W dużej mierze podejście do tego tematu zależy od wierzeń. Jedni twierdza, że po śmierci po prostu przestaniesz istnieć, niczym spalona roślinka. Inni zaś przekonują (w religiach monoteistycznych) iż będziesz żyć w miłości Boga lub (w religiach politeistycznych) w miłości bogów. Część wierzy, że po prostu przeniesiesz się do innego wymiaru gdzie egzystować będziesz w miłości innych (często wyższych) bytów - tu popis dla Noniego
.
Czas jest pojęciem ziemskim. Gdy nie masz go ograniczonej ilości (wieczność), bezsensowne staję się jego "liczenie", więc prawdopodobnie po prostu nie będziesz go odczuwał lub nie będzie istniał.
Co do nudy podczas wieczności...
Wybacz, że Cię oceniam, ale chyba nie przeżyłeś jeszcze nic tak wspaniałego, że chciałbyś to przeżywać wciąż od nowa przez nieskończoność, bądź rozwijać bez końca. Gdy byłem mały myślałem podobnie do Ciebie "przecież się zanudzę na śmierć - tylko, że nie będę mógł umrzeć"
.
Ja lubię myśleć (jest to niestety nie do końca mój wymysł), że niebo składa się z nieskończonej ilości prywatnych nieb każdego z nas, połączonych ze sobą jedynie jeśli chcemy, a w centrum znajduję się eden. Każde niebo jest jak LD
- robisz w nim co chcesz, tworzysz je jak chcesz i dzielisz je z kim chcesz. Masz nieograniczone możliwości! Pomyśl sobie co możesz stworzyć, jak żyć, co robić, gdy nie będzie Cię ograniczał czas ani ludzkie słabości. Dostaniesz boską moc we własnym niebie. To wszystko będzie się działo równo z wielką miłością Boga, z którym jako jego dziecko, zawsze będziesz mógł pogadać w edenie.
Bądź co bądź, dla mnie wystarczające niebo to ukochana kobieta u boku
na wieczność!
Mam dziwne wrażenie, że gdzieś w Hydeparku już wałkowaliśmy ten temat...