dreaming.log
#51
# Od kilku dni miałam zapisywać, jak już jakieś sny pamiętałam, ale mi się nie chciało i tak zapomniałam...

Odgrywałam jakąś rolę w historii, gdzie grupka ludzi, arystokrata ze swoimi dziećmi, trafili na inną planetę. Miał to być w założeniach fantastyczny fraktalny świat (twór kreowany w rzeczywistości dla potrzeb opowiadań do szuflady) - miałam rodzaj wiedzy, że to był niby ten mój świat, a było to coś jak Ziemia, tylko bardzo surrealistyczna. Nie było tam normalnej grawitacji, mieszkańcy mogli chodzić po ścianach i sufitach, niektóre pomieszczenia były jak odbicia w gabinecie luster albo w kalejdoskopie. Mieszkańcy tego świata , przynajmniej ta grupa, w której członka ja się wcielałam niby też wyglądali jak ludzie. Jakby po prostu grali role tych "kosmitów" w przedstawieniu. Arystokrata dziwił się, że tutaj nie ma podziału na klasy społeczne, tłumaczyłam mu zatem, że pozycja w społeczeństwie, stopień zaufania do danej jednostki i powierzane jej zadania zależą od inteligencji. Dodałam zaraz, że tutaj inteligencje określa zupełnie inna skala, jako, że to są istoty na znacznie bardziej zaawansowanym stopniu ewolucji.

# To mnie wkurza w zwykłych nieświadomych snach, że jeśli z fabuły wynika coś nadprzyrodzonego/niezwykłego to zwykle ja, ewentualnie także jakaś towarzysząca mi postać odgrywamy te sceny "na niby" jak dzieci udające w zabawie, nie mając rzeczywistych nadprzyrodzonych zdolności/cech. Wyjątkiem jest latanie albo pewien rodzaj zwiększonej odporności, który np. pozwala bez przeszkód funkcjonować z licznymi ranami postrzałowymi albo spadać z dużych wysokości.

Przebywałam w miejscu, które w połowie było starym, prawie pustym mieszkaniem w bloku, w połowie szkolnym korytarzem z szatnią. Było tam ze mną kilka osób z grupy Nerdów. Jeden z nich chciał wykonać dla mnie jakieś wymagające pomocy programisty zadanie. Problem polegał na tym, że ja wtedy musiałabym zapłacić mu 1600 zł. Zaczęłam mu tłumaczyć, że nie mogę sobie na to pozwolić i muszę zrezygnować, bo to za dużo a ja nie mam zbyt wiele pieniędzy, coś mi jeszcze musi zostać na przeżycie.

# Po przebudzeniu miałam jakieś przemyślenia na temat tego, że chyba już w podświadomości ciągle mi tkwi, że jestem biedna i że przez większość życia będę musiała oszczędzać każdy grosz.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#52
Akcja działa się niby w nieokreślonej przyszłości, ale część osób była starsza o kilka lat niż na jawie a część chyba młodsza. Przebywaliśmy w czymś pomiędzy dużym kilkupiętrowym domem a poczekalnią, mającą połączenie z jakąś salą/świetlicą i chyba jeszcze z jakimś biurem. Część wyglądała trochę jak dom mojej dalszej rodziny, tylko wystrój był nieco bardziej mroczny.
Miałam brać ślub. Tylko z jakiegoś powodu nie z moim chłopakiem - który według fabuły niby nadal był moim chłopakiem - tylko z synem sąsiadów rodziców. Jak się z nim spotkałam, to wtedy wyczułam te niezgodności w wieku poszczególnych postaci. W domu gromadziło się coraz więcej członków mojej bliższej i dalszej rodziny. Zjeżdżali się, aby być na weselu. I więcej czasu upływało, tym bardziej miałam uczucie, że coś jest nie tak, nie zgadza się. 
Jeszcze przed ślubem tańczyłam w salonie w tej części wyglądającej na dom. Patrzyłam na mojego przyszłego męża i miałam przy tym świadomość, że przecież kocham innego i to za tamtego powinnam wyjść. 
# Słabo zapamiętany fragment, ale coś mi się wydaje, że z kimś tam o tym rozmawiałam.
Później siedziałam na ławce w tej części budynku wyglądającej na poczekalnię. Zakładałam swoją suknię. Była szara, z błyszczącego materiału, z jakiegoś powodu była w kilku częściach. Myślałam o tych przesądach, że pan młody nie powinien widzieć sukni panny młodej, dopiero przed samym ślubem. Wokół stało kilka osób z mojej rodziny. W tym człowiek, który niby był moim ojcem - zupełnie inna osoba niż w realu. 
Im mniej czasu zostawało, tym bardziej się wahałam. Miałam ochotę się z tego wszystkiego wycofać. Przynajmniej do momentu, kiedy zrozumiem co właściwie jest nie tak. Jak już prawie miałam iść do urzędu, wpadłam w panikę. Zaczęłam udawać, że jestem chora, że czuję się nie najlepiej. Wykręcałam się, chciałam zyskać na czasie. W końcu jakoś ślub został odwołany.
W pobliżu był mój chłopak. Jak z nim rozmawiałam, miałam wrażenie nieco większej kontroli nad tym dziwnym biegiem wydarzeń.

