NeuroWonderland
#1
Klucz do przyszłości, kotka i okruszki, Yeti
17.04.2016

Sen dzieje się w przeszłości, jestem jeszcze mały. Idę z mamą i tatą. Mieszkamy, gdzieś gdzie mało jest sklepów, albo wcale ich nie ma i trzeba chodzić bardzo daleko. Okolica jest szara. Moja świadomość się podwyższa. Znajduję zamknięte drzwi do szarego budynku. Był tam kiedyś sklep, ale go zamknęli. Mam klucz. Otwieram drzwi, które otwierają przejście do sklepu z przyszłości (wiedziałem, że to jest małe Tesco). Wchodzimy, rodzice się dziwią i cieszą jednocześnie, ile tam różnych znajduje się rzeczy. Kupujemy pełno toreb jedzenia i wychodzimy. Mamy tam jednak już więcej nie wracać, aby nie zaburzać czasoprzestrzeni.

W dalszej części snu znajduję się w ubikacji, już w teraźniejszości. Widzę jak moja kotka rozpada się na kawałki, kruszy się jak jasny wosk. Przychodzi mama i zbiera okruszki w kupkę, że niby potem się połączy i znowu ożyje. Widzę jakby oko. Jednak robię się smutny i płaczę. Mama jednakże wskazuje na pralkę i mówi kto to nas obserwuje. Siedzi tam nasza kotka Maja. Nie jestem już zasmucony, ale nadal trochę zdziwiony. Była to iluzja senna, głupi żart. Kotka ani razu się nie roztopiła, tylko wskoczyła na pralkę i patrzyła co ja głupi robię, przecież nic się jej nie stało. Były to tylko kawałki, okruszki sera...

