09-11-2023, 06:09
Podrzucam moją próbę jak najbardziej precyzyjnego i praktycznego ujęcia tego czym jest "oświecenie" w tradycjach mistycznych jak i esencjonalnych elementów praktyki medytacyjnej, które pozwolą go doświadczać. Enjoy
Tekst traktuje o "oświeceniu" jednak zamiast upatrywać w tym konkretny stan warto spojrzeć na to jak na proces przekraczania jednostkowej/domyślnej/"zwyczajnej"/koncepcyjnej tożsamości. Nie chodzi o ilościowe zmiany w spokoju czy uważności, ale o całościową transformację percepcji. Subiektywnie odczuwamy to jako mocna zmiana poczucia i postrzegania siebie. Sta(wa)nie się kimś zupełnie innym. Mowa o procesie stopniowego "wytracania" jednostkowej tożsamości choć z nagłymi jakościowymi przeskokami, gdzie jeden z pierwszych istotnych przeskoków moglibyśmy nazwać "odklejeniem się od siebie". Nie chodzi o wytworzenie czy znalezienie perspektywy, która będzie się starała podważyć naszą zwyczajną percepcję, ale o spontaniczne odnajdywanie siebie w innej przestrzenii. Jest poczucie kontrastu, choć z czasem to poczucie kontrastu zanika. Gdy już w dużej mierze wytracimy jednostkową tożsamość, błogość i łagodny zachwyt będą podstawowymi jakościami takiego doświadczenia, choć nie najważniejszymi. Za esencjonalną jakość uznałbym poczucie świeżości doświadczenia. Proces postępuje stopniowo, a gdy "odkleimy się od siebie" wciąż postępuje, ale już w inny sposób. Często porównuje się to do spadania bez końca.
Napisałem o "wytraceniu" jednostkowej tożsamości i myślę, że to bardzo adekwatne określenie. Chodzi o stopniowe wytracanie pewnej warstwy umysłu, która rzutuje na percepcję. Usztywnia ją. Sprowadzenie tej warstwy do "ja", może budzić mylne skojarzenia, że chodzi o zmniejszenie ilości myśli, albo mniejsze "utożsamienie". To słabo wskazuje na istotę procesu. Choć na dobrą sprawę, zrozumienie o jaką warstwę chodzi nie jest nam potrzebne, bo nie możemy jej rozpuścić bezpośrednio.
Więc najważniejsza kwestia - jak zapoczątkować ten proces, rozpędzić go i podtrzymać? Myślę, że podstawową drogą, bądź elementem praktyki ku temu jest konsekwentne rozpuszczanie napięć. To napięcia, a wraz z nimi chwytanie się myśli re-konstytuują jednostkową tożsamość i utrwalają ją. Pięknie to widać w momencie kiedy w trakcie dnia zauważymy jak po odpuszczeniu konkretnej myśli czy napięcia, natychmiast przybywa w doświadczeniu poczucia świeżości. Wszystko staje się nieco mniej znane, nudne, pachnące rutyną. Według mnie to dobry znak, że właściwie odpuszczamy napięcia i zmierzamy w dobrą stronę.
No właśnie, właściwie (od)puszczamy napięcia. Możemy pomylić odpuszczenie z odwróceniem uwagi, albo skupieniem się na poczuciu spokoju, bądź z momentalnym jego wytworzeniem. To poluźni napięcie, ale nie u samego korzenia. Taka praktyka będzie najpewniej mniej skutecznie prowadziła umysł w stronę mniej "zastygłej" formy. Za przydatny wskaźnik właściwego odpuszczenia uznałbym tutaj doświadczenie mikro-ulgi.
Nauka właściwego odpuszczenia, zrozumienie tego procesu, poznanie jego smaku (jak i polubienie go
Dodałbym nawet, zdewaluowanie wysiłkowej przyjemności) są bardzo istotne w praktyce. Ale wyróżniłbym inny ważny, jak nie ważniejszy element, czyli poszerzanie zakresu wyłapywanych napięć. To w dużej mierze kwestia praktyki formalnej (w niej stwarzamy sobie komfortowe warunki do "uczenia się uważności", ale też wyrabiamy sobie "formę"), ale też naszych utożsamień. To z czym się utożsamiamy, najpewniej "pominiemy". Tą kwestię oddzieliłbym nieco od samej praktyki. Bardziej bym to podpiął pod...dojrzewanie duchowe? Uświadamianie sobie, że tak właściwie to nic nie wiemy? To dojrzewanie dzieje się myślę szczególnie poza praktyką formalną, w momentach kiedy "nieplanowanie" tracimy grunt pod nogami co bywa trudnym przeżyciem.