============================================

Byłam na biwaku z rodzicami i siostrą. Jednocześnie na tym samym terenie był jakiś obóz młodzieżowy. Namioty były rozbite w dziwnym miejscu, na takim wycinku zieleni z drzewami między ulicami i chodnikami. Razem z grupą młodych ludzi obchodziliśmy ten niewielki teren dookoła.
W którymś momencie na tym terenie, blisko jego krawędzi pojawiły się białe świecące linie, tworzące kwadrat, ograniczające jakby ten obszar. Był to odpowiednik jakiegoś rodzaju rytualnego kręgu. W centrum kwadratu i od wewnątrz przy jego rogach na ziemi znajdowały się magiczne symbole. Stojąc przy bokach kwadratu, na zewnątrz, czekaliśmy aż wszyscy się zbiorą i będziemy mogli zacząć satanistyczne rytuały.
Później razem z grupką tych młodych osób stałam na stacji w pobliżu miejsca biwaku. Czekaliśmy na pociąg, mieliśmy złe przeczucia, wiedzieliśmy, że w tym miejscu często przytrafiają się awarie i wypadki. Przyjechał pociąg, wagony miał częściowo odkryte, bez dachu, był ciemnoszary, jakby cały równo pokryty kurzem i rdzą. Wsiedliśmy do wagonu. Wnętrze przypominało plac budowy z rusztowaniami. Ruszyliśmy i wjechaliśmy w pobliski tunel.
W myślach pojawił mi się obraz, coś jak komputerowo animowany schemat szyn, sieci trakcyjnej i innych urządzeń. Potem pociąg się zatrzymał. Ktoś powiedział, że ustał dopływ prądu.
Zaczęliśmy coraz bardziej się niepokoić. Mieliśmy mgliste przeczucie, że jak dłużej pozostaniemy w tym tunelu, stanie się coś strasznego - że powietrze się skończy, tunel wypełni się toksycznym gazem albo płomieniami.
# Obudziłam się zanim okazało się, czy coś się stanie i co to miało być.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#53
Przebywałam w wielkim domu, prawie willi, zbudowanym na grobli pomiędzy jakimiś dużymi zbiornikami wodnymi, według fabuły należącym do mojej mamy. Zbliżało się lato a wraz z nim jakieś święto. Potocznie mama mówiła na to Święto Owsa. Miałyśmy porządkować dom, chociaż nie było tam właściwie nic do sprzątania, ogromne pokoje były praktycznie puste. W jednym takim bardzo wysokim pomieszczeniu z jasnym parkietem i rzędem wąskich długich okien na jednej ścianie, mama zaczęła zasuwać purpurowe zasłony. Spytałam ją, po co to robi i jak sobie wyobraża taką ciemność w domu w święta. Wyjaśniła mi, że jak nie wpuści się latem światła do środka domu, w pomieszczeniach nie będzie się nadmiernie nagrzewać.

===============================================================

Stałam przed domem nauczyciela w miejscowości, w której wcześniej mieszkałam. Trzypiętrowy blok wyglądał trochę jak podniszczona kamienica z surrealistycznego horroru, wydawał się też niższy niż w rzeczywistości. W sennej adaptacji balkony znajdowały się od strony podwórza, nie miały barierek i były jakoś podwieszone na łańcuchach, zamiast być dobudowane do ściany. Łatwo było z czegoś takiego spaść prosto na żwir na dole. Ja stałam na najwyższym balkonie, na niższym - i w jakiś sposób umieszczonym nieco dalej od ściany - stała jedna z moich koleżanek ze szkoły podstawowej. Tutaj miałyśmy chyba jakieś kilkanaście lat. Koleżanka, sięgając w górę, trzymała mnie za nogę i próbowała ściągnąć na dół. Ja stawiałam opór, żeby nie skończyć na podwórzu. Zdołałam się uwolnić i przeskakując po innych balkonach i podwieszanych półkach, zeszłam na schodki przed wejściem na klatkę. Obok stała inna moja koleżanka z podstawówki, będąca w przeszłości moim wrogiem. Zaczęła krzyczeć na tę pierwszą, że co jej odbiło, czy naprawdę chciała mnie zrzucić z drugiego piętra. Byłam tym zaskoczona, bo zupełnie nie spodziewałam się, że to ona będzie mnie bronić, już prędzej oczekiwałabym sytuacji odwrotnej. 

