocje.
Tak, byłam lekko zirytowana. Chyba każdy na moim miejscu by był. Spojrzałam na Kiri, która przycupnęła na krawędzi jednego z łukowatych siedzeń, tego przede mną, o które opierałam nogi.
- Ty odczuwasz to co ja? - spytałam smętnie. Wiewiórka powoli skinęła głową.
- W jakimś sensie. Mam pewien stopień niezależności, ale cały czas pozostaję częścią ciebie. Twoje myśli i uczucia są jak fala, która się do mnie zbliża.
- Ja mogę poczuć coś od ciebie?
- Jak się rozluźnisz i spróbujesz w to wsłuchać. Zauważyłam, że twoja, główna część świadomości, domyślnie działa na poziomie powierzchni. Żeby spojrzeć głębiej, musisz się celowo starać.
- To źle?
Na to pytanie moja tulpa nie znała zadowalającej odpowiedzi. Podejrzewałam, że OBIEKTYWNA odpowiedź i tak nie istniała. Wróciłam więc do przerwanego ćwiczenia. Miałam wrażenie, że zgromadzenie kolejny raz wystarczającej ilości energii było nieco trudniejsze.
Manifestacja energii Ireasza miała jaśniejszy kolor. Żółty, jak u mnie, ale bardziej zbliżony do białego. Czy to oznaczało większe doświadczenie, wyższy poziom? Im więcej astralny podróżnik się nauczył, tym bliżej było temu do bieli? W końcu kiedyś słyszałam, że dla światła biel jest kolorem najbardziej doskonałym, jako efekt połączenia wszystkich możliwych barw. Czy mistrzowie, którzy osiągnęli odpowiednio wysoki poziom w kontrolowaniu energii, emitowali idealnie białe światło? Wydawało mi się to całkiem sensowne. Raczej nie mogłam oczekiwać, że ja osiągnę ten etap w najbliższym czasie.
Pomimo najszczerszych chęci i wysiłku nie osiągnęłam wiele więcej. Po jakimś czasie (i proporcjonalnej do niego utracie energii) wstałam i ruszyłam dalej. Wskutek koncentracji mój umysł wszedł w znany już stan lekkiego transu, którego nie musiałam starać się celowo podtrzymywać. Byłam biernym obserwatorem. Przyjmowałam strzępy informacji płynących z otoczenia. W niektórych momentach, kiedy odczuwane w pobliżu zawirowania energii stosunkowo silnie odróżniały się od tła dosłownie widziałam w powietrzu jakiś ruch. Niewiele, ale wystarczająco, żeby uznać, że nie było to jedynie złudzeniem. Najczęściej przypominało to efekt obserwowany podczas mieszania cieczy o różnych gęstościach, ale kilka razy miałam wrażenie, że przejrzyste smugi próbują stworzyć jakiś bardziej regularny geometryczny kształt. Co jakiś czas spoglądałam podejrzliwie na Kiri. Wiewiórka, jeśli też widziała to co ja, całkowicie to ignorowała. Spytać ją o to? Jak bardzo ośmieszę się przez to swoją niewiedzą? Czy powinnam zrozumieć, z czym właściwie mam do czynienia, czy to nie był już ten czas, kiedy pewne rzeczy powinny stać się dla mnie intuicyjnie oczywiste? Ale czy też nie miałam na takie pytania praktycznie nieograniczonego czasu?
Tak, wiem. To tchórzostwo, w dodatku zupełnie bezsensowne. Chwilowo zdecydowałam się nie odzywać. Zamiast tego dalej w zadumie obserwowałam swoją tulpę, rozważając przy tym, czy jest możliwe częściowe osłonięcie przed nią swoich myśli.
Kiri wyprzedziła mnie w momencie, kiedy weszłyśmy między niskie rzadkie drzewa i dorodne paprocie, w większości sięgające sporo powyżej mojej głowy. Spod nóg umykały mi drobne stworzenia, głównie owady najróżniejszych kształtów i barw, czasem coś nieco większego. Kiri wzbudzała w tych żyjątkach wyraźnie mniejszy strach. No i niech mi ktoś jeszcze powie, że rozmiar nie ma znaczenia!
Wiewiórka kluczyła między krzewami zastanawiającym slalomem, wydłużając w ten sposób pokonywany dystans. Nie spieszyła się przy tym, co skłoniło mnie do odrzucenia tezy o czysto rekreacyjnych walorach takich jej poczynań. Wyglądała w tym momencie jak pies idący po tropie. Tego nie byłam już w stanie pozostawić bez pytań.
- A samej sprawdzić to nie łaska? Potem tylko narzekać będzie, jak to nie potrafi wyczuwać energii!
No, coś w tym było. Skupiłam uwagę na trasie, którą podążała Kiri. Nie koncentrowałam się, ale po prostu starałam się przyjmować, cokolwiek tam było.
(Just aware. And keep going.)
Energia w tych punktach rzeczywiście była silniejsza. Bardzo nieznacznie wybijała się ponad tło, łatwo było to przypadkiem zignorować, jeśli celowo nie zwracało się na to uwagi. Wkrótce byłam w stanie podążać za swoją tulpą taką samą krętą ścieżką, przynajmniej tak długo, jak nie spuszczałam oka z tej niezaznaczonej w inny sposób drogi. Czy może raczej jakiegoś innego, bardziej wewnętrznego, mentalnego zmysłu… Siłą rzeczy mniej uwagi poświęcałam bardziej materialnym obiektom, jakie pojawiały się przede mną. Kilka razy zdarzyło mi się na coś wpaść, ale w końcu czego się nie robi dla wewnętrznego rozwoju… Przynajmniej udało mi się uniknąć efektownego czołowego zderzenia z drzewem.
Zatrzymałam się w miejscu, gdzie paprocie i pokrewne, wyglądające na zdrowo zmutowane, krzewy się przerzedzały. W pewnej odległości przede mną teren opadał. Wyglądało to na efekt wywołany celowo, płytki lej o regularnym kolistym obwodzie, na ile mogłam to ocenić przy jego wymiarach i ze swojej perspektywy. Przede wszystkim jednak zatrzymałam się dlatego, ponieważ nagle nie byłam tu sama. Mniej więcej na środku hipotetycznego okręgu klęczała z pochyloną głową driada. Nie byłam pewna, czy zdawała sobie sprawę z mojej nagłej tutaj obecności, ale jak widziałam, nie zareagowała w żaden sposób, skupiona na tym, co miała przed sobą. Driada opierała się kolanami i dłońmi o krawędź obiektu wyglądającego jak gumowa obręcz studni, niska, zaledwie wyrastająca kilkanaście centymetrów nad ziemię, całkowicie wypełniona czymś czerwonawym, o metalicznym połysku.