Następny sen. Razem z grupką osób udaliśmy się do podziemi budynku naukowego (a może nas tam zamknięto?). Prowadzono tam genetyczne eksperymenty na ludziach. Otworzyły się, któreś ze drzwi. Wybiegła stamtąd wysoka postać, była porośnięta białym futrem, podobna do Yeti. Rzuciła się na nas. Zapewne chciała wszystkich pozabijać i zjeść. Obok mnie stała kobieta z niemowlakiem. Gdy stwór zajmował się pozostałymi osobami, my uciekaliśmy. Jednak zauważył naszą nieobecność. Usłyszeliśmy jak się zbliża. Wtedy kobieta przekazała dziecko mi. Miałem choć je uratować i biegłem dalej. Ona została, aby spowolnić małpoluda. Wiedziałem, że zginęła. Potem nie wiem co dokładnie się zdarzyło. Stałem w białym, jasnym korytarzu w innym pomieszczeniu. Korytarz miał kilka metrów, po dwóch jego końcach był zamknięty dużymi lustrzanymi drzwiami. Zaś po lewej i prawej były przezroczyste, szklane ściany, za którymi były wielkie pokoje. W tych szklanych ścianach były umieszczone, także szklane drzwi. Do jednego pokoju drzwi były zablokowane, a do drugiego otwarte. Małe dziecko potrafiło już raczkować. Od samego początku, jak tam się znaleźliśmy był z nami duch matki tego dziecka, objawiający się jako cień twarzy na jednych z lustrzanych drzwi. Przekazywała mi różne informacje, o czymś mówiła. Niecierpliwiła się, chciała, by jej dziecko było bezpieczne, a my tam już siedzimy za długo, zamiast się wydostać, a mogą zdarzyć się nieprzewidziane zdarzenia. Stworzyła jakby projekcję na szklanej ścianie zamkniętego pokoju. Tamten pokój wyglądał jakby znajdował się na, którymś z wyższych pięter i okazało się, że jest niezabezpieczony, nie ma okien i ściany po drugiej strony, więc można by łatwo spaść z wysokości na ruchliwą ulicę. W projekcji pokazała nam jak pada mocny deszcz, w budynek trafia meteoryt i wszystko się pali. Krzyknąłem, aby przestała i machnąłem ręką tak, że obraz znikł, znowu był słoneczny dzień i nie widać było pożaru. Przeszliśmy z korytarza do drugiego, tego otwartego pokoju. Dziecko okazało się dziewczynką, miała teraz już 5-6 lat. Niestety w tak krótkim czasie nie wyrobiły się jej mięśnie i nie mogła chodzić. Była tam duże okna. Można było wejść wyżej po schodkach. Wniosłem tam dziewczynkę. Na początku ją przytrzymywałem. Później sama chodziła od schodków do schodków, a nawet skakała. W tym czasie obserwowałem co się dzieje za oknem. Ten pokój, chociaż był na tym samym poziomie co ten zamknięty, wydawał się znajdować nisko, na parterze. Widziałem za oknem spokojną uliczkę między blokami. Właśnie przechodziło nią kilka osób. Wiedziałem, że są to hiszpańscy chuligani. Jeden z nich zauważył mnie i rzucił kamieniem. Szybko odbiegłem od okna. Tamci już wchodzili do środka. Gdy byli blisko korytarza, ręką zaciśniętą w pięść, z całej siły uderzyłem w lustrzane drzwi po lewej stronie. Rozwaliły się. Tam zapewne czekał już potwór. Nie patrzyłem co się działo, ale pewnie ich złapał i zabił. W tym czasie zabrałem dziewczynkę ze sobą. W momencie, kiedy przechodziliśmy przechodziliśmy przez okno wszystko przyśpieszyło i już wbiegaliśmy do budynku naprzeciwko. Była to chińska restauracja, widzieliśmy akurat kucharza przygotowującego jedzenie. Poszliśmy dalej. Przechodząc przez następne drzwi trafiliśmy przed podwójne, drewniane schody. Po środku nich, we wnęce, ułożone stałe jakieś przedmioty, meble, może krzesła. Przy lewych schodach była karteczka z napisem, że wejście jest tylko dla tych co opłacili. Weszliśmy po schodach z prawej strony. I tak prowadziły w to samo miejsce. Schody zakręcały. Na górze były zastawione czymś, ale jakoś się przepchnęliśmy przez wąskie przejście. Było to czyjeś mieszkanie. Zobaczyłem, że lodówka jest otwarta, więc mężczyzna tam mieszkający zamknął ją. Przeszliśmy na prawą stronę, do dużego salonu. Na kanapie siedziała jego żona z córką i oglądały telewizję. Ich syn stał blisko telewizora, ale jak nas zobaczył usiadł na kanapę. Zapytałem się tamtego, że więc to jest prywatne mieszkanie. Odpowiedział, że tak i dlaczego my tak tu się przechadzamy? Dziewczynka, z którą tu przyszedłem zasypiała na stojąco. Tamci pozwolili się jej położyć na kanapie. Zasnęła.

W innym, następnym śnie, pamiętam, że stoję w szkoło podobnym korytarzu. Po jednej stronie czekają uczniowie przed salą. Po drugiej widzę jakichś umazanych na twarzy na czarno. To ci chuligani. Wyciągam sztylet, ale nie robi to na nim żadnego wrażenia i chce atakować. Wyciągam więc długi miecz. Odchodzi przestraszony.


Zajęcia papiernicze
18.04.2016

Ciemne miejsce (las?), po prawej koleżanka z gimnazjum, Dorota. Ktoś powiedział, że powróciła.

Łazienka, po lewej stronie, Magda, koleżanka tym razem z liceum. Skojarzyła mi się z matematyką. Mówiła coś, żebym poszedł razem z nimi. Powiedziałem, że potem mamy (nie wiedziałem jak to nazwać, bo coś mi się nie zgadzało) zajęcia papiernicze, co niby miało mieć z wiązek z plastyką lub czymś innym. Poszliśmy.