===============================================================

Ja, X., V. i parę osób mieliśmy dostać się do starej Jaskini Nerdów. Poszliśmy na ich wydział, przeszliśmy skręcający w lewo korytarz. Wokół przechodziło mnóstwo osób. Myślałam coś o tym, żeby wczuć się w swoją intuicję, to będę wiedzieć, w którą stronę dalej iść. Później pomyślałam, że to jest bezcelowe, bo przecież ja w rzeczywistości żadnych paranormalnych zdolności nie posiadam i to właściwie zawsze było tylko zwykłe zgadywanie a nie nadprzyrodzona wiedza. Za którymś zakrętem korytarza zatrzymaliśmy się. Ktoś z nas powiedział, że od czasu remontu nie da się normalnie dostać do Jaskini Nerdów, bo gdzieś po drodze przejście zostało zamurowane. Postanowiliśmy zatem wysadzić tę ścianę w powietrze za pomocą zbudowanej przez nas bomby, aktywowanej przez program napisany przez któregoś z Nerdów. Rozstawiliśmy się na środku korytarza z całym tym złomem i zaczęliśmy go składać do kupy. Jakoś tak to wyglądało, że główny element V. postawił na podłodze przed sobą i stał pochylony, grzebiąc w tym. Potrzebował drugiej osoby, żeby potrzymała tam coś z dwóch stron. Poprosił mnie, bo akurat stałam naprzeciwko. Bałam się to zrobić, bo jednym z elementów tego ustrojstwa były naczynia z grubego szkła i rurki z wrzątkiem. Nie byłam pewna, czy w trakcie uruchamiania tego nie wyleje mi się to na ręce. Z drugiej strony nie chciałam okazać, że im nie ufam albo nie wierzę w powodzenie planu. Jak spróbowaliśmy to ruszyć, pojawił się w powietrzu między nami hologram pokazujący kolejne kroki odpalania programu, który pokazał, że na dość wczesnym etapie coś nie poszło, po czym zrobił się kolorowy i zaczęły pojawiać się chińskie napisy jak na koniec jakiegoś anime.
# Taaaak, ostatnio znów wróciłam do oglądania filmów Miyazakiego :)
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#54
# Chyba najbardziej dziwaczny sen jak do tej pory

