W takim razie cieszę się, że obrałem dobry kierunek.
09.12
Siedziałem z kumplami w salonie, była noc. Waliliśmy wiadra przed wyjściem do jakiegoś ciekawego miejsca do którego mieliśmy dostać się samochodem. Przyjąłem pierwsze wdmuchując tłoka w balon i zaciągając się nim jeszcze raz by zmaksymalizować efekt. Poczułem przyjemną fazke. Kumpel przybił mi kolejne bicie. Zakręciłem korek do butli i odpaliłem. Pomyślałem, że to wezmę już bez balona, żeby przypadkiem nie przesadzić.
---
Byłem w jakiejś grze, jej teren przypominał świat gothica zdeformowany przez sen. Wspinałem się na lodową górę, ale nie udało mi się i spadłem na sam dół. Pojawiłem się przy wejściu na orkowe ziemie. Postanowiłem poexpić, ciachałem orków przeróżnymi kombosami. W końcu dotarłem do starego obozu. Strażnicy byli do mnie wrogo nastawieni, część ubiłem a część ominąłem. Dotarłem do centralnej sali z tronem, nie przypuszczałem, że będzie się ona znajdować w tej grze. Miałem wrażenie, że powinna być ona wycięta. Wewnątrz znalazłem zestaw najsilniejszej broni z gry. Po chwile namysłu stwierdziłem, że nie będę jej brał, bo nie chce sobie popsuć balansu rozgrywki. Pojawiłem się w ostatecznej lokacji, to znaczy wielkiej podziemnej świątyni niedaleko końcowego bossa. Pomyślałem, że nie jestem jeszcze na to przygotowany i wyruszyłem do wyjścia. Przemierzając tak komnaty znalazłem się w końcu w jakiejś ciasnej jaskini z sufitu której wystawały korzenie drzew. Jakiś druid powiedział mi, że zepsułem grę.
Cofnęło mnie z powrotem do początku, przy wejściu do krainy orków. Tym razem nie miałem broni, a po terenie panoszyli się giganci przypominający ludzi i wargi. Postanowiłem sprawdzić swoje siły z wargami. Mieli widoczne paski życia. Wywiązała się dłuższa potyczka na pięści, próbowałem idealnie w czas unikać ich ataków i wychodzić z kontrą lewym sierpowym. Czasami się udawało, czasami nie ale w końcu położyłem wszystkie. Niestety zostałem spostrzeżony przez pobliskiego giganta. Wiedziałem, że nie mam z nim szans, zacząłem się wycofywać w drugą stronę. Był dosyć powolny. Wkroczyłem na dziwny, otoczony z każdej strony oprócz tej z której przyszedłem górami. Grunt zbudowany był z netherracku z minecrafta (taka czerwona ziemia). W rogu przyuważyłem dosyć głęboki dół, postanowiłem się w nim schować. Siedząc tak na dnie, zauważyłem, że dookoła dołu rytmicznie pojawiają się kolejne warstwy kamienia, które ostatecznie stworzą kopułę oddzielającą mnie od świata. Jednocześnie dookoła zgromadziło się kilka lub kilkanaście gigantów, które schylone po prostu wpatrywały się we mnie. Było by to być może nieco przerażające gdyby nie fakt, że zaczęło mi już świtać że to sen, bo zagrożenie to było zbyt absurdalne. Kopuła zakończyła proces tworzenia, zalała mnie totalna ciemność. Po chwili jednak olbrzym po prostu otworzył ją jak zwykłą klapę, chwycił mnie i wrzucił z góry do swojej paszczy. Lekko zmieszany czułem, jak moje ciało robi dwa salta w przełyku. Przebudziłem się. Leżąc na plecach zauważyłem odbicie giganta w swoim oknie. Raz po raz próbowałem wykonać jakiś ruch, by wyjść ze stanu pół snu żeby zniknął, ale wciąż tam był. W końcu po jakiejś minucie zauważyłem, że ciałem tego "giganta" jest cień padający na okno przez zasłosny, a rękoma zagięte firanki. Ok.