Przez moją głowę z szybkością błyskawicy przemknął ciąg skojarzeń. Grób. Pogrzeb. Ta driada klęczy nad grobem. Tak właśnie wyglądałaby osoba pogrążona w żałobie.
To były myśli Kiri? Na wszelki wypadek poszukałam wzrokiem mojej tulpy. Wiewiórka przyczaiła się obok plątaniny łodyg jakiegoś krzewu, zwrócona tyłem do mnie. Nie wyglądało na to, żeby w tej chwili zawracała sobie głowę telepatycznym przekazywaniem do mnie wiadomości w postaci samych wrażeń. Możliwość, że to pochodziło od owej pogrążonej w żalu driady praktycznie od razu odrzuciłam. Mój umysł chroniło w końcu nienaruszone od nowości pole siłowe. Mimo wszystko jednak przykucnęłam. Jeśli nie zostałam jeszcze zauważona, nie miałam ochoty za szybko tego zmieniać.
Ukryć się, ukryć swoją obecność. Powtarzałam to w myślach jak mantrę albo modlitwę. Potrafiłabym zrobić coś, żeby stać się niezauważalna.
Poprosić, jak mógłby to powiedzieć Ireasz? Prosić świat, żeby uczynił mnie niewidoczną na jakimś wyższym energetycznym poziomie, niewykrywalną dla telepatii albo innych mentalnych zdolności tutejszych istot? Jeśli to możliwe – a w tym momencie chciałam w to wierzyć – jak miałabym to zrobić, aby świat mnie wysłuchał?
Koncentrując się, przesunęłam świadomość nieco bardziej w spektrum myślowidzenia. Zaczęłam obserwować wokół driady i ponad nią smugi zawirowań. Teraz to musiało być realne, było dużo wyraźniejsze niż to, co widziałam wcześniej. I nie znikało, niezależniee od tego, w którym punkcie zawieszałam wzrok. Było to powiązane z driadą, po prostu to WIEDZIAŁAM. Czułam. Myślowidziałam. I myślowidziałam jeszcze więcej, wiedziałam, że dostrzegam tylko mały wycinek, że te formy były naprawdę dużo bogatsze. I że powinny mieć barwy. Nie widziałam tych kolorów swoim astralnym wzrokiem, ale wiedziałam, jakie powinny być. A były to złe barwy, złe formy. Grafit i szarość, szkarłat przechodzący w żałobny fiolet. Ostre krawędzie i kanty. Ból i bunt przeciwko niemu. Chaotycznie poszarpane strzępy. Żal. To
(myślokształty)
przebijało warstwy rzeczywistości wydzierając w nich wyrwy.
Chciałam, naprawdę chciałam w tamtej chwili podejść bliżej do driady i jakoś ulżyć jej w cierpieniu. Powstrzymała mnie świadomość, że być może po raz kolejny jestem świadkiem czegoś, co warto będzie zrozumieć, nawet jeśli nie od razu. W takim razie nie powinnam ingerować w bieg wydarzeń w żaden sposób. Przeklęta niech będzie moja niewiedza, źródło wszelkich trudności na mojej drodze!
Byłam już niemal w stanie ZOBACZYĆ te barwy w powietrzu wokół driady, otaczające ją niby aura, kiedy jej nagły ruch wytrącił mnie z koncentracji. Odruchowo skupiłam się bardziej na sobie. Nie dać się zauważyć…
Driada rozejrzała się, pobieżnie, nie wypatrując niczego szczególnie. Zignorowała mnie, chociaż nie byłam pewna, czy jednak mnie nie zobaczyła. Leżałam już prawie całkiem płasko na brzuchu wśród wilgotnych liści paproci.
(ukryć się, ukryć się, ukryć się)
Nie wiem, czy mimo moich najszczerszych chęci i tak nie wywarłam wpływu. Przeklęty efekt obserwatora! Driada pozostała w swoim miejscu jeszcze przez chwilę, ale nie wydawała się już tak zatopiona w kontemplacji jak wcześniej. Na odchodnym przesunęła dłonią po tej błyszczącej czerwonawej powierzchni po czym wstała i wolnym krokiem poszła w głąb lasu. Odczekałam jeszcze trochę, nawet jak leśna boginka na dobre zniknęła z pola widzenia.
Powoli podeszłam do dziwnego obiektu na dnie leja. Czarna gumowa powierzchnia na zewnątrz była gruba na ponad dwa centymetry. Nie miałam jak sprawdzić, czy to będzie równy cal, czy bardziej przypadkowa wielkość. Znacznie ciekawsze jednak było to, co znajdowało się wewnątrz tej otoczki. Czerwonawe i błyszczące okazało się niezliczoną ilością miedzianych drucików, ściśniętych i, na ile dało się ocenić, posplatanych w grubsze i cieńsze pęczki. Wszystkie skierowane były mniej więcej pionowo i zostały odcięte lub przerwane na wysokości zbliżonej do wysokości gumowej osłony na zewnątrz. Sama osłona miała postrzępioną krawędź. Wyglądało to tak, jakbym miała przed sobą przekrój niedbale przeciętego ogromnego przewodu.
Kolejna astralna maszyneria? Czy też może raczej jej pozostałości… To mogło mieć sens. Maszyna została zniszczona a tamta driada opłakiwała jej destrukcję. Kiri powiedziała coś, że cały ten świat jest żywy.
- Energia! Co ci mówi energia?!
Spróbowałam się skoncentrować. Przyjmować, znów przyjmować. W końcu nauczę się tego stanu umysłu na pamięć, wytresuję się i dostosuję do niego.