Początek akcji gdzieś w zagranicznym laboratorium - miałam wiedzę, że to gdzieś na południu Europy. Ja i moja ciotka (w realu lekarka) prowadziłyśmy badania na komórkach embrionalnych. Procedura była taka jak przy pobieraniu komórek macierzystych, wydobywanie z blastocysty tej wewnętrznej warstwy. Potem oglądało się je pod mikroskopem i ewentualnie zaczynało hodowlę. Jak za którymś razem ciotka zostawiła mnie dłużej nad mikroskopem, zobaczyłam, że komórki zaczęły się dzielić. Powstało coś jak mikroskopijnych rozmiarów ryba albo lancetnik, z licznymi skrzelami i płetwami na końcu ciała. Dziwny twór wił się w kropli cieczy. Zawołałam ciotkę, żeby też to zobaczyła. Po chwili to coś znieruchomiało, martwe. Stwierdziłam, że to ciekawa obserwacja i może coś z tego dalej wyniknie. Ciotka powiedziała mi, że może w sprzyjających warunkach po dłuższym czasie powstanie z tego płód, ale najpewniej będzie uszkodzony i szanse raczej są małe. Powiedziałam, że można poczekać kilka albo kilkanaście tygodni, tyle, żeby stwierdzić, czy cokolwiek zacznie się dziać.
# Nastąpił przeskok jak w filmie, parę miesięcy naprzód.
Znów laboratorium, nie jestem pewna czy ta sama placówka. Stałam w pomieszczeniu z długimi półkami wbudowanymi w ścianę, zajmującymi całą jej długość. Na dole na takiej półce stało akwarium wypełnione po sam brzeg, wewnątrz unosiło się dziecko połączone z pokrywą akwarium pępowiną, w części gumową. Dziecko miało nienaturalnie jasnoszary kolor skóry, jak marmurowe rzeźby renesansowe. Rozsunęłam część plastikowej pokrywy akwarium. Pomyślałam, że to już najwyższy czas, chyba ten moment, kiedy normalnie to dziecko miałoby się urodzić. Spróbowałam je stamtąd wyciągnąć, było mi niewygodnie, w którymś momencie zauważyłam, że dziecko ma ostre rysy twarzy i gniewny grymas, jak jakiś demon. Pomyślałam, że to wszystko przez mój strach, że przestanę to widzieć, jak się opanuję. Wyciągnęłam w końcu dziecko, spróbowałam jakoś odciąć pępowinę, która teraz wydawała się cała spleciona z izolowanych gumowych przewodów. Jak mi się udało, dziecko zaczęło wreszcie mieć normalny kolor skóry, chociaż nadal wydawało mi się jakieś nienaturalnie idealne, jak sztuczny model. Poczułam jednocześnie, że przecież nie lubię dzieci, ale wypełnia mnie satysfakcja z przypadkowego powodzenia eksperymentu, który przecież nie miał szans się udać.
Nastąpił przeskok do sceny, gdzie siedziałam w kącie tej sali z półkami, na rozłożonym na podłodze kocu, z owiniętym w ręcznik noworodkiem na kolanach. Przed sobą miałam kawałek szklanej ściany, od podłogi aż do niewiarygodnie wysokiego sufitu. Po drugiej stronie szkła stała moja siostra, coś do mnie mówiła, ale ciężko było cokolwiek usłyszeć przez tę szybę.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#55
Byłam na ostatnich zajęciach przed końcem semestru. Niby była to Politechnika, ale trochę czułam się tam jak w liceum. Prowadząca zajęcia, mające coś trochę wspólnego z religią - w tym sensie jak np. omawianie matematycznych zadań z treścią, gdzie treść miała jakiś związek z religią, świętami, papieżem itp. - odczytywała z dziennika oceny z tego przedmiotu. Spojrzała na mnie i powiedziała coś w stylu: "No, pani M. jakimś cudem załapała się na trójkę" z takim wyraźnym niesmakiem. Wyczuwałam, że zarówno ona jak i studenci z grupy nie darzą mnie sympatią. Potem powiedziała, że za poprzedni semestr mam jeszcze dwie niepoprawione pały i powinnam coś z tym zrobić - w sposób sugerujący, iż i tak nic nie mogę zrobić a przynajmniej ona już się postara, żeby było to dla mnie niewykonalne. Miałam jakąś dziwną świadomość, że oni po prostu na tych zajęciach celowo chcą mnie dyskryminować i gnębić jako jedyną posiadaczkę Linuxa w tej grupie. I że czekają, żeby mnie złamać.
Nastąpił przeskok do sceny kilka godzin później albo następnego dnia. Stałam na środku pola ze znajomym, był ładny, pogodny dzień, ale wiedzieliśmy skądś, że za kilka godzin ma być burza. Mówiłam znajomemu, że wszystko w moim życiu idzie nie tak, że miało być inaczej a jest coraz gorzej, że powinnam cofnąć czas, żeby to naprawić. Później stwierdziłam, że to również nie miałoby sensu, bo w ten sposób mogłabym utracić kilka pozytywnych rzeczy w życiu, które w ciągu ostatnich kilka lat zyskałam, więc jedyne sensowne wyjście to poczekać na tym polu na burzę, żeby trafił mnie piorun i wówczas wszystko po prostu skończyłoby się raz na zawsze. 
Chyba z tego powodu potem znajomy chodził wszędzie ze mną, żeby pilnować mnie, czy naprawdę tego nie zrobię. Wyszliśmy z jakiegoś budynku. Teraz z niewyjaśnionych przyczyn miałam długi, pokryty łuską gadzi ogon z kolcami na końcu. Zwijałam spiralnie jego koniec i skakałam na nim, trochę jak Tygrys z "Kubusia Puchatka", odbijając się czasem od ziemi także jedną nogą. Było to w pewien sposób niewygodne. W taki sposób szłam chodnikiem między klombami wzdłuż ściany tego budynku, znajomy trzymał mnie za ramię. Kiedy obeszliśmy róg budynku, moje skoki stały się wyższe, zawisałam co jakiś czas kilka metrów nad ziemią. W tych momentach czułam coraz większy dyskomfort związany z koniecznością lądowania. 
# Drogą skojarzeń z podobnymi sytuacjami z poprzednich snów doszłam do tego, że teraz też chyba  jestem we śnie.
Zatrzymałam się i rozejrzałam. Obraz stał się lekko rozmyty. Dla pewności spróbowałam zrobić TR. Tym razem (tak, pewnie to od nie tak dawnej rozmowy o tym na czacie) czułam że przebijanie ręki jest dość nieprzyjemne. Zacisnęłam zęby i w imię zasad zrobiłam to do końca. Widziałam, że przebijam środek dłoni, ale czułam, jakbym po prostu trzymała palec między palcami drugiej ręki. Zastanawiałam się nawet czy to nie jakiś efekt odczuć z ciała. Potem ruszyłam przed siebie, chcąc zbadać, gdzie się znalazłam. Obraz zaczął całkiem znikać, robiło się tylko takie pomarańczowo-łososiowe tło, jakby patrzyło się na światło przez zamknięte powieki. Próbowałam przywrócić obraz, ale tyle osiągnęłam, że po prostu się obudziłam.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#56
Byłam młodzieńcem, bohaterem filmu w klimatach postapokaliptycznych. Z towarzyszem, karykaturalnie wysokim facetem, mieliśmy wykonywać jakieś zadania w mrocznym, wypalonym świecie pod czarno-szkarłatnym niebem. W pewnym momencie znalazłam się zbyt blisko jakiejś działającej maszyny i ucięło mi cztery palce lewej ręki. Straciłam je fizycznie, ale ciało astralne/eteryczne jeszcze je posiadało.
# Powell bodajże podobne rzeczy o amputacjach pisał, więc chyba jemu podświadomość zawdzięcza natchnienie...
Mój wysoki towarzysz jakoś przez koncentrację i skupienie siły woli zdołał to ustabilizować, żeby ciało astralne też ich nie straciło. Potem powiedział mi, że mój znajomy z uczelni, który w tym śnie jakoś normalnie był tym samym sobą co w rzeczywistości, opanował władzę ducha nad materią i na podstawie ciała astralnego odtworzy mi te palce. I rzeczywiście, tamten człowiek zrobił to. Aby używać swoich mocy, musiał czerpać energię z soli. 
Potem dowiedziały się o tym jakieś tajne służby i zaczęły mnie ścigać, żeby zrobić ze mnie królika doświadczalnego - oni używali na to określenia "kot Schroedingera". Ukrywałam się w małych klitkach i na półkach w magazynach. W końcu miałam tego dość i stwierdziłam, że niech już mnie wezmą do laboratorium i przebadają a potem dadzą wreszcie spokój.

