08-06-2018, 10:15
Dzisiaj po bardzo długim czasie zagościłem wreszcie pełnoprawną wizję
Z okoliczności snu wynikało, że jest to hotel w Rzeszowie. Ocknąłem się w tłumie tańczących ludzi, sunących wzdłuż suto zastawionych stołów. Ogromna drewniana sala bankietowa z parkietem ułożona była na kształt krzyża, oddzielając ramiona symbolicznymi bramami, co wymuszało właśnie taką choreografię zgromadzonych, że z każego miejsca sali trzeba było oglądać przesuwającą się masę ludzi w obu kierunkach, którzy dalej zataczają w krucyfiks. Ze skrzydeł sali można było dostać się do wąskich drewnianych korytarzy, prowadzących w chaotyczny sposób, do bogatych sypialń ; korytarz kończył się szklaną okienicą, z której można było zobaczyć ogromny pokój ograniczony labirentami oszklonych ksiąg, ciągnących się w nieskończoność w dół, gdyż nie było podłogi, a sufit wykonany był z lustra. Ramiona głównej sali prowadziły do szerokiego przedsionka, który posiadał wyjście skierowane na przeciwko i na boki. Boczne drzwi prowadziły do miasta czystego i nowoczesnego, frontalne - do zniszczonego biedą, niedbałego i dotkniętego niekończącą się ulewą deszczu.
Między głównymi salami, w miejscach gdzie oddzielała je od siebie brama, płynęło wyścielone złotem koryto, przez które serwowano alkohol. Koryto prowadziło przez cały budynek rwącym potokiem na kształt kwadratu, na każdym rogu odbijało na zewnątrz budynku, gdzie wydawało się ślepo kończyć żółtym witrażem w kształcie krzyża, ale po dotknięciu tegoż okazywało się, że szkło zachowuje się jak ściana wody pod ciśnieniem - rozbryzguje się i przepuszcza.
Ponieważ zaniedbywałem dziennik wspomnę sobie jeszcze o dwóch mniejszych wizjach, które miałem :
Wylatując z wieżowca mieszkalnego zaobserwowałem, że sąsiaduje on bez przerwy z kolejnymi wieżowcami ze wszystkich stron. Im bardziej się oddalałem, tym bardziej jasne było, że wieżowiec to tylko maleńka komórka monstrualnego konglomeratu mieszkalnego. Gdy wreszcie zobaczyłem niebo, ten megabudynek przypominał już wielkością nieregularne pasmo górskie zbudowane z lego. Za mną powoli pomiędzy industrialnymi górami sunął kolejny blok drapaczy chmur ~2000/9000 w charakterze autobusu
Ostatni sen w całości dobywał się w ogromnym zamkniętym pomieszczeniu, mającym kształt placu zabaw. Zamiast podłoża ocean kolorowych piłeczek, ściany zapełnione drabinkami prowadzącymi na groteskowo wysokie i powykręcane zjeżdżalnie. Sufit obwieszony gumowymi piłkami do siedzenia zawieszonymi na napiętych linach, na podobieństwo huśtawek, ale dających realnie wrażenie bungee. Przestrzeń w środku wielką pustką, w której tylko okresowo pojawiał się jakiś człowiek śmigający w dziwacznej trajektorii, odbity od trampolin. W trakcie snu również postanowiłem maksymalnie rozpędzić się w locie i wderzyć w znajomego zajętego rozmową na gumowej piłce bungee. Efekt mnie zaskoczył, w momencie kolizji z samą gumą na której siedział, obiekt w momencie zniknął i zobaczyłem go kątem oka, jak dopiero orientuje się gdzieś na końcu sali co się stało, po kilku balistycznych przygodach z innymi kontrapcjami - obudziłem się spłakany ze śmiechu
Z okoliczności snu wynikało, że jest to hotel w Rzeszowie. Ocknąłem się w tłumie tańczących ludzi, sunących wzdłuż suto zastawionych stołów. Ogromna drewniana sala bankietowa z parkietem ułożona była na kształt krzyża, oddzielając ramiona symbolicznymi bramami, co wymuszało właśnie taką choreografię zgromadzonych, że z każego miejsca sali trzeba było oglądać przesuwającą się masę ludzi w obu kierunkach, którzy dalej zataczają w krucyfiks. Ze skrzydeł sali można było dostać się do wąskich drewnianych korytarzy, prowadzących w chaotyczny sposób, do bogatych sypialń ; korytarz kończył się szklaną okienicą, z której można było zobaczyć ogromny pokój ograniczony labirentami oszklonych ksiąg, ciągnących się w nieskończoność w dół, gdyż nie było podłogi, a sufit wykonany był z lustra. Ramiona głównej sali prowadziły do szerokiego przedsionka, który posiadał wyjście skierowane na przeciwko i na boki. Boczne drzwi prowadziły do miasta czystego i nowoczesnego, frontalne - do zniszczonego biedą, niedbałego i dotkniętego niekończącą się ulewą deszczu.
Między głównymi salami, w miejscach gdzie oddzielała je od siebie brama, płynęło wyścielone złotem koryto, przez które serwowano alkohol. Koryto prowadziło przez cały budynek rwącym potokiem na kształt kwadratu, na każdym rogu odbijało na zewnątrz budynku, gdzie wydawało się ślepo kończyć żółtym witrażem w kształcie krzyża, ale po dotknięciu tegoż okazywało się, że szkło zachowuje się jak ściana wody pod ciśnieniem - rozbryzguje się i przepuszcza.
Ponieważ zaniedbywałem dziennik wspomnę sobie jeszcze o dwóch mniejszych wizjach, które miałem :
Wylatując z wieżowca mieszkalnego zaobserwowałem, że sąsiaduje on bez przerwy z kolejnymi wieżowcami ze wszystkich stron. Im bardziej się oddalałem, tym bardziej jasne było, że wieżowiec to tylko maleńka komórka monstrualnego konglomeratu mieszkalnego. Gdy wreszcie zobaczyłem niebo, ten megabudynek przypominał już wielkością nieregularne pasmo górskie zbudowane z lego. Za mną powoli pomiędzy industrialnymi górami sunął kolejny blok drapaczy chmur ~2000/9000 w charakterze autobusu
Ostatni sen w całości dobywał się w ogromnym zamkniętym pomieszczeniu, mającym kształt placu zabaw. Zamiast podłoża ocean kolorowych piłeczek, ściany zapełnione drabinkami prowadzącymi na groteskowo wysokie i powykręcane zjeżdżalnie. Sufit obwieszony gumowymi piłkami do siedzenia zawieszonymi na napiętych linach, na podobieństwo huśtawek, ale dających realnie wrażenie bungee. Przestrzeń w środku wielką pustką, w której tylko okresowo pojawiał się jakiś człowiek śmigający w dziwacznej trajektorii, odbity od trampolin. W trakcie snu również postanowiłem maksymalnie rozpędzić się w locie i wderzyć w znajomego zajętego rozmową na gumowej piłce bungee. Efekt mnie zaskoczył, w momencie kolizji z samą gumą na której siedział, obiekt w momencie zniknął i zobaczyłem go kątem oka, jak dopiero orientuje się gdzieś na końcu sali co się stało, po kilku balistycznych przygodach z innymi kontrapcjami - obudziłem się spłakany ze śmiechu