Oczywiście dobre źródła wiedzy też są ważne. Jeśli usłyszymy i zrozumiemy intelektualnie, że np. stan, który moglibyśmy subiektywnie uznać za "jedność", albo "bycie świadomością" to wciąż trzymanie się subtelnych punktów odniesienia (a więc są to pewne napięcia), łatwiej będzie nam to zauważyć w swoim doświadczeniu i to przekroczyć.
W każdym razie jak wspomniałem, chodzi o konsekwentne puszczanie powstających napięć. Aby było to konsekwentne umysł musi większość napięć, a przynajmniej te najcięższe, po pierwsze rozpoznawać. Musi też kontynuować "praktykę" poza medytacją formalną. Co z tego jeśli nieco poluźnimy umysł jak zaraz po praktyce chwycimy się pierwszej lepszej myśli i na powrót zaczniemy re-konstytuowanie tożsamości. Praktyka ma jedynie zapoczątkować ten proces i nieco go rozpędzić, ale większość roboty dzieje się poza praktyką. Aby ten proces na dobre się rozkręcił, potrzeba czasu, ale im dalej tym odpuszczanie jest łatwiejsze, bardziej naturalne, samoczynne, a nawet docieramy do momentu gdzie nie potrafimy intencjonalnie wrócić na poprzedni "grunt".
Może to mimo wszystko brzmieć na wysiłek i męczące pilnowanie się, formę uciążliwej samokontroli. Po to praktykujemy formalnie, żeby nauczyć się tego i zrozumieć, że jest to tak naprawdę bardzo proste. Taka myślę przydatna podpowiedź - wątpliwość związana z naszą uważnością jest z pewnością większym napięciem niż te możliwe pominięte
Jak to powiedział pewien nauczyciel dzogczen (nie pamiętam, który : P) "relax and do your best".
Istotną blokadą może być (przynajmniej u mnie było) wątpienie, że zwyczajne odpuszczanie chwili po chwili jest najszybszą drogą. Jest to związane z presją na efekty, naszymi przywiązaniami do przyjemności, ale też po prostu takim wątpieniem, że z tego spokoju, pustki, może zrodzić się coś co po czasie przekroczy nasze wyobrażenia bo niby z czego : D Co zabawne, ta blokada może trwać nawet po nabraniu doświadczenia z tym procesem. Często chwytamy się złudnego wrażenia, że możemy w jakiś sposób po prostu odtworzyć, przywołać to co było np. przed chwilą. Jak to napisał mój znajomy - próbujemy wejść tylnimi drzwiami zamiast stanąć w kolejce.
Długość tej kolejki na pewno się różni w zależności od tego co praktykujemy. Odpuszczanie napięć samo w sobie, może i jest możliwe, ale dopiero po wyrobieniu formy. Wcześniej raczej potrzebujemy np. pomocniczego obiektu. Opcji jest multum i tego tematu nie będę szczególnie rozwijał. W sumie średnio się na tym znam.
Z perspektywy praktyki polegającej stricte na skupieniu na obiekcie, należałoby raczej powiedzieć, że nie tyle konsekwentnie odpuszczamy napięcia, co pod wpływem skupienia same się wypalają. Choć, jeśli ma to prowadzić do przekroczenia "zwyczajnej" percepcji, w pewnym momencie raczej trzeba puścić także sam obiekt. Albo stanie się to samo.
Na mnie świetnie działa wizualizacja, ale stosowana raczej dość niestandardowo. Wizualizacje nie tyle są konkretnym obiektem na którym się skupiam, co bardziej pomocą w tym konsekwentnym puszczaniu napięć. Chodzi o łagodne "zasiewanie" w tle umysłu pierwszej lepszej wizualizacji, która przychodzi mi do głowy i ze mną rezonuje. Symbolizuje przejrzystość, albo moc wypalania napięć. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu jak mgliste może być takie wyobrażenie, jak nieistotne są tu szczegóły danej wizji i jak niewiele wysiłku potrzeba. Te wizje wraz z praktyką zyskują siłę, klarowność, choć wciąż nie wkładam w to wysiłku. Ich potencjał jeszcze bardziej dojrzewa gdy opisywany w tym tekście proces się rozkręci. Każdy akt wyobraźni czy nawet rytualny gest wywołuje strzał błogości i przejrzystości. W świetle takich doświadczeń nie sprowadzałbym wizualizacji jedynie do sposobu na rozpuszczanie napięć. Raczej klaruje mi się z tego odnoga ścieżki mistycznej, ale to już inny temat.
Temat jest opisany w dużej mierze z perspektywy buddyjskiej praktyki (przynajmniej jak mniemam). Głównie inspirowałem się dzogczen i therawadą. Moim zdaniem szczytem ignorancji byłoby jednak twierdzenie, że tylko buddyzm wskazuje na opisany proces. Co najwyżej może prowadzić do niego najskuteczniej jeśli chodzi o zapoczątkowywanie go jak i utrzymanie się w transcendentalnym nurcie doświadczenia. Do przebłysków tego o czym mowa nie potrzeba medytacji, ani żadnej innej praktyki religijnej. Choć "zabawa" jak i realne profity dla naszego życia jak i samej praktyki zaczynają się dopiero jak przestaną to być tylko przebłyski.
