Jako, że ostatnio mam krótkie i nudne sny oraz nie pamiętam ich tak jakbym chciał to zamieszczam kilka starych snów.
#1
Jak co dzień spokojnie jechałem sobie rowerem skrótem przez lasek, który prowadził do żwirówki, która z kolei prowadziła do przystanku autobusowego, na którym zazwyczaj wsiadam. Dojechałem do małej kładki na jeszcze mniejszej rzeczce. Kładka składała się
(tak jak i w rzeczywistości) z kilku zbitych ze sobą, cienkich okrąglaków. Przednie koło utknęło mi między nimi. Trochę mnie to zdziwiło, bo normalnie nie ma między nimi aż takich szpar jak w moim śnie. Miałem świadomość tego, ale uznałem, że pewnie się tak powyginały od ciepła i wilgoci. Pojechałem dalej, podążając za kablem tuż przy ścieżce. Dojechałem do zakrętu, a przy nim było coś podobnego do portu. Były tam poustawiane kontenery i wysokie ogrodzenie. Jakoś wszedłem na teren tego, jak to nazwałem portu. Szedłem wzdłuż kontenerów. W oddali zobaczyłem mamę. Ogrodzenie zmieniło się na zwykłą siatkę. Za nim, na żwirówce, stała mama. Mówiła coś o internecie i o kablu, który wcześniej widziałem. Był to kabel internetowy, który się uszkodził. Chciałem przejść przez ogrodzenie, ale zakleszczyłem się między siatką a drutem kolczastym. Na szczęście mama pomogła mi się uwolnić. Chwile porozmawialiśmy, po czym postanowiłem udać się z powrotem na teren portu w celu znalezienia rozwiązania zepsutego kabla. Znów szedłem przy kontenerach, z tym że w kierunku, z którego przyszedłem. Po drodze zobaczyłem kota między kontenerami. Pogoda się zmieniła, zaczął padać deszcz. Po kilku metrach zauważyłem się lejącą strumieniem wodę. Wylewała się znikąd na wysokości ok. 2 metrów. Bardzo mnie to zdziwiło... Jednak stwierdziłem, że to pewnie przez to, że
tekstura się nie wczytała i dlatego nie widać skąd leje się ta woda.
To była najgłupsze z możliwych wytłumaczeń ze strony podświadomości, no ale we śnie uwierzymy we wszystko co nam zaserwuje, niestety. Doszedłem do miejsca, w którym było pełno kabli, trochę w nich pogrzebałem, ale dałem sobie spokój. Nawet nie wiedziałem, który jest właściwy i jak w ogóle go naprawić. ~~
Dumnie krocząc ze zmokniętą głową uniesioną ku górze, wśród rozświetlonych nielicznymi promieniami, wyglądającego zza chmur słońca, kroplami deszczu wróciłem do mamy.~~
* Nie mogłem się powstrzymać od ubarwienia końcówki snu. Poeta raczej ze mnie słaby, ale próbować można ...
#2
Chcąc uniknąć przeciwnika razem z Gandalfem próbowaliśmy, idąc okrężną drogą przejść niepostrzeżenie. Plan prawie się udał. Gdy byliśmy już w miarę daleko wróg nas zobaczył. Plan ucieczki z cudownym drzewem mógł spalić na panewce. Nie mogliśmy do tego dopuścić. Pobiegliśmy czym prędzej w stronę magicznego lasu. Był dość ponury. Rosły w nim świerki, ale w ściółce był prawie tylko i wyłącznie drobny, bladozielony mech. Chcąc przechytrzyć przeciwnika postanowiliśmy zasadzić w nim nasze święte drzewko. Plan był genialny w swej prostocie
(kto by się domyślił że ukryliśmy drzewko w lesie
). Musieliśmy tylko znaleźć odpowiednie miejsce. Trochę się to przedłużało, ale zbliżające się odgłosy pogoni trochę zagęściły nasze ruchy. Teraz pozostało tylko uciec...
Gandalf cwaniak wskoczył na konia i pogalopował nie oglądając się za siebie. Taki z niego kolega, że nawet nie zareagował na moje krzyki. Biegłem sprintem ile fabryka dała wąską ścieżką. Zdzierałem gardło, krzycząc do Gandalfa, aby poczekał i mi pomógł. Zostało mi tylko oglądanie jego oddalających się pleców. PIERDZIELĘ NIE ROBIĘ Z NIM WIĘCEJ INTERESÓW- pomyślałem. Nie miałem zamiaru dać się wziąć żywcem. Psy gończe były coraz bliżej, prawie czułem ich oddech na karku. Biegłem ile sił w nogach, ale z psem nie mogłem wygrać. Jeden mnie dogonił, ale miałem dla niego niespodziankę. Gdy tylko znalazł się w moim zasięgu dostał soczystego kopniaka w łeb. Nawet nie zdążył zajęczeć tylko upadł bezwładnie w pobliskie krzaki.
Wyglądając zza winkla hali zauważyłem moją ciężarówkę, którą ktoś wcześniej mi zholował. Podszedłem do ludzi, stojących przy niej i zmusiłem ich do oddania mojej własności. Za przednim zderzakiem wsadzony był wielki ciemnoszary miecz. Wziąłem go, starannie oglądając ostrze i wsiadłem do ciężarówki. Przeciwnik jednak mnie znalazł, czarny jak smoła, trójgłowy smok z przerażająco jaskrawymi ślepiami doganiał mnie. Ruszyłem. Wnętrze ciężarówki wyglądało jak wnętrze traktora

Przednia szyba była tak mała, że prawie nie widziałem drogi. Jednak kiedy wrzuciłem dwójkę wróg nie miał szans. Jechałem spokojnie, a gdy się odwróciłem zobaczyłem wiszącego za moim siedzeniem smoka. Wyglądał na martwego, ale dla pewności potraktowałem go moim mieczem. Jego ciało było z metalu i niewiele mu zrobiłem, ale jednak ślad został. Ewidentnie był nieżywy. Skąd się wziął nie miałem pojęcia, ale nie obchodziło mnie to...