Awakenizmy
#41
Podrzucam moją próbę jak najbardziej precyzyjnego i praktycznego ujęcia tego czym jest "oświecenie" w tradycjach mistycznych jak i esencjonalnych elementów praktyki medytacyjnej, które pozwolą go doświadczać. Enjoy  Oesu :>

Tekst traktuje o "oświeceniu" jednak zamiast upatrywać w tym konkretny stan warto spojrzeć na to jak na proces przekraczania jednostkowej/domyślnej/"zwyczajnej"/koncepcyjnej tożsamości. Nie chodzi o ilościowe zmiany w spokoju czy uważności, ale o całościową transformację percepcji. Subiektywnie odczuwamy to jako mocna zmiana poczucia i postrzegania siebie. Sta(wa)nie się kimś zupełnie innym. Mowa o procesie stopniowego "wytracania" jednostkowej tożsamości choć z nagłymi jakościowymi przeskokami, gdzie jeden z pierwszych istotnych przeskoków moglibyśmy nazwać "odklejeniem się od siebie". Nie chodzi o wytworzenie czy znalezienie perspektywy, która będzie się starała podważyć naszą zwyczajną percepcję, ale o spontaniczne odnajdywanie siebie w innej przestrzenii. Jest poczucie kontrastu, choć z czasem to poczucie kontrastu zanika. Gdy już w dużej mierze wytracimy jednostkową tożsamość, błogość i łagodny zachwyt będą podstawowymi jakościami takiego doświadczenia, choć nie najważniejszymi. Za esencjonalną jakość uznałbym poczucie świeżości doświadczenia. Proces postępuje stopniowo, a gdy "odkleimy się od siebie" wciąż postępuje, ale już w inny sposób. Często porównuje się to do spadania bez końca.

Napisałem o "wytraceniu" jednostkowej tożsamości i myślę, że to bardzo adekwatne określenie. Chodzi o stopniowe wytracanie pewnej warstwy umysłu, która rzutuje na percepcję. Usztywnia ją. Sprowadzenie tej warstwy do "ja", może budzić mylne skojarzenia, że chodzi o zmniejszenie ilości myśli, albo mniejsze "utożsamienie". To słabo wskazuje na istotę procesu. Choć na dobrą sprawę, zrozumienie o jaką warstwę chodzi nie jest nam potrzebne, bo nie możemy jej rozpuścić bezpośrednio.
Więc najważniejsza kwestia - jak zapoczątkować ten proces, rozpędzić go i podtrzymać? Myślę, że podstawową drogą, bądź elementem praktyki ku temu jest konsekwentne rozpuszczanie napięć. To napięcia, a wraz z nimi chwytanie się myśli re-konstytuują jednostkową tożsamość i utrwalają ją. Pięknie to widać w momencie kiedy w trakcie dnia zauważymy jak po odpuszczeniu konkretnej myśli czy napięcia, natychmiast przybywa w doświadczeniu poczucia świeżości. Wszystko staje się nieco mniej znane, nudne, pachnące rutyną. Według mnie to dobry znak, że właściwie odpuszczamy napięcia i zmierzamy w dobrą stronę.
No właśnie, właściwie (od)puszczamy napięcia. Możemy pomylić odpuszczenie z odwróceniem uwagi, albo skupieniem się na poczuciu spokoju, bądź z momentalnym jego wytworzeniem. To poluźni napięcie, ale nie u samego korzenia. Taka praktyka będzie najpewniej mniej skutecznie prowadziła umysł w stronę mniej "zastygłej" formy. Za przydatny wskaźnik właściwego odpuszczenia uznałbym tutaj doświadczenie mikro-ulgi.

Nauka właściwego odpuszczenia, zrozumienie tego procesu, poznanie jego smaku (jak i polubienie go :) Dodałbym nawet, zdewaluowanie wysiłkowej przyjemności) są bardzo istotne w praktyce. Ale wyróżniłbym inny ważny, jak nie ważniejszy element, czyli poszerzanie zakresu wyłapywanych napięć. To w dużej mierze kwestia praktyki formalnej (w niej stwarzamy sobie komfortowe warunki do "uczenia się uważności", ale też wyrabiamy sobie "formę"), ale też naszych utożsamień. To z czym się utożsamiamy, najpewniej "pominiemy". Tą kwestię oddzieliłbym nieco od samej praktyki. Bardziej bym to podpiął pod...dojrzewanie duchowe? Uświadamianie sobie, że tak właściwie to nic nie wiemy? To dojrzewanie dzieje się myślę szczególnie poza praktyką formalną, w momentach kiedy "nieplanowanie" tracimy grunt pod nogami co bywa trudnym przeżyciem.
Oczywiście dobre źródła wiedzy też są ważne. Jeśli usłyszymy i zrozumiemy intelektualnie, że np. stan, który moglibyśmy subiektywnie uznać za "jedność", albo "bycie świadomością" to wciąż trzymanie się subtelnych punktów odniesienia (a więc są to pewne napięcia), łatwiej będzie nam to zauważyć w swoim doświadczeniu i to przekroczyć.