Jednak fakt, że inne religie i ścieżki mistyczne też wskazują na transcendentalne doświadczenia kieruje ku wnioskowi, że nie musimy dogłębnie badać natury zjawisk czy nawet zauważać "napięć", żeby tego doświadczać. Ten proces może być napędzany przez inne jakości jak np. żarliwa miłość i zaufanie.


Tekst traktuje o "oświeceniu" jednak zamiast upatrywać w tym konkretny stan warto spojrzeć na to jak na proces przekraczania jednostkowej/domyślnej/"zwyczajnej"/koncepcyjnej tożsamości. Nie chodzi o ilościowe zmiany w spokoju czy uważności, ale o całościową transformację percepcji. Subiektywnie odczuwamy to jako mocna zmiana poczucia i postrzegania siebie. Sta(wa)nie się kimś zupełnie innym. Mowa o procesie stopniowego "wytracania" jednostkowej tożsamości choć z nagłymi jakościowymi przeskokami, gdzie jeden z pierwszych istotnych przeskoków moglibyśmy nazwać "odklejeniem się od siebie". Nie chodzi o wytworzenie czy znalezienie perspektywy, która będzie się starała podważyć naszą zwyczajną percepcję, ale o spontaniczne odnajdywanie siebie w innej przestrzenii. Jest poczucie kontrastu, choć z czasem to poczucie kontrastu zanika. Gdy już w dużej mierze wytracimy jednostkową tożsamość, błogość i łagodny zachwyt będą podstawowymi jakościami takiego doświadczenia, choć nie najważniejszymi. Za esencjonalną jakość uznałbym poczucie świeżości doświadczenia. Proces postępuje stopniowo, a gdy "odkleimy się od siebie" wciąż postępuje, ale już w inny sposób. Często porównuje się to do spadania bez końca.
Napisałem o "wytraceniu" jednostkowej tożsamości i myślę, że to bardzo adekwatne określenie. Chodzi o stopniowe wytracanie pewnej warstwy umysłu, która rzutuje na percepcję. Usztywnia ją. Sprowadzenie tej warstwy do "ja", może budzić mylne skojarzenia, że chodzi o zmniejszenie ilości myśli, albo mniejsze "utożsamienie". To słabo wskazuje na istotę procesu. Choć na dobrą sprawę, zrozumienie o jaką warstwę chodzi nie jest nam potrzebne, bo nie możemy jej rozpuścić bezpośrednio.
Więc najważniejsza kwestia - jak zapoczątkować ten proces, rozpędzić go i podtrzymać? Myślę, że podstawową drogą, bądź elementem praktyki ku temu jest konsekwentne rozpuszczanie napięć. To napięcia, a wraz z nimi chwytanie się myśli re-konstytuują jednostkową tożsamość i utrwalają ją. Pięknie to widać w momencie kiedy w trakcie dnia zauważymy jak po odpuszczeniu konkretnej myśli czy napięcia, natychmiast przybywa w doświadczeniu poczucia świeżości. Wszystko staje się nieco mniej znane, nudne, pachnące rutyną. Według mnie to dobry znak, że właściwie odpuszczamy napięcia i zmierzamy w dobrą stronę.
No właśnie, właściwie (od)puszczamy napięcia. Możemy pomylić odpuszczenie z odwróceniem uwagi, albo skupieniem się na poczuciu spokoju, bądź z momentalnym jego wytworzeniem. To poluźni napięcie, ale nie u samego korzenia. Taka praktyka będzie najpewniej mniej skutecznie prowadziła umysł w stronę mniej "zastygłej" formy. Za przydatny wskaźnik właściwego odpuszczenia uznałbym tutaj doświadczenie mikro-ulgi.
Nauka właściwego odpuszczenia, zrozumienie tego procesu, poznanie jego smaku (jak i polubienie go

Oczywiście dobre źródła wiedzy też są ważne. Jeśli usłyszymy i zrozumiemy intelektualnie, że np. stan, który moglibyśmy subiektywnie uznać za "jedność", albo "bycie świadomością" to wciąż trzymanie się subtelnych punktów odniesienia (a więc są to pewne napięcia), łatwiej będzie nam to zauważyć w swoim doświadczeniu i to przekroczyć.