Kiedy dotarły do mnie sygnały otoczenia, odruchowo się wzdrygnęłam. Moje przypuszczenia nie były tak całkowicie pozbawione podstaw. Rzeczywiście miałam do czynienia z destrukcją. Cokolwiek tu się znajdowało, zostało zniszczone, strzaskane, bezlitośnie rozszczepione. Jeśli ten świat był żywy, tu zadano mu ranę. Mogłam bez problemu zrozumieć uczucia driady.
Otrząsnęłam się, jakbym chciała wyrzucić to z siebie, zanim emocjonalne skażenie rozprzestrzeni się w moim całym astralnym ciele. Poszukałam wzrokiem Kiri.
- Co tu się stało? – spytałam.
Wiewiórka przysiadła na tylnych łapkach, przednimi wykonała gest jakby rozkładała ręce. Drugi raz tego dnia wydawała się bezradna.
- Czuję mniej więcej tyle co ty. Tyle co my… do licha, nie jestem w tym wszystkim zbyt dobra. Po prostu czasem chce mi się uważniej przyglądać Strukturze albo energii w okolicy i tyle.
Skinęłam głową, przyjmując jej tłumaczenie. Przykucnęłam obok domniemanego przewodu i dotknęłam końców drucików, ściśniętych tak, że tworzyły prawie zwartą jednolitą powierzchnię. Prawie. Tworzyłyby ją, gdyby chociaż zostały ścięte równo na jednej wysokości. Nie wiem jakim cudem driada nie poraniła sobie ręki, tak gładząc uszkodzoną powierzchnię.
Oceniłam, że przewód, jeśli naprawdę był przewodem, miał ponad sześćdziesiąt centymetrów średnicy. Prostopadle przebijał powierzchnię gruntu, z przyczyn technicznych przyjęłam, że musiał biec pionowo w górę. Zwyczajnie nie wyobrażałam sobie, że coś takiej grubości dałoby się w jakikolwiek sposób zgiąć, nawet jeśli w grę wchodziły wyższe wymiary i mistyczne siły. Zbadałam ziemię w pobliżu, kawałkiem patyka próbowałam sprawdzić, jak głęboko może to sięgać w głąb. Nie doszłam do żadnego sensownego wniosku. W kilku miejscach w pewnym oddaleniu od dziwnego obiektu zobaczyłam wystające z ziemi kawałki metalu, jakby ustawione krawędzią do góry płaskowniki. Te były już w zwyczajnym, metalicznie szarym kolorze, który niewiele mógł mi powiedzieć na temat konkretnego materiału. Były pofalowane, co nasunęło mi skojarzenie z żywymi światłowodami w moim domu. Gdyby to tutaj żelastwo zaczęło się ruszać, chyba zaczęłabym uciekać.
Na wszelki wypadek zerknęłam na Kiri. Moja tulpa zachowywała spokój, więc uznałam, że nic mi nie groziło. W końcu ona czuła więcej.
Nie byłam pewna, czy chcę jeszcze raz wsłuchać się w echa tego miejsca. Wrażenia nie były przyjemne.
- Zawsze możesz wrócić tu innym razem – stwierdziła Kiri a ja zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem w taki dyplomatyczny sposób cząstka mojej podświadomości właśnie nazwał mnie tchórzem.
- Wiem, że jednocześnie chcesz tego i nie chcesz. I przynajmniej na razie się opierasz. Nie ma przecież przymusu ani pośpiechu.
Miała rację. Chciałam tego. Chciałam dowiedzieć się, o co tu chodziło i co właściwie się stało. Mogłabym pewnie spytać tamtą driadę, ale na to było już za późno. Przynajmniej tym razem.
- Spokojnie, to miejsce nie zniknie.
- Ale droga do niego może się zmienić – westchnęłam. Nie byłam tego pewna, ale to, co do tej pory tu widziałam, teraz nie pozwalało mi całkowicie odrzucić takiej możliwości. Do tej pory nie sprawdziłam, czy będę w stanie jeszcze raz trafić do Lamgdo.
Pomyślałam o swoim astralnym domu, o tym, jak wystrój i rozmieszczenie pomieszczeń mogło się zmieniać, kiedy na chwilę odwracałam wzrok. A jeśli to samo działo się zresztą świata, na dużo większą skalę? Jeśli do wielu miejsc dawało się trafiać przypadkiem i tylko raz, żeby już nigdy więcej ich nie odnaleźć?
Czy cokolwiek, co znajdowało się poza moim terenem, było pewne?
Jest to piąta, pierwotna energia – to jest to, co stworzyło wszystko i utrzymuje
wszystko w równowadze. Jest źródłem i czystością wszystkich myśli i idei, jest światem
przyczynowym, w którym wszelkie tworzenie się utrzymuje, od sfer najwyższych do
najniższych. Jest to kwintesencja alchemików. Jest to Wszystko we Wszystkim.
~ Franz Bardon „Wtajemniczenie do Hermetyzmu”
W żaden sposób nie mogłam stwierdzić, czy za swoje jakże wartościowe badania zabieram się od właściwej strony. Posiedziałam trochę nad „Wtajemniczeniem do „Hermetyzmu” - w jakiś sposób czułam się zobowiązana po tym, jak podebrałam owo dzieło Molowi Książkowemu. Pierwsze wrażenie, jakie odniosłam było takie, że autor coś nie do końca uzgodnił swoją wersję duchowego świata z Powellem. A czy była to wizja bliższa prawdy, nadal nie potrafiłam stwierdzić. Nieco zniechęcił mnie fakt, iż we wstępie Bardon wielokrotnie powtórzył, że zrozumienie rządzących tym wszystkim zasad przyjdzie z czasem samo. Cudownie. Chyba nie po to sięga się po cholerne instrukcje… Poszukiwania na własną rękę nie wymagały czytania żadnej mądrej księgi. Bardon pisał też o cudach i pełnej kontroli nad rzeczywistością. Naprawdę? Po tym, co usłyszałam od Ireasza, plan astralny całkiem skutecznie się przed takimi próbami bronił. Zawsze jednak mogłam przyjąć inną teorię, mianowicie, że Ireasz nie był WYSTARCZAJĄCO OŚWIECONY. Nie stał się jednością z Bogiem, jakby to powiedział Franz Bardon. A kto (albo może CO?) było tutaj Bogiem?