W każdym razie jak wspomniałem, chodzi o konsekwentne puszczanie powstających napięć. Aby było to konsekwentne umysł musi większość napięć, a przynajmniej te najcięższe, po pierwsze rozpoznawać. Musi też kontynuować "praktykę" poza medytacją formalną. Co z tego jeśli nieco poluźnimy umysł jak zaraz po praktyce chwycimy się pierwszej lepszej myśli i na powrót zaczniemy re-konstytuowanie tożsamości. Praktyka ma jedynie zapoczątkować ten proces i nieco go rozpędzić, ale większość roboty dzieje się poza praktyką. Aby ten proces na dobre się rozkręcił, potrzeba czasu, ale im dalej tym odpuszczanie jest łatwiejsze, bardziej naturalne, samoczynne, a nawet docieramy do momentu gdzie nie potrafimy intencjonalnie wrócić na poprzedni "grunt".
Może to mimo wszystko brzmieć na wysiłek i męczące pilnowanie się, formę uciążliwej samokontroli. Po to praktykujemy formalnie, żeby nauczyć się tego i zrozumieć, że jest to tak naprawdę bardzo proste. Taka myślę przydatna podpowiedź - wątpliwość związana z naszą uważnością jest z pewnością większym napięciem niż te możliwe pominięte :) Jak to powiedział pewien nauczyciel dzogczen (nie pamiętam, który : P) "relax and do your best".

Istotną blokadą może być (przynajmniej u mnie było) wątpienie, że zwyczajne odpuszczanie chwili po chwili jest najszybszą drogą. Jest to związane z presją na efekty, naszymi przywiązaniami do przyjemności, ale też po prostu takim wątpieniem, że z tego spokoju, pustki, może zrodzić się coś co po czasie przekroczy nasze wyobrażenia bo niby z czego : D Co zabawne, ta blokada może trwać nawet po nabraniu doświadczenia z tym procesem. Często chwytamy się złudnego wrażenia, że możemy w jakiś sposób po prostu odtworzyć, przywołać to co było np. przed chwilą. Jak to napisał mój znajomy - próbujemy wejść tylnimi drzwiami zamiast stanąć w kolejce.

Długość tej kolejki na pewno się różni w zależności od tego co praktykujemy. Odpuszczanie napięć samo w sobie, może i jest możliwe, ale dopiero po wyrobieniu formy. Wcześniej raczej potrzebujemy np. pomocniczego obiektu. Opcji jest multum i tego tematu nie będę szczególnie rozwijał. W sumie średnio się na tym znam.
Z perspektywy praktyki polegającej stricte na skupieniu na obiekcie, należałoby raczej powiedzieć, że nie tyle konsekwentnie odpuszczamy napięcia, co pod wpływem skupienia same się wypalają. Choć, jeśli ma to prowadzić do przekroczenia "zwyczajnej" percepcji, w pewnym momencie raczej trzeba puścić także sam obiekt. Albo stanie się to samo.

Na mnie świetnie działa wizualizacja, ale stosowana raczej dość niestandardowo. Wizualizacje nie tyle są konkretnym obiektem na którym się skupiam, co bardziej pomocą w tym konsekwentnym puszczaniu napięć. Chodzi o łagodne "zasiewanie" w tle umysłu pierwszej lepszej wizualizacji, która przychodzi mi do głowy i ze mną rezonuje. Symbolizuje przejrzystość, albo moc wypalania napięć. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu jak mgliste może być takie wyobrażenie, jak nieistotne są tu szczegóły danej wizji i jak niewiele wysiłku potrzeba. Te wizje wraz z praktyką zyskują siłę, klarowność, choć wciąż nie wkładam w to wysiłku. Ich potencjał jeszcze bardziej dojrzewa gdy opisywany w tym tekście proces się rozkręci. Każdy akt wyobraźni czy nawet rytualny gest wywołuje strzał błogości i przejrzystości. W świetle takich doświadczeń nie sprowadzałbym wizualizacji jedynie do sposobu na rozpuszczanie napięć. Raczej klaruje mi się z tego odnoga ścieżki mistycznej, ale to już inny temat.

