10-11-2014, 10:14
Podobnie dzisiaj wpadła warta opisania wizyjka, naturalnie po krótkiej, ale intensywnej popijawce.
Początek klasycznie od wyjrzenia przez okno - poza typowym krajobrazem dla mojej wioski, w tle na znacznie wyższym poziomie, ale nie sięgającym nieba, rozciągał się widok bliźniaczej, ale dużo większej osady. Po wzleceniu w tym kierunku straciłem panowanie nad lotem, zostałem zaciągnięty nad tory i poruszałem się jak balon przywiązany do dziko pędzącej lokomotywy. Obijałem się przy tym mimowolnie od masy dziwacznych rusztowań, trakcji, semaforów, wiaduktów, każde z nich zresztą obsadzone jakimiś robotnikami typu Janusz, gęsto jak gołębi . Było to na tyle realistyczne, że odruchowo bałem się przy każdym uderzeniu. Pociąg skończył bieg wysadzając mnie w złotej, kulistej kaplicy wielkości pokoju. Czegoś takiego jeszcze nie miałem w żadnych snach. Na jej wewnętrznych ścianach freski przedstawiały drobno poszatkowane części egipskich malowideł, głównie z motywem oka. Każdy mój ruch względem ścian zmieniał treść i ułożenie tych puzelków, tak jak te obrazki z hologramami, tylko, że jakby były powbijane w te ściany na podobieństwo rozbitego szkła. Trudno mi opisać efekt jaki wywoływał prosty spacer po strukturze, na pewno lepszy niż bycie w centrum kalejdoskopu .
Kiedy wyszedłem z kapliczki, na zewnątrz było lodowato i pełno śniegu. Na jakiejś skarpie nad rzeczką siedział rusek i grał na gitarze zapijaczone melodie. Mimo temperatury, rzeka była bystra i rozgrzana, jakby było lato, odbijał się też w niej żar słońca, którego na niebie nie było. Ponadto cała wypełniona życiem - każdy mój ruch płoszył jakieś jaszczurki, ślimaki czy ptactwo, a na powierzchni wody rezydowały pomarańczowe żaby, które rechotaniem wywoływały dalekosiężne kręgi na wodzie, rozbijające się o siebie nawzajem.
Początek klasycznie od wyjrzenia przez okno - poza typowym krajobrazem dla mojej wioski, w tle na znacznie wyższym poziomie, ale nie sięgającym nieba, rozciągał się widok bliźniaczej, ale dużo większej osady. Po wzleceniu w tym kierunku straciłem panowanie nad lotem, zostałem zaciągnięty nad tory i poruszałem się jak balon przywiązany do dziko pędzącej lokomotywy. Obijałem się przy tym mimowolnie od masy dziwacznych rusztowań, trakcji, semaforów, wiaduktów, każde z nich zresztą obsadzone jakimiś robotnikami typu Janusz, gęsto jak gołębi . Było to na tyle realistyczne, że odruchowo bałem się przy każdym uderzeniu. Pociąg skończył bieg wysadzając mnie w złotej, kulistej kaplicy wielkości pokoju. Czegoś takiego jeszcze nie miałem w żadnych snach. Na jej wewnętrznych ścianach freski przedstawiały drobno poszatkowane części egipskich malowideł, głównie z motywem oka. Każdy mój ruch względem ścian zmieniał treść i ułożenie tych puzelków, tak jak te obrazki z hologramami, tylko, że jakby były powbijane w te ściany na podobieństwo rozbitego szkła. Trudno mi opisać efekt jaki wywoływał prosty spacer po strukturze, na pewno lepszy niż bycie w centrum kalejdoskopu .
Kiedy wyszedłem z kapliczki, na zewnątrz było lodowato i pełno śniegu. Na jakiejś skarpie nad rzeczką siedział rusek i grał na gitarze zapijaczone melodie. Mimo temperatury, rzeka była bystra i rozgrzana, jakby było lato, odbijał się też w niej żar słońca, którego na niebie nie było. Ponadto cała wypełniona życiem - każdy mój ruch płoszył jakieś jaszczurki, ślimaki czy ptactwo, a na powierzchni wody rezydowały pomarańczowe żaby, które rechotaniem wywoływały dalekosiężne kręgi na wodzie, rozbijające się o siebie nawzajem.