Wychodzimy skądś, może z peronu kolejowego. Na otwartym terenie stoją różnego rodzaju stoiska sklepowe. Chodziliśmy wokół nich i obserwowaliśmy co tam mają. Jedna kobieta zagadnęła do mnie, że pewnie chcę coś ukraść. Idę dalej, w prawą stronę. Tam już ludzie się zwijali, kończyli pracę. Wszedłem pod górkę do miejsca o piaskowych ścianach. Wszyscy ludzie szybko wybiegają. Kończą pracę i chcą jak najszybciej wrócić do domu.

Teraz są te dziwne, niby plastyczne, zajęcia. Siadam do pierwszej środkowej ławki. Nauczycielka jest od chemii, która uczyła w gimnazjum. Do mojej ławki dosiada się kolega z liceum, potem przesiada się, a do mnie dosiada się Krzysztof z podstawówki. Na ławce leży duży srebrny laptop MacBook Pro. Nie otwieram go i nie włączam. Odsuwam od siebie. Pani od chemii kładzie na swoje biurko, po czym znowu nam podsuwa. Jest tam jeszcze druga nauczycielka. Ma dziwną fryzurę. Jest to niby ta, która powinna prowadzić lekcję. Nie przypominam sobie, aby taka nas uczyła kiedykolwiek. Obie rysują coś na tablicy białą kredą, wykresy chyba, i piszą jakieś wzory, obliczenia. Mam w plecaku mnóstwo kredek. Chowam do środka te kilka, które leżały na ławce. Szukam ołówka.


Zasłona, przejażdżka
20.04.2016

Na lewej ścianie mojego pokoju pojawiła się pofalowana zasłona. Miała ciemny brązowy lub zielony kolor. Ze ściany wyrosły także gałęzie drzew. Zacząłem czytać. Słyszałem jakby głos, który to czytał. Jednak wydawało mi się, że nie dam rady przeczytać tak wiele, drobne listki i igiełki były tak gęsto ułożone, że dnia, by mi nie wystarczyło na przeczytanie tego. Ale zaraz, jakie liście i igiełki? Niby jak miałem to przeczytać, przecież tam nie było żadnych literek. Przestałem „czytać”, teraz tylko oglądałem drzewka. Zauważyłem, że zasłona i ściana prześwitywały na pokój po drugiej stronie. Normalnie byłby to duży pokój, widziałem jednak jakiś inny, sypialnię z nieznanego mi mieszkania.

Siedzę na grzbiecie niezbyt wysokiego zwierzęcia, jakby konia. Było brązowe. Poruszało się, więc jechałem na nim. Nie widziałem głowy tego zwierzęcia, był chyba z tyłu mnie. Nie siedziałem, więc obrócony do przodu. Zwierzę jednak jechało do tyłu. Dla mnie wszystko jedno, tak jechałem do przodu. Minęliśmy jakieś dzieci. Myślałem, że wjedziemy brązową ścieżką do lasu po prawej stronie. Skręciliśmy jednak w inną stronę. Zeskoczyłem z tego niby kona i pobiegłem dalej sam. Wszedłem po schodach. W drzwiach stała kobieta, która na mnie czekała. Objęliśmy się. Zmieniła się na chwilę w moją mamę, potem w inną kobietę, później w jeszcze inną, kilka razy się zmieniała. Weszliśmy do środka. To był budynek, w którym byłem już w kilku wcześniejszych snach. W nim schowali się ludzie po przejściu przez drugie drzwi w niszczejącej ścianie. W kilku innych snach było tam pełno dzieci. W jednym śnie zaczęło zalewać.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#2
Akwatyści
21.04.2016