Temat jest opisany w dużej mierze z perspektywy buddyjskiej praktyki (przynajmniej jak mniemam). Głównie inspirowałem się dzogczen i therawadą. Moim zdaniem szczytem ignorancji byłoby jednak twierdzenie, że tylko buddyzm wskazuje na opisany proces. Co najwyżej może prowadzić do niego najskuteczniej jeśli chodzi o zapoczątkowywanie go jak i utrzymanie się w transcendentalnym nurcie doświadczenia. Do przebłysków tego o czym mowa nie potrzeba medytacji, ani żadnej innej praktyki religijnej. Choć "zabawa" jak i realne profity dla naszego życia jak i samej praktyki zaczynają się dopiero jak przestaną to być tylko przebłyski.
Jednak fakt, że inne religie i ścieżki mistyczne też wskazują na transcendentalne doświadczenia kieruje ku wnioskowi, że nie musimy dogłębnie badać natury zjawisk czy nawet zauważać "napięć", żeby tego doświadczać. Ten proces może być napędzany przez inne jakości jak np. żarliwa miłość i zaufanie.
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#42
Piękne dopełnienie tematu się zrodziło z odpowiedzi na komentarz do powyższego tekstu. Dorzucam :) 

> [...] unikałbym stwierdzenia, że praktyka (buddyjska/naturalnego stanu) prowadzi do depersonalizacji. Tak na pewno nie jest, a "osobowość" praktykującego pozostaje na swoim miejscu. Lepszym IMO określeniem jest, to że przestajemy identyfikować się z konstruktem "ja", który składa się m. in. z przeszkadzających emocji (ale również i mądrości). Warto to podkreślać, bo grozi to mylnym podejściem do rozwoju na ścieżce i tym, że można dojść do wniosku, że praktyka prowadzi do nihilizmu :) Co może być odpychające dla osób "zainteresowanych".

> Dzięki za feedback :) Rzeczywiście ktoś czytając tekst, mógłby pomyśleć, że medytacja prowadzi do depersonalizacji. Nie pomyślałem o tym, dzięki za uwagę. To ważna obiekcja do zbijania jako, że czasami w okół tego kręcą się obawy co do zaczęcia praktyki, bądź wygodne racjonalizacje aby uznać cały mistycyzm za "wkrętę". Szczególnie, że na pewnym etapie nieprzyjemne stany dezorientacji, depersonalizacji, derealizacji (czy nawet później) mogą się pojawiać. Co prawda, wspomniałem o błogości i zachwycie, które raczej nie kojarzą się z tymi stanami, ale wciąż umysł mógł by tam upchać skojarzenia z depersonalizacją. 

Tekst był pisany w dużej mierze właśnie dla "zainteresowanych". Ludziach, którzy nieco orientują się w buddyjskich naukach, być może mają za sobą doświadczenie medytacyjne, ale wciąż nie przekroczyli pewnego progu w praktyce po którym cały temat ukazuje się z innej strony. Tekst był pisany pierwotnie na potrzeby dyskusji w społeczności buddyzmu therawada. Jestem wręcz zdziwiony, że temat stanu naturalnego, czy szerzej ujmując - zmian percepcyjnych, jest zbywany na zasadzie "to nic ostatecznego" (np. Bo to stan, który był i się zmył), albo "tego nie ma w suttach". Jasne, fiksacja na stanach mega blokuje praktykę, ale ostatecznie chodzi o to w jakim stopniu praktyka nas transformuuje tak? Jak więc można uznawać "coś" dzięki czemu na własnej skórze czujemy niesamowite odblokowanie potencjału dla pożytku własnego i innych, za nieistotne? Nie mieści mi się w to głowie i nasuwa myśl, że ludzie którzy w ten sposób zbywają temat, po prostu tego nie doświadczają. Nawet mimo lat praktyki, oczytania w pismach. I "szukają" czegoś "ostatecznego", spodziewają się wielkiego wglądu we wchłonięciach medytacyjnych. Żyje im się z pewnością lepiej, ale ich praktyka nie jest esencjonalna w rozumieniu dążenia do opisanego w tekście procesu. No więc wskazuję, że taki proces może mieć miejsce i swoją teorię nt. tego dzięki jakim czynnikom on się zadziewa. A to z kolei prowadzi do wniosków, jak praktykować, aby on się zadziewał.

Nie chciałbym jednak opisywać tego procesu jako utrzymanie osobowości w miejscu, bo to nasuwa skojarzenia, że chodzi o pewne zmiany ilościowe, albo większy "dystans". Osobowość się zmienia i to bardzo. Powiedziałbym, zaczyna się wtedy swobodnie ruszać, kiedy wcześniej stała przeważnie w miejscu. Ale to też nie znaczy, że w ogóle nie mamy osobowości. Może być to nawet pewnego rodzaju depersonalizacja, ale ta depersonalizacja jest wolna od poczucia dezorientacji i jest w tym coś co potocznie moglibyśmy nazwać, byciem "sobą" (choć jak wiemy, 'ja' jest iluzoryczne). Czujemy się sobą, ale to 'ja' nie jest czymś dla nas znanym, określonym. Nawet sami zaskakujemy się swoimi działaniami. Jak ptak, który odkrył, że umie latać i coraz bardziej podoba mu się ten lot. Brak punktów odniesienia, brak określoności, brak czegoś czego można by się złapać staje się z czasem nieistotny w obliczu radości z lotu.