---
Byłem w szkole. Źle się czułem, ciężko mi się oddychało. Postanowiłem wyjść na zimne powietrze. Pomogło, ale tylko na chwilę, znów ogarnęła mnie duchota. Wróciłem z powrotem, ale szkoła była już supermarketem nieopodal mojego domu. Przy kasie dołączyło do mnie dwóch znajomych. Zaczęli opowiadać o swoich terapiach psychoterapeutycznych. Dyskutowaliśmy na ten temat. Dołączyła do nas moja koleżanka którą znam od bardzo dawna.
Znaleźliśmy się w pokoju na dole. Ja, koleżanka z klasy i mój brat. Ja leżałem na łóżku, oni siedzieli na fotelach. Oglądaliśmy coś w telewizji, była noc. W pewnym momencie złapali się za ręce. Nie zdziwiło mnie to, ale poczułem ukłucie zawodu, chociaż nie o samą koleżankę, ciężko to wytłumaczyć. Mój brat zaczął grać na Ps4 w bloodborne. Powiedziałem, że cholernie chciałbym mieć ps i ograć ten tytuł. Brat lekceważąco odparł, że na pewno szybko by mi się znudziło. Wywiązała się miedzy nami bardzo intensywna i wulgarna kłótnia. Gdy skończyliśmy pomyślałem, że atmosfera zrobiła się niezręczna i nie wiem, czy nie lepiej by było opuścić ten pokój.
---
Wszedłem do nowego sklepu, jej właścicielem miał być Bartek z kanału Generator Frajdy. Na wejściu przywitała mnie ankieta z kilkoma pytaniami. Pierwsze brzmiało "Czy chcesz, aby w sklepie znajdowało się specjalne piwo o jakiejś tam nazwie?" Pomyślałem, że pewnie. Zdjąłem buty i założyłem klapki. Ruszyłem wgłąb sklepu. Na półkach było pełno artykułów spożywczych, nigdzie jednak nie było alkoholu. Pani za ladą spytała mnie co podać. Odparłem, że tylko oglądam sklep. Miałem już powiedzieć, że bardzo ładny ale będzie jeszcze lepiej gdy będzie w nim to wyjątkowe piwo, ale wszedł jakiś klient i zrezygnowałem. Zauważyłem, że na dachu jest dziura, a raczej celowa przerwa na otwarte niebo, bo zbyt duża i regularna. Zwróciłem na nią uwagę, bo połowa błękitnego nieba właśnie zgasła wraz z dźwiękiem przełączanego pstryczka i przybrała ciemno granatowy kolor. Znieruchomiały obserwowałem to zjawisko, gdy nagle znów - pstryk, niebo wróciło do normalności. Pomyślałem w tym momencie, że przecież mamy początek grudnia a jest bezchmurne niebo, słoneczna pogoda, 22 stopnie a ja chodzę na krótki rękaw. Zastanawiałem się, czy ma to jakiś związek z tym czego właśnie bylem świadkiem. Nie myśląc nad tym dłużej wyszedłem ze sklepu i ruszyłem do jakiegoś miejsca, nie pamiętam już co było moim celem. W połowie drogi zorientowałem się, że zostawiłem swoje buty w sklepie i poginam w klapkach. Niechętnie ruszyłem biegiem z powrotem do sklepu. Doszedłem do takiej prędkości, że nie sposób było by od razu się zatrzymać. Po lewej była ulica. Oczywiście akurat wyjechał z niej samochód, ale zmniejszyłem prędkość i wyskoczyłem idealnie między jeden, a drugi przejeżdżający. Miałem skręcić do sklepu, ale pomyślałem, że to może poczekać. Najpierw pójdę na łąkę na bucha. Nie wiem od którego momentu, ale zacząłem jechać na rowerze. Dotarłem na miejsce, mobil zostawiłem w trawie. Odszedłem kawałek i rozpaliłem bicie, wziąłem dwa buszki. Wracając po rower zorientowałem się, że jakoś metr dwa od niego w krzakach stoi dwóch gości. Ich ubranie przypominało mundur policyjny. Wycofałem się po cichu i schowałem za drzewami. Próbowałem ich podsłuchać. Jednocześnie postanowiłem schować samarke i lufkę w razie rewizji. Worek powędrował do galotów. Faceci rozmawiali o jakimś planie. W tym momencie lufka sama się rozpaliła pod wpływem wiatru, pomyślałem, że co tam, walnę w takim razie jeszcze jednego maszka. Ostatnie słowa jakie dobiegły ze strony niedoszłych policjantów to "Za dużo widział, musimy go zabić". Po tych słowach układając plan ucieczki w głowie próbowałem rzucić się do biegu. Oczywiście nie udało mi się to a prędkość poruszania wynosiła 0,001. Oprawcy których okazało się być jednak trzech za to zbliżali się do mnie bardzo szybko. Jednak była to sytuacja zbyt charakterystyczna dla snów, zorientowałem się co jest grane. Zanim zdążyli mi coś zrobić przepełniłem się intencją zniszczenia ich. Pamiętam, że znaleźliśmy się w jakiejś ogromnej studni, staliśmy na rampie przypominającą deskę pokładową. Prawdopodobnie posłałem ich tam na dno, ale nie pamiętam już końcówki.