Nie pamiętam jak się zaczęło, ale pamiętam od momentu, kiedy szedłem z tatą i wujkiem. Znalazłem kamień, bardziej przypominający białą cegłę. Tata z wujkiem szli przy ścianie, bo tam była wielka kałuża, mogłem obejść z drugiej strony, ale poszedłem za nimi. Okrążaliśmy domki i budki sklepowe. W każdym miejscu, w którym się zatrzymywaliśmy zostawiałem kawałek kamienia. Ktoś wychodził z jednej budki, a z tyłu domu ktoś inny siedział na krześle lub ławce. Szybko się stamtąd oddaliłem. Na koniec chociaż zostawiałem wszędzie te kawałki kamienia (nie wiem po co), zostało mi więcej niż miałem przedtem. Nie wiem w jakim celu tam chodziliśmy, czegoś szukaliśmy. Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i się wracaliśmy. Mieliśmy iść na dworzec. Powiedziałem, że tymi drzwiami możemy pójść na skróty. Weszliśmy. Mówiłem im, że można iść dalej, ale oni uparli się, aby wejść do windy. W windzie zostawiłem resztę kamienia i wieszak na ubranie, który nie mam pojęcia skąd i kiedy znalazł mi się w ręku. Wychodząc spotkaliśmy znajomego wujka. Idziemy tunelem dworca. Wieje silny wiatr, przez co pióra ptaków znajdujące się w tunelu wirują w powietrzu. Pióra są pojedyncze lub w grupach. Trzeba uważać na to, aby ich nie dotknąć, bo mogą pociąć skórę. Zawiał wiatr i jedno pióro zbliżyło się do mnie. Akurat szła dziewczyna i to wleciało na nią i opadło jej na głowę. Okazało się, że to plastikowe żółte kółko. Nic się jej nie stało. Idę dalej. Koniec tunelu, zagrodzone siatą ogrodzenia, świeci słońce. Nie wiem czy widziałem co jest za ogrodzeniem. Znalazłem jasno brązowe pióro z brązowymi plamkami. Wziąłem je i pobiegłem w odwrotną stronę, śmiejąc się.

Jakoś wróciliśmy do domu, albo to był następny sen. Siedzę na krześle w dużym pokoju. Tata włączył na jedynkę, leciał jakiś film. Coś była mowa o roku 2012, więc był sprzed tamtego roku. Trochę mnie wciągnęło do środka. Wstałem, żeby zobaczyć jaki ma tytuł ten film, nie znalazłem. Chwilę popatrzyłem i poszedłem na balkon, zrobił się wieczór, a może noc. Przez chwilę tylko na balkonie byłem inną osobą. Telepatycznie widziałem i porozumiewałem się z trzema mnichami. Przez okno widziałem, że są rodzice i przyszła jakaś kobieta chyba z tego filmu. Ci mnisi chcieli dać inną misję, ale powiedziałem, że lepiej najpierw z nią o czymś tam porozmawiać, może się nada. Wszedłem do środka. Znalazłem się w tym filmie. W kuchni była żona z mężem (chyba). Wydaje mi się, że doszło do kłótni. Nagle obok kobiety pojawił się inny mężczyzna, był lekko przezroczysty. Jej mąż, czy kto to był, krzyknął na niego, aby nie pojawiał się znowu. Zniknął. Pewnie był to duch. Pojawił się jednak obok niego i znowu to samo. Pojawia się kobieta duch. Duchy wyglądały na trójwymiarową komputerową grafikę. Jeszcze inna kobieta popłynęła do góry i się zatrzymała. Spojrzałem na nią, uśmiechała się. Okazało się, że znajdujemy się głęboko pod wodą. Mogli oni normalnie oddychać i rozmawiać. Było tam też dużo normalnych ludzi. Całym tłumem wypływali na powierzchnię, ponieważ brakowało im już powietrza. Zwróciłem szczególną uwagę na dwóch chłopaków. Jeden starszy, drugi młodszy, bracia. Ten młodszy pytał się brata, będąc jeszcze w wodzie, kim oni są i jak oni oddychają. Wylatywały mu bąbelki. Starszy brat zakrył mu usta ręką, powie mu jak wypłyną. Już nad wodą powiedział mu, że to akwatyści (albo akwaniści, akłanie?) i dlatego mogą oddychać i rozmawiać swobodnie pod wodą. Też wyszedłem z wody na piach. Zauważyłem, że czekają już tam jacyś ludzie. Przygotowali różne maszyny. Wiedziałem, że chcą tam wjechać pod wodę i zniszczyć dom wodnych ludzi, pewnie także ich pozabijać. Chciałem tam wrócić i im pomóc. Nie mogłem jednak. Brzeg był pilnowany przez strażników i policję. Po prawej stronie miałem morze. Biegłem po plaży w celu znalezienia niepilnowanego przejścia do wody. Ale jak nie strażnicy z ich samochodami to jacyś inni ludzie blokowali dostęp do wody. W jednym miejscu szła zakonnica. Dalej jechały dwa autokary. Wywróciły się na wodzie. Wszystko chciało mnie powstrzymać przed wejściem pod wodę. Biegłem dalej. Gdy już myślałem, że wejdę do morza, okazało się, że dotarłem do miejsca, gdzie jest tylko wąski strumyczek. Dalej była wysypana góra czarnego piachu. Spotkałem kogoś chyba znajomego. Usiedliśmy przy stole. Bardzo chciało mi się pić, zaschło mi w buzi. Wyciągnąłem z plecaka kubeczek z lodem i butelkę wody mineralnej. Loda wyrzuciłem, ale zostały kawałki. Chciałem jak najszybciej się napić i pomieszałem razem z wodą. Było niesmaczne, wypiłem tylko łyka i wylałem. Pomyślałem, że mam mało czasu i trzeba wracać pomóc im pod wodą. Kolega poszedł. Zamierzałem pobiec po tym wąskim moście i wskoczyć do wody. Pojawiły mi się w ręku zimowe, czarne kozaki. Miały luźne sznurowadła i długo zajmowało założenie ich. Nie zdążyłem i się obudziłem. Zastanawiałem się po co mi były te buty skoro miałem płynąc. A chciało mi się pić i wysechł mi język, bo pewnie oddychałem z otwartymi ustami.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#3
Spanie na korytarzu, rury, kartki
22.04.2016