Tylko. Heh. Równie dobrze to co napisałem wyżej mogłoby być romantyczną filozofią dopisaną do wyidealizowanego "zwyczajnego" doświadczenia, która z pewnością mogą mu nadawać "mistyczny" posmak, ale to będzie tylko posmak w kontraście do głębokiej transformacji percepcji w wyniku praktyki.
No, ale tu znowu :D Słowa wyżej mogłyby być ekspresją człowieka, który jest świadomy częstej "pozorności" i uważa, że jest ponad tym, choć nie jest.
No i co to znaczy głęboka transformacja? To kwestia skali. Jestem początkującym mistykiem i pewnie to co dzisiaj mi się wydaje głębokie, kiedyś takie nie będzie. Jednak gdy dotrzemy do wspomnianego w tekście jakościowego przeskoku po którym zaczyna się "spadanie", kwestia oceny głębokości przestaje mieć znaczenie bo tak czy siak jesteśmy w locie, który z dnia na dzień staje się bardziej zachwycający (choć oczywiście ma tą swoją dynamikę). Wcześniej jednak, ocena realności transformacji percepcji, ma duże znaczenie, bowiem na tym co jest "w miejscu", łatwo osiąść, a jak już osiądziemy, to ciężej ruszyć dalej.

M.in. dlatego pisze tego typu teksty. Żeby jakoś ukazać kontrast. Przede wszystkim dla ludzi, którym zależy na rozwoju duchowym, ale uznali w pewnym momencie (w toku wnoszących dla nich wglądów, czy tak po prostu), że temat jest prosty, płytki w pewnym sensie. Chcę pokazać, że gdy człowiek zacznie spadać i poczuje, że pod nim nie ma dna, to zrozumie, że temat jest bardzo głęboki. Może nawet nieskończenie.
Nie wiem czy zawsze potrzeba do tego medytacji. Sam praktykuję niewiele. Ale niezależnie czy ktoś medytuje (bo to nie jest gwarancja "efektów"), czy nie, warto mieć taką dozę samokrytycyzmu, czy aby na pewno wyzwoliliśmy umysł z podstawowych blokad i zaczynamy delektować się tym co najlepszego ma do zaoferowania jak i korzystać z tego.
Nie wiem czy kogoś sceptycznego w tym temacie można przekonać, czy sam to musi odkryć. Myślałem np. do niedawna, że "transformacja percepcji" jest określeniem celnym, klarownym. Ale zrozumiałem, że gdy ktoś tego nie doświadczył, może to kojarzyć po prostu ze zmianami światopoglądowymi (kiedy zmiany światopoglądowe są tutaj dalece drugorzędne). Ale... Chyba po prostu chcę zobaczyć, czy się da :D

Jeszcze raz dzięki za komentarz i przepraszam, jeśli za bardzo odpłynąłem od wątku, ale Twój komentarz zainspirował mnie do dopełnienia tekstu :)
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#43
Wizja jako puste lustro umysłu - praktyka

Chciałem Was zachęcić do praktyki z wizualizacjami, przy czym myślę, że taki sposób praktyki może być dla Was czymś zupełnie nowym. Taka praktyka z pewnością nie jest dla wszystkich. Aby nie brzmiała zupełnie abstrakcyjnie i dawała efekty, potrzeba mieć już nieco (albo sporo? zależy jak patrzeć) wglądu i doświadczenia z medytacją. Jeśli potrafisz osiągać doświadczenie pustki bez myśli jak i poczucie wolności, którego myśli nie są w stanie zakłócić, powinno być ok. Niekoniecznie zawsze, wszędzie i z łatwością. Ta praktyka ma właśnie potencjał pogłębienia wglądu. Jak i może stać się sposobem na szybkie "podniesienie wibracji". Czy mówiąc bardziej technicznie - rozpuszczenie napięć.
Umiejętność radzenia sobie z napięciami, czyli taki aspekt relaksacyjny, jest istotny w praktyce medytacyjnej. Obok coraz lepszego rozumienia natury doświadczenia, w tym samych napięć. Oczywiście, zupełnie klarowny wgląd prowadzi do tego, że "nic nie trzeba robić", ale nie oszukujmy się - nikt tutaj nie jest na takim poziomie realizacji. Dlatego potrzebujemy przynajmniej nieco dbać o "czysty umysł", aby móc poznawać naturę doświadczenia, ale także żeby uwalniać potencjał wglądu (zdobyty przez wcześniejsze praktyki), który z racji napięć, jest blokowany przez wątpliwości.
Oczywiście, możemy iść w stronę myślenia, że to jakieś przywiązanie do stanów i szczęścia, a przecież chodzi o "akceptację" doświadczenia, także cierpienia i swojego pomieszania. No tak. O to też chodzi. Ale jeśli chcesz na tym poprzestać, ten tekst prawdopodobnie nie jest dla Ciebie. Chcę podkreślić, że ta praktyka ma na celu uwolnienie wrodzonego nam potencjału Buddy. Albo inaczej... MUSISZ aspirować do jakości stanu Buddy, aby to miało sens. Musisz także rozumieć, że choć "już mamy naturę Buddy", to nasz pomieszany, czy nawet względnie szczęśliwy stan umysłu to smutny żart w porównaniu do zupełnie wyrafinowanego stanu Buddy. Przeczuwać to. Najlepiej na podstawie swojego doświadczenia, gdzie liznąłeś nieco tego potencjału. Zobaczyłeś ile energii potrafi mieć Twój umysł, a mimo to utrzymywać się w błogiej równowadze. Jak przejrzyste i pełne zachwytu może być Twoje doświadczenie. Jeśli jesteś zainteresowany/a uwolnieniem tego potencjału i jego integracją z życiem codziennym, zachęcam Cię do dalszego czytania.