Nagły przebłysk wspomnienia sprawił, że zadrżałam i obronnym gestem otuliłam się ramionami. Jeśli moje przypuszczenia były słuszne, już znałam odpowiedź. Niemal od początku mogłam słyszeć te nierówne uderzenia wielkiego serca, w pewnym stopniu mogłam też zobaczyć, co kryje się na dnie tej niezgłębionej otchłani, gotowej wessać mnie w wir szaleństwa i pozbawić zmysłów. To musiało być tutejsze bóstwo, rzeczywiste, żywe i obecne, miażdżące swoją potęgą słabe umysły śmiertelników, którzy w swojej naiwności albo bluźnierczej bezczelności ośmielili się spoglądać w jego oblicze. Bóstwo obłąkania i chaosu, podobne do lovecraftowskiego Azathotha, wiecznie trwającego w centrum atomu wszechświata.
- Chciałam tylko zauważyć, że trwanie w centrum atomu sugeruje raczej pewne uporządkowanie.
Oderwałam wzrok od blatu biurka i odwróciłam się do Kiri. Biała wiewiórka przeskakiwała po szafkach i komodach, niemal nie dotykając łapkami gładkich powierzchni lakierowanego drewna. Nie byłam pewna, jak słaba astralna grawitacja może oddziaływać na istotę nie do końca materialną według tutejszych standardów.
- To nie byłoby całkiem pozbawione sensu – mówiła Kiri, nie zatrzymując się ani nawet nie zwalniając biegu – Ja też to czułam. Tylko w przeciwieństwie do ciebie nie pogrążyłam się całkowicie w strachu i byłam świadoma swoich odczuć. To nie jest chaotyczne, mogę cię zapewnić, że jest bardzo uporządkowane.
- Wiesz, co to jest?
- Pamiętaj, że nie wiem o wiele więcej niż ty. Jestem tylko tobą.
Wygodna linia obrony. Tak.
- Czy myślisz, że to jest bóstwem? - nadałam wątpliwościom i przypuszczeniom kierunek.
- Możliwe. Mogłam poczuć tyle, że to jest żywe. Jest źródłem wszelkiego życia w wymiarze astralnym. Pierwszym, bazowym poziomem i centralnym filarem. Fundamentem.
- Kwintesencją?
Niedokładnie tak wyobrażałam sobie ową praprzyczynę wszystkiego, istniejącą ponad czasem i przestrzenią. Ów przenikający wszystko pierwiastek eteru winien być z definicji rozproszony, a to, czego doświadczyłam było w nieopisanie jednolity sposób gęste. Nie ekspansywne, ale właśnie skoncentrowane. Czy pod tym względem hermetyzm rozmijał się z rzeczywistością?
Pytania mogły mnożyć się dalej, odpowiedzi nie przychodziły same. Stojący w kącie smukły zegar odmierzał kolejne sekundy. Przynajmniej te uderzenia były idealnie, przewidywalnie regularne. Po mojej wspartej o blat ręce przeskakiwały żółte iskry energii. Bawiłam się tak właściwie nieświadomie, jak często bywa, kiedy nie za bardzo jest co zrobić z rękami. Robiłam to po prostu dlatego, że mogłam. Kiedy już przyciągnęło to moją świadomą uwagę, postarałam się zgromadzić w dłoni więcej energii, następnie spróbowałam to maksymalnie zagęścić. Bardziej rozproszona energia przypominała raczej zabarwioną mgłę, skupiona wyraźnie świeciła.
Bardon stwierdził, że element ognia może być zamieniony w światło i odwrotnie. Uśmiechnęłam się, przyjmując wyzwanie.
Starałam się skupić całą swoją wolę, czego głównym efektem było ogólne spięcie, odczuwalne praktycznie tak samo, jakbym miała fizyczne ciało. No, energii też pojawiło się trochę więcej, ale nie stała się ona kulą ognia. Nadal miałam w dłoni i częściowo wokół niej światło, może nieznacznie jaśniejsze niż wcześniej. Teraz wyraźnie czułam, że to było bardziej gęste niż powietrze i wypływało ze mnie z pewnym oporem. Mało lotne? Chyba w chemii ani fizyce nie powstało jeszcze odpowiednie określenie dla substancji nie będącej cieczą ani gazem, z definicji nie będącej nawet materią.
Zdałam sobie sprawę w pewnym momencie, że odczuwam na skórze dość silne ciepło. Wstrzymując oddech, sięgnęłam drugą ręką do kuli energii. Powoli włożyłam palec do środka, tak, że ledwo mogłam zobaczyć w tym świetle jego ciemny kontur. Z pewnością zdołałam tym razem wywołać żar silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, ale poza tym nie zaobserwowałam żadnych innych objawów wskazujących na jakiś związek z ogniem.
- W tej mądrej księdze nie piszą przypadkiem, że takie rzeczy osiąga się na wyższych poziomach wtajemniczenia?
Gdyby Kiri powtórzyła w tym momencie swoją starą śpiewkę o rzeczach powyżej moich kompetencji, chyba zaczęłabym krzyczeć. Na szczęście nic więcej nie powiedziała, może wyczuła moje myśli.
Wstałam, gwałtownym ruchem ręki rozpraszając pracowicie zebraną duchową energię. W żaden sposób nie potrafiłabym powiedzieć, jak wiele jej wyemitowałam w stosunku do moich obecnych maksymalnych możliwości, również będących niewiadomą. Podeszłam do komody, na której Kiri właśnie urządzała sobie slalom między porcelanowymi figurkami, ramkami na zdjęcia i podobnymi bibelotami. Oparłam ręce o wolny kawałek powierzchni, zaraz potem wiewiórka przebiegła po nich, całkiem mnie ignorując. Poczułam dość wyraźnie nacisk jej łapek. Kiri posiadała pewną, chociaż wciąż niewielką, masę. Cofnęłam dłonie i przyjrzałam się im, jakbym liczyła na to, że dotyk Kiri pozostawił na mojej skórze jakiś widoczny ślad.
- Poczekaj chwilę – zawołałam do wiewiórki, która zdążyła znaleźć się na oparciu ozdobnego krzesła z poduszkami na siedzisku i oparciu, podobnego do tego, na którym sama wcześniej siedziałam. Kiri bez problemu zatrzymała się w biegu na wąskiej drewnianej krawędzi, nie doświadczając żadnych efektów bezwładności i ani na chwilę nie tracąc równowagi. Zwinnie odwróciła się w moją stronę i przekrzywiła głowę, patrząc pytająco.