Znalazłem się na korytarzu (prawdopodobnie szkolnym) z wystawionymi podłużnymi ławkami. Wybrałem sobie podwójną ławkę z przodu przy ścianie. Przygotowałem się tam do spania. Postawiłem plecak pod ławką, miałem też ze sobą koc. Musiałem, gdzieś pójść. W przychodni czy jakimś innym urzędzie miałem coś do załatwienia. Jak odszedłem od okienka przyszedł kolega. Pomyślałem, że poczekam razem z nim. Za nami stało dwóch starszych panów. Jeden, ten po prawej stronie, był bardzo złośliwy. Chciał mnie kopnąć w krocze. Na szczęście był słaby i miał bardzo spowolnione ruchy, jego noga podnosiła się powoli. Mnie też jakoś spowolniło, jednak tamten nawet nie trafił prosto tylko chyba w ścianę. Po załatwieniu spraw wróciłem. Zastałem większość ławek zajęte, nawet moje miejsce. Usiadłem na małej, pojedynczej ławce. Chciałem zadzwonić do rodziny, że ktoś zajął mi miejsce, nie mam już nawet kocyka i zabrali mi mój plecak, nie wiem jak mam teraz przespać noc. Wstałem jednak, kręciły się tam takie dzieciaki, które pewnie chciały pieniędzy i kradły różne rzeczy. Znalazłem plecak, ale okazało się, że nie jest mój. Przeprosiłem i poszedłem na moje poprzednie miejsce. Tam był chyba mój plecak.