W każdym razie jak wspomniałem, chodzi o konsekwentne puszczanie powstających napięć. Aby było to konsekwentne umysł musi większość napięć, a przynajmniej te najcięższe, po pierwsze rozpoznawać. Musi też kontynuować "praktykę" poza medytacją formalną. Co z tego jeśli nieco poluźnimy umysł jak zaraz po praktyce chwycimy się pierwszej lepszej myśli i na powrót zaczniemy re-konstytuowanie tożsamości. Praktyka ma jedynie zapoczątkować ten proces i nieco go rozpędzić, ale większość roboty dzieje się poza praktyką. Aby ten proces na dobre się rozkręcił, potrzeba czasu, ale im dalej tym odpuszczanie jest łatwiejsze, bardziej naturalne, samoczynne, a nawet docieramy do momentu gdzie nie potrafimy intencjonalnie wrócić na poprzedni "grunt".
Może to mimo wszystko brzmieć na wysiłek i męczące pilnowanie się, formę uciążliwej samokontroli. Po to praktykujemy formalnie, żeby nauczyć się tego i zrozumieć, że jest to tak naprawdę bardzo proste. Taka myślę przydatna podpowiedź - wątpliwość związana z naszą uważnością jest z pewnością większym napięciem niż te możliwe pominięte

Istotną blokadą może być (przynajmniej u mnie było) wątpienie, że zwyczajne odpuszczanie chwili po chwili jest najszybszą drogą. Jest to związane z presją na efekty, naszymi przywiązaniami do przyjemności, ale też po prostu takim wątpieniem, że z tego spokoju, pustki, może zrodzić się coś co po czasie przekroczy nasze wyobrażenia bo niby z czego : D Co zabawne, ta blokada może trwać nawet po nabraniu doświadczenia z tym procesem. Często chwytamy się złudnego wrażenia, że możemy w jakiś sposób po prostu odtworzyć, przywołać to co było np. przed chwilą. Jak to napisał mój znajomy - próbujemy wejść tylnimi drzwiami zamiast stanąć w kolejce.
Długość tej kolejki na pewno się różni w zależności od tego co praktykujemy. Odpuszczanie napięć samo w sobie, może i jest możliwe, ale dopiero po wyrobieniu formy. Wcześniej raczej potrzebujemy np. pomocniczego obiektu. Opcji jest multum i tego tematu nie będę szczególnie rozwijał. W sumie średnio się na tym znam.
Z perspektywy praktyki polegającej stricte na skupieniu na obiekcie, należałoby raczej powiedzieć, że nie tyle konsekwentnie odpuszczamy napięcia, co pod wpływem skupienia same się wypalają. Choć, jeśli ma to prowadzić do przekroczenia "zwyczajnej" percepcji, w pewnym momencie raczej trzeba puścić także sam obiekt. Albo stanie się to samo.
Na mnie świetnie działa wizualizacja, ale stosowana raczej dość niestandardowo. Wizualizacje nie tyle są konkretnym obiektem na którym się skupiam, co bardziej pomocą w tym konsekwentnym puszczaniu napięć. Chodzi o łagodne "zasiewanie" w tle umysłu pierwszej lepszej wizualizacji, która przychodzi mi do głowy i ze mną rezonuje. Symbolizuje przejrzystość, albo moc wypalania napięć. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu jak mgliste może być takie wyobrażenie, jak nieistotne są tu szczegóły danej wizji i jak niewiele wysiłku potrzeba. Te wizje wraz z praktyką zyskują siłę, klarowność, choć wciąż nie wkładam w to wysiłku. Ich potencjał jeszcze bardziej dojrzewa gdy opisywany w tym tekście proces się rozkręci. Każdy akt wyobraźni czy nawet rytualny gest wywołuje strzał błogości i przejrzystości. W świetle takich doświadczeń nie sprowadzałbym wizualizacji jedynie do sposobu na rozpuszczanie napięć. Raczej klaruje mi się z tego odnoga ścieżki mistycznej, ale to już inny temat.
Temat jest opisany w dużej mierze z perspektywy buddyjskiej praktyki (przynajmniej jak mniemam). Głównie inspirowałem się dzogczen i therawadą. Moim zdaniem szczytem ignorancji byłoby jednak twierdzenie, że tylko buddyzm wskazuje na opisany proces. Co najwyżej może prowadzić do niego najskuteczniej jeśli chodzi o zapoczątkowywanie go jak i utrzymanie się w transcendentalnym nurcie doświadczenia. Do przebłysków tego o czym mowa nie potrzeba medytacji, ani żadnej innej praktyki religijnej. Choć "zabawa" jak i realne profity dla naszego życia jak i samej praktyki zaczynają się dopiero jak przestaną to być tylko przebłyski.
Jednak fakt, że inne religie i ścieżki mistyczne też wskazują na transcendentalne doświadczenia kieruje ku wnioskowi, że nie musimy dogłębnie badać natury zjawisk czy nawet zauważać "napięć", żeby tego doświadczać. Ten proces może być napędzany przez inne jakości jak np. żarliwa miłość i zaufanie.
let's worship cats