===========================================

Grałam z V. w dziwną grę, rodzaj toru przeszkód po którym biegało się zdalnie sterowanymi robotami pokrytymi pluszem. Ja miałam zajączka z jasnobrązowym, lśniącym futerkiem. W grze miało się trzy szanse, po trzecim uderzeniu w coś robot-pluszak upadał i rzucał się w drgawkach. Wtedy gracz przegrywał. Irytowałam się, że w tej grze jestem tak słaba. Starałam się w miarę możliwości biegać po podłodze, unikając wskakiwania na biegnące wyżej mostki, ale w ten sposób dostawałam za mało dodatkowych punktów.
Jakoś stało się tak, że nagle razem z tą grą pojawiliśmy się w większym pokoju w mieszkaniu mojej babci. Powiedziałam, że trzeba się stąd przenieść, bo zaraz przyjdą moja babcia i mama i zaczną oglądać wiadomości a chyba nie mamy ochoty słuchać bredzenia polityków. Przeszliśmy do mniejszego pokoju - wyglądającego zupełnie inaczej niż w realu - i zaczęliśmy montować w szafkach kable od tej gry. Było to trudne, ciągle coś wypadało nam z rąk i rozłączało się.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#57
# Z ostatnich dni pamiętam tylko urywki. A obiecałam sobie zapisywać...

Oglądałam sceny, coś w rodzaju filmu. W domu na obrzeżach jakiejś wsi na odludziu miały znaleźć się dwie osoby - mężczyzna i kobieta, słabo wzajemnie znający się z widzenia. Czułam, że akcja tego filmu aż nazbyt nachalnie dąży do tego, że mężczyzna jest psychopatycznym mordercą, planuje zamknąć kobietę w piwnicy, wykorzystać, zabić i w międzyczasie odurzać narkotykami. Widziałam sceny, w których facet siedzi za budynkiem, oparty o ścianę i przygotowuje strzykawki z jakąś cieczą. Jednocześnie okazało się, że ta kobieta również nie jest całkiem niewinna, ona również miała strzykawki i różne środki chemiczne/farmakologiczne, pojawiała się także z zaciętym lub złym wyrazem twarzy, świadczącym o nieczystych zamiarach. Sen urwał się zanim stało się jasne, kto będzie oprawcą a kto ofiarą.

Ja i kilka osób z mojej obecnej pracy, plus kilka postaci nieistniejących w realu pracowaliśmy w czymś w rodzaju kopalni. Najczęściej przebywaliśmy w wykutych w skale tunelach, wyglądających mniej więcej jak kopalnie w kreskówkach i grach. Czasami, żeby przedostawać się przez skalne rumowiska, musieliśmy zmniejszać się jak Ant-Man. Przynajmniej w jakiejś części pracownicy byli niewolnikami, w dodatku wyżej w hierarchii było kilku sabotażystów. Sabotażyści korzystając z okazji imitowali wypadki przy pracy i zabijali zminiaturyzowanych pracowników. Za którymś razem trafiło na mnie, ale zdołałam to przeżyć i wrócić do normalnych rozmiarów. Straciłam rękę na wysokości łokcia, kilka zębów i chyba coś jeszcze (szczegóły umknęły z pamięci). Ktoś musiał założyć mi szwy, żebym się nie wykrwawiła, ale powolna regeneracja utraconych części ciała nastąpiła już samoistnie, bez zewnętrznej ingerencji. Ta świadomość sprawiła, że musiałam promieniować takim poczuciem triumfu i pewnością siebie, że moi prześladowcy jakoś stracili śmiałość i nie próbowali więcej mnie zgładzić.

Byłam jakby z wizytą w mojej dawnej szkole podstawowej. Moja mama uczestniczyła w organizacji jakiejś imprezy w sali gimnastycznej a ja jej w tym pomagałam. W którymś momencie stwierdziłam, że muszę iść do łazienki. Tak jak w realu, łazienki damskie były na piętrze. Tylko dodatkowo jeszcze do drzwi łazienki prowadziło tutaj coś między drabiną a schodami. Dzieciaki ustawiały się w kolejce wzdłuż całej tej drabiny. Kiedy ja byłam już dość blisko drzwi w tej kolejce, drabina przestała wytrzymywać cały ten ciężar. Kilka osób przede mną szybko wskoczyło w otwór w ścianie, chwytając za pręty barierki znajdujące się w tym otworze. Próbowałam zrobić to samo, jednak w tym momencie drabina jeszcze bardziej straciła stabilność. Zauważyłam, że nie wiadomo skąd na moich rękach znalazły się rękawiczki, przez które ręce traciły przyczepność na metalowym pręcie i nie mogłam znaleźć pewnego chwytu. Zaczęłam panikować, po drugiej stronie drzwi pojawiła się pracownica szkoły i próbowała mi pomóc. Narzekała przy tym, że mam na sobie za mało metalowych elementów, przez co chyba raczej nie zdoła mnie przyciągnąć swoją telepatyczno-magnetyczną mocą.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#58
# Znów urywki niestety. Bo z przewlekłego przemęczenia nie mam czasu porządnie zapisać.