Poczułam się dziwnie. Naprawdę bardzo dziwnie. Dużo łatwiejsze było dotykanie driady, podobnie jak Hissa i Dudu. Wobec tej istoty, która wydawała się znacznie bardziej od nich świadoma, poczułam lekki opór. Może to miało coś wspólnego z tym, że wiedziałam (a może bardziej wierzyłam na słowo), iż Kiri była częścią mojej duszy. Częścią mnie.
(przestań bawić się sobą, nieznośny dzieciaku!)
Poza tym w moich odczuciach była ona bardziej rzeczywista niż jakiegokolwiek napotkane przeze mnie stworzenie.
Niepewnie dotknęłam palcem boku Kiri. Uczucie było podobne do tego, którego doświadczyłam chwilę wcześniej, sięgając do swojej energii, ale znacznie bardziej intensywne. Różnica tego, co umownie mogłam nazwać stanem skupienia była dużo większa.
Odpychanie.
Pole siłowe.
Napięcie powierzchniowe.
Sama-nie-wiem-co-właściwie.
Napierałam na COŚ, faktycznie istniejące. Wstrzymując oddech pchnęłam mocniej, wbijając palec w jej drobne ciałko. Jakbym przebijała się przez żel. Przez głowę przemknęła mi myśl, że poprzez łączącą mnie z nią więź sama powinnam zacząć odczuwać jak coś przeszywa moje ciało astralne. Nic takiego nie nastąpiło, ale i tak szybko cofnęłam rękę. Kiri przez cały czas nie zareagowała w żaden sposób.
- W porządku? - spytałam niepewnie.
- Tylko zastanawiam się, co robisz.
- Musiałam coś sprawdzić.
Musiałam czy chciałam? Jakże łatwo mogło przychodzić racjonalizowanie i samousprawiedliwienie!
- Coś ci zrobiłam? - spytałam. Wiewiórka ku mojej wielkiej uldze potrząsnęła głową.
- Myślisz, że w takiej sytuacji zwyczajnie bym na to pozwoliła?
Tak, właśnie tak myślałam. Bo co moja niewinna tulpa mogłaby wówczas zrobić? Uryźć? Jej zęby przecież też nie do końca były materialne. Ewentualnie mogłaby wyrywać się i krzyczeć: „Ratunku, gwałt!”
- Pamiętaj, że jesteśmy częściami jednej całości. Mamy wspólny umysł. To by wystarczyło, możesz mi wierzyć.
Kurczę blade, to chyba pierwszy raz, kiedy ktoś serdecznym i pogodnym tonem wypowiedział pod moim adresem groźbę.
Kiedy Kiri zapewniła mnie, że nie doznała absolutnie żadnej szkody, spytała mnie w końcu, co zamierzałam osiągnąć.
- Chciałam zobaczyć, czy nadal jesteś w takim, ehm, gazowym stanie skupienia jak na początku. I wydaje mi się, że to powoli się zmienia.
Kiri usiadła i spojrzała w dół na siebie. Pocierała przednimi łapami futerko pod szyją i na brzuchu. Wydawała się w tej chwili tak samo niepewna i zagubiona jak ja.
- Możliwe. Podobnie jak tobie jest coraz łatwiej tu powracać. Jedno jest chyba powiązane z drugim. Twoja więź z tym światem staje się silniejsza. Podobnie poziom energii. Dwa tygodnie temu chyba nie potrafiłabyś w ogóle wyemitować tyle co przed chwilą, a teraz nadal nie zużyłaś wszystkiego.
Co do ostatniego, miała rację. Czułam, że gdybym chciała, byłabym w stanie dalej eksperymentować z energią.
Planowałam wrócić do lektury, ale kiedy już wybiłam się ze swoistego transu, trudno było mi znowu się skupić. Mimo wyrwania z siebie sporej ilości energii (a może właśnie wskutek tego) czułam ożywienie. Nie byłam w stanie dłużej pozostać w tym pokoju, pochylona nad biurkiem. Do diabła, nie po to podróżowałam do duchowych światów, żeby ślęczeć jak nad pracą domową!
Wyszłam z pokoju, zastanawiając się przelotnie, jak bardzo mógł się on przemieścić w czasie, kiedy tam przebywałam. Ilość drzwi w korytarzu nie do końca się zgadzała, ale chociaż piętro już tak. Pierwsze. W dodatku wyglądało na to, że nadal jestem w pobliżu schodów na dół. Normalnych poczciwych schodów, nie mających nic wspólnego z Wieżą i wyższymi wymiarami. Zeszłam na dół, ruszyłam ku głównemu wyjściu. Ten drobny przeskok mogłam jeszcze zaakceptować.
Tym razem wybrałam kierunek przeciwny do tego co zwykle, ruszyłam prosto przed siebie od drzwi. Wcześniej widziałam wielokrotnie, że przed frontową częścią mojego podwórka przebiega droga. Taka bardziej droga niż Coś Co Można Nazwać Drogą. Może nie asfaltowa – nie byłabym bardzo zdziwiona, gdyby asfaltu w wymiarze astralnym nie znali – ale wyglądała dość solidnie. Kiri podążała za mną. Nie był to pierwszy raz, kiedy widziałam jak moja tulpa przebywa poza granicą mojego terenu, ale poprzednio trwało to krótko. Nie wiem skąd przyszło mi do głowy, że istnieje jakiś mechanizm utrzymujący cząstki podświadomości w bliskości astralnego domu jak niewidzialna smycz. Jak ta słynna srebrna nić, mająca rzekomo wiązać ducha z ciałem podczas niefizycznych podróży.
- Ładnie to tak przyjmować na wiarę założenia bez dowodów?Nie dla takiego podejścia Kościół porzucałaś...
Właściwie tutaj przyjęcie JAKIEGOKOLWIEK założenia było mocno ryzykowne.
Kiri wyjaśniła mi cierpliwie, iż ma takie samo prawo jak ta podstawowa część mnie do przebywania w dowolnym miejscu.
- Dopóki nie natrafisz na czyjeś pole siłowe – odgryzłam się – Tego już nie przebijesz.