Dostałem od jakiejś kobiety urządzenie do komunikacji telepatycznej. Gdzieś się przeniosłem, na inną chyba planetę. Trafiłem do nieznanego mieszkania na piętrze. Z oddali widziałem, że skrył się tam kogoś agent. Ponoć widział nagiego mężczyznę z kobietą jak to robią. Ja ich nie widziałem. Potem szybko wyszedł. Lokator nie widział tamtego, ale zauważył mnie. Oskarżał mnie chyba o to, że ich podglądałem, była też mowa o zdradzie, a może jeszcze o czymś innym. Nie była to prawda, ale wyszło mu to z jakichś testów. Chciałem mu wytłumaczyć, że przede mną był tam ktoś inny, ale nie chciał mi uwierzyć. Szybko wyskoczyłem przez balkon. Tamten miał broń i jakieś kartki. Celował do mnie, nie trafił. Przeskakiwałem z balkonu na balkon i na sam dół. Wyskoczyłem potem wysoko. Na wysokości była zawieszona wielka rura. Widziałem jak na jej końcu siedział ten agent. Schwyciłem się za rurę obiema rękoma. Sunąłem bardzo szybko w odwrotną stronę. Rura zakręcała wiele razy. W ten sposób przeleciałem przez całe miasto, aż na ulicę przed mój blok. Było tam pełno dzieci i dorosłych. Tamten już na mnie im naskarżył. Pytali się dlaczego to zrobiłem. Mówiłem, że nic złego nie zrobiłem, to był ktoś inny. Nie wierzyli mi. Za pomocą telekinezy podnosiłem i obracałem w powietrzu jedną czy dwie osoby. Potem przylazł nagle jakiś stwór, maszyna, albo może tamten co mnie oskarżał nie wiadomo o co. Powiedział, że nasze życie jest zapisane na jakichś kolorowych, wzorzystych kartkach, które rzekomo posiadał i chce je pogryzmolić, porwać, zniszczyć, przez co większość z ludzi zginie. Wszyscy wpadli w panikę, biegali na około krzycząc, pobiegli do domu, aby położyć się na łóżka, przygotowując się na śmierć, na pustkę (?). Wiedziałem, że nie ważne jak daleko się ucieknie, to nic nie da, bo istnieje jakieś kwantowe splątanie pomiędzy tymi kartkami a nami, choć nie byłem tego taki pewny. Jeden szybko recytował różne buddyjskie teksty, które jakoby czyta się przed śmiercią umierającym ludziom. Byłem sceptyczny co do tego, nie była to na pewno prawda. Nikt raczej nie zginie od porwania jakich tam głupich karteczek. Nic się nie stało. Po chwili się obudziłem.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#4
Sugeruję rozważenie wrzucania na forum tylko tych ciekawszych fragmentów snów, żeby zyskać większe grono czytelników :) Gratuluję pamięci, ale taka wada, że przekłada się to na sporą ilość tekstu :) Osobiście czytam wszystko na forum, ale nie wiem czy jak tak dalej pójdzie to czy z tego dziennika nie zrezygnuję, szczególnie że zaraz mam maturę :P
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#5
Lubię opisywać wszystko jak najdokładniej. Sam też cieszę się jak inni piszą dużo i mogę to wtedy przeczytać ;)
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#6
Dokładnie, nie przejmuj się długością, świetny dziennik i sny. :P
cosmic.checkReality();
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#7
Faceci w czerni
23.04.2016

Małe dziewczynki przekazują informacje komuś na placu zabaw.

Mało słoneczny dzień. Idę, gdzieś za blokami, niedaleko obwodnicy. Trawnikiem idzie człowiek z głową ptaka i kapeluszem. Jest cały czarny, ubrany na czarno. Na motorze przyjeżdża drugi człowieko ptak (bez kapelusza). Wołam do nich, aby zwrócić na siebie uwagę. Jeden obraca się na chwilę, wsiada na motor i jadą.

Idę chodnikiem, widzę dwa przejścia do biur albo do sklepów. Dalej jest cukiernia. Sto dziewczyna przed tą cukiernią, ma na tacy czekoladowe rurki, promocyjne - za darmo. Dwie czarne postacie w kapeluszach biorą po rurce i idą. Byli podobni do tamtych, jednak bardziej ludzcy, pewnie byli tylko przebrani, nie mieli dziobów. Jedna pani mówi, że te rurki są bardzo zdrowe, że one utrzymywały ją przy życiu. Przybliża się i pokazuje, że mają jakiś atest. Inna dziewczynka też idzie i zajada się czekoladową rurką.