Kłóciłam się z babcią o mój ewentualny powrót na uczelnię. Używałam tych samych racjonalnych argumentów co w rzeczywistości, ale to nic nie dawało. Byłam zmęczona kłótnią.
Później babcia stwierdziła, że musi wyciągnąć mi spod skóry ten odłamek. Pociągnęła moją rękę, wzięła nóż i przecięła mi skórę. Zaczęła płynąć czarna skażona krew.

Byłam częścią drużyny, jak w jakiejś grze w trybie kooperacji. Szłam przez częściowo zrujnowane korytarze, gdzie pod ścianami, częściowo przenikając te ściany, leżały przewrócone, zniszczone meble i inne, mniejsze obiekty. Spora część otaczającego mnie otoczenia miała metaliczny brązowy kolor. Ja szłam pierwsza, przodem, tak, że nie widziałam reszty osób z drużyny. Wyczuwałam tylko ich obecność. Możliwe, że tylko ja byłam graczem a oni botami. Weszłam do pomieszczenia na końcu jednej z odnóg korytarza. Stała tam kobieta-wyrocznia, która powiedziała mi, że znalazłam w końcu te mistyczne ćmy. Rozejrzałam się i zobaczyłam je na podłodze. Wielkie jak moja otwarta dłoń, brunatne ćmy z fluorescencyjnymi wzorami na skrzydłach. W pierwszej chwili pomyślałam, że wszystkie przecież już są martwe i przyszłam za późno, potem zauważyłam, że jedna jeszcze trochę żyje. To było ważne, ja albo ktoś z drużyny musiał zabić taką własnoręcznie, aby, zabijając, przejąć jej moc kreowania przeznaczenia. Przykucnęłam obok trochę żywej ćmy i zaczęłam się zastanawiać, czy mam narzędzia do tego konieczne.

Obserwowałam człowieka, którego wizerunek próbowała wykreować jakaś tajna organizacja, osiągająca dzięki niemu zyski. Mogłam jakoś kontaktować się z kobietą z tej organizacji, która była jakby narratorem tego snu. Mówiła mi, że najpierw ten facet jako dziecko był widzem, potem dziennikarzem sportowym i komentatorem, a teraz nadszedł czas, aby sam odnosił zwycięstwa, przynajmniej przez jakiś czas, zanim przejdą do kolejnej fazy planów. Wyraziłam powątpiewanie. Ten człowiek zbliżał się powoli do czterdziestki i nie miał szans na rozpoczęcie wielkiej sportowej kariery. Kobieta-narrator powiedziała, że to żaden problem, bo teraz każdego można odpowiednio nafaszerować i stanie się mistrzem. Potem pokazała mi książkę otwartą na stronie, gdzie wypisana była lista różnych potrzebnych do tego substancji. Symbole pierwiastków chemicznych były tam inne niż w rzeczywistości, głównie pojedyncze litery, wielkie lub małe. Część oznaczała substancje raczej toksyczne. Stwierdziłam, że to się raczej dobrze nie skończy i przede wszystkim będzie nieodwracalne, ale jak oni wiedzą lepiej, niech tak robią, w końcu to ich plan i ich zyski.

Skaziłam się toksyną z jakiejś egzotycznej rośliny. Moje ciało zaczęło jakby mięknąć i się rozpuszczać, poczynając od dłoni, którą dotknęłam tamtej rośliny. Moja mama, która była obok, nie wiedziała, co z tym zrobić. Poszła do jakiejś świątyni, chyba modlić się o cud. Zabrała mnie ze sobą, sama nie wiem po co. Kiedy tak siedziałam, patrząc, jak proces w moim ciele postępuje, pomyślałam, że może wytnę ten najbardziej martwy, stopiony jako pierwszy fragment skóry, który był już prawie biały. Wzięłam scyzoryk i zrobiłam to. Okazało się, że przez to tak jakby odcięłam się od źródła trucizny i proces roztapiania zaczął się dość szybko cofać.
# Chyba nastąpił jakiś przeskok między snami
Znajdowałam się na łące, wyglądającej trochę jak komputerowa grafika z nieco starszych gier. Z ziemi wznosiły się w górę linie kolejowe, trochę jak dla kolejki z wesołego miasteczka. Punkt, z którego należało wsiadać do pociągu, znajdował się w środku regularnie okrągłego zagłębienia w ziemi, zalanego wodą. W środku, w najgłębszym miejscu, woda sięgała powyżej kolan, a całe dno porastała ta nierealistyczna trawa, identyczna jak wokół. W jakiś sposób najpierw byłam tam, potem przy innej stacji pociągu, następnie wróciłam pociągiem do tego pierwszego miejsca. Wtedy jakoś zdołałam znaleźć się poza tym płytkim zbiornikiem wodnym. Znów musiałam wsiąść do pociągu. Zamierzałam najpierw wejść tam boso, podwijając spodnie, potem zorientowałam się, że woda sięga wyżej, niż jestem w stanie je podwinąć. Krążyłam wokół okrągłego zagłębienia, coraz bardziej zirytowana, zastanawiając się, czy istnieje inna droga.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#59
# Zbiór snów i urywków z ostatniego czasu