---
Szkoda mi, że ten sen pamiętam najsłabiej, bo jestem przekonany, że był najbardziej niesamowity.
Po jakiejś bohaterskiej akcji stojąc na osiedlu wzruszona dziewczyna bardzo mi za coś dziękowała. Zaproponowała bliską relacje, ale odparłem, że nie mogę się na to zgodzić. Spytała, czy w takim razie może mnie pocałować. Na to już się zgodziłem.
Znów leżałem w łóżku w pokoju na dole, a brat siedział w fotelu. Był dzień. Czytałem książkę, byłem na ostatniej stronie. Wiedziałem, że książka ta opisuje przygodę którą właśnie przeżyłem w tym śnie. "a promień światła zaczął przenikać przez ziemię, księżyc i przezeń słońce zmierzając do genezy wszechświata..." Odwróciłem się do brata i powiedziałem, że środek wszechświata musi być niesamowity. Jakiś ultrapotężny kwazar albo czarna dziura (musiało mi się pomylić ze środkiem galaktyki, a słowo geneza z centrum, więc tekst trochę nie na miejscu). Odparł, że to wcale nie musi być tak jak przypuszczamy i może być tam coś innego. Zgodziłem się, wracając wzrokiem do książki.
Obudziłem się z dosyć mocnym poczuciem straty, że nie dane było mi przeczytać tych kilku ostatnich zdań.
---
Wracałem z rodzicami samochodem do domu. Po wejściu wchodząc do kuchni zacząłem odczuwać ogromną irytacje i złość. Moja mina emanowała tymi uczuciami. Mój ojciec zauważył to i spytał co jest tego powodem. Odparłem, że tylko mu się wydaje. Powiedział, że to na pewno pierwsze objawy alkoholizmu. Ze złością i niedowierzaniem zaprzeczyłem. Wywiązała się między nami gwałtowna kłótnia. Przenieśliśmy się do góry do mojego pokoju. Maksymalnie wściekły podniosłem pięści, tata też był już gotowy na soluwe. Powiedział jeszcze tylko, że co najważniejsze słyszał w nocy jak mówiłem kumplowi że praktykuje LD. Zdziwiony zatrzymałem się. A co w tym złego? Zacząłem tłumaczyć ojcu co to dokładnie jest. Odpowiedział również już spokojniejszy, że myślał, że to jest coś takiego że mieszasz w kociołku i robisz niebezpieczne mikstury.
---
Byłem z dobrym kumplem i dwoma koleżankami w jakimś wielkim ośrodku z, między innymi, wodnymi rozrywkami. Przechodziliśmy przez zatłoczone pomieszczenia, gdy napotkaliśmy na również zatłoczone schody. Były one bardzo wąskie i nie miały żadnych barierek. Zaniepokojony postanowiłem przejść po nich na czworaka. Niespodziewanie kumpel stracił równowagę i już leciał w dół. W ostatniej chwili złapałem go za rękę. Krzyknąłem do chłopaka obok żeby mi pomógł, bo ostatecznie zaraz zlecimy tam we dwoje. Złapał mnie za wolną rękę i mocno pociągnął. Z tą pomocą udało mi się wyciągnąć kumpla. Byliśmy w lekkim szoku.
Znalazłem się w jakiejś przebieralni, teraz już tylko z dwoma koleżankami. Przebraliśmy się w ręczniki i ruszyliśmy do sauny.