10 Września
(tak... można powiedzieć, że pierwsze LD po 90-minutowym czuwaniu
)
Jadę windą, ubrany w biały skafander a w rękach trzymam kask. Przy spodniach jest przypięte małe radio, które co jakiś czas się odzywa:
04... Jesteś tam? Opóźniasz lot!
Wziąłem radio, przytrzymałem niebieski przycisk i powiedziałem:
Tu 04, jadę windą... Zaraz będę na miejscu. Nie musisz mnie cały czas pospieszać!
Zrozumiano.
Teraz miałem chwilę czasu, by się zrelaksować, w windzie leciała całkiem przyjemna muzyka...
Nagle winda gwałtownie stanęła... Nad drzwiami zaświeciła się czerwona lampka i drzwi powoli się otwierały. Gdy drzwi w pełni się otworzyły, lampka przestała świecić a ja wyszedłem na coś podobnego do rusztowania. Widok zapierał dech w piersiach... Byłem grubo ponad 50 metrów nad ziemią.
Długo nie nacieszyłem się widokiem...
04!
(Odezwał się głos z radia).
Chciałem jeszcze chwilę się napatrzeć na ludzi na dole, więc wyciszyłem radio w myślach.
Jednocześnie długo nie stałem na tym rusztowaniu, bo nie chciałem za bardzo naginać fabuły snu.
Szybkim krokiem się oddaliłem i dotarłem do włazu prowadzącego do wnętrza rakiety. Po przejściu przez czwartą śluzę zostałem cały „zalany” płynem dezynfekującym.
Wreszcie dotarłem do wnętrza rakiety. W całym wnętrzu dominował kolor biały.
Znajdowałem się teraz w małym kwadratowym pomieszczeniu, w którym należy zostawić skafander.
Rozebrałem się i udałem się do następnego pomieszczenia, było ono okrągłe.
Z owego pomieszczenia wychodziły trzy korytarze:
Na wprost był wąski krótki korytarz zakończony drzwiami, nad którym widniał obraz kierownicy.
Na lewo długi wąski korytarz zakończony drzwiami, nad którymi widniał obraz łóżka.
A na prawo krótki szeroki korytarz zakończony dziwnie ułożoną windą, nad którym widniał tak naprawdę obraz złożony z dwóch, na jednej połówce widniał wizerunek uśmiechniętej buźki a na drugiej skrzyżowane widelec i nóż.
Znowu usłyszałem ten głos z radia...
04! Ruszaj się...
Nie mam pojęcia gdzie mam iść...
(Odparłem).
Udaj się przed siebie i w górę.
Tak zrobiłem... Udałem się przed siebie i otworzyłem drzwi. Moim oczom ukazała się wysoka drabina. Zacząłem się po niej w spinać. Na miejscu znajdowało się małe pomieszczenie. W nim coś podobnego do szatni. Naprzeciwko mnie widniał skafander i kask z napisem 04. Ubrałem się w skafander i przeszedłem przez kolejne drzwi.
Teraz byłem już na miejscu...
Znajdowałem się w kadłubie.
Było w nim 5 siedzeń.
Na każdym siedzieli już zapięci pasami astronauci. Na każdym oprócz fotelu z napisem 04.
Szybko usiadłem na swoim fotelu i zapiąłem się pasami.
Po dłuższej chwili można było słyszeć głos:
- Wahadłowiec zostaje przełączony na zasilanie wewnętrzne.
Za kilka chwil komputer przekaże kontrolę nad odliczaniem komputerom pokładowym wahadłowca.
Teraz nastąpiła krótka przerwa. Każdy w kadłubie wymienił ze sobą parę spojrzeń. Nie zdążyłem przyjrzeć się innym astronautom, ponieważ głos kazał nałożyć kaski.
Zapaliły się kontrolki w panelu i zaczęło się odliczanie:
- 10
- 9
- 8
- 7
- 6
- 5
- 4
- 3
- 2
- 1
W tym momencie moje ciało całe wibrowało. W kadłubie było tak głośno, że nie słyszałem własnych myśli.
Przez chwilę leciało się normalnie, ale dosłownie chwilę... Silniki na chwilę się ściszyły po to, żeby zaraz potem być jeszcze głośniejszym niż wcześniej. W tym momencie po prostu wgniotło mnie w fotel. Byłem na granicy wybudzenia czy też utraty świadomości.
Nie skupiłem się na fabule, starałem się utrzymać świadomość. Gdy odzyskałem już pełnię świadomości, byliśmy już na ziemskiej orbicie. W kabinie nie było nikogo... Postanowiłem zwiedzić cały statek. W pokoju oznaczonym łóżkiem były jak się łatwo domyśleć łóżka, a na nich spało dwoje astronautów. Najwyraźniej równie zmęczonych, jak ja.
Następnym przystankiem były pokoje po drugiej stronie. W pokoju znajdowała się mała lodówka i nakryty stół. Po drugiej stronie pokoju była kręgielnia. Tam znajdował się już jeden astronauta. Zaprosił mnie do gry. Granie w kręgle w stanie nieważkości to cos czego trzeba spróbować...
Astronauta, z którym grałem, miał na imię Jakub... Wyglądał jak... Hipster? Z twarzy przypomniał Jezusa
.
Podziękowałem mu za grę i udałem się dalej...
Znalazłem kobietę koło trzydziestki, średnie, czarne włosy. Zaprosiła mnie na kosmiczny spacer... Uczucie fajne jednak nie byłem jakoś strasznie podniecony, bo to coś podobnego do chodzenia po chmurach (opisałem to w moim dzienniku).
Najbardziej podobał mi się ten spokój i cisza wszechobecna w Kosmie
.
W międzyczasie wróciłem na statek i usiadłem w swoim fotelu. Obraliśmy kurs na księżyc.
Droga przybiegła pomyślnie, dopiero przed samym lądowaniem... zachciało mi się sikać. Wszystko kołowało, więc załatwienie potrzeb fizjologicznych było równie trudne, jak na statku podczas sztormu (zadanie ledwo wykonalne). Nie wiem, dlaczego, ale podczas sikania doznałem orgazmu kilka razy
... Tak samo mój mocz
... po prostu dziwnie się zachowywał
. Ostatecznie szybko opuściłem toaletę
.
Za chwilę mieliśmy ładować na księżycu.
Po wylądowaniu dwójka astronautów robiła coś z łazikami. Jeden z astronautów robił zdjęcia, a jeszcze jeden pobierał jakieś próbki. Mnie przypadł zaszczyt wbicia flagi w powierzchnię naszego satelity.
Po 46 latach człowiek znów wrócił na księżyc
.
Wbiłem flagę polski z logiem I-senu. Oficjalnie stałem się pierwszym oneironautą na księżycu! A wszystko ku chwale polskiej oneironautyki
.
Poniżej
grafika przerobiona przez moją osobę
zdjęcie zrobione przez astronautę przedstawiające mnie zaraz po wbiciu flagi
(I-sen Space Program)