Byłam w jakiejś instytucji, będącej czymś pomiędzy szkołą a uczelnią. Poza mną uczęszczała też tam moja siostra oraz moi i jej znajomi z różnych etapów życia. Moja koleżanka poinformowała mnie, że wpadła na trop, iż jeden z wykładowców jest seryjnym mordercą. Jeśli dobrze ją zrozumiałam ów niemłody jegomość porywał studentki, zabijał je i ukrywał zwłoki. 
Poszłam do pracowni informatycznej. Zamierzałam jakimiś hakerskimi sztuczkami włamać się do tego wykładowcy i zebrać dowody przeciwko niemu. Coś znalazłam, zebrałam to w jeden plik i zapisałam na komputerze, przy którym siedziałam. Zdążyłam to zaszyfrować, ale nie przesłałam dalej. Musiałam się ewakuować, bo podejrzany wykładowca szedł do pracowni. Miałam wrażenie, że jak mnie tam przyłapie, zabije mnie albo zrobi coś gorszego.
Na korytarzu spotkałam się z V. Staliśmy za rogiem zaczajeni jak w jakiejś strzelance online. Powiedziałam, do jakiego etapu doszłam i poprosiłam V., żeby dokończył za mnie. V. przemknął się do pracowni. W jakiś sposób zdalnie widziałam, jak kończy to, czego nie zdążyłam.

=================================================

Grałam ze znajomym
# Możliwe, że to był V. ale moje odczucia w tej kwestii nie były jasne
w jakąś drużynową strzelankę. Jakoś byliśmy fizycznie wewnątrz tej gry. Chodziliśmy z karabinami i pistoletami, które trochę wyglądały jak zabawki z czarnego plastiku. Musieliśmy się ciągle ukrywać, w dziwnych miejscach. Jak dzieci chowaliśmy się do szafek, kładliśmy zwinięci na półkach albo pod innymi meblami. Z jakiegoś powodu mieliśmy dużo większe szanse, jeśli my nie byliśmy zauważeni i strzelaliśmy z ukrycia, zanim ktoś wykryje naszą obecność. Miałam wrażenie, że ta gra ma wysoki poziom trudności i próbują nas dopaść naprawdę zabójczy przeciwnicy.

=================================================

Znajdowałam się w jakimś dziwnym świecie, jakby animowanym, co jakiś czas zawieszającym się i generującym na nowo. Następowały przeskoki, podczas których otoczenie stawało się płaskie, dwuwymiarowe i rysunkowe. Innym razem wszystko robiło się zielone. Ta zieleń miała coś wspólnego z pojawiającą się animowaną postacią, która chyba to powodowała albo przynajmniej zwiększała prawdopodobieństwo owych przeskoków.
Potem wkroczył jakiś losowy, nieprzewidziany czynnik. Widziałam w powietrzu fale, jak kręgi na wodzie.
# Coś jak anomalie w grze S.T.A.L.K.E.R. - którą to grę zobaczyłam "od środka" po raz pierwszy dopiero kilka dni później, PO tych snach :P
Przez animowaną ziemię przechodziło drżenie, powietrze zmieniało gęstość. Coś poruszało się wzdłuż topornie "narysowanej" ścieżki pomiędzy łąkami. Miałam przeczucie, że to przechodzi sam Bóg Zniszczenia. Zaczęłam przed nim uciekać, biegnąc albo szybko maszerując zrywami, co jakiś czas sprawdzając, czy zwiększyłam dystans. Używałam do tego podobnego kompasu jak w grze White Noise.
W końcu ktoś mnie dopadł, kilku podejrzanych mężczyzn, wyglądających jak gangsterzy. Pokazali mi, co chcą ze mną zrobić. Mieli przebić mi brzuch metalowym szpikulcem, nawet nie tak jak w Hemalurgii, bardziej jak w jakimś chorym i pokręconym sado-maso. Samej tej sceny nie pamiętam, tylko to, jak bardzo się bałam, chyba przed znacznie bardziej niż po.