Zatrzymałyśmy się przed okrągłą kamienną budowlą, składającą się z podestu i stożkowego zadaszenia wspartego na kilku filarach. Rzeźbiony w geometryczne wzory walec na środku podestu tworzył stolik, otoczony przez trzy łukowate siedziska, stanowiące części niepełnego obwodu okręgu. Weszłam po kilku niskich stopniach i usiadłam. Oczywiście, że na tym stoliku, bo kto mógłby mnie tu zmusić do siedzenia na kamiennej ławie... Chwilowo przyjęłam założenie, że monitoringu jednak tu nie ma.
Znów próbowałam skupiać energię i przemienić ją w ogień. Czułam jakiś rodzaj wewnętrznego przymusu. Miałam tu w końcu jakiś rodzaj mocy, właściwie od samego początku, i jak dotąd nie wykorzystywałam jej w żaden praktyczny sposób. Byłam niewytrenowana, owszem, ale też chyba nie za bardzo się starałam, żeby to zmienić. Marnowałam potencjał.
Tak mi się to jakoś z przypowieścią o talentach skojarzyło.
Wpatrywałam się w ponurej zadumie w kulę energii ponad moją dłonią, w myślach nakazując jej przybrać bardziej konkretną formę. Jak Ireasz to nazywał? Surowa energia? W jaki sposób mogłam nakazać nieukształtowanemu potencjałowi stać się czymś konkretnym?
Kula żółtawego światła uniosła się nieco wyżej, nie dotykając dolną krawędzią mojej skóry. Uczucie jakiegoś niewielkiego, nie do końca materialnego ciężaru ustąpiło. Nie na takim efekcie mi zależało, ale kiedy już się stało, spróbowałam wpływać na to celowo. Niech uniesie się wyżej. A potem przesunie się w moją lewą stronę. I niech do jasnej cholery stanie się żarem. Niech płonie!
Kula zafalowała, tracąc swój regularny kształt.
- Reaguje na emocje.
Tak, byłam lekko zirytowana. Chyba każdy na moim miejscu by był. Spojrzałam na Kiri, która przycupnęła na krawędzi jednego z łukowatych siedzeń, tego przede mną, o które opierałam nogi.
- Ty odczuwasz to co ja? - spytałam smętnie. Wiewiórka powoli skinęła głową.
- W jakimś sensie. Mam pewien stopień niezależności, ale cały czas pozostaję częścią ciebie. Twoje myśli i uczucia są jak fala, która się do mnie zbliża.
- Ja mogę poczuć coś od ciebie?
- Jak się rozluźnisz i spróbujesz w to wsłuchać. Zauważyłam, że twoja, główna część świadomości, domyślnie działa na poziomie powierzchni. Żeby spojrzeć głębiej, musisz się celowo starać.
- To źle?
Na to pytanie moja tulpa nie znała zadowalającej odpowiedzi. Podejrzewałam, że OBIEKTYWNA odpowiedź i tak nie istniała. Wróciłam więc do przerwanego ćwiczenia. Miałam wrażenie, że zgromadzenie kolejny raz wystarczającej ilości energii było nieco trudniejsze.
Manifestacja energii Ireasza miała jaśniejszy kolor. Żółty, jak u mnie, ale bardziej zbliżony do białego. Czy to oznaczało większe doświadczenie, wyższy poziom? Im więcej astralny podróżnik się nauczył, tym bliżej było temu do bieli? W końcu kiedyś słyszałam, że dla światła biel jest kolorem najbardziej doskonałym, jako efekt połączenia wszystkich możliwych barw. Czy mistrzowie, którzy osiągnęli odpowiednio wysoki poziom w kontrolowaniu energii, emitowali idealnie białe światło? Wydawało mi się to całkiem sensowne. Raczej nie mogłam oczekiwać, że ja osiągnę ten etap w najbliższym czasie.
Pomimo najszczerszych chęci i wysiłku nie osiągnęłam wiele więcej. Po jakimś czasie (i proporcjonalnej do niego utracie energii) wstałam i ruszyłam dalej. Wskutek koncentracji mój umysł wszedł w znany już stan lekkiego transu, którego nie musiałam starać się celowo podtrzymywać. Byłam biernym obserwatorem. Przyjmowałam strzępy informacji płynących z otoczenia. W niektórych momentach, kiedy odczuwane w pobliżu zawirowania energii stosunkowo silnie odróżniały się od tła dosłownie widziałam w powietrzu jakiś ruch. Niewiele, ale wystarczająco, żeby uznać, że nie było to jedynie złudzeniem. Najczęściej przypominało to efekt obserwowany podczas mieszania cieczy o różnych gęstościach, ale kilka razy miałam wrażenie, że przejrzyste smugi próbują stworzyć jakiś bardziej regularny geometryczny kształt. Co jakiś czas spoglądałam podejrzliwie na Kiri. Wiewiórka, jeśli też widziała to co ja, całkowicie to ignorowała. Spytać ją o to? Jak bardzo ośmieszę się przez to swoją niewiedzą? Czy powinnam zrozumieć, z czym właściwie mam do czynienia, czy to nie był już ten czas, kiedy pewne rzeczy powinny stać się dla mnie intuicyjnie oczywiste? Ale czy też nie miałam na takie pytania praktycznie nieograniczonego czasu?
Tak, wiem. To tchórzostwo, w dodatku zupełnie bezsensowne. Chwilowo zdecydowałam się nie odzywać. Zamiast tego dalej w zadumie obserwowałam swoją tulpę, rozważając przy tym, czy jest możliwe częściowe osłonięcie przed nią swoich myśli.
Kiri wyprzedziła mnie w momencie, kiedy weszłyśmy między niskie rzadkie drzewa i dorodne paprocie, w większości sięgające sporo powyżej mojej głowy. Spod nóg umykały mi drobne stworzenia, głównie owady najróżniejszych kształtów i barw, czasem coś nieco większego. Kiri wzbudzała w tych żyjątkach wyraźnie mniejszy strach. No i niech mi ktoś jeszcze powie, że rozmiar nie ma znaczenia!