Przechodząc do praktyki. Nie podam sztywnych wytycznych, bo sam nie praktykuję w żaden określony sposób. Spontaniczność jest istotnym elementem tej praktyki. Polecam Ci przywołać pierwszą lepszą wizję, która przychodzi Ci na myśl, która symbolizuje dla Ciebie poczucie mocy, równowagi albo "oświecenia" (jakkolwiek je rozumiesz) i zostać z nią przez dłuższy czas. Może to być wizja buddy, bóstwa, albo Ciebie samego/ej w pozycji medytacyjnej. W liczbie pojedynczej, mnogiej. Twój ulubiony atak z anime, jeśli oglądasz. Światło samo w sobie. Żywioły. Możesz dołożyć do tego ruchy ciała, jakieś nieistniejące mudry. Cokolwiek. Dosłownie - cokolwiek. Eksperymentuj. Poczuj się jak mag i baw się tym. Puszczanie wodzy fantazji i podejście do tego bez powagi, jest ważną częścią praktyki. Musisz zrozumieć, że treść jest tu nieistotna. Tak samo klarowność wizji.
To co jest natomiast istotne, to to, żeby wkładać w to jak najmniej wysiłku. Wręcz w ogóle. Idealnie kiedy jest to wizja, którą potrafisz utrzymywać np. jadąc autem. Powiedziałbym, że ma to być lekki obiekt skupienia, ale ciężko nazwać to obiektem i ciężko nazwać to skupieniem. Raczej powinna to być intencja przywołania wizji i "połączenie się" z nią. "Obraz", który płynie w tle doświadczenia. Może być mglisty, to nie przeszkadza.
Gdy włożysz w to dużo wysiłku, wizja stanie się obiektem, niejako konkurencyjnym dla innych obiektów umysłu. To prowokuje rozproszenie i wątpliwości. A tu chodzi o uczynienie z wizji tytułowego lustra umysłu.
To zajmie nieco praktyki. Nie od razu też musisz osiągnąć tą bezwysiłkowość i taka praktyka też da efekty. Dobrze jest jednak zrozumieć kierunek. Odpuszczać wysiłek i rozwijać poczucie, że jest to bardzo proste. Że wszystko co potrzeba "masz już w sobie". Nie rozkminiać szczegółów i zaufać intuicji.

Łagodnie przywołana wizja stanie się swego rodzaju matrycą dla przejrzystych jakości umysłu i dla napięć. Tak jak wspomniałem na początku, praktyka powinna prowadzić do zanikania napięć. Klasyczne (że tak to ujmę) praktyki medytacyjne polegają generalnie, albo na "chowaniu się" przed napięciami, albo na konsekwentnym odpuszczaniu ich gdy akurat się pojawią (czyli umiejętne wracanie do obiektu medytacji). Poza tym, że to długo trwa i wymaga z początku wysiłku, dość ciężko po odpuszczeniu wyraźnych napięć, puścić także te bardziej subtelne. Praktyka z wizjami, którą opisuję, działa nieco inaczej.
Wizja jest odzwierciedleniem umysłu dlatego ogół napięć jest w niej wyczuwalny od samego początku. Nie odczujesz ich jednak raczej wtedy jako stricte "napięcia". Nie oddzielisz ich też od wizji. Ale też nie o to chodzi.
Co z tym dalej? Tutaj w grę wchodzi wykorzystywanie wglądu w pustość (czy też iluzoryczność) lustra i zjawisk (i z czasem pogłębianie tego wglądu). Możesz po prostu utrzymywać wizję. Skupiać się na jej przejrzystości. Poczuciu władzy nad napięciami. Polecam Ci też próbować tej praktyki z muzyką. Słuchaj muzyki, którą lubisz i najlepiej taką, która napawa Cię poczuciem inspiracji, albo mocy. I przekieruj energię z dźwięków na wizję. Możesz też wspomagać się oddechem. Albo dorzucać światło do wizji. Nie ma ograniczeń. W końcu jesteś magiem :)