=================================================

# Mało pamiętam początek snu, za dużo przeskoków akcji, jakby wiele krótkich snów
Nastąpiło coś w rodzaju eksplozji. Ja musiałam włożyć w to duży wysiłek, żeby albo to spowodować, albo przeciwnie, powstrzymać. Dziwnie się po tym czułam, zaczęłam sprawdzać swoje ciało, poszukując obrażeń. W jakiś sposób mogłam w lustrze zajrzeć przez nos do krtani. Zobaczyłam poszarpane flaki, częściowo już gnijące. Widok tak mnie przeraził, aż się obudziłam.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#60
Na świecie nastąpiło coś w rodzaju prawie całkowitej zagłady. Ocaleni zgromadzili się na wyspie, gdzie najwyższą instytucją stał się jakiś zespół naukowy. Pierwszą kwestią do rozstrzygnięcia był podział zadań ze względu na kompetencje. Połączone to było ze swego rodzaju selekcją naturalną. Ludzie mieli walczyć między sobą, w wielu przypadkach na śmierć i życie. Przynajmniej w momencie, kiedy ja (z punktu widzenia jak tryb Spectator w grach) mogłam temu się przyglądać, ludzie walczyli w dwóch oddzielnych grupach ze względu na płeć. Ja obserwowałam głównie kobiety. Wyglądało to tak, jakby przeciwniczki nie martwiły się ewentualnymi uszkodzeniami ciała, bez wahania cięły się wzajemnie mieczami, przebijały harpunami albo strzelały hakami, wyrywając fragmenty ciała. Miałam dziwne wrażenie, że po walce ci, którzy przetrwają, w jakiś cudowny sposób się zregenerują. Walczący nie krzyczeli z bólu, najczęściej uśmiechali się albo szczerzyli zęby w wyrazie koncentracji i determinacji. 
Później naukowcy przeprowadzali projekt z udziałem kilkunastu ochotników. Ja byłam już wtedy postacią uczestniczącą w wydarzeniach i również brałam udział w eksperymencie. Zostaliśmy w jakiś sposób przemienieni w stworzenia przypominające Na'vi z "Avatara". Z jakiegoś powodu w tej postaci stanowiliśmy biologiczne zagrożenie dla reszty kolonistów. Byliśmy odizolowani, czasem kontaktowaliśmy się z pozostałymi przez szyby. Po kilkunastu dniach postanowiono wycofać się z projektu. Stopniowo przywracano uczestnikom ludzką postać. Bardzo tego nie chciałam, odwlekałam to w czasie. Ostatecznie pozostałam jedyną w postaci kosmity-mutanta. Chyba nawet pytałam taką starszą panią profesor, czy już jestem ostatnia. Któregoś ranka zostałam napadnięta przez grupkę ekoterrorystów, krzyczących coś o czystości ludzkiej rasy, ubranych w bluzy jakby porośnięte brązową sierścią. Po tym incydencie i ja musiałam się poddać i znów być człowiekiem.
Przygnębiona postanowiłam zrobić jeszcze jeden eksperyment. Wyszłam w końcu pomiędzy ludzi w przebraniu mutanta. Kiedy jakiś młody wysoki chłopak mnie potrącił, przeprosił mnie, po czym spojrzał w moją twarz jak się odwróciłam. Zaczął coś krzyczeć, ja wówczas zdjęłam maskę i powiedziałam, że przeprowadzam badania socjologiczne czy coś w tym stylu.
Cały czas odczuwałam rozdzierające poczucie straty, płakałam, łzy spływały mi po twarzy. Miałam ochotę krzyczeć z żalu i wściekłości. W którymś momencie poszłam za wzgórze na wyspie, nie chcąc patrzeć na tych wszystkich znienawidzonych ludzi. Mijałam po drodze domki, trochę podobne do letniskowych. Na tarasie przed jednym z nich natknęłam się na chłopca z dużym pluszowym misiem. Dzieciak krzyczał coś do osób wewnątrz domku, narzekał na ceny różnych bzdetów, które ostatnio kupił. Poczułam jeszcze większą złość, że śmiał on narzekać na takie błahostki, podczas kiedy ja ledwie mogłam znieść ból straty. Miałam ochotę go za to zabić.
# Nigdy wcześniej we śnie emocje nie były tak realne i silne. Gdybym się uświadomiła, zabiłabym tylu, ilu bym zdołała przed przebudzeniem. Kiedy się obudziłam, drżałam, miałam ochotę zwinąć się w kłębek i krzyczeć z bólu i wściekłości. 

=============================================

Podróżowałam po galaktyce, z podobną łatwością jak w "Gwiezdnych Wojnach", chociaż to raczej było uniwersum cosmere. Towarzyszyło mi uczucie, że uciekam, wymykam się, próbuję zniknąć z pola widzenia co najmniej trzech Bogów-Odprysków, którzy obserwowali tę część galaktyki. Byłam trochę szpiegiem, trochę samotnym konspiratorem na własny rachunek i z własnej inicjatywy.
Spotkałam się z członkami jakiejś podziemnej organizacji, którzy przechowywali różne dziwne obiekty, eksponaty i zabytki. Pokazali mi między innymi dwie figurki czarno-beżowych, animowanych kotów. Jeden z nich miał kulistą głowę, drugi kanciastą, z wierzchołkami brył sterczącymi na boki. Oba te obiekty były horkruksami jak się okazało. Spytałam, który z nich to horkruks Atiego, na wszelki wypadek pytałam kilka razy, żeby zyskać pewność. To był ten z kanciastą głową. Jakoś go aktywowałam i Ati pojawił się przy mnie jako duch-wspomnienie. Oznajmiłam mu, że zamierzam mu pomóc odzyskać moc i władzę. Odpowiedział, że musimy uważać, bo jeśli ujawnimy się za wcześnie, pozostali bogowie nas powstrzymają.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Skocz do:

UA-88656808-1