17-02-2017, 20:04
Miałam spotkać się z księdzem w takim małym, zagraconym biurze jak w filmach o XIX-wiecznych podróżnikach. Byłam zestresowana i bałam się, spodziewałam się wszystkiego najgorszego po tym spotkaniu. Obawiałam się, że znów skończy się to prawie-awanturą. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, ksiądz był dla mnie dziwnie uprzejmy, uśmiechał się, nawet trochę żartował. Dał mi jakieś trzy koperty z dokumentami i mówił, że to już na pewno mi pomoże w dokonaniu apostazji. Ja grzecznie podziękowałam, myśląc przy tym, że przecież nawet bez tego już dawno dałam sobie radę. Uznałam, że mogę skorzystać z okazji i przy pomocy dokumentów z tych kopert w jakiś sposób sprawdzić, czy w końcu mi się udało. Ksiądz wcisnął mi jeszcze gazetkę z rodzaju tych, które świadkowie Jehowy dają czasem na ulicy i zażartował sobie z tego, że ja jestem heretyczką czy coś. Potem dał mi do zrozumienia, że już późno i wszyscy mają to biuro opuścić, on też. Zebrałam wszystkie papiery, prawie wypadały mi z ręki, jak ułożyłam z nich stos. Z trudem szłam za księdzem do drzwi, starając się nic nie upuścić. Przed drzwiami zerknęłam jeszcze w lustro, powieszone na prawo od nich. Zobaczyłam dziwne deformacje mojej twarzy i nosa, tak mnie to zszokowało, że obudziłam się