Jeśli praktyka idzie w dobrym kierunku, zaczniesz doświadczać poczucia pewności i podobnych jakości jak przy doświadczaniu pustki bez myśli (dlatego ważne jest wcześniej dobrze zapoznać się z tym doświadczeniem). Tutaj praktyka rozwija skrzydła, a w zasadzie koncepcja "praktyki" znika z doświadczenia i bardziej liczy się zaufanie i odpuszczenie. Jeśli Ci się jednak zdarzy intensywne doświadczenie, nie traktuj jego treści poważnie i nie szukaj tam prawdy. Nic nie stoi też na przeszkodzie, żeby skierować praktykę w kierunku jhan, a w zasadzie sama tam może się pokierować.

Z czasem staniesz się w tym bardziej sprawny/a. Zwracaj uwagę na to jak się czujesz po praktyce. Zarówno po jej skończeniu, jak i na przestrzeni dnia. Czy czujesz się bardziej lekko. Jeśli masz już wprawę i lekkość jest dla Ciebie normalna, zwróć uwagę na klarowność swojego doświadczenia i czy jest wyczuwalna w nim mentalna mgła. To da Ci feedback czy Twoja praktyka się rozwija. Zapewne z początku udane medytacje medytacje będą się przeplatać z tymi mniej udanymi. Nie warto się zrażać.

Spróbowałem opisać jak na dany moment widzę tą praktykę i jej najważniejsze elementy. Jeszcze jakiś czas temu inaczej bym to opisał, więc możliwe, że za jakiś czas i ten opis wyda mi się nieadekwatny. Nie potrafię Ci nawet powiedzieć o co chodzi z tym pogłębianiem wglądu w pustkę zjawisk. Polecam założyć, że ten wgląd może się pogłębiać nawet i w nieskończoność i każde "rozumienie" będzie ograniczeniem. Traktować pustkę jak tajemnicę, której eksploracja może być fascynującą przygodą. Tym tekstem chciałem zaproponować kierunek w którym warto według mnie pójść. To gdzie zajdziesz zależy od Ciebie. Być może, nawet jeśli też odnajdziesz w tym wartość, spojrzysz na tą praktykę zupełnie inaczej ode mnie. W każdym razie, dla mnie opróćz tego, że praktyka jest skuteczna (nic do tej pory tak szybko nie rozwijało mojej praktyki zarówno w perspektywie sesji, jak i na przestrzeni czasu) jest dla mnie fascynująca i zgodna ze mną. Skradła moje serce i z racji, że nigdy nie trafiłem na podobne opisy, chciałem się nią podzielić.
Łatwo uczynić z niej też praktykę nieformalną w ciągu dnia. W zasadzie z czasem perspektywa spoglądania na "zwyczajne" doświadczenie się zmienia. Przestajemy napięcia traktować tak poważnie. Podział się rozmywa.

Bardzo polecam spróbować tę praktykę też osobom z "radykalnym" podejściem do duchowości, sądzącym, że medytacja nie ma żadnego związku z oświeceniem a nawet je uniemożliwia. Po pierwsze - ta praktyka w dużej mierze, bądź całkowicie omija problem stwarzania napięć/przywiązania związanych z "ja, które medytuje", bo może przebiegać tak luzacko i bezwysiłkowo, że ciężko nazwać to medytacją. Po drugie i ważniejsze - jeśli Twoje wizje nie biją mocą i błogością, to daleko Ci do oświecenia. Możesz to dzięki tej praktyce sprawdzić. I nie ma tu miejsca na żadne "ale". Jeśli w Twoich wizjach nie ma mocy, to znaczy, że brak Ci energii. A jeśli brak Ci energii to znaczy, że umysł/ciało jest pospinane i poblokowane. Innymi słowy niewiele ma to wspólnego z "całkowitym odpuszczeniem" :P
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#44
Wycentrowane serce