Wiewiórka kluczyła między krzewami zastanawiającym slalomem, wydłużając w ten sposób pokonywany dystans. Nie spieszyła się przy tym, co skłoniło mnie do odrzucenia tezy o czysto rekreacyjnych walorach takich jej poczynań. Wyglądała w tym momencie jak pies idący po tropie. Tego nie byłam już w stanie pozostawić bez pytań.
- A samej sprawdzić to nie łaska? Potem tylko narzekać będzie, jak to nie potrafi wyczuwać energii!
No, coś w tym było. Skupiłam uwagę na trasie, którą podążała Kiri. Nie koncentrowałam się, ale po prostu starałam się przyjmować, cokolwiek tam było.
(Just aware. And keep going.)
Energia w tych punktach rzeczywiście była silniejsza. Bardzo nieznacznie wybijała się ponad tło, łatwo było to przypadkiem zignorować, jeśli celowo nie zwracało się na to uwagi. Wkrótce byłam w stanie podążać za swoją tulpą taką samą krętą ścieżką, przynajmniej tak długo, jak nie spuszczałam oka z tej niezaznaczonej w inny sposób drogi. Czy może raczej jakiegoś innego, bardziej wewnętrznego, mentalnego zmysłu… Siłą rzeczy mniej uwagi poświęcałam bardziej materialnym obiektom, jakie pojawiały się przede mną. Kilka razy zdarzyło mi się na coś wpaść, ale w końcu czego się nie robi dla wewnętrznego rozwoju… Przynajmniej udało mi się uniknąć efektownego czołowego zderzenia z drzewem.
Zatrzymałam się w miejscu, gdzie paprocie i pokrewne, wyglądające na zdrowo zmutowane, krzewy się przerzedzały. W pewnej odległości przede mną teren opadał. Wyglądało to na efekt wywołany celowo, płytki lej o regularnym kolistym obwodzie, na ile mogłam to ocenić przy jego wymiarach i ze swojej perspektywy. Przede wszystkim jednak zatrzymałam się dlatego, ponieważ nagle nie byłam tu sama. Mniej więcej na środku hipotetycznego okręgu klęczała z pochyloną głową driada. Nie byłam pewna, czy zdawała sobie sprawę z mojej nagłej tutaj obecności, ale jak widziałam, nie zareagowała w żaden sposób, skupiona na tym, co miała przed sobą. Driada opierała się kolanami i dłońmi o krawędź obiektu wyglądającego jak gumowa obręcz studni, niska, zaledwie wyrastająca kilkanaście centymetrów nad ziemię, całkowicie wypełniona czymś czerwonawym, o metalicznym połysku.
Przez moją głowę z szybkością błyskawicy przemknął ciąg skojarzeń. Grób. Pogrzeb. Ta driada klęczy nad grobem. Tak właśnie wyglądałaby osoba pogrążona w żałobie.
To były myśli Kiri? Na wszelki wypadek poszukałam wzrokiem mojej tulpy. Wiewiórka przyczaiła się obok plątaniny łodyg jakiegoś krzewu, zwrócona tyłem do mnie. Nie wyglądało na to, żeby w tej chwili zawracała sobie głowę telepatycznym przekazywaniem do mnie wiadomości w postaci samych wrażeń. Możliwość, że to pochodziło od owej pogrążonej w żalu driady praktycznie od razu odrzuciłam. Mój umysł chroniło w końcu nienaruszone od nowości pole siłowe. Mimo wszystko jednak przykucnęłam. Jeśli nie zostałam jeszcze zauważona, nie miałam ochoty za szybko tego zmieniać.
Ukryć się, ukryć swoją obecność. Powtarzałam to w myślach jak mantrę albo modlitwę. Potrafiłabym zrobić coś, żeby stać się niezauważalna.
Poprosić, jak mógłby to powiedzieć Ireasz? Prosić świat, żeby uczynił mnie niewidoczną na jakimś wyższym energetycznym poziomie, niewykrywalną dla telepatii albo innych mentalnych zdolności tutejszych istot? Jeśli to możliwe – a w tym momencie chciałam w to wierzyć – jak miałabym to zrobić, aby świat mnie wysłuchał?
Koncentrując się, przesunęłam świadomość nieco bardziej w spektrum myślowidzenia. Zaczęłam obserwować wokół driady i ponad nią smugi zawirowań. Teraz to musiało być realne, było dużo wyraźniejsze niż to, co widziałam wcześniej. I nie znikało, niezależniee od tego, w którym punkcie zawieszałam wzrok. Było to powiązane z driadą, po prostu to WIEDZIAŁAM. Czułam. Myślowidziałam. I myślowidziałam jeszcze więcej, wiedziałam, że dostrzegam tylko mały wycinek, że te formy były naprawdę dużo bogatsze. I że powinny mieć barwy. Nie widziałam tych kolorów swoim astralnym wzrokiem, ale wiedziałam, jakie powinny być. A były to złe barwy, złe formy. Grafit i szarość, szkarłat przechodzący w żałobny fiolet. Ostre krawędzie i kanty. Ból i bunt przeciwko niemu. Chaotycznie poszarpane strzępy. Żal. To
(myślokształty)
przebijało warstwy rzeczywistości wydzierając w nich wyrwy.
Chciałam, naprawdę chciałam w tamtej chwili podejść bliżej do driady i jakoś ulżyć jej w cierpieniu. Powstrzymała mnie świadomość, że być może po raz kolejny jestem świadkiem czegoś, co warto będzie zrozumieć, nawet jeśli nie od razu. W takim razie nie powinnam ingerować w bieg wydarzeń w żaden sposób. Przeklęta niech będzie moja niewiedza, źródło wszelkich trudności na mojej drodze!
Byłam już niemal w stanie ZOBACZYĆ te barwy w powietrzu wokół driady, otaczające ją niby aura, kiedy jej nagły ruch wytrącił mnie z koncentracji. Odruchowo skupiłam się bardziej na sobie. Nie dać się zauważyć…
Driada rozejrzała się, pobieżnie, nie wypatrując niczego szczególnie. Zignorowała mnie, chociaż nie byłam pewna, czy jednak mnie nie zobaczyła. Leżałam już prawie całkiem płasko na brzuchu wśród wilgotnych liści paproci.