Noc. Wchodzę do pokoju. Jakieś dzieciaki tam łażą, nie wiem skąd się wzięły u mnie. Na odwrotnie ustawionym łóżku, na samym materacu, leży Adrian z gimnazjum. Ma założoną moją czapkę do spania (oczywiście nie śpię w czapce) i wiem, że ją spoci. Wyciąga z otworu w materacu małą drabinkę, albo linijkę. Przechodzę do drugiej części pokoju. Chociaż jest ciemno wszystko widać. Tamten oddaje moją czapkę, zawieszam ją, mam też nową czystą od kogoś.

Znowu dzień. Przyjeżdża cioteczna kuzynka. Siedzimy na łóżku na materacu, o czymś rozmawiamy. Poszła do kuchni, powiedziała, że zrobi mi na ból brzucha herbatkę z glutenem. Mówię jej, że już dawno nie boli mnie brzuch, a taka herbatka to raczej jest niezdrowa. Mówi, jak nie to nie, wraca. Pod materacem znajduje małą figurkę przedstawiającą komety, na drugim końcu jest mała figurka rakieta, chowa z powrotem. Mówię jej, że było więcej, tylko tamci pokradli. Później zauważam, że pod łóżkiem stoi szafeczka z półkami. Leżą na nich książki, tamta linijka, klucze, dowód i tym podobne rzeczy.

Wchodzę do mieszkania, mama mówi, że kupiła dwa dodatkowe telewizory. Pytam się po co?
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#8
Od zawsze tak dobrze pamiętasz sny czy zapisywanie tak pomogło?
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#9
Zapisywanie na pewno pomaga, ale wydaje mi się, że sny dobrze pamiętam od zawsze. Chociaż nie do końca, bo w snach dzieje się więcej niż to co zapisuję, więc nie wszystko zapamiętuję i nie potrafię wszystkiego opisać tak jak bym chciał, w snach się często dzieją rzeczy nie do opisania :)
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#10
Rój pszczół, zaraza
24.04.2016

Dużo nie pamiętam co się zdarzyło wcześniej. Gorące lato. Trafiłem w leśno wiejskie okolice. Szedłem wydeptaną ścieżką, po lewej rosły drzewa. Przede mną roje pszczół i innych owadów. Było tak gęsto, że myślałem, że nie przejdę. Nie bałem się, że mnie coś ugryzie. Pomyślałem, że lubię pszczoły. Jedna lub dwie wleciały mi pod koszulkę, ale po chwili wyleciały. Chodził też po mnie mały robaczek z wieloma odnóżami, chyba zielony, strzepnąłem go. Chciałem iść dalej przez rój, ale pojawiła się boczna ścieżka po prawej stronie. Zszedłem po niej w dół. Byli tam jacyś ludzie, chwilę z nimi o czymś porozmawiałem, pomogli mi w dalszym przejściu.

W dalszej części snu pamiętam jak idę z kilkoma osobami w nieznanym mi budynku, na którymś piętrze. Przez okna widzę kilka kolorowych figurek zdobiących dachy niedaleko. Nie pamiętam co przedstawiały, wydaje mi się, że jakieś zwierzęta.

Potem znalazłem się na plaży, szedłem przez piasek. Zauważyłem samych prawie Murzynów, dziwnie się zachowywali, jęczeli. Pojąłem, że tam na plaży panuje wirus zika. Oddychałem jak najmniej, niby po to, by nie załapać choroby i uciekłem z plaży. Widziałem, że jakaś dziewczyna tam właśnie szła, nie wiem czy powiedziałem jej o wirusie. Wyszedłem na uliczkę w Sopocie.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Skocz do:

UA-88656808-1