Spróbuj proszę spojrzeć na swoje lęki, wątpliwości, awersje i wysiłek jak na subtelne ubieganie się o coś. O coś ważnego dla Ciebie. Może to być szczęście, miłość, akceptacja, może poczucie rozumienia. Subtelny odruch w pewnym sensie emocjonalnego zaangażowania. Niemal niewinny. Logiczny i często o dobrych intencjach.  Znajdź w sobie jednak odwagę, żeby na chwilę nie iść za tymi impulsami. Spróbuj zobaczyć w tym odruchu poczucie i przekonanie, że inaczej to czego pragniesz, do Ciebie nie przyjdzie.
Wierzę, że odnajdziesz w pewnym momencie centrum swojego serca. Stan, w którym Twoje serce pozostaje otwarte i gotowe na odpowiedź. Pozwalasz sobie na bycie wrażliwym. Jednocześnie nie ubiegasz się o nic. Gdy odnajdziesz to centrum, z początku doświadczanie go może być niekomfortowe, a nawet wywołać głęboki ból. Dlatego prosiłem Cię o odwagę. Z czasem pozostanie w tym centrum stanie się łatwiejsze.
To jak miłość z ukochaną, bądź ukochanym. Rozkwita najbardziej gdy ufasz sobie, ale ufasz też partnerowi. Nie wątpisz w jej miłość i że potrzebujesz się o nią ubiegać. Nie oznacza to braku zaangażowania. Obojętności. Powstaje ono naturalnie, bo kochasz. Choć napisałem o uciekaniu od swojego centrum jako wynikłym ze zbytniego zaangażowania, wycentrowane serce wykracza poza dualizm zaangażowania i obojętności.
Chcę, żebyś wzięła pod uwagę możliwość, że ciągle jesteś w relacji. W relacji ze swoim życiem. Ta relacja może przejść w miłość i stawać się coraz bardziej dojrzała.
Wycentrowane serce jest tym samym co "odpuszczenie" jest to jednak według mnie dalece bardziej abstrakcyjna i nieporęczna koncepcja. Nie chcę też żebyś to co wyciągnęła głównie z tego tekstu to myśl, że wszechświat Cię kocha i czeka aż w to uwierzysz, a Ty schowasz tą myśl w głowie i będzie to Twoim ciągłym punktem odniesienia w kroczeniu przez życie. Nie, bo to wciąż ta sama gra. Chcę żebyś dokładnie przyjrzała się dynamice swojego serca. Z chwili na chwilę. Niech zrozumienie naturalnie się klaruje. Bez prób wyciągnięcia z tego ostatecznych "odpowiedzi" czy "prawd".

let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
#45
Jeśli czujesz od dłuższego czasu zagubienie, zgorzknienie, poczucie braku sensu, zmęczenie gonieniem za czymś, lub po prostu czujesz, że Twoje życie jest nijakie, proponuję Ci spojrzeć na to jak na skutki zamkniętego serca i w chwili samotności i ciszy, pochylić się nad nim. Łagodnie, ale szczerze. Jeśli nie masz pomysłu na to jak to zrobić, spróbuj podążyć za tymi krokami:

1. Uświadom sobie i poczuj, że nie jesteś szczęśliwy/a.
2. Wczuj się w to jak bardzo pragniesz szczęścia.
3. Poczuj, że zasługujesz na szczęście.
4. Poczuj, że możesz być szczęśliwy/a i zostań na dłużej z tym uczuciem.

Niech nie zwiedzie Cię prostota tej praktyki. W zasadzie jeśli podejdziesz do niej szczerze i cierpliwie, może okazać się wcale nie taka prosta. Na każdym kroku możesz napotkać trudne uczucia, albo blokadę. Jeśli tak się stanie to nie zniechęcaj się. To oznaka, że przebijasz się przez zamknięte serce. Otwarcie serca może boleć. To jeden z powodów, czemu odruchowo zamykamy swoje serce - nie chcemy czuć bólu. Ale tym samym zamykamy się też na możliwość czucia szczęścia i inspiracji, zamykamy się na innych, a (szczególnie u niektórych osób) rozbuchany intelekt napędzany silnym poczuciem potrzeby kontroli, nie jest w stanie umiejętnie kierować naszym życiem, bądź tego kierowania jest tyle, że już nie wystarcza przestrzeni na cieszenie się nim.

Praktyka polega więc w dużej mierze na otworzeniu na uczucia. Nie musisz blokować refleksji, ale staraj się też nie wikłać w analizy. W tym samej praktyki. Zaufaj, że praktyka jest bardzo prosta (choć niekoniecznie z początku wygodna). Pomyśl, że Twoje serce tylko czeka, aż zwrócisz się w jego kierunku a dalej samo wskaże Ci drogę.
Z drugiej strony nie musisz jakoś szczególnie przepadać za takimi określaniami, wystarczy że będziesz wykonywał praktykę. Możesz znaleźć sobie własne określenia na to co ona dla Ciebie wniesie.