(ukryć się, ukryć się, ukryć się)
Nie wiem, czy mimo moich najszczerszych chęci i tak nie wywarłam wpływu. Przeklęty efekt obserwatora! Driada pozostała w swoim miejscu jeszcze przez chwilę, ale nie wydawała się już tak zatopiona w kontemplacji jak wcześniej. Na odchodnym przesunęła dłonią po tej błyszczącej czerwonawej powierzchni po czym wstała i wolnym krokiem poszła w głąb lasu. Odczekałam jeszcze trochę, nawet jak leśna boginka na dobre zniknęła z pola widzenia.
Powoli podeszłam do dziwnego obiektu na dnie leja. Czarna gumowa powierzchnia na zewnątrz była gruba na ponad dwa centymetry. Nie miałam jak sprawdzić, czy to będzie równy cal, czy bardziej przypadkowa wielkość. Znacznie ciekawsze jednak było to, co znajdowało się wewnątrz tej otoczki. Czerwonawe i błyszczące okazało się niezliczoną ilością miedzianych drucików, ściśniętych i, na ile dało się ocenić, posplatanych w grubsze i cieńsze pęczki. Wszystkie skierowane były mniej więcej pionowo i zostały odcięte lub przerwane na wysokości zbliżonej do wysokości gumowej osłony na zewnątrz. Sama osłona miała postrzępioną krawędź. Wyglądało to tak, jakbym miała przed sobą przekrój niedbale przeciętego ogromnego przewodu.
Kolejna astralna maszyneria? Czy też może raczej jej pozostałości… To mogło mieć sens. Maszyna została zniszczona a tamta driada opłakiwała jej destrukcję. Kiri powiedziała coś, że cały ten świat jest żywy.
- Energia! Co ci mówi energia?!
Spróbowałam się skoncentrować. Przyjmować, znów przyjmować. W końcu nauczę się tego stanu umysłu na pamięć, wytresuję się i dostosuję do niego.
Kiedy dotarły do mnie sygnały otoczenia, odruchowo się wzdrygnęłam. Moje przypuszczenia nie były tak całkowicie pozbawione podstaw. Rzeczywiście miałam do czynienia z destrukcją. Cokolwiek tu się znajdowało, zostało zniszczone, strzaskane, bezlitośnie rozszczepione. Jeśli ten świat był żywy, tu zadano mu ranę. Mogłam bez problemu zrozumieć uczucia driady.
Otrząsnęłam się, jakbym chciała wyrzucić to z siebie, zanim emocjonalne skażenie rozprzestrzeni się w moim całym astralnym ciele. Poszukałam wzrokiem Kiri.
- Co tu się stało? – spytałam.
Wiewiórka przysiadła na tylnych łapkach, przednimi wykonała gest jakby rozkładała ręce. Drugi raz tego dnia wydawała się bezradna.
- Czuję mniej więcej tyle co ty. Tyle co my… do licha, nie jestem w tym wszystkim zbyt dobra. Po prostu czasem chce mi się uważniej przyglądać Strukturze albo energii w okolicy i tyle.
Skinęłam głową, przyjmując jej tłumaczenie. Przykucnęłam obok domniemanego przewodu i dotknęłam końców drucików, ściśniętych tak, że tworzyły prawie zwartą jednolitą powierzchnię. Prawie. Tworzyłyby ją, gdyby chociaż zostały ścięte równo na jednej wysokości. Nie wiem jakim cudem driada nie poraniła sobie ręki, tak gładząc uszkodzoną powierzchnię.
Oceniłam, że przewód, jeśli naprawdę był przewodem, miał ponad sześćdziesiąt centymetrów średnicy. Prostopadle przebijał powierzchnię gruntu, z przyczyn technicznych przyjęłam, że musiał biec pionowo w górę. Zwyczajnie nie wyobrażałam sobie, że coś takiej grubości dałoby się w jakikolwiek sposób zgiąć, nawet jeśli w grę wchodziły wyższe wymiary i mistyczne siły. Zbadałam ziemię w pobliżu, kawałkiem patyka próbowałam sprawdzić, jak głęboko może to sięgać w głąb. Nie doszłam do żadnego sensownego wniosku. W kilku miejscach w pewnym oddaleniu od dziwnego obiektu zobaczyłam wystające z ziemi kawałki metalu, jakby ustawione krawędzią do góry płaskowniki. Te były już w zwyczajnym, metalicznie szarym kolorze, który niewiele mógł mi powiedzieć na temat konkretnego materiału. Były pofalowane, co nasunęło mi skojarzenie z żywymi światłowodami w moim domu. Gdyby to tutaj żelastwo zaczęło się ruszać, chyba zaczęłabym uciekać.
Na wszelki wypadek zerknęłam na Kiri. Moja tulpa zachowywała spokój, więc uznałam, że nic mi nie groziło. W końcu ona czuła więcej.
Nie byłam pewna, czy chcę jeszcze raz wsłuchać się w echa tego miejsca. Wrażenia nie były przyjemne.
- Zawsze możesz wrócić tu innym razem – stwierdziła Kiri a ja zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem w taki dyplomatyczny sposób cząstka mojej podświadomości właśnie nazwał mnie tchórzem.
- Wiem, że jednocześnie chcesz tego i nie chcesz. I przynajmniej na razie się opierasz. Nie ma przecież przymusu ani pośpiechu.
Miała rację. Chciałam tego. Chciałam dowiedzieć się, o co tu chodziło i co właściwie się stało. Mogłabym pewnie spytać tamtą driadę, ale na to było już za późno. Przynajmniej tym razem.
- Spokojnie, to miejsce nie zniknie.
- Ale droga do niego może się zmienić – westchnęłam. Nie byłam tego pewna, ale to, co do tej pory tu widziałam, teraz nie pozwalało mi całkowicie odrzucić takiej możliwości. Do tej pory nie sprawdziłam, czy będę w stanie jeszcze raz trafić do Lamgdo.
Pomyślałam o swoim astralnym domu, o tym, jak wystrój i rozmieszczenie pomieszczeń mogło się zmieniać, kiedy na chwilę odwracałam wzrok. A jeśli to samo działo się zresztą świata, na dużo większą skalę? Jeśli do wielu miejsc dawało się trafiać przypadkiem i tylko raz, żeby już nigdy więcej ich nie odnaleźć?
Czy cokolwiek, co znajdowało się poza moim terenem, było pewne?