Ostatni zaproponowany krok może okazać się najtrudniejszy, bo intelekt może się dobijać z pytaniem "Ok, ale jak?", wraz z pomysłami jak możemy być bardziej szczęśliwi, albo "argumentami", że ciężko nam będzie być szczęśliwymi. Pytanie "jak?" odłóż na bok. Możesz porozmawiać ze swoim życiem później, ale teraz proszę Cię o zaufanie sobie, że najlepsze co możesz dla siebie teraz zrobić, to zwyczajne bycie w poczuciu, że możesz być szczęśliwy/a. Możesz potraktować to jako akt wspierającego samowspółczucia. Być może będziesz miał/a wrażenie, że odpowiedzenie choć częściowo zadowolajaco na pytanie "jak?" jest niezbędne, żeby to poczuć, ale to tylko wrażenie. Po prostu spróbuj. W pewnym sensie jest to bardzo proste. Dalece prostsze niż szukanie rozwiązań. Potrzebujesz tylko zaufać, że to wystarczy.

Nie chodzi o czucie jakiegoś szczególnego rodzaju radości, całkowicie przyćmiewającej wszystkie złe myśli i uczucia. Im więcej łagodności, tym lepiej, dlatego paradoksalnie, bardziej otworzysz serce cichym uśmiechem w stronę wszystkiego co się pojawia w Twoim doświadczeniu, niż "pozytywnością", która do istnienia potrzebuje spychać swoje przeciwieństwo na bok.
Nawet krótka sesja może wnieść pogodność w Twoje doświadczenie, ale nic nie stoi na przeszkodzie by uczynić z tego regularną i dłuższą praktykę. Gorąco Cię do tego zachęcam. Oczywiście, jeśli czujesz się dobrze, możesz zacząć od ostatniego kroku, bądź po prostu kultywując ciepłe, albo radosne uczucie zaufania.
Otwieranie serca nie jest czymś jednorazowym, czy zero-jedynkowym. To raczej proces poznawania siebie i nauki kontaktu z sobą.
Otwieranie serca jest też procesem samonapędzającym się. Im bardziej otwarte serce, tym "niżej" wgłąb swojego serca możemy zejść (często spontanicznie), bliżej źródła swojego bólu (i zamknięcia). Mamy dzięki temu szansę na swego rodzaju wgląd i wyzwolenie głęboko stłumionych uczuć i myśli. To z kolei, umożliwia nam otwarcie serca jeszcze pełniej.

Napisałem o nie zniechęcaniu się napotkanymi blokadami i jeśli czujesz, że nie potrafisz przebić się przez jakieś bolące uczucie bądź przekonanie na swój temat, bądź o świecie, polecam Ci rozważyć współpracę z psychoterapeutą. Myślę, że opowiedzenie o Twoich odczuciach z takiej praktyki mogą szybko ukierunkować terapię w stronę esencjonalnych obszarów dla Twojego samopoczucia. Taka terapia może być dobrym pomysłem także jeśli wciąż natrafiasz na te same blokady.

Mam szczerą nadzieję, że nikt na tej grupie w trakcie czytania nie pomyślał, że temat jest jakkolwiek nieadekwatny. Otwieranie serca to esencja duchowej praktyki i powiedziałbym nawet, że to całe zgłębianie "iluzorycznosci" doświadczenia, jeśli nie sprzyja temu i nie prowadzi w tę stronę - nie jest praktyką duchową. Oczywiście praktyka może być z początku mocno nastawiona na intelekt, bądź doświadczenie "pustki". To normalne, wręcz często nieuniknione. Ale jeśli mimo lat się to nie zmienia - prawdopodobnie Twoja praktyka nie pomaga szczególnie Tobie i tym bardziej Twoim bliskim.

"Otwieranie serca" jest co prawda pewną koncepcją (czy raczej metaforą), ale z doświadczenia wiem, że traktowanie jej "poważnie" przeszkadza przede wszystkim przeintelektualizowanym umysłom. Raczej nie tym, którzy przekroczyli ten dualizm (jeśli to dualizm). Ja na tym etapie raczej nie jestem. Choć wiele razy czułem otwarte serce, tak długo, że jakby zapominałem, czym jest zamknięcie czy pomieszanie, to wciąż lubię tą metaforę i rozpoznawanie czy moje serce jest zamknięte czy otwarte, jest mi drogowskazem na ścieżce duchowej i w życiu. Chętnie podyskutuję jeśli ktoś miał podobnie, a później już nie. Ciekawy temat.

W każdym razie dajcie znać co sądzicie, czy tekst był dla Was zrozumiały i jakkolwiek przydatny. Starałem się, żeby tekst był przydatny i zrozumiały także dla osób, które nie medytują, ani nawet nie interesują się duchowością. Sugestie mile widziane :)
let's worship cats
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post


Skocz do:

UA-88656808-1